Obudziły ją pierwsze promienie słońca. Jęknęła przeciągle i niechętnie
uchyliła powieki. Nie miała pojęcia, co się z nią działo, ani jakim cudem
znalazła się na tej łące przykryta jedynie jakimś kawałkiem lichego materiału,
który kiedyś zapewne był jej sukienką, ale jednego była pewna- po raz kolejny
przesadziła z piciem i teraz niemiłosiernie bolała ją głowa. Z wysiłkiem
podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała wokół, zdziwiona.
Tak jak już wcześniej zauważyła znajdowała się na łące, a konkretnie na
pasie zieleni, oddzielającym plażę od lasu. Kilka metrów dalej znajdowało się
jezioro a jego spokojna toń wręcz zapraszała do tego, aby się w niej zanurzyć.
Na wodzie unosiły się skrawki materiału... Z tej odległości Elena nie mogła
mieć pewności, ale zdawało jej się, że to części koronkowej bielizny, którą
zeszłej nocy miała na sobie... A jej włosy były jakby lekko wilgotne...
"-Co jest grane do cholery?"- pomyślała, ze zgrozą odkrywając,
że jest kompletnie naga. Próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie, gdy
nagle poczuła subtelny pocałunek na karku i elektryzujący dotyk na ramieniu.
Podskoczyła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie, spoglądając wprost w
seksownie zmrużone oczy Damona. Wydawał się być taki... zadowolony, szczęśliwy,
gdy prześlizgnęła wzrokiem po jego idealnym NAGIM ciele.
- O Boże- wyszeptała z przejęciem, nie reagując nawet na pocałunek,
który wampir właśnie złożył na jej ustach. Była oszołomiona, zaskoczona i
zdruzgotana.... A smak jego ust doprowadzał ją niemal do szaleństwa. Jego
zapach.... dotyk.... To jak jej ciało na niego reagowało.... Tego nie dało się
opisać słowami. Nie, zdecydowanie nie mogła tego dłużej ciągnąć....
- Zostaw mnie!- warknęła, brutalnie go od siebie odpychając i w
wampirzym tempie znalazła się przy najbliższym drzewie tym samym zwiększając dystans
między nimi. Damon wbił w nią intensywne spojrzenie swych niebiesko-zielonych
oczu, które poczuła dotkliwie w każdej części swego nagiego ciała a na jego
ustach pojawił się zwycięski uśmiech.
Uśmiech kogoś, kto dostał dokładnie to,czego chciał.
Uśmiech kogoś, kto otrzymał długo wyczekiwaną, zasłużoną nagrodę.
Elena zadrżała konwulsyjnie, uświadomiwszy sobie co to dokładnie
oznacza.
- Co tu się stało?- zapytała słabo, jednocześnie usiłując szczelnie
zakryć się trzymaną w ręku podartą sukienką. Nie mogła znieść jego natarczywego
spojrzenia i sposobu w jaki taksował ją wzrokiem, jakby tak bardzo podobało mu
się to, co miał przed oczami, że gotowy byłby zaraz się na nią rzucić i już
nigdy nie wypuścić z objęć. To był wzrok wytrawnego łowcy, polującego na trudną
do osaczenia zwierzynę lub cóż... po prostu napalonego mężczyzny. Na samą myśl
o tym Elena głośno przełknęła ślinę.
- Jeśli musisz wiedzieć, to właśnie patrzysz na nasze małe pole bitwy-
odezwał się Damon, sugestywnie poruszając brwiami- chociaż nie do końca.
Zaczęliśmy gdzieś tam- machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku- i tak
nawiasem mówiąc podejrzewam, że zdołaliśmy przepłoszyć całą leśną zwierzynę.
Kłusownicy będą niepocieszeni. To była długa noc.- dodał,niebezpiecznie się do
niej zbliżając. Z każdym jego powolnym krokiem jej serce coraz bardziej
przyśpieszało a ona już nie potrafiła dłużej kontrolować niespokojnego oddechu.
Jego oczy błyszczały szczerą radością a usta ozdabiał uwodzicielski uśmiech,
ale Elena nie mogła tego znieść. Po prostu odwróciła głowę.
Był nagi. Nie miała prawa go podziwiać. Ona była naga. Nie miał prawa
przewiercać jej takim łakomym wzrokiem. Świadomość tego, co zrobiła uderzyła w
nią ze zdwojoną siłą.
Przespała się z Damonem Salvatore. Naprawdę to zrobiła. Po tylu jego
nieudanych próbach by ją uwieść wreszcie mu uległa. Uległa samej sobie. A gdy
tylko to zrozumiała w jej umyśle pojawiły się zaginione w morzu alkoholu
wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Dreszcze, które czuła za każdym razem, gdy
jej dotykał. Ekscytację, gdy dotykała jego sprawiając mu niewyobrażalną
przyjemność. Namiętne, łakome pocałunki, wzbudzające tylko ich niegasnące
pożądanie. Nieznośną rozkosz, gdy poruszał się w niej dziko i gwałtownie. Jęki
i krzyki, wyrażające przyjemność, jaką dawali sobie wzajemnie. Wszystkie
pozycje, w których to robili....
-Eleno-szepnął Damon ujmując jej twarz w obie dłonie. Boże, czy on
naprawdę nie mógł się ubrać? Czy musiał stawiać ją w takiej niezręcznej
sytuacji? Nie rozumiał jak to wszystko wpłynie na ich wzajemne relacje? Nie
dopuszczał do siebie świadomości, że ta noc była początkiem końca? Czy
rzeczywiście był na tyle głupi, by z taką nonszalancją obnosić się ze swoją
nagością niczym z trofeum zdobytym w bojach i
jawnie podziwiać jej drżące pod jego intensywnym spojrzeniem ciało jakby
chciał przypomnieć jej, że teraz ma do tego pełne prawo?
Elena nie czekała, aż jej umysł
przetrawi te wszystkie fakty i spróbuje odpowiedzieć na nurtujące ją
pytania. Wyrwała się z uścisku zaskoczonego Damona, w biegu narzuciła na siebie
jego wczorajszą koszulę, leżącą na trawie i oddaliła się w wampirzym tempie.
Biegła, nie oglądając się za siebie. Lawirowała wśród drzew i leśnego
poszycia, modląc się w duchu, żeby nie przyszło mu przypadkiem do głowy gonić
za nią. W końcu wypadła na gorący asfalt i dostrzegła kabriolet Damona,
zaparkowany na poboczu. Kluczyki wciąż tkwiły w stacyjce, ale drzwi były
zablokowane.
Zdenerwowanie sprawiło, że nie namyślając się długo dziewczyna po prostu
wyważyła je jednym silnym pociągnięciem po czym siadła za kierownicą i z
piskiem opon odjechała.
"-Wyglądam jak siedem nieszczęść"-pomyślała niezadowolona
spoglądając w lusterko. Włosy miała rozczochrane, ciało zroszone potem, makijaż
nieco rozmazany a paznokcie czarne od ziemi, którą rozdrapała w nocy dając
upust rozkoszy, jaka przeszywała jej ciało.
"Muszę koniecznie wskoczyć pod prysznic"- przeszło jej przez
myśl, gdy do jej nozdrzydotarł zmysłowy zapach wody kolońskiej, pochodzący z
koszuli Damona, którą miała na sobie.
***
Bonnie naprawdę cieszyła się, że mogła opuścić Mystick Falls, choć czuła
się z tym okropnie. Jej babcia umarła, ojciec wciąż podróżował a matka stała
się wampirem, ale przecież miała przyjaciół, którzy byli jej bliżsi niż własna
rodzina i którzy teraz jej potrzebowali. Mimo to cieszyła się, że ich opuszcza
chociaż na chwilę, żeby odetchnąć i nabrać dystansu. Ta cała sprawa z grożącym
im Klausem, wyjazdem Eleny i podejrzaną misją Tylera porządnie dała jej w kość.
W końcu czara goryczy się przelała i stało się- wyładowała się na Jeremy'em.
Była jednak zbyt dumna, by go za to przeprosić- w końcu to on pierwszy ją
zranił, zakochując się ponownie w duchu swojej zmarłej wampirzej dziewczyny i
ukrywając przed nią ten fakt nie wiadomo jak długo. Choć minęło tyle czasu ból
wcale nie zelżał. Wciąż miała do niego o to żal i mimo, że starała się być jego
przyjaciółką czuła, że to jej nie wystarcza. A on już miesiące temu przestał
robić cokolwiek, by ją odzyskać, jakby kompletnie przestało mu na tym zależeć.
Ta myśl doprowadzała ją do szału.
Bonnie westchnęła ciężko, stając przed drzwiami z wiśniowego drewna. To
tu mieszkała jej matka-wampirzyca, która kiedyś zostawiła ją pod opieką babci
nie dając znaku życia przez piętnaście lat a teraz wpadła w depresję z powodu
utraty magii. Wampirzyca w Los Angeles- kto by się tego spodziewał?
Mulatka wzięła głęboki wdech i już miała zapukać, gdy nagle drzwi się
otworzyły i po chwili w progu stanął przystojny blondyn o błękitnych niczym
ocean oczach. Na moment Bonnie straciła zdolność mówienia.
- Co tu robisz?- wykrztusiła w końcu nie dbając o to, jak niegrzecznie
to musiało zabrzmieć. Wciąż była w szoku. Blondyn uniósł brwi tak wysoko, że
częściowo zasłoniła je grzywka, opadająca na czoło.
- Kim jesteś?- spytał a uwadze Bonnie nie uszedł fakt, że odrobinę przymknął
drzwi, jakby dawał jej niemy znak, że nie jest tu mile widziana.
- Szukam Abby Bennett- wyjaśniła pokrótce a chłopak pokręcił tylko głową
z politowaniem.
- Nie ma jej tutaj a nawet gdyby była nie powiedziałbym ci tego-
prychnął i cofnął się w głąb domu.
- Czekaj- zawołała Bonnie, powstrzymując go przed zamknięciem drzwi-
masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie ona jest, albo inaczej pogadamy.
- Jeśli liczyłaś na zaproszenie, to muszę cię rozczarować- prychnął, ale
uśmiech spełzł mu z twarzy w chwili, gdy Bonnie przekroczyła próg.
- Nie jesteś wampirem?- wyszeptał, zszokowany a Bonnie zmarszczyła brwi.
- Dlaczego miałabym nim być?- zapytała, robiąc krok do przodu- chcę
tylko znaleźć moją matkę,
Chłopakowi szczęka opadła niemal do samej ziemi.
- Kogo?- wrzasnął zszokowany.
***
- Wybacz, nie miałem pojęcia, że Abby ma córkę- powiedział blondyn jakiś
czas później, stawiając przed Bonnie kubek z parującą kawą- mówiła, żebym
wystrzegał się każdego, kto tylko o nią zapyta i tak właśnie robiłem.
Bonnie skinęła głową ze zrozumieniem i rozejrzała się dookoła,
zafascynowana wystrojem wnętrza nowego domu matki. Na ścianach wisiało mnóstwo
zdjęć i obrazów a jasne meble nadawały mu pogodny wyraz, co kontrastowało z z
tym, czego Bonnie do tej pory dowiedziała się o upodobaniach matki. No ale z
drugiej strony praktycznie jej nie znała, była dla niej jak obca. Podobnie z
resztą jak chłopak, z którym teraz dzieliła kanapę. Dziewczyna nie czuła się w
jego towarzystwie zbyt pewnie i tylko świadomość, że w razie czego ma do
dyspozycji magię, którą przekazało jej niegdyś sto zmarłych czarownic sprawiła,
że jeszcze stąd nie uciekła.
- Gdzie ona tak właściwie się podziewa?- zapytała mulatka, upijając łyk
ciepłego napoju- Jakie was łączą relacje i najważniejsze: kim jesteś?
Blondyn zaśmiał się wbrew sobie.
- Zawsze tyle gadasz?
- Nie, chyba po prostu podświadomie zastępuję sobie przyjaciółkę,
Caroline- westchnęła Bonnie- wiesz, to ona zawsze była tą, która zamęczała
wszystkich mnóstwem pytań i innej bezsensownej paplaniny, ale robiła to w taki
sposób, że nikt nie śmiał gniewać się na nią dłużej niż przez pięć minut... no
dobra, dziesięć. Jest kochana i śliczna, ale większość miała ją zawsze za
nierozgarniętą blondynkę, dla której zakupy i chłopcy stanowią centrum wszechświata...
Przepraszam, pewnie cię zanudzam...- dodała pospiesznie, widząc jego minę.
Chłopak zachichotał.
- Właściwie to teraz zapragnąłem poznać tą twoją uroczą przyjaciółkę-
odparł z rozbawieniem- a skoro ty poczułaś się na tyle pewnie, że uraczyłaś mnie
wstępem do swojej biografii to i ja chyba mogę odpowiedzieć na kilka twoich
pytań. Tylko uwaga: maksymalnie pięć, resztę zostawmy dziennikarzom, którzy
kiedyś zaczną się do mnie dobijać z powodu moich licznych osiągnięć.
- No dobrze...- zgodziła się Bonnie chichocząc i zamyśliła się na
moment, nie mogąc jednocześnie uwierzyć w to, że dała się wmanewrować w tak
głupią zabawę gdy dookoła działo się tyle strasznych rzeczy- więc najpierw
jakieś łatwe, tak dla rozgrzewki: jak się nazywasz i kim jesteś dla mojej
matki?
- To są dwa pytania- wypomniał jej chłopak, ale widząc jej minę
natychmiast spoważniał- no ok, nie patrz tak na mnie. Nazywam się Ben Davies i
jestem podopiecznym Abby... Przygarnęła mnie do siebie, gdy tylko odkryłem
swoje magiczne zdolności...
- Jesteś czarownikiem?!- przerwała mu mulatka zaskoczona.
- Uwierz, że dla mnie to też był szok, gdy w swoje dziewiętnaste
urodziny siłą woli spaliłem własny dom.- przyznał Ben, spuszczając wzrok ze
wstydem- tej nocy w hotelu rodzice powiedzieli mi, że jestem adoptowany i że
podobnie jak moi biologiczni rodzice nigdy nie byłem normalny. Byłem
przerażony, chciałem odnaleźć prawdziwą rodzinę, dowiedzieć się, co się ze mną
dzieje, bo powoli zaczynałem wariować, więc po prostu bez słowa uciekłem.
Trochę włóczyłem się tu i tam aż w końcu spotkałem Abby. Była tak samo
zagubiona i osamotniona jak ja i potrzebowała kogoś, na kogo mogłaby przepisać
ten dom, bo jak wiesz magiczna blokada przed czynnikami nadnaturalnymi działa
tylko wtedy, gdy właściciel jest człowiekiem. Zawarliśmy więc układ- ona dała
mi dach nad głową, co i jej zapewniło bezpieczeństwo i wyjaśniła mi wszystko
dokładnie. Nauczyła kontrolować moce, opowiedziała o całym tym magicznym
półświatku....
- Wampirzyca uczyła cię czarować?- zawołała Bonnie- ona sama sobie ze
swoją przemianą nie radziła, straciła moc i....
- I moja obecność okazała się dla niej lecznicza- dokończył za nią
blondyn- gdy ją poznałem była zagubioną, niepewną "dziewczynką",
pogrążoną w depresji, ale z czasem widziałem jak wraca jej energia, uśmiech i
chęć do życia. Zaprzyjaźniliśmy się i...
- I teraz musisz mi powiedzieć gdzie ją znajdę-poprosiła Bonnie,
instynktownie przysuwając się bliżej chłopaka- bo widzisz, ja również
potrzebuję jej pomocy... w kwestii czarowania.
- o proszę, a jeszcze przed chwilą wyśmiewałaś się ze mnie, że brałem u
niej lekcje - zakpił Ben- co jest takiego ważnego, że stwierdziłaś, że ktoś
pozbawiony magii jest ci w stanie pomóc?
- Posłuchaj, rozumiem, że moja matka praktycznie cię adoptowała, ale to
jeszcze nie oznacza, że oficjalnie dołączyłeś do naszej i rodziny i że powinnam
ci się teraz zacząć zwierzać- warknęła dziewczyna, zrywając się z kanapy.
- Zaczekaj- zawołał za nią Ben i dogonił ją na ganku.
- Abby wyjechała na poszukiwania lekarstwa na swoją "przypadłość"-
wyjaśnił ostrożnie, instynktownie kładąc jej dłoń na ramieniu- nie martw się o
nią, da sobie radę, ale dopóki nie wróci nie ma z nią kontaktu. Jednak wiem, że
gdyby tu teraz była chciałaby, żebym ci pomógł. Mogę ci pomóc i chcę tego, więc
mi pozwól.
Bonnie westchnęła ciężko, pocierając skronie.
- Posłuchaj, praktycznie cię nie znam i nic o tobie nie wiem, ale jedno
jest pewne: niedoświadczony czarownik, który ledwo dowiedział się o swoich
mocach i uczy się nad nimi panować na nic mi się nie przyda. Wybacz-
powiedziała łagodnie i odwróciła się na pięcie, chcąc odejść.
- Zaczekaj do cholery- zawołał za nią ponownie i chwycił ją pod ramię,
unieruchamiając- ja...
Jednak Bonnie wcale nie miała ochoty słuchać tego desperata. Zmrużyła
oczy, koncentrując na nim całą swoją moc. W normalnych warunkach już po
sekundzie chłopak padłby na ziemię, wyjąc z bólu i błagając o litość, ale nie
tym razem. On również zmrużył oczy, jakby przeciwstawiał się jej zaklęciu, ale
nic nie wskazywało na to, żeby owe zaklęcie się powiodło. Bonnie ściągnęła brwi
w konsternacji i skupiła wszystkie swoje siły, każdą cząsteczkę swej mocy i
każdą komórkę w swym ciele na tej jednej myśli- zadać mu ból. To było tylko
zaklęcie obronne, nie mogło zrobić mu krzywdy a jedynie pozbawiało przytomności.
Nie wymagało też użycie większej mocy. Dlaczego więc teraz, gdy koncentrowała
wszystkie swoje siły nic się nie działo? Każda sekunda wypalała z niej energię,
ale nie mogła przestać. Przecież była najpotężniejszą ze współczesnych
czarownic. Nikt dotąd nie posiadł mocy większej od tej, którą dysponowała a
jedynymi stworzeniami magicznymi, zdolnymi ją pokonać w takiej walce były
czarownice pierwotne, które zmarły przecież tysiące lat temu...
- Krew ci cieknie z nosa- zauważył Ben, wyrywając ją tym z transu i
otępienia, w które wpadła. Mechanicznie uniosła dłoń do twarzy, a gdy znów na
nią spojrzała jej palce zabarwione były na kolor ciemnoczerwony. Dziewczyna
spojrzała na Bena przerażona.
- Czym ty jesteś?- wydarła się. Nie panowała już nad niczym a w szczególności
nad swoimi emocjami.
- Różnie już na mnie mówili- wyznał chłopak niewzruszenie- w
przepowiedniach zazwyczaj widnieję pod nazwą: "Odrodziciel".
- W przepowiedniach?
Ben uśmiechnął się łagodnie.
- Sam dopiero się z tym wszystkim oswajam- powiedział po czym wyciągnął
z tylnej kieszeni jeansów paczkę chusteczek higienicznych i ku zaskoczeniu
Bonnie zaczął ocierać krew z jej twarzy- to Abby pomogła mi się dowiedzieć
prawdy. Prawdy o moim pochodzeniu i pochodzeniu moich potężnych i
nieposkromionych mocy. Jestem jedynym, co przetrwało po czasach Pierwszych
Czarownic. Jestem Odrodzicielem.
***
- Skąd to wszystko wiesz?- Elijah wydawał się być wyraźnie zaskoczony-
jestem tu już od miesiąca, a....
- A ja zebrałam potrzebne informacje w ciągu godziny?- weszła mu w słowo
Rebekah i wygodnie rozsiadła się na skórzanym fotelu, stojącym pod ścianą-
musisz wreszcie przyznać, że moje perwersyjnie metody są o wiele
skuteczniejsze, braciszku.
- Mówisz zupełnie jak Klaus- prychnął Pierwotny, siadając na kanapie,
naprzeciwko siostry.
- Nic dziwnego, skoro odziedziczyłam po nim temperament- odparła
blondynka, wydymając wargi- a ty, "Święty" Elijah, nawet nie
wiedziałeś, że Marcel jest w mieście.
- Najwyraźniej nie chciał się ujawniać, a ja tylko...
- A ty jesteś TYLKO Pierwotnym i znasz Marcela TYLKO od czterech
stuleci! Nie wspominając o tym, że badasz tę sprawę TYLKO od miesiąca, podczas
gdy banda napalonych pożal się Boże wampirków TYLKO terroryzuje NASZE miasto!
- Chryste, rzeczywiście brzmisz jak Klaus- głos Elijah był spokojny i
łagodny, gdy ujął drobną dłoń siostry i z nabożną czcią ją ucałował- jak Klaus,
gdy jest przerażony. Przyznaj, rozmawiałaś z Marcelem osobiście, prawda?
Rebekah głośno przełknęła ślinę na wspomnienie o mężczyźnie. Tego, co
się między nimi działo nie można było nazwać rozmową, mimo że udało jej się
wyciągnąć z niego potrzebne informacje zanim poszli do łóżka. Wieki temu
nauczyła się, jak go uwieść tak, aby pozostał z niedosytem. Jego pragnienie
bycia z nią wiele razy go zgubiło. Niestety, to działało w obie strony...
Anglia, 1610 rok
WIOSNA
Rebekah uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, podziwiając atłasową
suknię w kolorze płynnego złota, którą miała na sobie i misterne loki, nad
którymi służące pracowały przez ponad cztery godziny. Cztery długie godziny,
które człowiekowi zdawały się czasem straconym ona traktowała jak przerwę na
herbatkę. Nieśmiertelność zapewniała jej nieskończone możliwości,
nieograniczony czas. A dzisiejszy wieczór wart był każdej minuty, jaką spędziła
by wyglądać tak wyrafinowanie i szykownie a jednocześnie dziewczęco. Dziś, po
raz pierwszy od chwili gdy wraz z braćmi przybyła "na wychowanie" do
szlacheckiej rodziny Gerardo miała wziąć udział w prawdziwym, niemal królewskim
balu i cieszyła się na to jak dziecko. Była niemal zadowolona, że Mikeal
wypłoszył ich z Hiszpanii. Nigdy nie lubiła tego kraju natomiast tu w Anglii
odnalazła coś, czego nie było nigdzie indziej- spokój i poczucie
bezpieczeństwa. Prawdziwą, beztroską zabawę. Wiedziała, że to tylko pozory,
które stwarzała by nikt nie domyślił się kim tak naprawdę jest, ale możliwość
spędzania czasu w sposób, w jaki zwykły to robić dziewiętnastoletnie dziewczęta
była dla niej jak prezent od losu. Nie przeszkadzało jej nawet
"matkowanie" Clarissy Gerardo i nadopiekuńczość pana domu, dostojnego
Jamesa Gerardo. Oboje byli pewni, że śliczna blondynka i jej dwaj starsi
bracia, których przyjęli pod swój dach to jedynie biedne, zagubione sieroty,
łaknące rodzicielskiego wsparcia. I dokładnie to starali się im zapewnić. No a
przynajmniej jej, bo Elijah i Klaus byli przecież dorośli. Nikt jednak nie miał
pojęcia o tym, że taki stan rzeczy utrzymuje się od jakiegoś tysiąca lat.
- Już czas siostrzyczko- oznajmił Klaus, bezszelestnie wślizgując się do
jej sypialni. Rebekah uśmiechnęła się do niego ciepło. Ubrany w szykowny frak i
ze starannie przyczesanymi włosami bardzo przypominał Elijah. Gdyby nie ten
przebiegły błysk w oku...
- Wyglądasz ślicznie- zapewnił ją blondyn, gdy po raz kolejny nerwowo
zerknęła w lustro- oczarujesz wszystkich- dodał z figlarnym uśmiechem i złożył
na jej policzku delikatny, braterski pocałunek i po czym zachęcająco wyciągnął
dłoń, którą ta chichocząc, ujęła.
Razem zeszli do bawialni i razem wsiedli do powozu. Pomknęli w noc.
Zabawa była znakomita, jedzenie przepyszne a alkohole bardzo wyszukane,
jak na szlachtę przystało. Wystrój sali i muzyka zachwycały i nastrajały
wieczór w sposób niemal magiczny. To była zupełnie inna magia od tej, którą
znała Rebekah i to również sprawiało jej radość- miała wrażenie jakby nagle w
jednej chwili wszystkie jej dziewczęce, naiwne marzenia się ziściły. Girlandy,
zawieszone pod sufitem; służba, przemykająca między gośćmi z tacami pełnymi
przystawek i wykwintnych alkoholi; pozłacany parkiet, zapełniony tłumem
tańczących z wielką gracją ludzi ubranych w najpiękniejsze stroje; stół
zapchany po brzegi najróżniejszymi potrawami, których nazw Pierwotna nawet nie
była w stanie powtórzyć; szelest trenów drogich sukni, wirujących w tańcu;
zapach kwiatów, unoszący się w powietrzu. To wszystko sprawiało wrażenie
jedynie pięknego snu i Rebekah czuła się niczym księżniczka. W dodatku nie
mogła narzekać na brak adoratorów a to już do końca wprawiło ją w dobry
nastrój. Zaśmiała się w duchu na samą myśl o tym, że gdyby była teraz
człowiekiem nogi najpewniej odpadłyby jej, wykończone tymi nieustającymi
tańcami.
Jedna rzecz jednak nie chciała dać jej spokoju. Natarczywe spojrzenie
czarnych jak noc oczu wprowadzało jej ciało w drżenie....
Przez pierwsze pół godziny sądziła, że to tylko jakaś głupia gra,
prowokacja. Podjęła więc wyzwanie i zaprezentowała w pełnej krasie wszystkie
swoje umiejętności taneczne sądząc, że to go zawstydzi. Tak się jednak nie
stało.
Po dwóch godzinach była zirytowana, gotowa wydrapać mu oczy byleby tylko
dał jej spokój. To właśnie wtedy Elijah poprosił ją do tańca, uspokoił i
delikatnie przypomniał o maleńkim, ale istotnym szczególe. Chłopak był synem
ich "dobrodziejów".
"- Marcel Gerard"- usłyszała, gdy tylko wkroczyła do sali i
nim się obejrzała wysoki, muskularny czarnoskóry mężczyzna pochylił głowę, by
ucałować jej drżącą dłoń. Jego oczy były hipnotyzujące- czarne i głębokie z tą
drapieżną iskierką, czającą się gdzieś w ich wnętrzu...
"-Rosalie Cuthbert"- skłamała gładko, dygając przed nim lekko,
ja, na dobrze wychowaną damę przystało.Dotyk jego dłoni wywoływał u niej coś,
czego dotąd nigdy nie czuła a raczej nie czuła w aż takim natężeniu. Nie umiała
tego sprecyzować, ale ni umiała też o tym zapomnieć.
Po raz kolejny spojrzała w stronę młodego Gerarda, bezwiednie robiąc
obrót w ramionach blondyna, z którym właśnie tańczyła. Marcel popijał szampana
i rozmawiał o czymś żywo z Niklausem, ale patrzył tylko na nią. Wreszcie
dziewczyna poczuła jak opuszcza ją cała pewność siebie, na którą pracowała całą
wieczność. Dosłownie.
Odwzajemniła jego spojrzenie, nie potrafiąc już ukryć zaskoczenia i
ujrzała jak na jego twarz wstępuje szeroki uśmiech. Niecałą minutę później
chłopak przeprosił Klausa i nim zdołała mrugnąć stał już przy niej, uśmiechając
się przyjaźnie.
- Zatańczmy- powiedział takim tonem, że nie śmiała mu odmówić. Jak w
transie podała mu swoją dłoń, którą ujął z czcią i po chwili znalazła się w
jego objęciach.
Nie rozmawiali wcale. Wirowali w tańcu, zawstydzając wszystkie inne pary
na parkiecie a gdy zaczęto szeptać między sobą o ich rzekomym romansie,
trzymając się za ręce uciekli do ogrodu, gdzie pod gwiazdami potwierdzili owe
plotki na tysiąc różnych sposobów.
- Wszystko dobrze Rebekah?- zapytał Elijah, wyrywając siostrę z
zamyślenia.
-Jasne- odparła dziewczyna, energicznie potrząsając głową, jakby
próbowała pozbyć się natrętnych wspomnień- ja po prostu nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że to wszystko moja wina.
- Co ty mówisz?- oburzył się Pierwotny- to w żadnym wypadku nie jest
twoja wina...
- Nie? a kto wbrew zakazowi starszego brata wyznał mu całą prawdę? Kto
robił wszystko, by doprowadzić do jego przemiany? Kto go szkolił? Kto
opowiedział mu całą naszą historię?
- Nie zapominajmy o tym, kto tak naprawdę go przemienił i za jaką cenę-
przypomniał siostrze Elijah łagodnie- Klaus wcielił go do naszej rodziny,
wykluczając z niej ciebie na pięćdziesiąt dwa lata i niszcząc wasze uczucie. Po
ponad stuleciu dręczenia was wreszcie mu się to znudziło, ale to z jego powodu
spłonęło wtedy miasto. To on zostawił Marcela na pewną śmierć i to z jego
powodu Marcel szuka zemsty. Wampir zrodzony z krwi Pierwotnego, mający za sobą
całą armię potępieńców...
- To trudna walka Elijah- przyznała Rebekah, ściskając dłoń brata z
determinacją- ale on odebrał nam nasz dom i honor. Spójrz gdzie musimy teraz
mieszkać!- rozejrzała się wokół z wyraźnym obrzydzeniem- podczas gdy on cieszy
się małym królestwem, które nie należy do niego i naszym domem-pałacem, który
sobie przywłaszczył!
- Więc co zrobimy?- zapytał Elijah, przysuwając się bliżej blondynki. Od
zawsze fascynowała go jej siła i stanowczość a w tej chwili to wręcz z niej
emanowało, przyciągając go bliżej niczym magnes. Rebekah zerwała się z fotela
gwałtownie.
- Poza uśmierceniem wiedźmy, która urządziła sobie prywatną hodowlę
białych dębów? Oderwiemy mu łeb i odbierzemy co nasze- zawyrokowała i ulotniła
się w wampirzym tempie.
- Stara miłość nie rdzewieje- mruknął Elijah wpatrując się w miejsce, w
którym jeszcze przed chwilą stała jego siostra, po czym wyciągnął komórkę i
wybrał numer.
- Niklaus? Mamy problem- oznajmił beznamiętnie.
***
- To wszystko, czego w ciągu ostatnich dziesięciu lat udało mi się
dowiedzieć na temat lekarstwa- powiedział profesor Shane, rzucając na ławę
kilkanaście teczek i skoroszytów- większość z tego to bujdy a to, co ten mały-
ruchem ręki wskazał Jeremiego- wyczytał w internecie ma swoje potwierdzenie
jako legenda, głoszona od stuleci.
- Rozumiesz chyba, że nie mamy tyle czasu, aby to wszystko przejrzeć-
powiedział Stefan- nie chodzi o legendy, ale o to, żeby znaleźć jakiś punkt
zaczepienia. Cokolwiek.
- Do tego zmierzam- odparł mężczyzna, zajmując miejsce w skórzanym
fotelu przy kominku- mówimy tu o legendach, sięgających czasów pierwotnych a
to, co my dziś uważamy za bajki tamtejsi ludzie zazwyczaj przekazywali sobie
jako przestrogę lub po prostu najświeższe informacje. Coś jak starożytne
wieczorne wiadomości. Prymitywne, ale skuteczne. Teoretycznie wy wszyscy- wskazał
po kolei Caroline, Tylera i Stefana- jesteście postaciami z legend a jednak
siedzicie tu przede mną. Jak to możliwe? I skąd ludzie w ogóle dowiedzieli się
o istnieniu wampirów, hybryd czy wilkołaków? To bardzo proste- nasze
wyobrażenie na ten temat wzięło się właśnie z zamierzchłych czasów, z czasów
gdy magia nie budziła grozy czy niechęci a była na porządku dziennym.
- Wystarczy już tej psychoanalizy- burknął Tyler- do rzeczy.
Caroline zgromiła chłopaka spojrzeniem, ale ten tylko wzruszył ramionami
nic sobie z tego nie robiąc. Odkąd wrócił ze swojej małej "wycieczki"
zachowywał się jakby nic go już nie obchodziło. Był nieobecny, zamyślony a gdy
ktoś próbował z nim rozmawiać warczał i przeklinał lub po prostu odchodził bez
słowa. Przypominał bombę zegarową, gotową lada moment wybuchnąć i Caroline
miała szczerą nadzieję, że ów wybuch nie godzi w nią ani w żadnego z jej
przyjaciół tylko tak gdzie trzeba- we wroga. Tylko czy Tyler w ogóle rozumiał
jeszcze, kto jest jego wrogiem? Czy docierało do niego jakieś słowo poza:
"zemsta" i "walka"? Dziewczyna naprawdę się o niego
martwiła, bo przez większość czasu sprawiał wrażenie obłąkanego.
- No więc wszyscy obecni znają już legendę o Pierwotnej Czarownicy
zakochanej w Czarowniku, który wybrał śmierć zamiast życia u jej boku- ciągnął
Shane, jakby nie zdając sobie sprawy z napiętej atmosfery, która wytworzyła się
w pokoju- wiemy, że stworzyła lekarstwo i porwała jego ukochaną Amarę , aby go
zwabić, ale nikt dotąd nie zastanowił się nad tym jak, poza tym jednym epizodzikiem,
wyglądało jej życie. W swoich badaniach dotarłem do tajemniczej przepowiedni,
jaka jednej jesiennej nocy nawiedziła Esther. To było tuż przed jej śmiercią,
kobieta miała proroczy sen i poprosiła jedno ze swoich dzieci, aby go opisało.
Długo nie mogłem rozszyfrować tych starożytnych znaków, ale dzięki pomocy
Isobell Flemming....
- O mój Boże- wyszeptała Caroline, z trwogą spoglądając na Matta,
Stefana,Jeremiego i Tylera. Nawet ten ostatni wydawał się być oszołomiony.
- Znacie ją?- spytał profesor, nic nie rozumiejąc z ich dziwnego
zachowania.
- Od tej najgorszej strony- odparła natychmiast Caroline.
- Owszem- odezwał się Stefan, posyłając blondynce spojrzenie, wyrażające
niemą prośbę, aby się zamknęła.- i jeśli rzeczywiście się w to wmieszała to znaczy,
że gra jest warta świeczki. Isobell była wybitną badaczką.
- W rzeczy samej- potwierdził Shane i chwilę powertował w grubej,
granatowej teczce po czym wyjął pożółkły, rozpadający się w rękach kawałek
pergaminu.Przyjaciele wymienili zdziwione spojrzenia.
- Ten dokument oczywiście nie jest oryginałem, który zaginął wieki temu,
ale ktoś usłużny przepisał treść przepowiedni i zakonserwował go w dobrze
ukrytym miejscu, dzięki czemu jesteśmy w stanie ją teraz poznać.
Widzę ją, tę której dusza niegdyś czysta teraz okaleczona. Nie widzę
twarzy, ale dostrzegam mrok. Tylko mrok, ciemność, w której się pochłonęła.
Niewzruszenie patrzy na ból niewinnych tak jak niegdyś inni patrzyli na jej
miłość nieszczęśliwą i śmiali się. I teraz ona się śmieje, ból zadając, niszcząc.
Widzę miłość, która ją oszpeciła, która zsyła na świat zagładę. Ona nie zapomni
nigdy i on także nie zapomni, bo zabierze ze sobą jego serce i pozostawi po nim
pustkę, którą zapragnie wypełnić. Więc będzie gonić za nią, nienawidząc, dopóki
ona go także nie znienawidzi a gdy wybije godzina odkupienia jeden, Zrodzony z
Krwi Pierwotnej odnajdzie sposób, by to zakończyć. Nowego Z Krwi Starej w magii
nadejdą czasy. To on znajdzie ukojenie dla duszy poczwary z Nowego Świata i on
zdecyduje, komu należy się zbawienie. A po wszystkim zwać go będę
Odrodzicielem, tym który uwalnia od klątwy krwi i przywraca zapomnianą magię. I
tak matka ziemia zachowa równowagę najczystszą- co starsza odebrała młodszy
zwróci. "
- Co to za bełkot?- prychnął Matt.
- To nie bełkot- obruszył się Shane- tu najważniejsza jest symbolika.
Patrząc pod kątem celu naszych badań można bardzo wiele wywnioskować i okazuje
się, że to ma sens. Spójrz- wskazał na konkretną część rękopisu-
"Niewzruszenie patrzy na ból niewinnych tak jak niegdyś inni patrzyli na
jej miłość nieszczęśliwą" - czy to nie pasuje idealnie do sytuacji, w
której znalazła się Sabine z legendy? I dalej: "on także nie zapomni, bo
zabierze ze sobą jego serce i pozostawi po nim pustkę, którą zapragnie
wypełnić. Więc będzie gonić za nią, nienawidząc, dopóki ona go także nie
znienawidzi"- porwanie Amary, która była przecież miłością-
"sercem" Silasa. Według legendy od chwili w której ją stracił robi
wszystko, aby ją odzyskać.
- Co to ma wspólnego z lekarstwem?- wtrącił Tyler a Shane tylko przetarł
czoło, kręcąc głową nad jego głupotą.
- Nie widzisz tego?- zapytał z niedowierzaniem, a gdy ten tylko wzruszył
ramionami, westchnął ciężko- mówiłem, symbolika to podstawa. " Przywraca
zapomnianą magię", "Zrodzony z Krwi Pierwotnej", "Nowego Z
Krwi Starej w magii nadejdą czasy", - czarownik, znający tajniki dawno
zapomnianej magii. Ktoś, kto albo urodził się w czasach, gdy magia dopiero się
kształtowała, albo jest w posiadaniu genów, które dają mu dostęp do potęgi, o
jakiej współcześnie nikt nawet nie śnił. I teraz uwaga: najważniejsze.
"znajdzie ukojenie dla duszy poczwary z Nowego Świata i on zdecyduje, komu
należy się zbawienie", "uwalnia od klątwy krwi", "co
starsza odebrała młodszy zwróci" - nie sądzicie, że to oczywiste? Wampiry
to niejako istoty zrodzone z krwi i to krew daje im życie. Coś podobnego
fachowo nazywamy: "KLĄTWĄ". Zbawienie to w tym przypadku uleczenie z
klątwy jaką Pierwotna Czarownica nałożyła na swoje dzieci a którą
rozprzestrzeniła się na taką skalę w zastraszającym tempie.
- To wszystko to tylko twoje domysły- zauważył Jeremy sceptycznie- nawet
Pierwotna Czarownica nie jest nieśmiertelna. Tamta magia przepadła i....
- Niekoniecznie- usłyszeli nagle i wszyscy jak jeden mąż spojrzeli z
zaskoczeniem na drzwi, w którym stanęła Bonnie z jakimś złotowłosym chłopakiem,
uśmiechającym się do nich przyjaźnie.
- Kto to jest?- zapytał Jeremy nieufnie. Jakoś nie bardzo podobało mu
się spojrzenie,jakim mulatka co rusz obrzucała blondyna..... I jeszcze ten
błysk w jej czarnych oczach...
- Jestem Ben Davies- przedstawił się nieznajomy i podszedł do każdego po
kolei, wymieniając uścisk dłoni.
- Pupilek mojej matki, potężny czarownik odporny na każdy mój urok-
wyjaśniła Bonnie z grubsza- człowiek-zagadka- dodała rozmarzonym półszeptem a
Jeremy ściągnął brwi ze zdziwieniem i przyjrzał się przybyszowi podejrzliwie.
Nikt jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, bo samo jego pojawienie się
wprowadziło sporo zamieszania. Pośród szczebiotu Caroline, zniecierpliwionych
pomruków Tylera i uprzejmych uwag Matta i Stefana Jeremy wyszedł z pensjonatu
niezauważenie.
Nie mógł już dłużej patrzeć na Bonnie, która chyba pierwszy raz od ich
zerwania była taka... radosna, żywa.
To bolało. Cholernie.
***
Elena odetchnęła głęboko, wysiadając z samochodu. Droga tutaj była
męcząca, ale nie miała innego pomysłu. Przecież potrzebowała jakiegoś punktu
startowego a to był najlepszy sposób, aby go znaleźć. Swego czasu, jeszcze
zanim stała się wampirem jej biologiczna matka była świetnym badaczem. W ten
sposób odkryła swoje pokrewieństwo z Katherine i parę innych interesujących
faktów. A może w tym swoim głodzie wiedzy i fascynacji wampiryzmem dowiedziała
się przy okazji, jak go zwalczyć? Tego Elena musiała się dowiedzieć.
Zanim zdecydowała się tu przyjechać zatrzymała się na chwilę na stacji
benzynowej( zrozumiała, że strój na który składała się porwana damonowa koszula
nie był najlepszym wyborem, jeśli nie chciało się wzbudzać zainteresowania).
Umyła się, przebrała się w luźną jasną koszulę, wiązaną pod biustem, dżinsowe
obcisłe spodenki i skórzane botki na koturnie po czym wypiła ze trzy worki krwi
nim ruszyła w ponowną podróż. W internecie sprawdziła lokalizacje dawnego biura
Isobell. Co prawda ona nie pracowała tam już od jakichś trzech lat, ale
działalności nie zamknięto. Teraz właścicielką była niejaka Holly Parker i to z
nią Elena musiała się "rozmówić", by dopuściła ją do tajnych akt, o
których zapewne wiedziało jedynie wąskie grono wtajemniczonych.
Brunetka westchnęła ponownie, stając przed budynkiem. Trzygodzinna
podróż do Waszyngtonu nie była szczytem jej marzeń szczególnie po dniu takim
jak ten i rewelacjach, jakich dziś doświadczyła. Z drugiej jednak strony mogła
przestać myśleć i skupić się na czymś innym, niż wspomnienie nocy, która
najpewniej na zawsze zmieni jej relacje zarówno ze starszym Salvatore'em, jak i
jego bratem. Na samą myśl o tym coś ścisnęło ją w dołku i zblokowało oddech.
Własna lekkomyślność zaczęła ją przerażać, ale teraz nie to było najważniejsze.
Dziewczyna wzięła jeden, uspokajający oddech i przekroczyła próg kancelarii.
Wnętrze było przestronne, na beżowych ścianach wisiało mnóstwo nikogo
nie interesujących dyplomów i zdjęć, przedstawiających pracowników podczas
wręczania jakichś prestiżowych nagród a za kontuarem z wielkim napisem:
"RECEPCJA", wiszącym kilka metrów powyżej siedziała starsza kobieta w
okularach i przeglądała jakieś papierzyska, zaściełające cały blat. Na widok
Eleny natychmiast zaprzestała pracy, cokolwiek tak naprawdę robiła i
uśmiechnęła się szeroko.
- W czym mogę służyć?- spytała przyjaźnie. Elena pochyliła się
delikatnie do przodu, opierając dłonie na kontuarze.
- Chciałabym porozmawiać z panią Holly Parker- powiedziała, starając się
zabrzmieć jak najbardziej naturalnie- to sprawa nie cierpiąca zwłoki.
- Ależ oczywiście- zaszczebiotała urzędniczka- na którą godzinę była
pani umówiona?
Tak, tego pytania Elena obawiała się najbardziej. Ze zdenerwowania
przygryzła dolną wargę.
- Właściwie to ja nie byłam...-zaczęła.
- Och, w takim razie przykro mi, ale Pani Parker jest bardzo zajęta-
weszła jej w słowo kobieta- ale proszę się nie martwić, zaraz panią umówię...
Chwileczkę.... Przyszły piątek na godzinę trzynastą. Pasuje pani?
- Właściwie to ja jestem przejazdem....- westchnęła Elena robiąc
zawiedzioną minę.
- Rozumiem, ale nie ma żadnych wcześniejszych terminów- wyjaśniła jej
kobieta rzeczowo- jeśli pani nie pasuje to...
- Proszę na mnie spojrzeć- poprosiła dziewczyna a gdy urzędniczka to
zrobiła, przysunęła się do niej bliżej i skupiła spojrzenie czekoladowych oczu
na jej szarych tęczówkach- jestem wyjątkowym przypadkiem i potraktuje mnie pani
wyjątkowo. Zaprowadzi mnie pani do swojej szefowej, bo moja sprawa nie może
czekać. Porozmawiam z nią a pani nie będzie nam przeszkadzać bez względu na to,
co się stanie.
- Zaprowadzę cię do szefowej, bo twoja sprawa nie może czekać. Nie będę
wam przeszkadzać bez względu na to, co się stanie- powtórzyła kobieta w transie
i poprowadziła Elenę wzdłuż długiego korytarza prosto do gabinetu pani Parker.
Tam, za mahoniowym biurkiem siedziała ładna blondynka po trzydziestce i
rozmawiała przez służbowy telefon. Na widok gości pospiesznie zakończyła
połączenie i spojrzała na swoją pracownicę pytająco unosząc jedną brew.
- Ta pani ma bardzo ważną sprawę- wyjaśniła recepcjonistka i opuściła
gabinet.
- W czym mogę służyć?- zapytała prawniczka, wbijając w Elenę spojrzenie
bursztynowych oczu. Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko kobiety i
uśmiechnąwszy się uprzednio postanowiła od razu wykorzystać wpływ.
- Zaprowadzi mnie pani teraz do kryjówki Isobell i tajnych akt
wszystkich spraw, nad którymi pracowała o nic nie pytając- nakazała
hipnotycznym półszeptem- po wszystkim zapomni pani, że w ogóle rozmawiałyśmy i
że kiedykolwiek mnie pani widziała. Jeśli pojawi się ktoś, kto zechce panią
znów zauroczyć proszę pamiętać: spotkała pani Katherine Pierce.
- Zaprowadzę cię do sekretnego pokoju Isobell- wymamrotała kobieta i
sięgnęła do szuflady biurka, wyjmując z niego jakiś podłużny przedmiot,
wyglądem przypominający klucz- ale najpierw jeśli pozwolisz... nafaszeruję cię
werbeną- zakończyła grobowym tonem i w tempie niezwykłym jak na człowieka
wyrzuciła niepozorny przedmiot prosto w stronę Eleny, która nie zdołała nawet
mrugnąć gdy coś, co miało być kluczem rozpadło się w powietrzu, rozpylając
wokół niej palący gaz.
"Perfumy z werbeny"- pomyślała Elena krzycząc z bólu i w
wampirzym tempie uciekła z pola rażenia tej okrutnej "broni",
uderzając plecami o przeciwległą ścianę. Nie dane jej było nacieszyć się tą
chwilową ulgą, bo po sekundzie ból w ramieniu niemal rozerwał jej mięśnie i
tkanki, wyciskając z oczu łzy. Takich cierpień mogło jej przysporzyć jedynie
drewno.
- Co do diabła- warknęła i jednym szybkim ruchem usunęła z ciała długi
na pół metra mahoniowy kołek, zagryzając wargi z wściekłości. Nie zdążyła nawet
przeanalizować sytuacji, gdy pani Parker zamierzyła się na nią kolejnym
kołkiem, tym razem celując prosto w serce. W ostatniej chwili Elena zatrzymała
jej rękę, ściskając za nadgarstek a gdy z ust kobiety wydobył się cichutki jęk
bólu z furią odrzuciła ją na drugi koniec gabinetu. Prześlizgnęła się przez
biurko, zrzucając na podłogę dokumenty, znajdujące się na nim i wylądowała na
ścianie, która niemal się zatrzęsła pod jej naporem.Elena stanęła nad nią, gdy
ta próbowała się podnieść i złapać oddech, niestety z marnym skutkiem. Jak nic
miała złamaną rękę i spore rozcięcie na skroni i brunetka w tej chwili czuła
przede wszystkim wstyd. Wstyd i ogromną wściekłość.
- Naprawdę myślałaś, że pokonasz wampira?- krzyknęła, ale po chwili głos
jej się załamał, a do oczu napłynęły łzy. Była zła na siebie, że tak łatwo dała
się ponieść emocjom. Przecież to naturalne, że kobieta próbowała się bronić
przed istotą, która jednym ruchem mogła pozbawić ją życia. Jeszcze niedawno
sama była bezbronnym człowiekiem, dla którego kołki i wymyślne wynalazki
zawierające werbenę i jakieś drewniane konstrukcje były jedynym sprzymierzeńcem
w walce o życie. Dziewczyna wzięła jeden, uspokajający wdech i ostrożnie
przykucnęła przy kobiecie, uważając na każdy swój ruch. Nie chciała jej znów
wystraszyć, ale nawet jej oddech sprawiał, że kobieta drżała konwulsyjnie ze
strachu i odsuwała się od niej najdalej, jak było to tylko możliwe.
Elena westchnęła ciężko i przegryzła sobie nadgarstek.
- Pij- nakazała, podstawiając ranę pod jej wargi.
-Ni...-zaczęła tamta, ale reszta jej słów utonęła w potoku krwi, która
wypełniła jej usta. Musiała przełknąć, inaczej by się zadławiła a z każdym jej
łykiem ból mijał a na jej twarz wracały kolory. Gdy Elena dostrzegła, że rana
na głowie całkowicie się zasklepiła a dłoń ponownie stała się w pełni władna
odsunęła się od pani Parker i spojrzała na nią spode łba.
- I co teraz zrobisz? Przemienisz mnie w wampira? Bo przez własną
głupotę nie możesz tego rozegrać inaczej. No chyba, że mnie porwiesz i będziesz
torturować.
Elena zaśmiała się na te słowa gorzko.
- Ciekawy pomysł- przyznała- jeszcze go przemyślę. Wiesz, że nie miałam
wyboru- spoważniała, widząc realne przerażenie, wykrzywiające bądź co bądź
ładną twarz kobiety- zaatakowałaś mnie.
- A co powinnam zrobić?- spytała tamta z sarkazmem- wyprawić ci honorową
ucztę i może jeszcze sama się pociąć na stole ofiarnym, robiąc za przystawkę?
Jesteś wampirem.
- Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić- przerwała jej Elena- ja tylko
potrzebuję dostępu do akt Isobell Flemming, to wszystko. Nie jestem taka, jak
ci się wydaje i nie prosiłam się o to, żeby być tym kim się stałam. Nic nie
poradzę na to, że jestem wampirem tak jak ty nic nie zrobisz z tym, że jesteś
tylko człowiekiem. Nie zabiłam cię mimo, że każdy inny wampir na moim miejscu
właśnie to by zrobił w pierwszej chwili, gdy tylko byś go zaatakowała. Wręcz
przeciwnie- uratowałam cię przed śmiercią no a przynajmniej przed niezbyt przyjemną
wizytą w szpitalu, więc może byś tak zrobiła wyjątek i mi po prostu zaufała?
Pani Parker zastanowiła się przez chwilę.
- Po co ci informacje o Isobell?- spytała w końcu- zaginęła jakieś trzy
czy cztery lata temu. Czego tak naprawdę chcesz?
Elena wzięła głęboki wdech nim odpowiedziała.
- Była moją matką.
***
Damon pokręcił głową nad bezmyślnością dziewczyny. Czy ona naprawdę
sądziła, że po tym wszystkim pozwoli jej tak po prostu uciec? Wystarczyło mu
raptem dziesięć sekund na tamtej polanie, żeby dojść do siebie i pobiec za
nią(oczywiście już w ubraniu). Na jego nieszczęście zdołała już odjechać(jego
samochodem!), więc musiał po prostu "pożyczyć" auto od
przejeżdżającego tamtędy chłopaka. Tak, Damon zawsze miał słabość do Porsche
zwłaszcza, jeśli nie musiał za nie płacić. Wampir uśmiechnął się do własnych
myśli.
Jechał za nią niemal całą drogę aż do Waszyngtonu. Mniej więcej w
połowie trasy domyślił się, co chciała tam osiągnąć i nie mógł się nie
uśmiechnąć na tę myśl. Nie podzielił się z nią tą informacją wczoraj głównie ze
względu na jej małomówność, ale to właśnie tam zmierzali zanim... hmmm, zrobiło
na tyle przyjemnie, że całkiem o tym zapomniał.
No właśnie. Cudowna noc z cudowną kobietą, którą rozpaczliwie pożądał od
dwóch lat kompletnie wyprowadziła go z równowagi. Nie wierzył, że coś takiego
może się kiedykolwiek wydarzyć a tu proszę- życie pisze doprawdy przedziwne
scenariusze. Damon nie mógł wyjść z szoku.
Elena była dla niego idealna. Piękna, mądra, wrażliwa i zabawna... Nie
umiał nawet zliczyć jej zalet, nie umiał wyjaśnić sposobu w jaki na nią
reagował. I wcale, nawet na samym początku ich znajomości nie chodziło o
podobieństwo do Katherine. Owszem, to go zafascynowało, ale w chwili gdy
próbował ją zahipnotyzować i zmusić do pocałunku a ona dała mu w twarz
zrozumiał, że to dwie zupełnie różne osoby. Były niczym ogień i woda a wbrew
pozorom to Elena stanowiła uosobienie tego pierwszego żywiołu. Była impulsywna,
waleczna, ale też tak bardzo dobra, że nie potrafiła zrozumieć iż są na świecie
istoty całkowicie pozbawione uczuć i serca. Dobro dostrzegła nawet w nim i to
właśnie sprawiło, że zaczął się zmieniać. Wszystko co robił, robił dla niej,
aby zasłużyć na łaskę jaką go obdarowała i na jej przyjaźń. To Isobell
uświadomiła mu, że ta troska, chęć chronienia jej za wszelką cenę i to jak
bardzo łaknie jej dotyku, jej towarzystwa wywołane są przez jedno uczucie.
Miłość.
To wtedy wszystko zaczęło się komplikować. Stefan stał się jeszcze
bardziej zaborczy a Elena ostrożniejsza. Damon zachodził w głowę jakim cudem
jest jedyną dziewczyną, która nie marzy o tym aby się na niego rzucić i
dlaczego jego uwodzicielski urok na nią nie działa, dlaczego po raz pierwszy
zawiódł. I w tym momencie do gry wkroczyła Katherine. Pojawiła się w mieście po
to tylko, aby namącić mu w głowie, Gdy po raz pierwszy ją pocałował sądził, że
jest Eleną. Był delikatny i czuły, ale i tak odczuł ten pocałunek w każdym
nerwie swego martwego ciała. Gdy całował ją po raz drugi wyobrażał sobie, że to
Elena. Tryumfował, bo tego samego dnia usłyszał od Gilbertówny, że nigdy by go
nie pocałowała.
"Czyżby?"- przeszło mu wtedy przez myśl. To dokładnie w tamtej
chwili zrozumiał, że już nie kocha Katherine a uczucie, jakim ją niegdyś darzył
było niczym w porównaniu do tego, co żywił względem Eleny. Pławił się w blasku
jej urody, jej uśmiechu. Spijał każde słowo z jej ust, drżał na każdy jej
dotyk. Śnił o niej po nocach, myślał za dnia. Wariował.
Nie byłby sobą, gdyby tego nie spieprzył. Gdy po raz kolejny usłyszał od
Eleny, że go nie kocha a to, co dzieje się między nimi jest tylko jego
wyobrażeniem nie wytrzymał i zabił Jeremiego. Żałował długo, bo okazało się, że
bez jej przyjaźni jego życie jest puste i pozbawione ciepła, jakim dziewczyna
wręcz emanowała. To wtedy dotarło do niego, że woli żyć, co dzień oglądając jej
szczęście ze Stefanem i mieć ją blisko, niż stracić ją na zawsze. Zaczął więc
robić wszystko, żeby ją odzyskać i udało, choć nie było to łatwe. Wtedy zaczął
naprawdę doceniać każdą chwilę, jaką mógł z nią spędzić. Uwielbiał się z nią
kłócić, droczyć, denerwować i żartować. Była słodka, gdy była zła i tak bardzo
pociągająca.... Do tego dochodziła jeszcze kwestia tego, iż oczywiście nie
potrafił się powstrzymać przy niej od sarkastycznych uwag, zagadkowych
uśmiechów, uwodzicielskich zagrywek i podtekstów w co drugim słowie. Usiłował
się znieczulić kobietami i alkoholem, ale to tylko potęgowało pożądanie, gdy
tylko ją ujrzał. Nikt nie potrafił tego w nim wywołać, tylko ona. I tylko ona
mogła owe pożądanie ugasić.
Kolejny uśmiech przemknął przez jego twarz. To nie była do końca prawda.
Gdy już raz jej zakosztował pragnął tylko więcej i więcej. A ona uciekła, tak
po prostu jakby bała się przyznać, że także go pragnie choć przecież dała tego
jasny wyraz tej nocy. Pragnęła go. Elena Gilbert go pragnęła. I jakie to było
uczucie?
Cudowne. Zniewalające, upajające niczym alkohol. I nie było mowy o tym,
by tego nie wykorzystał, nawet jeśli ona sobie tego nie życzyła. Może i umysł
podpowiadał jej jedno, ale Elena z natury była uczuciowa. Musiał tylko robić
to, co do tej pory robił każdego dnia- wywoływać w niej emocje, wahanie i
niepewność, które sprawiały, że poddawała się chwili.
No tak, pozostawała tylko kwestia tego, że musi się z nią spotkać a nie
zrobi tego tak, żeby nie domyśliła się, że ją śledził. Będzie zła. Tylko czy to
kiedykolwiek go powstrzymało? Oczywiście, że nie, przecież nie był Stefanem. Na
samą myśl uśmiechnął się szeroko i wysiadł z auta. W momencie gdy już miał
wejść do kancelarii rozdzwonił się jego telefon. Przeklął pod nosem i
niezadowolony nacisnął zieloną słuchawkę.
- Czego chcesz, bracie?- spytał, nie kryjąc poirytowania.
- Jesteś teraz z Eleną?- spytał młodszy Salvatore, rozgarączkowany- daj
mi ją natychmiast do telefonu!
- Chwila ogierze, z sex-telefonami będziesz musiał jeszcze trochę
poczekać- odparł Damon, uśmiechając się złośliwie- po pierwsze, nigdzie w
pobliżu nie ma twojej BYŁEJ dziewczyny a po drugie to, że z braku innej opcji
zaakceptowałem waszą słodko-gorzką miłość nie oznacza, że będę teraz robił za
waszą pocztę erotyczną.
- Przestań błaznować i znajdz ją do cholery- warknął Stefan do
słuchawki- chodzi o lekarwstwo. Isobel badała jego pochodzenie, może mieć
gdzieś w zanadrzu konkretne informacje, które pomogą nam do niego dotrzeć.
Poszperałem w internecie i natknąłem się na kancelarię, w której pracowała
przed zniknięciem. To było...
- W Waszyngtonie?- podpowiedział starszy Salvatore. Stefan zaniemówił na
moment.
- Skąd wiesz?- spytał w końcu podejrzliwie.
- Zgaduj- odparł Damon, uśmiechając się łobuzersko i zakończył
połączenie.
***
- To wszystko to naprawdę wasz roczny zbiór?- spytała Elena z
niedowierzaniem spoglądając na setki półek, uginających się pod naporem mnóstwa
pudeł i teczek.
- To cały roczny zbiór Isobel- poprawiła ją pani Parker- tak, była
zapaloną badaczką a to wszystko dotyczy spraw nadnaturalnych. Znajdz to, czego
szukasz i odejdz.
- Dziękuję- powiedziała Elena, z wdzięcznością spoglądając za kobietą,
gdy ta znikneła za drzwiami a gdy została w piwnicznym archiwum całkowicie sama
skierowała swój wzrok z powrotem na półki. Wzięła głęboki oddech i zabrała się
za wertowanie tysięcy papierów, które po brzegi wypełniały te teczki i pudła.
To była żmudna praca. Isobel dokumentowała wszystko, co mogło mieć związek ze
światem nadnaturalnym, więc cóż.... było tego sporo. Właśnie czytała
informacje, które Isobel niegdyś zebrała na temat Klausa, gdy poczuła silny
podmuch wiatru i w ułamku sekundy stanęła przed nią dziewczyna o jej twarzy,
jej włosach i jej figurze, a jednak ten wyraz oczu, ten złośliwy uśmiech, mógł
należeć tylko do jednej osoby...
- Katherine- szepnęła Elena, zrywając się na równe nogi. Jej sobowtór
uśmiechnął się złośliwie, na widok rozwścieczonej miny dziewczyny.
- Cześć słoneczko, tęskniłaś?- zaszczebiotała fałszywie przesłodzonym
tonem.
- Co tu robisz?- warknęła Gilbertówna- jak śmiesz pokazywac mi się na
oczy po tym, co zrobiłaś Tylerowi?!
- To nic, czego nie robiłam wcześniej- odparła Katherine, opierając się
niedbale o najbliższy regał.- za to w tobie widzę wiele zmian. Wampiryzm ci
służy i przynajmniej to jedno mamy wspólne. Chyba nie chcesz tego zniszczyć,
prawda?
- O czym ty mówisz?- spytała Elena, ściągając brwi w konsternacji.
Katherine prychnęła, kręcąc głową nad głupotą swej potomkini.
- Myślisz, że Klaus nie wie, do czego zmierzacie? Dokładnie w tej chwili
on i cała jego Pierwotna rodzinka zbierają armię, by skopać wam tyłki. Myślisz,
że kto z takiej bitwy wyjdzie zwycięsko?
Elena zastanowiła się przez chwilę.
- Pewnie ten, kto stanie po jego stronie- odparła a wyraz twarzy
Katherine utwierdził ją w przekonaniu, że ma rację.- jak możesz? Czy to nie
ciebie ścigał przez pięćset lat? Czy to nie jego śmeirci pragnęłaś najbardziej?
- Nawet jeśli jakimś cudem uda ci się wepchnąć mu lekarstwo do gardła
nie tracąc przy tym serca wciąż nie wiesz, jak to wszystko wpłynie na nas.Nie
zapominaj, że to on nas stworzył, on zapoczątkował naszą linię. Jego śmierć nas
zabija. Co się stanie, gdy on powróci do swojej ludzkiej formy?
- Nie mam pojęcia- warknęła Elena- ale jestem gotowa się o tym
przekonać.
- Na twoje nieszczęście ja nie jestem- syknęła Katherine i już sięgała w
stronę jej serca, gdy nagle coś gwałtownie odrzuciło ją do tyłu. Wampirzyca
uderzyłą w najbliższy regał, łamiąc go na pół, ale natychmiast otrzepała się z
kurzu i ruszyła na napastnika.
- Co ty tu robisz Damon?- krzyknęła Elena, gdy wampir uderzył Katherine
w tył głowy i odrzucił ją od siebie sprawiając, że wylądowała na pobliskiej
ścianie.
- Jak to co? Rycerzyk od siedmiu boleści przybył na ratunek swojej
księżniczce- zakpiła Katherine, wywołując w Damonie pokłady skrywanej agresji.
- Przestan się wiecznie wtrącać Katherine i wynoś się- warknął,
ściskając ją za gardło z całej siły- Elena już nigdy więcej nie będzie cię
oglądać, zruzumiałaś?
- Masz rację- przyznała wampirzyca, ale coś w jej radosnym tonie głosu
mu nie pasowało. Zmarszczył brwi i rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie
dostrzegł Gilbertówny.
"-Cholera jasna, znowu uciekła"- pomyślał wampir i wyładował
całą swoją furię na Katherine, łamiąc jej kark. Dopiero gdy koebita padła na
podłogę niczym szmaciana lalka dostrzegł coś bardzo interesującego w pudle, w
którym wcześniej szperała Elena. Zmarszczył brwi w konsternacji i wziął je ze
sobą, opuszczając kancelarię.
***
Elena wybiegła z tamtąd najszybciej jak mogła, wsiadła w samochód i
odjechała prosto przed siebie. Była wściekła, rozżalona i bezradna. Nie miała
pojęcia co robić.Dopiero po półgodzinnej jezdzie gdy emocje jej nieco opadły
zauwarzyła, że jest środek nocy.
"- Spędziłam tam aż tyle czasu?"- zdziwiła się i postanowiła
skręcić do najbliższego motelu. Pospiesznie zameldowała się w pierwszym lepszym
pokoju i gdy tylko zamknęła za sobą drzwi rzuciła się na łóżko, wykończona.
Marzyła tylko o długim śnie i relaksującej kąpieli, dokładnie w tej kolejności,
jednak sen nie przychodził. To co ostatnio działo się w jej życiu po prostu ją
przerastało i nie potrafiła tak po prostu o tym zapomnieć i oddać się w objęcia
Morfeusza. Mijały kolejne minuty i w końcu Elena nie wytrzymał- rzuciła się w
stronę swojej torby i wygrzebała z niej swój oprawiony w skórę pamiętnik.
Dawniej pisywała codziennie, ale odkąd wyjechała z Mystick Falls nie
miała do tego głowy i tak oto dziennik, który niegdyś stanowił dla niej coś w
rodzaju dobrego przyjaciela teraz kurzył się na dnie jej torby. Dziewczyna
wróciła na łóżko i possała końcówkę długopisu. Co by tu napisać? Zanim zdołała
choćby pomyśleć słowa same wypłynęły spod jej palców.
Zawsze wierzyłam, ze nie jestem taka jak Katherine. Zawsze uważałam się
za kogoś lepszego od niej... aż do wczoraj....
Niespodziewany łomot do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. dziewczyna
zamarła, zszokowana. Kto mógł się dobijać akurat do tego konkretnego pokoju o
trzeciej nad ranem? Ktoś załomotał w drzwi ponownie.
- Elena, wiem, ze tam jesteś- zawołał Damon a serce dziewczyny
przyspieszyło biegu. Elena wzięła głęboki oddech, nim odważyła się
odpowiedzieć.
- Idz stąd. Daj mi święty spokój.
- Nie mogę, Ukradłaś mi samochód. I wszystkie ciuchy, które miałem w
bagażniku.
- Weż to sobie i spływaj.
- Elena do cholery, jeśli nie otworzysz mi dobrowolnie, wymuszę to na
tobie siłą.
Wampirzyca zmrużyła oczy, rowścieczona.
-Nie odważysz się- odparła pewnie. W odpowiedzi usłyszała ciche prychnięcie
po czym drzwi z hukiem wylądawały na podłodze, pod nogą Damona, który teraz
uśmiechał się do niej zwycięsko.
- Mówiłaś coś?- zakpił.
- Oszalałeś?!- krzyknęła dziewczyna, robiąc kilka kroków w tył, gdy ten
zaczął się do niej zbliżać. Zaraz jednak napotkała opór w postaci ściany.
Głośno przełknęła ślinę, gdy poczuła oddech Damona na swoim policzku. Jego
wargi były tak niebezpiecznie blisko jej warg, że gdy mówił delikatnie je
muskał, wprawiając jej ciało w drżenie.
- Powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz?- wyszeptał, uwodzicielsko mrużąc
oczy.
- Nie mamy o czym- odparła Elena i zebrała całą siłę, jaką w sobie
miała, żeby go od siebie odepchnąć. Wampir z wściekłości zargyzł wargi, mierząc
się z dziewczyną na spojrzenia. W końcu Elena nie wytrzymała i zrobiła jedyną
rzecz, jaka przyszła jej w tamtej chwili do głowy: postanowiła po prostu wyjść.
Jednak w momencie, gdy miała wyminąć Damona ten chwycił ją pod łokieć,
unieruchamiając w swoim silnym uścisku. Znów był tak blisko, oszołamiał ją,
sprawiał, że nie mogła trzezwo myśleć...
- Chcesz, żebym zapomniał o najpiękniejszej nocy w moim życiu?- warknął-
Chcesz, zapomnieć o najlepszym seksie, jaki kiedykolwiek miałaś? Jaki ja
kiedykolwiek miałem? Zrobię to, jeśli i ty potrafisz. Będę udawał, że nie
przespałem się z osobą, która stanowi sens mojego życia. Będę udawał, że wcale
o tobie nie myślę, że wcale cię nie pragnę tak rozpaczliwie, że mógłbym się na
ciebie rzucić nawet na środku ulicy, w miejscu pełnym ludzi. Będę udawał, że
nie mam ochoty w tym momencie rozerwać twoich ubrań na strzępy i już nigdy nie
wypuszczać z łóżka. Tylko czy ty potrafisz ingnorować swoje pragnienia?
Świat wokół Eleny zawirował. Nie spodziewała się takiego wyznania, nie
spodziewała się, że to wywoła w niej aż takie emocje i nie spodziewała się
swojej reakcji na te słowa a jednak zrobiła to: pocałowała go. Nie myślała
jasno, gdy podskoczyła, by opleść jego biodra nogami, gdy oddawała każdy jego
pocałunek z równą pasją a już na pewno nie wtedy, gdy odchyliła głowę w tył,
gdy przeniósł się z pocałunkami na jej szyję. Zachichotała, gdy Damon
delikatnie przygryzł jej skórę, wprawiając jej całe ciało w drżenie.
- Nie możemy tego zrobić tutaj- wyszeptała, przygryzając płatek jego
ucha- ktoś nas zobaczy.... wywarzenie drzwi to był jeden z twoich najgorszych
pomysłów...
Damon uśmiechnął się do niej zadziornie i w wampirzym tempie przeniósł
ją do łazienki, zatrzaskując za nimi drzwi. Nie przerywając pocałunków posadził
ją na umywalce. Gorączkowo pozbawili się ubrań, pieszcząc każdy centymetr
swoich ciał. Ciężki oddech Eleny zamienił się w przeciągły jęk, gdy Damon
wszedł w nią gwałtownie i zaczął się w niej poruszać. Możliwość oglądania
rozkoszy na jej twarzy była najpiękniejszym prezentem od losu. Czuł nie małą
satysfakcję widząc, że mimo usilnych starań dziewczyna nie jest w stanie
powstrzymać gwałtownego jęku przyjemności za każdym razem gdy się z niej
wysuwał i wsuwał z powrotem. Krzyknęła i wbiła pazkoncie w jego plecy, gdy
zalała ją fala gwatłownego, intensywnego orgazmu. To wystraczyło aby i on osiągnął
spełnienie. Ścisnął jej piersi i odnalazł jej wargi ponownie się w nie wpijając
w szaleńczym, namiętnym pocałunku. Potem delikatnie się z niej wysunął.
Oszołomiona dziewczyna nie była nawet w stanie się poruszyć, gdy
zakładał spodnie a potem podniósł swoją koszulę, rzuconą gdzieś w kąt i stanął
przed nią, by nią ją okryć. Nie protestowała, gdy włożył jej ręce w rękawy
koszuli, a następnie zaczął ją zapinać, taksując ją wygłodniałym,
roznamiętnionym wzrokiem. Zadrżała, gdy przy ostatnim guziku pochylił się, by
złożyć słodki pocałunek na jej obojczyku.
- Niesamowicie ci w mojej koszuli- szepnął, ujmując jej twarz w obie
dłonie- nie masz pojęcia jaka jesteś teraz seksowna.
Tak, Elena zdecydowanie nie była w stanie myśleć logicznie, gdy był tak
blisko i patrzył na nią tak jak w tej chwili. Być może to dlatego przyciągneła
go do siebie w delikatnym pocałunku a następnie wtuliła się w niego jak mała,
bezbronna dziewczynka. Wreszcie od czasu gdy wyjechała z Mystick Falls poczuła
się w pełni bezpiecznie.
***
Pensjonat Salvatore'ow jak zwykle pękał w szwach. Już z podjazdu
Katherine słyszała podniesione głosy swoich "wrogów", które z
pewnością nie wróżyły niczego dobrego... Przynajmniej nie dla nich. Dziewczyna
uśmiechnęła się do własnych myśli, ponownie przeglądając trzymane w dłoni
papiery. Jak zwykle Damon dał się ponieść emocjom i to dzięki temu to ona, nie
on znalazła się w posiadaniu dokumentów, które wszystko mogą wywrócić do góry
nogami.
-Ciekawe jak teraz poradzi sobie "Drużyna Odkupienia"-
pomyślała brunetka złośliwie i załomotała do drzwi. Usłyszała, jak w środku
nagle umilkły wszelkie rozmowy i po chwili jej uszu doszły czyjeś ostrożne
kroki. W drzwiach stanął Stefan. Był tak samo przystojny jak go zapamiętała a
na jej widok zmarszczył brwi, w wyrazie zaskoczenia.
- Elena...- wyszeptał w oszołomieniu.
Brunetka zdobyła się na najbardziej delikatny, słodki uśmiech na jaki
było ją stać.
- Cześć- powiedziała, naśladując ton głosu panny
Gilbert- stęskniłam się za tobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz