wtorek, 2 września 2014

Rozdział 7.- W sidłach Miłości




Anglia, 1610 rok
JESIEŃ
- Tak naprawdę nie jestem synem moich rodziców- powiedział Marcel, przechadzając się z Rebekah wzdłuż ogrodu różanego. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, ale ten tylko pokręcił głową, mrużąc oczy w słońcu i uśmiechnął się smutno.
- Wiem, że jestem do nich bardzo podobny a oni kochają mnie nad życie- kontynuował, mocniej ściskając dłoń blondynki- mieli wszystko poza dzieckiem, którego zawsze pragnęli. Śmierć mojej matki-niewolnicy spadła na nich  jak dar z nieba.
- Jesteś synem niewolnicy?- powtórzyła Rebekah z niedowierzaniem- to dlatego w niczym nie przypominasz innych paniczów z dobrych domów. Zawsze wszystkich traktujesz z takim szacunkiem...
Jego życzliwość i ciepło były tym, co podobało jej się w nim najbardziej. Uwielbiała sposób, w jaki rozmawiał z dziećmi, starcami, chorymi, biedakami czy służbą. Był wtedy taki słodki i uroczy....
- Tak Rose- szepnął, składając na jej dłoni ciepłe, pełne uczucia pocałunki- przy tobie nie potrafię inaczej. Nie chcę się z tobą rozstawać i chociaż wiem, że niczego sobie nie obiecywaliśmy  to nie potrafię przestać cię kochać. Kocham cię na tyle, by wiedzieć, ze chcę spędzić z tobą resztę życia. Przestańmy się ukrywać i pokażmy światu, że mamy prawo do tej miłości. Pobierzmy się kochanie- w głowie Rebekah zaszumiało, gdy pocałował ją z mocą- zostaniesz moją żoną?
Jedno pytanie, które zmieniło wszystko. Jak on w ogóle śmiał się w niej zakochiwać? Jak miałaby za niego wyjść, będąc wampirzycą? Jak mieliby przestać się ukrywać, gdy w pobliżu jest Klaus? Jak mieliby pokonać dzielące ich różnice gatunkowe? Jak w mógł ją pokochać, skoro nawet nie widział z kim ma do czynienia?
Rebekah poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Nic nie odpowiedziała na jego pytanie ani na jego pełne nadziei spojrzenie. Po prostu uciekła nie zważając na to, że człowiek nie byłby w stanie zrobić tego tak szybko. Zostawiła go, człowieka którego tak skrzywdziła, choć o tym nie wiedział. Za bardzo go kochała, by kiedykolwiek mógł się o tym dowiedzieć.


- Serio?- warknęła Pierwotna, podnosząc się do pozycji siedzącej- nie było w zasięgu ręki ciekawszych obrazów niż ten?
- Mogłem ci jeszcze podsunąć nasz pierwszy seks, ale sądzę, że to dość często sobie odtwarzasz- odparł Marcel, przysiadajac w nogach łóżka-jak się czujesz?- dodał z troską odgarniajac z jej twarzy zbłąkany kosmyk złotych włosów. Dziewczyna odsunęła go od siebie brutalnie, krzywiąc się  ze wstrętem i rozejrzała się zdezorientowana po pokoju, w którym się znajdowali. Było w nim coś znajomego, ale nie mogła skojarzyć na czym to polega. Duże łożko z baldachimem zasłane białą aksamitną pościelą, toaletka z wiśniowego drewna i lustro z pozłacaną ramą, okna z widokiem na ogród pełen jabłoni i wiśni i ta fontanna, która wzbudzała tyle pięknych wspomnień...
- Nasz zamek- zrozumiała nagle Rebekah- przywłaszczyłeś sobie nasz zamek jak gdyby nigdy nic i śmiesz mnie więzić w mojej własnej sypialni?!- wydarła się i w furii oderwała kawałek drewnianej ramy łóżka by sekundę później rzucić nią prosto w klatkę piersiową mulata. Marcel uchylił się w ostatniej chwili i drewno zdołało jedynie drasnąć jego skórę  z przerażającą precyzją wbijając się głęboko w przeciwległą ścianę i w tej samej chwili Rebekah poczuła w barku rozdzierający ból. Warknęła wściekle i wyszarpała niewielkich rozmiarów szpikulec wyglądem przypominający ołówek, zrobiony z białęgo dębu.
- Ty podstępny...- zaczęła, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie.
- To ty omal mnie nie zabiłaś- prychnął Marcel- a powinnaś być mi wdzięczna, w końcu twoi bracia nie mieli tyle szczęścia, by gościć w takich warunkach- samotnie w jedynym łóżku ze mną, bogiem seksu. Pamiętasz jak...
- Co jest z moimi braćmi Marcel- przerwała mu Rebekah i spróbowała zerwać się z łóżka, jednak nogi, czego wcześniej w przeływie emocji nie zuważyła, miała za pomocą żelaznych łańcuchów przytroczone do ram. Spróbowała je zerwać, ale z przerażeniem odkryła, że jej wampirza siła nie jest wystarczająca.
- Jesteś jeszcze za słaba- wyjaśnił jej Marcel spokojnie, ignorując jej chłodne spojrzenie- w twoim ciele znajdują się takie małe drzazgi z białego dębu, które mają cię unieszkodliwić. Poiłem cię też werbeną, nie wiem czy to zauważyłaś.
- Powiedz jeszcze, że wykorzystałeś moją bezbronność, żeby zaspokoić swoje chore seksualne potrzeby- mruknęła ze znudzeniem. Początkowy strach i złość minęły i teraz była całkowicie spokojna. Jedynie zachowując trzeźwość umysłu mogła przecież wymyślić jakiś zgrabny plan jak się stąd wydostać i przy okazji skopać swojemu podłemu porywaczowi ten jego seksowny tyłek, ale najpierw...
- Gdzie moi bracia?- spytała a gdy nie uzyskała odpowiedzi warknęła wściekle głosem nie znoszący sprzeciwu- gdzie oni są bydlaku?!
Nie odpowiedział a jedynie wpił się w jej usta, jak gdyby były jedynym, czego potrzebował by żyć. Próbowała się bronić, ale wciąż byłą zbyt słaba a jego pocałunki były niczym lek na jej wszelkie wątpliwości i wściekłość. Nic więc dziwnego, że po chwili ona również go całowała i to niemal z równą zapalczywością.
A tymczasem kilka pięter niżej, w ciemnych lochach w których niegdyś przetrzymywano nieposłusznych niewolników, jak Klaus zwykł nazywać wampiry, stworzone by mu służyć Pierwotna Hybryda odbywała najgorszą karę, jaką do tej pory ktokolwiek zdołał wymyślić- zamurowany aż po brodę, pozbawiony dostępu do pożywienia powoli zaczynał szarzeć na twarzy. Był o wiele wytrzymalszy niż przeciętny wampir a nawet przeciętny wilkołak, jednak kołki z białego dębu, wbite w dłonie, które jako jedyne nie były zamurowane skutecznie go osłabiały. Do ściany na przeciwko przytroczona została kusza na kołki, która reagowała na najlżejszy nawet ruch a miała za zadanie wystrzelić drewno z białego dębu prosto w jego serce, gdyby ten spróbował ucieczki i jakimś cudem by mu się to miało udać. Nie miał pojęcia, że dosłownie po przeciwnej stronie krat znajdowała się trumna a w niej jego brat, uśpiony za pomocą niepozornego sztyletu.

 ***

- To nic nie da- oznajmił Jeremy zrezygnowany, ale Bonnie tylko spiorunowała go wzrokiem i powróciła do lektury- nie robimy nic innego, tylko od tygodni ślęczymy nad książkami, a to nie da nam odpowiedzi na nurtujące nas pytania ani nie uratuje Eleny. Nie wiemy co się dzieje z moją siostrą, zapomniałaś? Po raz kolejny z resztą!
Od dwóch dni przebywali w jaskini, zapieczętowanej przez Bennet'ów przeszukując ukryte zbiory babci mulatki, jednak jak dotąd udało im się jedynie potwierdzić teorię Katherine- mapa do lekarstwa ukazuje się jedynie pełnoprawnym łowcom, a takimi stają się dopiero po zabiciu siedemdziesięciu niewinnych osób. Sytuacja iście frustrująca i na pozór bez wyjścia.
Bonnie otworzyła usta, by wygarnąć Jeremiemu co sądzi o jego wiecznym marudzeniu, ale Ben siedzący obok powstrzymał ją gestem  i spojrzał na młodego Gilberta z mieszaniną obrzydzenia i litości.
- A jak twoje gadanie ma nam niby pomóc?- syknął- nie widzisz, że robimy wszystko, co w naszej mocy?
- Wszystko co w naszej mocy?- prychnął brunet, kręcąc głową z niedowierzaniem- biorąc pod uwagę to, czego się o tobie dowiedzieliśmy mogę śmiało stwierdzić, że chyba jednak nie wykorzystujesz wszystkich swoich zdolności, a na pewno nie na naszą korzyść.
- Co masz na myśli?- zapytała ostro Bonnie, z hukiem zamykając trzymaną w rękach księgę zaklęć.
- Coś z nim jest nie tak!- krzyknął chłopak, tracąc już resztki cierpliwości- nie widzisz tego?
- Jeśli z kimś jest coś nie tak to tylko i wyłącznie z tobą- mulatka również podniosła głos- on tylko nam próbuje pomóc a robi to wszystko przez wzgląd na moją mamę. Ty nigdy tego nie zrozumiesz, ale wiedz, że w tej chwili jest mi bardziej potrzebny od ciebie. Ty tylko potrafisz gadać nic poza tym. Co ty byś zdziałał beze mnie? Bez swojej siostry, bez Alaricka, który za każdym razem nadstawiał za ciebie karku? Nie rzucaj się proszę, gdy próbujemy pracować, bo sam nie jesteś w stanie zaproponować nic konkretnego a teraz jeszcze dodatkowo marnujesz nasz czas.
Jeremy zbladł gwałtownie na te słowa. Bonnie była jednak nieugięta i nawet łzy, czające się gdzieś w kącikach jego oczu nie zrobiły  na niej wrażenia- ostentacyjnie odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki w stronę dziury w ziemii, skąd wygrzebała kolejną księgę.
- Przestałbyś się mazać- prychnął Ben, dostrzegając oznaki jego słabości- pozwól nam działać po swojemu a jeśli masz jakiś lepszy pomysł to go po prostu zrealizuj.
- Tak, może mam was jeszcze zostawić samych, żebyś mógł ją  pocieszyć na osobności?- syknął Jeremy tak, by dziewczyna odwrócona do niego plecami nie mogła go usłyszeć.
Ben uśmiechnął się z politowaniem.
- Dorośnij- odparł.
TRZASK!
Bonnie odwróciła się gwałtownie w tej samej chwili w której Ben, powalony przez Jeremiego z hukiem wylądował na podłodze. Krew strumieniem puściła się z jego nosa, ale to nie wystarczyło młodemu Gilbertowi. Rzucił się na niego i nie bacząc na przepełnione przerażeniem krzyki Bonnie zaczął go okładać pięściami gdzie popadnie. Wpadł w amok, nie myślał racjonalnie i chyba wcale nie chciał. Ta bezkresna agresja dawała mu niewyobrażalną siłę. Miał już dosyć i musiał się wyżyć. Wyżyć na kimś, kto dzień po dniu odbierał mu jedną z niewielu rzeczy, jakie po stracie rodziców, Alaricka i wyjeździe siostry mu pozostało. Odbierał mu Bonnie.
-DOŚĆ!- wrzasnęła mulatka i za pomocą swojej mocy odepchnęła Jeremiego od zakrwawionego Bena. Chłopak osunął się po przeciwległej ścianie i zamglonym wzrokiem obserwował, jak wiedźma podbiega do blondyna i z czułością gładzi jego rany, wypowiadając jakieś uzdrawiające zaklęcia. Gdy jego skóra powoli zaczęła się zrastać dziewczyna zerwała się na równe nogi, piorunując sprawcę całego zamieszania wzrokiem.
- I na co jeszcze czekasz?- warknęła- wynoś się!
- Nie- zaprotestował niespodziewanie Ben- to ja wyjdę a wy  macie przecież mnóstwo spraw do omówienia i nie potrzebujecie świadków.
- Jesteś pewny, że...- spytała
- Nic mi nie jest, muszę się jedynie odrobinę przewietrzyć- zapewnił ją po czym wyszedł, zostawiając skłóconą parę samą sobie.

 ***

- Postaraj się bardziej Nelly!- warknął Damon, powoli tracąc cierpliwość- jeśli chcesz jeszcze zobaczyć przyjaciół...
- Nie mów mi o nich- prychnęła dziewczyna- połowę z nich zabiłeś.
- Jak widzisz nie cofnę się przed niczym, by osiągnąć to, co chcę- wysyczał groźnie- więc jeśli nie chcesz poznać mojej gorszej strony...
- Na razie staram się znaleźć tę lepszą, dla której ta dziewczyna straciła głowę- szepnęła Nelly z mściwością a Damon zamarł z szokiem wymalowanym na twarzy. Kilka prostych słów wypowiedzianych w takim połączeniu a jego serce gwałtownie przyspieszyło a ciałem wstrząsnął podskórny prąd paraliżując mięśnie i uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Nelly jednak nie zdołała tego dostrzec, bo już zamknęła oczy, ponownie skupiając całą uwagę na dziewczynie, której zdjęcie miała w dłoniach.
"-Skup się, wejdź w jej umysł"...
A potem....

- Elena? Co ty tu robisz o tej porze? Sądziłem, że spotkamy się jutro...- zaczął Stefan z niepokojem spoglądając na stojącą przed nim brunetkę- wszystko w porządku? Tyle dziś przeszłaś...
- Wiem już o wszystkim Stefan- powiedziała Elena a sądząc po wyrazie twarzy Stefana doskonale wiedział o czym mówiła- dlaczego to przede mną ukrywałeś?
Z jej oczu biło rozczarowanie i smutek. Stefan ciężko przełknął ślinę i spuścił wzrok, nie mogąc tego znieść. Pragnął ją uszczęśliwiać zwłaszcza po tym, ile przez niego przeszła. To, że o niego walczyła mimo wielu przeciwności i wybaczyła mu wszelkie krzywdy, jakie z jego ręki ją spotkały było czymś niezwykłym. Była najlepszym człowiekiem jakiego w życiu spotkał i powinien ją nosić na rękach i codzień wywoływać uśmiech na jej pięknej twarzy a tymczasem...
- Może wejdziesz?- zaproponował, szerzej uchylając drzwi, ale Elena tylko pokręciła głową i skierowała się na schody przed posiadłością. Stefan zmarszczył brwi i przysiadł koło niej, czując dziwne napięcie między nimi. Już dawno nie denerwował się tak w jej towarzystwie a ten nieprzenikniony wyraz jej twarzy wcale mu nie pomagał...
- Dlaczego wysłałeś Damona?- spytała Elena, zapatrzona gdzieś w dal- dlaczego sam się tym nie zająłeś? Dlaczego...
- On zawsze umiał na ciebie wpłynąć- odparł Stefan zgodnie z prawdą- łączy was jakaś więź...
- Zawsze łączyła nas więź Stefan- wyszeptała dziewczyna i spojrzała blondynowi prosto w oczy- tak bardzo chciałabym, żeby to wszystko się nie wydarzyło. Chciałabym, żeby wszystko było proste, chciałabym...
- Nigdy mnie nie poznać- podpowiedział Stefan a w jego oczach malowało się teraz niebotyczne cierpienie- nie stałabyś się wampirem a wiele rzeczy, które cię spotały nigdy nie miałaby miejsca...
- Nie zaznałabym miłości i nie dojrzałabym do wielu rzeczy Stefan- przerwała mu Elena gwałtownie- nigdy nie poznałam nikogo lepszego od ciebie. Zmieniłabym wszystko ale nie to, że się pokochaliśmy. Kocham cię tak strasznie, ale... ty w ogóle mi nie ufasz. Nie potrafisz dostrzec tego, co oczywiste. Żyjemy przeszłością i przez to bez przerwy się ranimy. Nie umiem sobie z tym poradzić... Ja nie chcę...
Nie miała pojęcia czy wampir cokolwiek zrozumiał z jej chaotycznej wypowiedzi, ale nawet jeśli nie to jej zbolała mina i płynące po policzkach lzy musiały być dosyć wymowne, bo blondyn energicznie pokręcił głową.
- Nie mów tego Eleno, proszę...
- Sam mnie do tego zmuszasz- jęknęła żałośnie- nie mogę cię kochać i ty też nie możesz kochać mnie. Nie rozumiem, dlaczego próbujesz mnie wepchnąć w ramiona Damona, dlaczego bez przerwy się od siebie oddalamy, choć robimy wszystko, by do tego nie dopuścić. Nie wiem, czy robisz to świadomie czy nie, ale to nie ważne, bo wszystko się zmieniło. Zostawiając cię tracę częśc siebie, tracę serce i duszę, rozumiesz? To o to tak bardzo walczyłam, ale... jestem już zmęczona. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i odnaleźć własną drogę. Czas, żeby każde z nas zajęło się sobą. To nam obojgu dobrze zrobi.
- Eleno...
- Nie- przerwała mu dziewczyna stanowczo i mocno ścisnęła jego drżącą dłoń. Na jej usta mimowolnie wkradł się uśmiech, mimo że cała jej twarz wręcz błyszczała od łez.  Już teraz brakowało jej jego ciepła, dotyku i zapachu, które odczuwała  jeszcze intensywniej niż zazwyczaj- nie mów nic, co mogłoby nas zranić albo przekreślić naszą przyszłość. Wierzę, że jeszcze mamy szansę, ale nie chcę jej przedwcześnie wykorzystać. Kocham cię- ciągnęła ocierając samotną łzę, spływającą po jego policzku i przycisnęła jego dłoń do serca- tak bardzo, że to aż boli, ale najpierw muszę poznać tę osobę, którą się teraz stałam i oswoić się z tym wszystkim. Jest jeszcze Damon i to wszystko co robisz, by nas do siebie zbliżyć. Nigdy dotąd nie odczuwałam tak intensywnie jego obecności i wiem, że to twoja wina. Jakbyś bał się do mnie zbliżyć.
- Tyle zła ci wyrządziłem a ty mi to wszystko wybaczyłaś- powiedział Stefan głosem nabrzmiałym z emocji- kocham cię, ale to on cię zawsze chronił, nawet przede mną. Nie mogę patrzeć, jak oboje się męczycie, starając się zapomnieć o tym, co połączyło was gdy mnie przy tobie nie było. Teraz to on bardziej na to zasługuje niż ja i...
- To nie są wyścigi- oburzyła się Elena, zrywając się z miejsca- Stefan, tu chodzi o uczucia...
- O tym mówię- powiedział wampir i ujął jej twarz w obie dłonie- nie powiedziałem ci, że poszukuję lekarstwa na wampiryzm, bo nie chciałem cię ranić. Nie pozwoliłem ci ratować Jeremiego i unieszkodliwiłem Damona, chcąc cię chronić. Zacząłem cię okłamywać, bo zbyt wiele przeze mnie przeszłaś, żebym mógł pozwolić ci na jeszcze więcej cierpienia. Wysłałem cię na "polowanie" z Damonem, bo tylko on umie nad tobą zapanować i tylko jemu ufasz niemal bezgranicznie. Tylko on miał na ciebie taki wpływ, by powstrzymac cię przed głupstwem, które chciałaś zrobić, by uwolnić się od halucynaji. Tylko on był na tyle... szalony i bezwzględny.
- Stefan, ja...
- Spokojnie, wiem jak to wygląda- przerwał jej łagodnie- kochasz mnie tak samo jak ja ciebie, ale oboje wiemy, co czujesz gdy on jest obok. Sam to podsycam, ale nie potrafię tak dłużej...
- Kocham cię- wyszeptała Elena i wpiła się w jego usta. Był to ostatni, rozpaczliwy i żarliwy pocałunek, w który przelali całe swoje cierpienie i żal. Oboje płakali a jego łzy sprawiały, że jeszcze trudniej jej było się od niego oderwać. Ile czasu minęło od ostatniego pocałunku? Miesiąc? Dwa? Przez to wszystko straciła rachubę, ale dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo jej tego brakowało. Miała zakmnięte oczy, rozkoszując się tą chwilą, więc nawet nie zrejestrowała momentu, w którym oddalił się w wampirzym tempie a ona już nie musiała być silna i nieugięta. Tego wszystkiego było po prostu za dużo. Własnie straciła miłość życia i to nie dlatego, że nie dość się starała czy nie dość kochała. Uczucie paliło się tym samym żarliwym płomieniem co dawniej, jednak zbyt wiele się między nimi wydarzyło, by mogli być razem na starych zasadach. Ta świadomość uderzyła w nią z podwójną siłą. Wcześniej była jak w transie i poniekąd nie myślała trzeźwo, gdy tu przyszła. Teraz, gdy już zrobiła to co tak skrupulatnie zaplanowała ból odebrał jej zdolność oddychania i racjonalnego myślenia. Ból był całym jej światem, otaczał ją i trzymał w swych sidłach, nie pozwalając normalnie żyć. Zrobiła to, co uważała za słuszne, ale to nie przynosiło ulgi- wręcz przeciwnie. Nawet nie wiedziała, kiedy osunęła się na schody, wybuchając rozpaczliwym płaczem. Nie musiała się już hamować a każda łza była odbiciem jej smutku, tęsknoty i cierpienia. Przecież tak wielu ludzi marzy o prawdziwej miłości i usycha z tęksnoty za prawdziwym, namiętnym uczuciem a ona to wszystko a nawet więcej dostała jak na tacy, ale sama postanowiła z tego zrezygnować. Czy to musiało aż tak boleć?
Po chwili poczuła, że otaczają ją silne ramiona. Początkowo chciała się wyrwać, czuła przecież jego zapach, wiedziała, że to on. Mimo, że wprawiał każdą komórkę jej ciała w silne drżenie jakimś cudem ją uspokajał. Tamtej nocy po raz kolejny ukoił jej ból, po raz kolejny udowodnił, że więź która ich łączy jest niezniszczalna. A ona potrzebowała czegoś trwałego w swoim życiu.


- Proszę dość- mamrotała Nelly w przepływie nagłych konwulsji. Damon przytrzymywał ją za ramiona, ale to nic nie dawało- dziewczyna wciąż była w transie i silnie drżała a na to nawet siła wampira nic nie mogła poradzić.
- Stefan mnie zostawił- wyjąkała a spod jej powiek niespodziewanie wypłynęła rzeka łez- nie, to ja jego zostawiłam... Nie umiem tak i nie chcę. Kocham go...
Damon zmarszczył brwi. Doskonale pamiętał te słowa. Pamiętał każdą pojedynczą sylabę, która wydobyła się z pewnych ponętnych, pełnych  warg. Jakim cudem...
- Połączyłaś się z nią- wyszeptał- teraz dowiedz się gdzie jest. Kto z nią jest. Nelly...
"Wiesz, jak działa klątwa sobowtórów?"
Nelly wzdrygnęła się słysząc w głowie niepsodziewanie  ten zjadliwy głos a po chwili pod powiekami ujrzała zakapturzoną postać. Aura, jaką wokół siebie roztaczała sprawiła, że dziewczyna jęknęła przeciągle i spróbowała się wycofać, jednak już było na to za późno. Ten głos... Sprawiał jednocześnie ból i wywoływał jakąś niemoc, spowodowaną wszechobencym cierpieniem i przerażeniem. Nie miała dokąd uciec a mrok był już coraz bliżej...
"Wiesz, że jesteś jedyną, która się dla nich wszystkich liczy?"
"Wiesz, że jesteś powodem, dla którego dzieje się tyle zła na świecie?"
"Wiesz, że jesteś źródłem siły hybrydy i nie zrezygnuje z możliwości przywrócenia ci ludzkiej postaci?"
"Wiesz, że jesteś ich miłością i zrobią wszystko, by cię chronić?"
"Wiesz, że mam rację, prawda?"
NIEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!
Ten jeden krzyk odbił się echem od ścian hotelowego pokoju i nawet Damon nie był w stanie znieść jego natężenia. Obsługa już zaczęła się dobijać, ale Damon skupił się jedynie na dziewczynie, którą miał w ramionach a która teraz wila się z bólu, nie mogąc złapać oddechu. Nelly go nie obchodziła, ale skoro teraz coś złego działo się z nią to znaczyło, że i z Eleną dzieje się coś podobnego a to napawało go przerażeniem. Gdy wydała z siebie ostatni żałosny jęk i znieruchomiała coś w nim pękło- nie zaważając na nic zaczął nią potrząsać, grozić i przeklinać-jak śmiała zemdleć nie mówiąc mu uprzednio gdzie jest Elena i co się właściwie z nią dzieje?
Z tych emocji całkowicie zapomniał jakie ludzie mają kruchę kości toteż nieźle się zdziwił gdy nagle rozległ się nieprzyjemny dla ucha zgrzyt i bark dziewczyny wykrzywił się pod jakimś dziwnym kontem pod wpływem jego uścisku. Nie miał zielonego pojęcia, że w tej chwili ból fizyczny był dla niej niczym dziecinna igraszka w porównaniu do tego, który przeżywała w najgorszym śnie w całym swoim życiu.

 ***
Ben pędem opuścił jaskinię i łamiąc po drodze wszelkie przepisy drogowe dojechał do klubu, w którym miał przeczucie znaleźć jakiegoś starego, doświadczonego krwiopijcę. Uśmiechnął się do własnych myśli. To nie miało z przeczuciem nic wspólnego, gdy w grę wchodziła magia. Doskonale wiedział, że przy barze po lewej stronie znajdzie na oko trzydziestoletniego bruneta- w rzeczywistości ponad sześćsetletniego wampira, popijającego whysky w towarzystwie całkiem ładnej barmanki i że powinien wzniecić jego pragnienie a następnie zaciągnąć go w ciemny zaułek by tam użyć na nim pełni swojej mocy. Bardzo szybko skłonił go do współpracy, której rezultaty oglądał, ukryty za drzewem niedaleko jaskini.
Najpierw wampir w sobie właściwym tempie wparował do środka, potem rozległy się krzyki, błagania, jakieś nawoływanie. Ben wiedział doskonale, co tam się działo, wszystko szło według planu. Wampir zaatakował już Bonnie, uniemożliwiając jej użycie mocy. Ben doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Jeremy teraz robi wszystko, by ocalić ukochaną. Zapewne żałuje tego, co zrobił chwilę wcześniej i wszystkich przykrości, jakie jej sprawił. Gorączkowo zastanawia się, co zrobić, jak jej pomóc. Nie może przecież użyć siły, w starciu z krwiopijcą nie miałby najmniejszych szans. Ale wie, że musi coś zrobić, bo Bonnie w silnym uścisku powoli zaczynała sinieć, tracąc oddech. Gdyby wampir napiął mięśnie jeszcze tylko odrobinę mógłby jej oderwać głowę, albo skręcić kark. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, wiedźma miała żyć. Jeremy nie był głupi- zapewne już dostrzegł zaostrzone bale drewna, które Ben sprytnie podłożył do swojego otwartego na ościerz plecaka, który "przypadkowo" tam zostawił. W chwili, gdy rozległ się przeraźliwy wrzask mężczyzny Ben już wiedział, że Jeremy pod wpływem impulsu wbił mu drewno w klatkę piersiową, prosto w przepełonione nienawiścią serce. Czarownik uśmiechnął się sam do siebie- plan zdał egzamin i teraz wystarczyło tylko czekać na efekty.
Nie czekał długo, bo już kilka sekund później usłyszał wrzask, który zapewne należał do młodego Gilberta a gdy wbiegł do jaskini, udając przerażenie i nieopisane zdziwienie dostrzegł zapłakaną Bonnie, pochylającą się nad drżącym w konwulsjach Jeremiem. Nikt nie zwracał najmiejszej uwagi na wampira leżącego obok, bo w tej chwili chłopak wręcz zwijal się z bólu. Wokół walały się strzępy materiału, które kiedyś stanowiły jego koszulkę a na jego odsłoniętym torsie powoli zaczynały formować się jakieś dziwne napisy- tatuaże.
"- Chciałeś działać Gilbert?- pomyślał Ben z mściwością- oto pierwszy krok".

Matt westchnął ciężko obracając telefon w palcach. Caroline i Stefan gdzieś zniknęli, Jeremy  i  Bonnie po raz kolejny przeszukiwali z Benem archaiczne księgi  w nadziei na odkrycie sposobu na znalezienie lekarstwa na wampiryzm, Tyler od jakiegoś czasu całe dnie spędzał w lesie trenując swoje wilcze umiejętności a on nie mógł usiedzieć na miejscu, zastanawiając się gdzie teraz może podziewać się Pierwotna. Od ich pocałunku nie rozmawiali a ona jakby rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając go z masą pytań i ani jedną odpowiedzią. Wprawdzie wiedział, że wróci, ale co jeśli coś jej się stało? To, że była jedną z najpotężniejszych istot na ziemi nie miało znaczenia- krzywda mogła ją spotkać z rąk własnych braci.
Nie powinno go to obchodzić. Była siostrą Klausa i wielokrotnie krzywdziła jego przyjaciół. Przespała się z Damonem, próbowała zabić Elenę- raz nawet jej się to udało... A mimo to Matt nie umiał wyłączyć tego paskudnego uczucia, że pomimo jej wieku i doświadczenia ktoś powinien się nią opiekować i się o nią troszczyć. Lubił mieć ją blisko, lubił z nią rozmawiać i się z nią kłócić a ostatnio odkrył, że lubił również się z nią całować. Czy ona czuła to samo? W takim razie dlaczego nie odbierała telefonu?
Nim zdołał  się dobrze nad tą kwestią zastanowić od ścian odbił się echem rozdzierający wrzask. Matt podskoczył i skrzywił się instynktownie. Krzyk rozległ się po raz drugi, tym razem głośniej a on wstrzymał oddech uświadomiwszy sobie, że gdyby nie to, że było to niemożliwe pomyślałby, że to Elena i natychmiast popędziłby jej na ratunek. Podobieństwo było wręcz upiorne tym bardziej, że dotąd nieobecni Stefan i Caroline jak burza wbiegli do Pensjonatu i pognali do piwnicy. Nie namyślając się długo Matt popędził z nimi.
Zatrzymali się przed lochem w którym znajdowała się Katherine. To jej krzyk postawił wszystkich na nogi i mimo, że Stefan klęczał przy niej i starał się ją uspokoić,  ona wiła się na zakurzonej betonowej posadzce, jęcząc z bólu, choć zdawać by się mogło, że fizycznie nic jej nie dolegało. Kurczowo zaciskała powieki a pomiędzy kolejnymi cierpiętniczymi okrzykami dało się wyłapać pojedyncze, niewyraźne słowa.
- Co jej jest?- zapytał Matt, starając się przekrzyczeć jej wrzaski.
- Kathrine, proszę odezwij się- szepnął Stefan do ucha brunetce- powiedz, co się dzieje. Inaczej ci nie pomogę a wiesz, że tego chcę. Kath, ocknij się...
- Zostawcie nas w spokoju!- wydarła się wampirzyca nispodziewanie nieswoim, basowym głosem- niszczycie naturę, zaburzacie równowagę. Tylko ja mogę decydować o tym, kto ma przywilej nieśmiertelności.
- Katherine?- zapytała niepewnie Caroline, wymieniając przerażone spojrzenie ze Stefanem. Katherine otworzyła oczy szeroko, ale to co blondynka w nich zobaczyło sprawiło, że gwałtownie odskoczyła, łapiąc się za serce. Niegdyś orzechowo-czekoladowe tęczówki teraz były całowicie czarne, pozbawione białek.
- Nie wyciągajcie brudnych łap po coś, co nie należy do was, bo nie znacie mocy excitatio prodit ani mojej. Lek ma już swoje przeznaczenie a jeśli spróbujecie pokrzyżować mi plany pożałujecie.
- O czym ty...
- STEFAN!- ten krzyk w niczym nie przypominał poprzednich, ani ostatniej przerażającej wypowiedzi. Był przepełniony rozpaczą, bólem, ale i radością, jakby sam wydźwięk tego słowa sprawiał dziewczynie przyjemność...
- Elena?- wyszeptał Stefan niejasno, wywołując zdziwienie przyjaciół, ale nie zdołał niczego wyjaśnić, bo w tym samym momencie Kathrine osunęła się w jego ramionach, tracąc przytomność.

 ***
A tymczasem gdzieś tam w dalekim świecie Elena Gilbert wiła się na swoim kamiennym posłaniu przy akompaniamencie przeraźliwego rechotu swej oprawczyni. Jej ból stanowił pożywkę dla wiedźmy, która w tej chwili po raz kolejny wdzierała się w jej umysł rozkoszując się jej krzykami. Wreszcie brunetka przestała walczyć i w tym momencie kobieta zrozumiała, że udało jej się zainicjować słabe połączenie. Widziała ją na wylot, ale jej zmysły sięgały dużo dalej niż osłabiona cierpieniem dusza panienki Gilbert. Patrzyła na świat oczyma Katherine Pierce, wreszcie po tylu latach miała ją jak na widelcu. Odezwała się i poczuła wszechobecną potęgę, gdy jej myśli krystalizowały się i wypływały wraz ze słowami ze spierzchniętych ust panny Pierce. Wiedziała, że sprawiała im ból i delektowała się każdą chwilą ich wspólnego cierpienia. Przerażenie na twarzy przyjaciół najnowszego sobowtóra wywołało jej pierwszy od wieków, szczery uśmiech. Gdy już miała posunąć się o krok dalej niespodziewanie pod jej powiekami pojawiły się dziwne, migające obrazy, które kompletnie nie wiązały się z potomkami Pertovych a potem jej uszu doszedł wrzask, który nie należał do żadnego z sobowtórów. Poczuła silne ukucie w klatce piersiowej a ból ten z każdą chwilą się nasilał. Spróbowała się wycofać, ale wszystko na nic- mrok pochłonął wszystkich członków zdradzieckiego rytuału.
"-Wstrętne ludzkie ograniczenia"- przemknęło jej przez myśl i w tym samym momencie poczuła silny ucisk w każdym mięśniu ciała z osobna i jakaś niewidzialna siłą odrzuciła ją daleko w tył, zrywając tym samym dziwne połączenie. Kobieta osunęła się po kamiennej ścianie i zgłuchym łoskotem upadła na kolana. Jej płaszcz zsunął się z jej ciała ukazując śliczną postać około dwudziestoletniej dziewczyny. Dziewczyny, której czarne włosy tkwiły w nieładzie,błękitne błękitne oczy wyrażały czyste przerażenie a szeroko otwarte, pełne wargi kompletną dezorientację i szok. Podbiegła do kamiennego stołu na którym leżała Elena, ale to co zobaczyła wywołało jej pełen wściekłości okrzyk. Brunetka była blada jak ściana, nieruchoma i przeciętny człowiek pewnie stwierdziłby, że martwa. Jednak wiedźma wiedziała, że to nieprawda i to tym bardziej wyprowadziło ją z rownowagi. Skupiła całą swoją moc, skoncetrowała ją na wampirzycy i spróbowała ponownie wtargnąć w jej umysł, ale pomimo ogromnej energii jaką dysponowała nie udało jej się to.
-NIE!!!- krzyknęła wściekle i niemal zmieżdżyła telefon w palcach, gdy wybierała dobrze sobie znany numer. Osoba po drugiej stronie aparatu odebrała już po pierwszym sygnale.
- Marcel, coś poszło nie tak. Ktoś namieszał i nie udało mi się...- zaczęła, nie kryjąc irytacji.
- Połączyłaś je? Przekazałaś wiadomość?- przerwał jej mężczyzna z przejęciem.
- Tak, ale ktoś mi przerwał rytuał. - warknęła kobieta- Ktoś się w to wmieszał i teraz już nic nie możemy zrobić. Gdybym tylko miała własne ciało...
- Kto to był, Devina?- głos Marcela niemal drżał z niepokoju- Kto?
- Pewnie jakiś Podróżnik, nikt inny nie ma takiej mocy, by wejść w czyjś umysł.- to jedno zdanie zawisło nad nimi niczym burzowa chmura, zwiastująca problemy.
- A co z sobowtórami?- wyksztusił w końcu mulat- Wiesz, że lekarstwo nie może trafić w ich ręce a mają nad nami przewagę liczebną...
- Mówisz o sługusach drogiej Eleny?-prychnęła dziewczyna lekceważąco- Nie będą przeszkadzać, mają ważniejsze problemy na głowie, o ile oczywiście trzymasz Pierwotnych w ryzach...
- Problemy? Jakie?
Davina uśmiechnęła się z mściwością.
         - Jak  obudzić z wiecznego snu ich ukochaną księżniczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz