Anglia, 1610 rok
JESIEŃ
- Tak naprawdę nie jestem synem moich rodziców- powiedział Marcel,
przechadzając się z Rebekah wzdłuż ogrodu różanego. Dziewczyna spojrzała na
niego zdziwiona, ale ten tylko pokręcił głową, mrużąc oczy w słońcu i
uśmiechnął się smutno.
- Wiem, że jestem do nich bardzo podobny a oni kochają mnie nad życie-
kontynuował, mocniej ściskając dłoń blondynki- mieli wszystko poza dzieckiem,
którego zawsze pragnęli. Śmierć mojej matki-niewolnicy spadła na nich jak
dar z nieba.
- Jesteś synem niewolnicy?- powtórzyła Rebekah z niedowierzaniem- to
dlatego w niczym nie przypominasz innych paniczów z dobrych domów. Zawsze
wszystkich traktujesz z takim szacunkiem...
Jego życzliwość i ciepło były tym, co podobało jej się w nim
najbardziej. Uwielbiała sposób, w jaki rozmawiał z dziećmi, starcami, chorymi,
biedakami czy służbą. Był wtedy taki słodki i uroczy....
- Tak Rose- szepnął, składając na jej dłoni ciepłe, pełne uczucia
pocałunki- przy tobie nie potrafię inaczej. Nie chcę się z tobą rozstawać i chociaż
wiem, że niczego sobie nie obiecywaliśmy to nie potrafię przestać cię
kochać. Kocham cię na tyle, by wiedzieć, ze chcę spędzić z tobą resztę życia.
Przestańmy się ukrywać i pokażmy światu, że mamy prawo do tej miłości.
Pobierzmy się kochanie- w głowie Rebekah zaszumiało, gdy pocałował ją z mocą-
zostaniesz moją żoną?
Jedno pytanie, które zmieniło wszystko. Jak on w ogóle śmiał się w niej
zakochiwać? Jak miałaby za niego wyjść, będąc wampirzycą? Jak mieliby przestać
się ukrywać, gdy w pobliżu jest Klaus? Jak mieliby pokonać dzielące ich różnice
gatunkowe? Jak w mógł ją pokochać, skoro nawet nie widział z kim ma do
czynienia?
Rebekah poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Nic nie odpowiedziała na
jego pytanie ani na jego pełne nadziei spojrzenie. Po prostu uciekła nie
zważając na to, że człowiek nie byłby w stanie zrobić tego tak szybko.
Zostawiła go, człowieka którego tak skrzywdziła, choć o tym nie wiedział. Za
bardzo go kochała, by kiedykolwiek mógł się o tym dowiedzieć.
- Serio?- warknęła Pierwotna, podnosząc się do pozycji siedzącej- nie
było w zasięgu ręki ciekawszych obrazów niż ten?
- Mogłem ci jeszcze podsunąć nasz pierwszy seks, ale sądzę, że to dość
często sobie odtwarzasz- odparł Marcel, przysiadajac w nogach łóżka-jak się
czujesz?- dodał z troską odgarniajac z jej twarzy zbłąkany kosmyk złotych
włosów. Dziewczyna odsunęła go od siebie brutalnie, krzywiąc się ze
wstrętem i rozejrzała się zdezorientowana po pokoju, w którym się znajdowali.
Było w nim coś znajomego, ale nie mogła skojarzyć na czym to polega. Duże łożko
z baldachimem zasłane białą aksamitną pościelą, toaletka z wiśniowego drewna i
lustro z pozłacaną ramą, okna z widokiem na ogród pełen jabłoni i wiśni i ta
fontanna, która wzbudzała tyle pięknych wspomnień...
- Nasz zamek- zrozumiała nagle Rebekah- przywłaszczyłeś sobie nasz zamek
jak gdyby nigdy nic i śmiesz mnie więzić w mojej własnej sypialni?!- wydarła
się i w furii oderwała kawałek drewnianej ramy łóżka by sekundę później rzucić
nią prosto w klatkę piersiową mulata. Marcel uchylił się w ostatniej chwili i
drewno zdołało jedynie drasnąć jego skórę z przerażającą precyzją
wbijając się głęboko w przeciwległą ścianę i w tej samej chwili Rebekah poczuła
w barku rozdzierający ból. Warknęła wściekle i wyszarpała niewielkich rozmiarów
szpikulec wyglądem przypominający ołówek, zrobiony z białęgo dębu.
- Ty podstępny...- zaczęła, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie.
- To ty omal mnie nie zabiłaś- prychnął Marcel- a powinnaś być mi
wdzięczna, w końcu twoi bracia nie mieli tyle szczęścia, by gościć w takich
warunkach- samotnie w jedynym łóżku ze mną, bogiem seksu. Pamiętasz jak...
- Co jest z moimi braćmi Marcel- przerwała mu Rebekah i spróbowała
zerwać się z łóżka, jednak nogi, czego wcześniej w przeływie emocji nie
zuważyła, miała za pomocą żelaznych łańcuchów przytroczone do ram. Spróbowała
je zerwać, ale z przerażeniem odkryła, że jej wampirza siła nie jest
wystarczająca.
- Jesteś jeszcze za słaba- wyjaśnił jej Marcel spokojnie, ignorując jej
chłodne spojrzenie- w twoim ciele znajdują się takie małe drzazgi z białego
dębu, które mają cię unieszkodliwić. Poiłem cię też werbeną, nie wiem czy to
zauważyłaś.
- Powiedz jeszcze, że wykorzystałeś moją bezbronność, żeby zaspokoić
swoje chore seksualne potrzeby- mruknęła ze znudzeniem. Początkowy strach i
złość minęły i teraz była całkowicie spokojna. Jedynie zachowując trzeźwość
umysłu mogła przecież wymyślić jakiś zgrabny plan jak się stąd wydostać i przy
okazji skopać swojemu podłemu porywaczowi ten jego seksowny tyłek, ale
najpierw...
- Gdzie moi bracia?- spytała a gdy nie uzyskała odpowiedzi warknęła
wściekle głosem nie znoszący sprzeciwu- gdzie oni są bydlaku?!
Nie odpowiedział a jedynie wpił się w jej usta, jak gdyby były jedynym,
czego potrzebował by żyć. Próbowała się bronić, ale wciąż byłą zbyt słaba a
jego pocałunki były niczym lek na jej wszelkie wątpliwości i wściekłość. Nic
więc dziwnego, że po chwili ona również go całowała i to niemal z równą
zapalczywością.
A tymczasem kilka pięter niżej, w ciemnych lochach w których niegdyś
przetrzymywano nieposłusznych niewolników, jak Klaus zwykł nazywać wampiry,
stworzone by mu służyć Pierwotna Hybryda odbywała najgorszą karę, jaką do tej
pory ktokolwiek zdołał wymyślić- zamurowany aż po brodę, pozbawiony dostępu do
pożywienia powoli zaczynał szarzeć na twarzy. Był o wiele wytrzymalszy niż
przeciętny wampir a nawet przeciętny wilkołak, jednak kołki z białego dębu,
wbite w dłonie, które jako jedyne nie były zamurowane skutecznie go osłabiały.
Do ściany na przeciwko przytroczona została kusza na kołki, która reagowała na
najlżejszy nawet ruch a miała za zadanie wystrzelić drewno z białego dębu
prosto w jego serce, gdyby ten spróbował ucieczki i jakimś cudem by mu się to
miało udać. Nie miał pojęcia, że dosłownie po przeciwnej stronie krat
znajdowała się trumna a w niej jego brat, uśpiony za pomocą niepozornego
sztyletu.
***
- To nic nie da- oznajmił Jeremy zrezygnowany, ale Bonnie tylko
spiorunowała go wzrokiem i powróciła do lektury- nie robimy nic innego, tylko
od tygodni ślęczymy nad książkami, a to nie da nam odpowiedzi na nurtujące nas
pytania ani nie uratuje Eleny. Nie wiemy co się dzieje z moją siostrą,
zapomniałaś? Po raz kolejny z resztą!
Od dwóch dni przebywali w jaskini, zapieczętowanej przez Bennet'ów
przeszukując ukryte zbiory babci mulatki, jednak jak dotąd udało im się jedynie
potwierdzić teorię Katherine- mapa do lekarstwa ukazuje się jedynie
pełnoprawnym łowcom, a takimi stają się dopiero po zabiciu siedemdziesięciu
niewinnych osób. Sytuacja iście frustrująca i na pozór bez wyjścia.
Bonnie otworzyła usta, by wygarnąć Jeremiemu co sądzi o jego wiecznym
marudzeniu, ale Ben siedzący obok powstrzymał ją gestem i spojrzał na
młodego Gilberta z mieszaniną obrzydzenia i litości.
- A jak twoje gadanie ma nam niby pomóc?- syknął- nie widzisz, że robimy
wszystko, co w naszej mocy?
- Wszystko co w naszej mocy?- prychnął brunet, kręcąc głową z
niedowierzaniem- biorąc pod uwagę to, czego się o tobie dowiedzieliśmy mogę
śmiało stwierdzić, że chyba jednak nie wykorzystujesz wszystkich swoich
zdolności, a na pewno nie na naszą korzyść.
- Co masz na myśli?- zapytała ostro Bonnie, z hukiem zamykając trzymaną
w rękach księgę zaklęć.
- Coś z nim jest nie tak!- krzyknął chłopak, tracąc już resztki
cierpliwości- nie widzisz tego?
- Jeśli z kimś jest coś nie tak to tylko i wyłącznie z tobą- mulatka
również podniosła głos- on tylko nam próbuje pomóc a robi to wszystko przez
wzgląd na moją mamę. Ty nigdy tego nie zrozumiesz, ale wiedz, że w tej chwili
jest mi bardziej potrzebny od ciebie. Ty tylko potrafisz gadać nic poza tym. Co
ty byś zdziałał beze mnie? Bez swojej siostry, bez Alaricka, który za każdym
razem nadstawiał za ciebie karku? Nie rzucaj się proszę, gdy próbujemy
pracować, bo sam nie jesteś w stanie zaproponować nic konkretnego a teraz
jeszcze dodatkowo marnujesz nasz czas.
Jeremy zbladł gwałtownie na te słowa. Bonnie była jednak nieugięta i
nawet łzy, czające się gdzieś w kącikach jego oczu nie zrobiły na niej
wrażenia- ostentacyjnie odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki w
stronę dziury w ziemii, skąd wygrzebała kolejną księgę.
- Przestałbyś się mazać- prychnął Ben, dostrzegając oznaki jego
słabości- pozwól nam działać po swojemu a jeśli masz jakiś lepszy pomysł to go
po prostu zrealizuj.
- Tak, może mam was jeszcze zostawić samych, żebyś mógł ją
pocieszyć na osobności?- syknął Jeremy tak, by dziewczyna odwrócona do niego
plecami nie mogła go usłyszeć.
Ben uśmiechnął się z politowaniem.
- Dorośnij- odparł.
TRZASK!
Bonnie odwróciła się gwałtownie w tej samej chwili w której Ben,
powalony przez Jeremiego z hukiem wylądował na podłodze. Krew strumieniem
puściła się z jego nosa, ale to nie wystarczyło młodemu Gilbertowi. Rzucił się
na niego i nie bacząc na przepełnione przerażeniem krzyki Bonnie zaczął go
okładać pięściami gdzie popadnie. Wpadł w amok, nie myślał racjonalnie i chyba
wcale nie chciał. Ta bezkresna agresja dawała mu niewyobrażalną siłę. Miał już
dosyć i musiał się wyżyć. Wyżyć na kimś, kto dzień po dniu odbierał mu jedną z
niewielu rzeczy, jakie po stracie rodziców, Alaricka i wyjeździe siostry mu
pozostało. Odbierał mu Bonnie.
-DOŚĆ!- wrzasnęła mulatka i za pomocą swojej mocy odepchnęła Jeremiego
od zakrwawionego Bena. Chłopak osunął się po przeciwległej ścianie i zamglonym
wzrokiem obserwował, jak wiedźma podbiega do blondyna i z czułością gładzi jego
rany, wypowiadając jakieś uzdrawiające zaklęcia. Gdy jego skóra powoli zaczęła
się zrastać dziewczyna zerwała się na równe nogi, piorunując sprawcę całego
zamieszania wzrokiem.
- I na co jeszcze czekasz?- warknęła- wynoś się!
- Nie- zaprotestował niespodziewanie Ben- to ja wyjdę a wy macie
przecież mnóstwo spraw do omówienia i nie potrzebujecie świadków.
- Jesteś pewny, że...- spytała
- Nic mi nie jest, muszę się jedynie odrobinę przewietrzyć- zapewnił ją
po czym wyszedł, zostawiając skłóconą parę samą sobie.
***
- Postaraj się bardziej Nelly!- warknął Damon, powoli tracąc
cierpliwość- jeśli chcesz jeszcze zobaczyć przyjaciół...
- Nie mów mi o nich- prychnęła dziewczyna- połowę z nich zabiłeś.
- Jak widzisz nie cofnę się przed niczym, by osiągnąć to, co chcę-
wysyczał groźnie- więc jeśli nie chcesz poznać mojej gorszej strony...
- Na razie staram się znaleźć tę lepszą, dla której ta dziewczyna
straciła głowę- szepnęła Nelly z mściwością a Damon zamarł z szokiem
wymalowanym na twarzy. Kilka prostych słów wypowiedzianych w takim połączeniu a
jego serce gwałtownie przyspieszyło a ciałem wstrząsnął podskórny prąd
paraliżując mięśnie i uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Nelly jednak nie
zdołała tego dostrzec, bo już zamknęła oczy, ponownie skupiając całą uwagę na
dziewczynie, której zdjęcie miała w dłoniach.
"-Skup się, wejdź w jej umysł"...
A potem....
- Elena? Co ty tu robisz o tej porze? Sądziłem, że spotkamy się
jutro...- zaczął Stefan z niepokojem spoglądając na stojącą przed nim brunetkę-
wszystko w porządku? Tyle dziś przeszłaś...
- Wiem już o wszystkim Stefan- powiedziała Elena a sądząc po wyrazie
twarzy Stefana doskonale wiedział o czym mówiła- dlaczego to przede mną
ukrywałeś?
Z jej oczu biło rozczarowanie i smutek. Stefan ciężko przełknął ślinę i
spuścił wzrok, nie mogąc tego znieść. Pragnął ją uszczęśliwiać zwłaszcza po
tym, ile przez niego przeszła. To, że o niego walczyła mimo wielu przeciwności
i wybaczyła mu wszelkie krzywdy, jakie z jego ręki ją spotkały było czymś
niezwykłym. Była najlepszym człowiekiem jakiego w życiu spotkał i powinien ją
nosić na rękach i codzień wywoływać uśmiech na jej pięknej twarzy a
tymczasem...
- Może wejdziesz?- zaproponował, szerzej uchylając drzwi, ale Elena tylko
pokręciła głową i skierowała się na schody przed posiadłością. Stefan
zmarszczył brwi i przysiadł koło niej, czując dziwne napięcie między nimi. Już
dawno nie denerwował się tak w jej towarzystwie a ten nieprzenikniony wyraz jej
twarzy wcale mu nie pomagał...
- Dlaczego wysłałeś Damona?- spytała Elena, zapatrzona gdzieś w dal-
dlaczego sam się tym nie zająłeś? Dlaczego...
- On zawsze umiał na ciebie wpłynąć- odparł Stefan zgodnie z prawdą-
łączy was jakaś więź...
- Zawsze łączyła nas więź Stefan- wyszeptała dziewczyna i spojrzała
blondynowi prosto w oczy- tak bardzo chciałabym, żeby to wszystko się nie
wydarzyło. Chciałabym, żeby wszystko było proste, chciałabym...
- Nigdy mnie nie poznać- podpowiedział Stefan a w jego oczach malowało
się teraz niebotyczne cierpienie- nie stałabyś się wampirem a wiele rzeczy,
które cię spotały nigdy nie miałaby miejsca...
- Nie zaznałabym miłości i nie dojrzałabym do wielu rzeczy Stefan-
przerwała mu Elena gwałtownie- nigdy nie poznałam nikogo lepszego od ciebie.
Zmieniłabym wszystko ale nie to, że się pokochaliśmy. Kocham cię tak strasznie,
ale... ty w ogóle mi nie ufasz. Nie potrafisz dostrzec tego, co oczywiste.
Żyjemy przeszłością i przez to bez przerwy się ranimy. Nie umiem sobie z tym
poradzić... Ja nie chcę...
Nie miała pojęcia czy wampir cokolwiek zrozumiał z jej chaotycznej
wypowiedzi, ale nawet jeśli nie to jej zbolała mina i płynące po policzkach lzy
musiały być dosyć wymowne, bo blondyn energicznie pokręcił głową.
- Nie mów tego Eleno, proszę...
- Sam mnie do tego zmuszasz- jęknęła żałośnie- nie mogę cię kochać i ty
też nie możesz kochać mnie. Nie rozumiem, dlaczego próbujesz mnie wepchnąć w
ramiona Damona, dlaczego bez przerwy się od siebie oddalamy, choć robimy
wszystko, by do tego nie dopuścić. Nie wiem, czy robisz to świadomie czy nie,
ale to nie ważne, bo wszystko się zmieniło. Zostawiając cię tracę częśc siebie,
tracę serce i duszę, rozumiesz? To o to tak bardzo walczyłam, ale... jestem już
zmęczona. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i odnaleźć własną drogę. Czas, żeby
każde z nas zajęło się sobą. To nam obojgu dobrze zrobi.
- Eleno...
- Nie- przerwała mu dziewczyna stanowczo i mocno ścisnęła jego drżącą
dłoń. Na jej usta mimowolnie wkradł się uśmiech, mimo że cała jej twarz wręcz
błyszczała od łez. Już teraz brakowało jej jego ciepła, dotyku i zapachu,
które odczuwała jeszcze intensywniej niż zazwyczaj- nie mów nic, co
mogłoby nas zranić albo przekreślić naszą przyszłość. Wierzę, że jeszcze mamy
szansę, ale nie chcę jej przedwcześnie wykorzystać. Kocham cię- ciągnęła
ocierając samotną łzę, spływającą po jego policzku i przycisnęła jego dłoń do
serca- tak bardzo, że to aż boli, ale najpierw muszę poznać tę osobę, którą się
teraz stałam i oswoić się z tym wszystkim. Jest jeszcze Damon i to wszystko co
robisz, by nas do siebie zbliżyć. Nigdy dotąd nie odczuwałam tak intensywnie
jego obecności i wiem, że to twoja wina. Jakbyś bał się do mnie zbliżyć.
- Tyle zła ci wyrządziłem a ty mi to wszystko wybaczyłaś- powiedział
Stefan głosem nabrzmiałym z emocji- kocham cię, ale to on cię zawsze chronił,
nawet przede mną. Nie mogę patrzeć, jak oboje się męczycie, starając się
zapomnieć o tym, co połączyło was gdy mnie przy tobie nie było. Teraz to on
bardziej na to zasługuje niż ja i...
- To nie są wyścigi- oburzyła się Elena, zrywając się z miejsca- Stefan,
tu chodzi o uczucia...
- O tym mówię- powiedział wampir i ujął jej twarz w obie dłonie- nie
powiedziałem ci, że poszukuję lekarstwa na wampiryzm, bo nie chciałem cię
ranić. Nie pozwoliłem ci ratować Jeremiego i unieszkodliwiłem Damona, chcąc cię
chronić. Zacząłem cię okłamywać, bo zbyt wiele przeze mnie przeszłaś, żebym
mógł pozwolić ci na jeszcze więcej cierpienia. Wysłałem cię na
"polowanie" z Damonem, bo tylko on umie nad tobą zapanować i tylko
jemu ufasz niemal bezgranicznie. Tylko on miał na ciebie taki wpływ, by
powstrzymac cię przed głupstwem, które chciałaś zrobić, by uwolnić się od
halucynaji. Tylko on był na tyle... szalony i bezwzględny.
- Stefan, ja...
- Spokojnie, wiem jak to wygląda- przerwał jej łagodnie- kochasz mnie
tak samo jak ja ciebie, ale oboje wiemy, co czujesz gdy on jest obok. Sam to
podsycam, ale nie potrafię tak dłużej...
- Kocham cię- wyszeptała Elena i wpiła się w jego usta. Był to ostatni,
rozpaczliwy i żarliwy pocałunek, w który przelali całe swoje cierpienie i żal.
Oboje płakali a jego łzy sprawiały, że jeszcze trudniej jej było się od niego
oderwać. Ile czasu minęło od ostatniego pocałunku? Miesiąc? Dwa? Przez to
wszystko straciła rachubę, ale dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo jej
tego brakowało. Miała zakmnięte oczy, rozkoszując się tą chwilą, więc nawet nie
zrejestrowała momentu, w którym oddalił się w wampirzym tempie a ona już nie
musiała być silna i nieugięta. Tego wszystkiego było po prostu za dużo. Własnie
straciła miłość życia i to nie dlatego, że nie dość się starała czy nie dość
kochała. Uczucie paliło się tym samym żarliwym płomieniem co dawniej, jednak
zbyt wiele się między nimi wydarzyło, by mogli być razem na starych zasadach.
Ta świadomość uderzyła w nią z podwójną siłą. Wcześniej była jak w transie i
poniekąd nie myślała trzeźwo, gdy tu przyszła. Teraz, gdy już zrobiła to co tak
skrupulatnie zaplanowała ból odebrał jej zdolność oddychania i racjonalnego
myślenia. Ból był całym jej światem, otaczał ją i trzymał w swych sidłach, nie
pozwalając normalnie żyć. Zrobiła to, co uważała za słuszne, ale to nie
przynosiło ulgi- wręcz przeciwnie. Nawet nie wiedziała, kiedy osunęła się na
schody, wybuchając rozpaczliwym płaczem. Nie musiała się już hamować a każda
łza była odbiciem jej smutku, tęsknoty i cierpienia. Przecież tak wielu ludzi
marzy o prawdziwej miłości i usycha z tęksnoty za prawdziwym, namiętnym
uczuciem a ona to wszystko a nawet więcej dostała jak na tacy, ale sama
postanowiła z tego zrezygnować. Czy to musiało aż tak boleć?
Po chwili poczuła, że otaczają ją silne ramiona. Początkowo chciała się
wyrwać, czuła przecież jego zapach, wiedziała, że to on. Mimo, że wprawiał
każdą komórkę jej ciała w silne drżenie jakimś cudem ją uspokajał. Tamtej nocy
po raz kolejny ukoił jej ból, po raz kolejny udowodnił, że więź która ich łączy
jest niezniszczalna. A ona potrzebowała czegoś trwałego w swoim życiu.
- Proszę dość- mamrotała Nelly w przepływie nagłych konwulsji. Damon
przytrzymywał ją za ramiona, ale to nic nie dawało- dziewczyna wciąż była w
transie i silnie drżała a na to nawet siła wampira nic nie mogła poradzić.
- Stefan mnie zostawił- wyjąkała a spod jej powiek niespodziewanie
wypłynęła rzeka łez- nie, to ja jego zostawiłam... Nie umiem tak i nie chcę.
Kocham go...
Damon zmarszczył brwi. Doskonale pamiętał te słowa. Pamiętał każdą
pojedynczą sylabę, która wydobyła się z pewnych ponętnych, pełnych warg.
Jakim cudem...
- Połączyłaś się z nią- wyszeptał- teraz dowiedz się gdzie jest. Kto z
nią jest. Nelly...
"Wiesz, jak działa klątwa sobowtórów?"
Nelly wzdrygnęła się słysząc w głowie niepsodziewanie ten zjadliwy
głos a po chwili pod powiekami ujrzała zakapturzoną postać. Aura, jaką wokół
siebie roztaczała sprawiła, że dziewczyna jęknęła przeciągle i spróbowała się
wycofać, jednak już było na to za późno. Ten głos... Sprawiał jednocześnie ból
i wywoływał jakąś niemoc, spowodowaną wszechobencym cierpieniem i przerażeniem.
Nie miała dokąd uciec a mrok był już coraz bliżej...
"Wiesz, że jesteś jedyną, która się dla nich wszystkich
liczy?"
"Wiesz, że jesteś powodem, dla którego dzieje się tyle zła na
świecie?"
"Wiesz, że jesteś źródłem siły hybrydy i nie zrezygnuje z
możliwości przywrócenia ci ludzkiej postaci?"
"Wiesz, że jesteś ich miłością i zrobią wszystko, by cię
chronić?"
"Wiesz, że mam rację, prawda?"
NIEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!
Ten jeden krzyk odbił się echem od ścian hotelowego pokoju i nawet Damon
nie był w stanie znieść jego natężenia. Obsługa już zaczęła się dobijać, ale
Damon skupił się jedynie na dziewczynie, którą miał w ramionach a która teraz
wila się z bólu, nie mogąc złapać oddechu. Nelly go nie obchodziła, ale skoro
teraz coś złego działo się z nią to znaczyło, że i z Eleną dzieje się coś
podobnego a to napawało go przerażeniem. Gdy wydała z siebie ostatni żałosny
jęk i znieruchomiała coś w nim pękło- nie zaważając na nic zaczął nią
potrząsać, grozić i przeklinać-jak śmiała zemdleć nie mówiąc mu uprzednio gdzie
jest Elena i co się właściwie z nią dzieje?
Z tych emocji całkowicie zapomniał jakie ludzie mają kruchę kości toteż
nieźle się zdziwił gdy nagle rozległ się nieprzyjemny dla ucha zgrzyt i bark
dziewczyny wykrzywił się pod jakimś dziwnym kontem pod wpływem jego uścisku.
Nie miał zielonego pojęcia, że w tej chwili ból fizyczny był dla niej niczym dziecinna
igraszka w porównaniu do tego, który przeżywała w najgorszym śnie w całym swoim
życiu.
***
Ben pędem opuścił jaskinię i łamiąc po drodze wszelkie przepisy drogowe
dojechał do klubu, w którym miał przeczucie znaleźć jakiegoś starego,
doświadczonego krwiopijcę. Uśmiechnął się do własnych myśli. To nie miało z
przeczuciem nic wspólnego, gdy w grę wchodziła magia. Doskonale wiedział, że
przy barze po lewej stronie znajdzie na oko trzydziestoletniego bruneta- w
rzeczywistości ponad sześćsetletniego wampira, popijającego whysky w
towarzystwie całkiem ładnej barmanki i że powinien wzniecić jego pragnienie a
następnie zaciągnąć go w ciemny zaułek by tam użyć na nim pełni swojej mocy.
Bardzo szybko skłonił go do współpracy, której rezultaty oglądał, ukryty za
drzewem niedaleko jaskini.
Najpierw wampir w sobie właściwym tempie wparował do środka, potem
rozległy się krzyki, błagania, jakieś nawoływanie. Ben wiedział doskonale, co
tam się działo, wszystko szło według planu. Wampir zaatakował już Bonnie,
uniemożliwiając jej użycie mocy. Ben doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
Jeremy teraz robi wszystko, by ocalić ukochaną. Zapewne żałuje tego, co zrobił
chwilę wcześniej i wszystkich przykrości, jakie jej sprawił. Gorączkowo
zastanawia się, co zrobić, jak jej pomóc. Nie może przecież użyć siły, w
starciu z krwiopijcą nie miałby najmniejszych szans. Ale wie, że musi coś
zrobić, bo Bonnie w silnym uścisku powoli zaczynała sinieć, tracąc oddech.
Gdyby wampir napiął mięśnie jeszcze tylko odrobinę mógłby jej oderwać głowę,
albo skręcić kark. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, wiedźma miała żyć.
Jeremy nie był głupi- zapewne już dostrzegł zaostrzone bale drewna, które Ben
sprytnie podłożył do swojego otwartego na ościerz plecaka, który
"przypadkowo" tam zostawił. W chwili, gdy rozległ się przeraźliwy
wrzask mężczyzny Ben już wiedział, że Jeremy pod wpływem impulsu wbił mu drewno
w klatkę piersiową, prosto w przepełonione nienawiścią serce. Czarownik
uśmiechnął się sam do siebie- plan zdał egzamin i teraz wystarczyło tylko
czekać na efekty.
Nie czekał długo, bo już kilka sekund później usłyszał wrzask, który
zapewne należał do młodego Gilberta a gdy wbiegł do jaskini, udając przerażenie
i nieopisane zdziwienie dostrzegł zapłakaną Bonnie, pochylającą się nad drżącym
w konwulsjach Jeremiem. Nikt nie zwracał najmiejszej uwagi na wampira leżącego
obok, bo w tej chwili chłopak wręcz zwijal się z bólu. Wokół walały się strzępy
materiału, które kiedyś stanowiły jego koszulkę a na jego odsłoniętym torsie
powoli zaczynały formować się jakieś dziwne napisy- tatuaże.
"- Chciałeś działać Gilbert?- pomyślał Ben z mściwością- oto
pierwszy krok".
Matt westchnął ciężko obracając telefon w palcach. Caroline i Stefan
gdzieś zniknęli, Jeremy i Bonnie po raz kolejny przeszukiwali z
Benem archaiczne księgi w nadziei na odkrycie sposobu na znalezienie
lekarstwa na wampiryzm, Tyler od jakiegoś czasu całe dnie spędzał w lesie
trenując swoje wilcze umiejętności a on nie mógł usiedzieć na miejscu,
zastanawiając się gdzie teraz może podziewać się Pierwotna. Od ich pocałunku
nie rozmawiali a ona jakby rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając go z masą
pytań i ani jedną odpowiedzią. Wprawdzie wiedział, że wróci, ale co jeśli coś
jej się stało? To, że była jedną z najpotężniejszych istot na ziemi nie miało
znaczenia- krzywda mogła ją spotkać z rąk własnych braci.
Nie powinno go to obchodzić. Była siostrą Klausa i wielokrotnie
krzywdziła jego przyjaciół. Przespała się z Damonem, próbowała zabić Elenę- raz
nawet jej się to udało... A mimo to Matt nie umiał wyłączyć tego paskudnego
uczucia, że pomimo jej wieku i doświadczenia ktoś powinien się nią opiekować i
się o nią troszczyć. Lubił mieć ją blisko, lubił z nią rozmawiać i się z nią
kłócić a ostatnio odkrył, że lubił również się z nią całować. Czy ona czuła to
samo? W takim razie dlaczego nie odbierała telefonu?
Nim zdołał się dobrze nad tą kwestią zastanowić od ścian odbił się
echem rozdzierający wrzask. Matt podskoczył i skrzywił się instynktownie. Krzyk
rozległ się po raz drugi, tym razem głośniej a on wstrzymał oddech
uświadomiwszy sobie, że gdyby nie to, że było to niemożliwe pomyślałby, że to
Elena i natychmiast popędziłby jej na ratunek. Podobieństwo było wręcz upiorne
tym bardziej, że dotąd nieobecni Stefan i Caroline jak burza wbiegli do Pensjonatu
i pognali do piwnicy. Nie namyślając się długo Matt popędził z nimi.
Zatrzymali się przed lochem w którym znajdowała się Katherine. To jej
krzyk postawił wszystkich na nogi i mimo, że Stefan klęczał przy niej i starał
się ją uspokoić, ona wiła się na zakurzonej betonowej posadzce, jęcząc z
bólu, choć zdawać by się mogło, że fizycznie nic jej nie dolegało. Kurczowo
zaciskała powieki a pomiędzy kolejnymi cierpiętniczymi okrzykami dało się
wyłapać pojedyncze, niewyraźne słowa.
- Co jej jest?- zapytał Matt, starając się przekrzyczeć jej wrzaski.
- Kathrine, proszę odezwij się- szepnął Stefan do ucha brunetce-
powiedz, co się dzieje. Inaczej ci nie pomogę a wiesz, że tego chcę. Kath,
ocknij się...
- Zostawcie nas w spokoju!- wydarła się wampirzyca nispodziewanie
nieswoim, basowym głosem- niszczycie naturę, zaburzacie równowagę. Tylko ja
mogę decydować o tym, kto ma przywilej nieśmiertelności.
- Katherine?- zapytała niepewnie Caroline, wymieniając przerażone
spojrzenie ze Stefanem. Katherine otworzyła oczy szeroko, ale to co blondynka w
nich zobaczyło sprawiło, że gwałtownie odskoczyła, łapiąc się za serce. Niegdyś
orzechowo-czekoladowe tęczówki teraz były całowicie czarne, pozbawione białek.
- Nie wyciągajcie brudnych łap po coś, co nie należy do was, bo nie
znacie mocy excitatio prodit ani mojej. Lek ma już swoje
przeznaczenie a jeśli spróbujecie pokrzyżować mi plany pożałujecie.
- O czym ty...
- STEFAN!- ten krzyk w niczym nie przypominał poprzednich, ani ostatniej
przerażającej wypowiedzi. Był przepełniony rozpaczą, bólem, ale i radością,
jakby sam wydźwięk tego słowa sprawiał dziewczynie przyjemność...
- Elena?- wyszeptał Stefan niejasno, wywołując zdziwienie przyjaciół,
ale nie zdołał niczego wyjaśnić, bo w tym samym momencie Kathrine osunęła się w
jego ramionach, tracąc przytomność.
***
A tymczasem gdzieś tam w dalekim świecie Elena Gilbert wiła się na swoim
kamiennym posłaniu przy akompaniamencie przeraźliwego rechotu swej oprawczyni.
Jej ból stanowił pożywkę dla wiedźmy, która w tej chwili po raz kolejny
wdzierała się w jej umysł rozkoszując się jej krzykami. Wreszcie brunetka
przestała walczyć i w tym momencie kobieta zrozumiała, że udało jej się
zainicjować słabe połączenie. Widziała ją na wylot, ale jej zmysły sięgały dużo
dalej niż osłabiona cierpieniem dusza panienki Gilbert. Patrzyła na świat
oczyma Katherine Pierce, wreszcie po tylu latach miała ją jak na widelcu.
Odezwała się i poczuła wszechobecną potęgę, gdy jej myśli krystalizowały się i
wypływały wraz ze słowami ze spierzchniętych ust panny Pierce. Wiedziała, że
sprawiała im ból i delektowała się każdą chwilą ich wspólnego cierpienia.
Przerażenie na twarzy przyjaciół najnowszego sobowtóra wywołało jej pierwszy od
wieków, szczery uśmiech. Gdy już miała posunąć się o krok dalej niespodziewanie
pod jej powiekami pojawiły się dziwne, migające obrazy, które kompletnie nie
wiązały się z potomkami Pertovych a potem jej uszu doszedł wrzask, który nie
należał do żadnego z sobowtórów. Poczuła silne ukucie w klatce piersiowej a ból
ten z każdą chwilą się nasilał. Spróbowała się wycofać, ale wszystko na nic-
mrok pochłonął wszystkich członków zdradzieckiego rytuału.
"-Wstrętne ludzkie ograniczenia"- przemknęło jej przez myśl i
w tym samym momencie poczuła silny ucisk w każdym mięśniu ciała z osobna i
jakaś niewidzialna siłą odrzuciła ją daleko w tył, zrywając tym samym dziwne
połączenie. Kobieta osunęła się po kamiennej ścianie i zgłuchym łoskotem upadła
na kolana. Jej płaszcz zsunął się z jej ciała ukazując śliczną postać około
dwudziestoletniej dziewczyny. Dziewczyny, której czarne włosy tkwiły w
nieładzie,błękitne błękitne oczy wyrażały czyste przerażenie a szeroko otwarte,
pełne wargi kompletną dezorientację i szok. Podbiegła do kamiennego stołu na
którym leżała Elena, ale to co zobaczyła wywołało jej pełen wściekłości okrzyk.
Brunetka była blada jak ściana, nieruchoma i przeciętny człowiek pewnie
stwierdziłby, że martwa. Jednak wiedźma wiedziała, że to nieprawda i to tym
bardziej wyprowadziło ją z rownowagi. Skupiła całą swoją moc, skoncetrowała ją
na wampirzycy i spróbowała ponownie wtargnąć w jej umysł, ale pomimo ogromnej
energii jaką dysponowała nie udało jej się to.
-NIE!!!- krzyknęła wściekle i niemal zmieżdżyła telefon w palcach, gdy
wybierała dobrze sobie znany numer. Osoba po drugiej stronie aparatu odebrała
już po pierwszym sygnale.
- Marcel, coś poszło nie tak. Ktoś namieszał i nie udało mi się...-
zaczęła, nie kryjąc irytacji.
- Połączyłaś je? Przekazałaś wiadomość?- przerwał jej mężczyzna z
przejęciem.
- Tak, ale ktoś mi przerwał rytuał. - warknęła kobieta- Ktoś się w to
wmieszał i teraz już nic nie możemy zrobić. Gdybym tylko miała własne ciało...
- Kto to był, Devina?- głos Marcela niemal drżał z niepokoju- Kto?
- Pewnie jakiś Podróżnik, nikt inny nie ma takiej mocy, by wejść w czyjś
umysł.- to jedno zdanie zawisło nad nimi niczym burzowa chmura, zwiastująca
problemy.
- A co z sobowtórami?- wyksztusił w końcu mulat- Wiesz, że lekarstwo nie
może trafić w ich ręce a mają nad nami przewagę liczebną...
- Mówisz o sługusach drogiej Eleny?-prychnęła dziewczyna lekceważąco-
Nie będą przeszkadzać, mają ważniejsze problemy na głowie, o ile oczywiście
trzymasz Pierwotnych w ryzach...
- Problemy? Jakie?
Davina uśmiechnęła się z mściwością.
- Jak obudzić z wiecznego snu ich ukochaną
księżniczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz