wtorek, 2 września 2014

Rozdział 4- Blady Świt


Obudziły ją pierwsze promienie słońca. Jęknęła przeciągle i niechętnie uchyliła powieki. Nie miała pojęcia, co się z nią działo, ani jakim cudem znalazła się na tej łące przykryta jedynie jakimś kawałkiem lichego materiału, który kiedyś zapewne był jej sukienką, ale jednego była pewna- po raz kolejny przesadziła z piciem i teraz niemiłosiernie bolała ją głowa. Z wysiłkiem podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała wokół, zdziwiona.
Tak jak już wcześniej zauważyła znajdowała się na łące, a konkretnie na pasie zieleni, oddzielającym plażę od lasu. Kilka metrów dalej znajdowało się jezioro a jego spokojna toń wręcz zapraszała do tego, aby się w niej zanurzyć. Na wodzie unosiły się skrawki materiału... Z tej odległości Elena nie mogła mieć pewności, ale zdawało jej się, że to części koronkowej bielizny, którą zeszłej nocy miała na sobie... A jej włosy były jakby lekko wilgotne...
"-Co jest grane do cholery?"- pomyślała, ze zgrozą odkrywając, że jest kompletnie naga. Próbowała sobie to wszystko poukładać w głowie, gdy nagle poczuła subtelny pocałunek na karku i elektryzujący dotyk na ramieniu. Podskoczyła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie, spoglądając wprost w seksownie zmrużone oczy Damona. Wydawał się być taki... zadowolony, szczęśliwy, gdy prześlizgnęła wzrokiem po jego idealnym NAGIM ciele.
- O Boże- wyszeptała z przejęciem, nie reagując nawet na pocałunek, który wampir właśnie złożył na jej ustach. Była oszołomiona, zaskoczona i zdruzgotana.... A smak jego ust doprowadzał ją niemal do szaleństwa. Jego zapach.... dotyk.... To jak jej ciało na niego reagowało.... Tego nie dało się opisać słowami. Nie, zdecydowanie nie mogła tego dłużej ciągnąć....
- Zostaw mnie!- warknęła, brutalnie go od siebie odpychając i w wampirzym tempie znalazła się przy najbliższym drzewie tym samym zwiększając dystans między nimi. Damon wbił w nią intensywne spojrzenie swych niebiesko-zielonych oczu, które poczuła dotkliwie w każdej części swego nagiego ciała a na jego ustach pojawił się zwycięski uśmiech.
Uśmiech kogoś, kto dostał dokładnie to,czego chciał.
Uśmiech kogoś, kto otrzymał długo wyczekiwaną, zasłużoną nagrodę.
Elena zadrżała konwulsyjnie, uświadomiwszy sobie co to dokładnie oznacza.
- Co tu się stało?- zapytała słabo, jednocześnie usiłując szczelnie zakryć się trzymaną w ręku podartą sukienką. Nie mogła znieść jego natarczywego spojrzenia i sposobu w jaki taksował ją wzrokiem, jakby tak bardzo podobało mu się to, co miał przed oczami, że gotowy byłby zaraz się na nią rzucić i już nigdy nie wypuścić z objęć. To był wzrok wytrawnego łowcy, polującego na trudną do osaczenia zwierzynę lub cóż... po prostu napalonego mężczyzny. Na samą myśl o tym Elena głośno przełknęła ślinę.
- Jeśli musisz wiedzieć, to właśnie patrzysz na nasze małe pole bitwy- odezwał się Damon, sugestywnie poruszając brwiami- chociaż nie do końca. Zaczęliśmy gdzieś tam- machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku- i tak nawiasem mówiąc podejrzewam, że zdołaliśmy przepłoszyć całą leśną zwierzynę. Kłusownicy będą niepocieszeni. To była długa noc.- dodał,niebezpiecznie się do niej zbliżając. Z każdym jego powolnym krokiem jej serce coraz bardziej przyśpieszało a ona już nie potrafiła dłużej kontrolować niespokojnego oddechu. Jego oczy błyszczały szczerą radością a usta ozdabiał uwodzicielski uśmiech, ale Elena nie mogła tego znieść. Po prostu odwróciła głowę.
Był nagi. Nie miała prawa go podziwiać. Ona była naga. Nie miał prawa przewiercać jej takim łakomym wzrokiem. Świadomość tego, co zrobiła uderzyła w nią ze zdwojoną siłą.
Przespała się z Damonem Salvatore. Naprawdę to zrobiła. Po tylu jego nieudanych próbach by ją uwieść wreszcie mu uległa. Uległa samej sobie. A gdy tylko to zrozumiała w jej umyśle pojawiły się zaginione w morzu alkoholu wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Dreszcze, które czuła za każdym razem, gdy jej dotykał. Ekscytację, gdy dotykała jego sprawiając mu niewyobrażalną przyjemność. Namiętne, łakome pocałunki, wzbudzające tylko ich niegasnące pożądanie. Nieznośną rozkosz, gdy poruszał się w niej dziko i gwałtownie. Jęki i krzyki, wyrażające przyjemność, jaką dawali sobie wzajemnie. Wszystkie pozycje, w których to robili....
-Eleno-szepnął Damon ujmując jej twarz w obie dłonie. Boże, czy on naprawdę nie mógł się ubrać? Czy musiał stawiać ją w takiej niezręcznej sytuacji? Nie rozumiał jak to wszystko wpłynie na ich wzajemne relacje? Nie dopuszczał do siebie świadomości, że ta noc była początkiem końca? Czy rzeczywiście był na tyle głupi, by z taką nonszalancją obnosić się ze swoją nagością niczym z trofeum zdobytym w bojach i
jawnie podziwiać jej drżące pod jego intensywnym spojrzeniem ciało jakby chciał przypomnieć jej, że teraz ma do tego pełne prawo?
Elena nie czekała, aż jej umysł
przetrawi te wszystkie fakty i spróbuje odpowiedzieć na nurtujące ją pytania. Wyrwała się z uścisku zaskoczonego Damona, w biegu narzuciła na siebie jego wczorajszą koszulę, leżącą na trawie i oddaliła się w wampirzym tempie.
Biegła, nie oglądając się za siebie. Lawirowała wśród drzew i leśnego poszycia, modląc się w duchu, żeby nie przyszło mu przypadkiem do głowy gonić za nią. W końcu wypadła na gorący asfalt i dostrzegła kabriolet Damona, zaparkowany na poboczu. Kluczyki wciąż tkwiły w stacyjce, ale drzwi były zablokowane.
Zdenerwowanie sprawiło, że nie namyślając się długo dziewczyna po prostu wyważyła je jednym silnym pociągnięciem po czym siadła za kierownicą i z piskiem opon odjechała.
"-Wyglądam jak siedem nieszczęść"-pomyślała niezadowolona spoglądając w lusterko. Włosy miała rozczochrane, ciało zroszone potem, makijaż nieco rozmazany a paznokcie czarne od ziemi, którą rozdrapała w nocy dając upust rozkoszy, jaka przeszywała jej ciało.
"Muszę koniecznie wskoczyć pod prysznic"- przeszło jej przez myśl, gdy do jej nozdrzydotarł zmysłowy zapach wody kolońskiej, pochodzący z koszuli Damona, którą miała na sobie.
***
Bonnie naprawdę cieszyła się, że mogła opuścić Mystick Falls, choć czuła się z tym okropnie. Jej babcia umarła, ojciec wciąż podróżował a matka stała się wampirem, ale przecież miała przyjaciół, którzy byli jej bliżsi niż własna rodzina i którzy teraz jej potrzebowali. Mimo to cieszyła się, że ich opuszcza chociaż na chwilę, żeby odetchnąć i nabrać dystansu. Ta cała sprawa z grożącym im Klausem, wyjazdem Eleny i podejrzaną misją Tylera porządnie dała jej w kość. W końcu czara goryczy się przelała i stało się- wyładowała się na Jeremy'em. Była jednak zbyt dumna, by go za to przeprosić- w końcu to on pierwszy ją zranił, zakochując się ponownie w duchu swojej zmarłej wampirzej dziewczyny i ukrywając przed nią ten fakt nie wiadomo jak długo. Choć minęło tyle czasu ból wcale nie zelżał. Wciąż miała do niego o to żal i mimo, że starała się być jego przyjaciółką czuła, że to jej nie wystarcza. A on już miesiące temu przestał robić cokolwiek, by ją odzyskać, jakby kompletnie przestało mu na tym zależeć. Ta myśl doprowadzała ją do szału.
Bonnie westchnęła ciężko, stając przed drzwiami z wiśniowego drewna. To tu mieszkała jej matka-wampirzyca, która kiedyś zostawiła ją pod opieką babci nie dając znaku życia przez piętnaście lat a teraz wpadła w depresję z powodu utraty magii. Wampirzyca w Los Angeles- kto by się tego spodziewał?
Mulatka wzięła głęboki wdech i już miała zapukać, gdy nagle drzwi się otworzyły i po chwili w progu stanął przystojny blondyn o błękitnych niczym ocean oczach. Na moment Bonnie straciła zdolność mówienia.
- Co tu robisz?- wykrztusiła w końcu nie dbając o to, jak niegrzecznie to musiało zabrzmieć. Wciąż była w szoku. Blondyn uniósł brwi tak wysoko, że częściowo zasłoniła je grzywka, opadająca na czoło.
- Kim jesteś?- spytał a uwadze Bonnie nie uszedł fakt, że odrobinę przymknął drzwi, jakby dawał jej niemy znak, że nie jest tu mile widziana.
- Szukam Abby Bennett- wyjaśniła pokrótce a chłopak pokręcił tylko głową z politowaniem.
- Nie ma jej tutaj a nawet gdyby była nie powiedziałbym ci tego- prychnął i cofnął się w głąb domu.
- Czekaj- zawołała Bonnie, powstrzymując go przed zamknięciem drzwi- masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie ona jest, albo inaczej pogadamy.
- Jeśli liczyłaś na zaproszenie, to muszę cię rozczarować- prychnął, ale uśmiech spełzł mu z twarzy w chwili, gdy Bonnie przekroczyła próg.
- Nie jesteś wampirem?- wyszeptał, zszokowany a Bonnie zmarszczyła brwi.
- Dlaczego miałabym nim być?- zapytała, robiąc krok do przodu- chcę tylko znaleźć moją matkę,
Chłopakowi szczęka opadła niemal do samej ziemi.
- Kogo?- wrzasnął zszokowany.
***
- Wybacz, nie miałem pojęcia, że Abby ma córkę- powiedział blondyn jakiś czas później, stawiając przed Bonnie kubek z parującą kawą- mówiła, żebym wystrzegał się każdego, kto tylko o nią zapyta i tak właśnie robiłem.
Bonnie skinęła głową ze zrozumieniem i rozejrzała się dookoła, zafascynowana wystrojem wnętrza nowego domu matki. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć i obrazów a jasne meble nadawały mu pogodny wyraz, co kontrastowało z z tym, czego Bonnie do tej pory dowiedziała się o upodobaniach matki. No ale z drugiej strony praktycznie jej nie znała, była dla niej jak obca. Podobnie z resztą jak chłopak, z którym teraz dzieliła kanapę. Dziewczyna nie czuła się w jego towarzystwie zbyt pewnie i tylko świadomość, że w razie czego ma do dyspozycji magię, którą przekazało jej niegdyś sto zmarłych czarownic sprawiła, że jeszcze stąd nie uciekła.
- Gdzie ona tak właściwie się podziewa?- zapytała mulatka, upijając łyk ciepłego napoju- Jakie was łączą relacje i najważniejsze: kim jesteś?
Blondyn zaśmiał się wbrew sobie.
- Zawsze tyle gadasz?
- Nie, chyba po prostu podświadomie zastępuję sobie przyjaciółkę, Caroline- westchnęła Bonnie- wiesz, to ona zawsze była tą, która zamęczała wszystkich mnóstwem pytań i innej bezsensownej paplaniny, ale robiła to w taki sposób, że nikt nie śmiał gniewać się na nią dłużej niż przez pięć minut... no dobra, dziesięć. Jest kochana i śliczna, ale większość miała ją zawsze za nierozgarniętą blondynkę, dla której zakupy i chłopcy stanowią centrum wszechświata... Przepraszam, pewnie cię zanudzam...- dodała pospiesznie, widząc jego minę. Chłopak zachichotał.
- Właściwie to teraz zapragnąłem poznać tą twoją uroczą przyjaciółkę- odparł z rozbawieniem- a skoro ty poczułaś się na tyle pewnie, że uraczyłaś mnie wstępem do swojej biografii to i ja chyba mogę odpowiedzieć na kilka twoich pytań. Tylko uwaga: maksymalnie pięć, resztę zostawmy dziennikarzom, którzy kiedyś zaczną się do mnie dobijać z powodu moich licznych osiągnięć.
- No dobrze...- zgodziła się Bonnie chichocząc i zamyśliła się na moment, nie mogąc jednocześnie uwierzyć w to, że dała się wmanewrować w tak głupią zabawę gdy dookoła działo się tyle strasznych rzeczy- więc najpierw jakieś łatwe, tak dla rozgrzewki: jak się nazywasz i kim jesteś dla mojej matki?
- To są dwa pytania- wypomniał jej chłopak, ale widząc jej minę natychmiast spoważniał- no ok, nie patrz tak na mnie. Nazywam się Ben Davies i jestem podopiecznym Abby... Przygarnęła mnie do siebie, gdy tylko odkryłem swoje magiczne zdolności...
- Jesteś czarownikiem?!- przerwała mu mulatka zaskoczona.
- Uwierz, że dla mnie to też był szok, gdy w swoje dziewiętnaste urodziny siłą woli spaliłem własny dom.- przyznał Ben, spuszczając wzrok ze wstydem- tej nocy w hotelu rodzice powiedzieli mi, że jestem adoptowany i że podobnie jak moi biologiczni rodzice nigdy nie byłem normalny. Byłem przerażony, chciałem odnaleźć prawdziwą rodzinę, dowiedzieć się, co się ze mną dzieje, bo powoli zaczynałem wariować, więc po prostu bez słowa uciekłem. Trochę włóczyłem się tu i tam aż w końcu spotkałem Abby. Była tak samo zagubiona i osamotniona jak ja i potrzebowała kogoś, na kogo mogłaby przepisać ten dom, bo jak wiesz magiczna blokada przed czynnikami nadnaturalnymi działa tylko wtedy, gdy właściciel jest człowiekiem. Zawarliśmy więc układ- ona dała mi dach nad głową, co i jej zapewniło bezpieczeństwo i wyjaśniła mi wszystko dokładnie. Nauczyła kontrolować moce, opowiedziała o całym tym magicznym półświatku....
- Wampirzyca uczyła cię czarować?- zawołała Bonnie- ona sama sobie ze swoją przemianą nie radziła, straciła moc i....
- I moja obecność okazała się dla niej lecznicza- dokończył za nią blondyn- gdy ją poznałem była zagubioną, niepewną "dziewczynką", pogrążoną w depresji, ale z czasem widziałem jak wraca jej energia, uśmiech i chęć do życia. Zaprzyjaźniliśmy się i...
- I teraz musisz mi powiedzieć gdzie ją znajdę-poprosiła Bonnie, instynktownie przysuwając się bliżej chłopaka- bo widzisz, ja również potrzebuję jej pomocy... w kwestii czarowania.
- o proszę, a jeszcze przed chwilą wyśmiewałaś się ze mnie, że brałem u niej lekcje - zakpił Ben- co jest takiego ważnego, że stwierdziłaś, że ktoś pozbawiony magii jest ci w stanie pomóc?
- Posłuchaj, rozumiem, że moja matka praktycznie cię adoptowała, ale to jeszcze nie oznacza, że oficjalnie dołączyłeś do naszej i rodziny i że powinnam ci się teraz zacząć zwierzać- warknęła dziewczyna, zrywając się z kanapy.
- Zaczekaj- zawołał za nią Ben i dogonił ją na ganku.
- Abby wyjechała na poszukiwania lekarstwa na swoją "przypadłość"- wyjaśnił ostrożnie, instynktownie kładąc jej dłoń na ramieniu- nie martw się o nią, da sobie radę, ale dopóki nie wróci nie ma z nią kontaktu. Jednak wiem, że gdyby tu teraz była chciałaby, żebym ci pomógł. Mogę ci pomóc i chcę tego, więc mi pozwól.
Bonnie westchnęła ciężko, pocierając skronie.
- Posłuchaj, praktycznie cię nie znam i nic o tobie nie wiem, ale jedno jest pewne: niedoświadczony czarownik, który ledwo dowiedział się o swoich mocach i uczy się nad nimi panować na nic mi się nie przyda. Wybacz- powiedziała łagodnie i odwróciła się na pięcie, chcąc odejść.
- Zaczekaj do cholery- zawołał za nią ponownie i chwycił ją pod ramię, unieruchamiając- ja...
Jednak Bonnie wcale nie miała ochoty słuchać tego desperata. Zmrużyła oczy, koncentrując na nim całą swoją moc. W normalnych warunkach już po sekundzie chłopak padłby na ziemię, wyjąc z bólu i błagając o litość, ale nie tym razem. On również zmrużył oczy, jakby przeciwstawiał się jej zaklęciu, ale nic nie wskazywało na to, żeby owe zaklęcie się powiodło. Bonnie ściągnęła brwi w konsternacji i skupiła wszystkie swoje siły, każdą cząsteczkę swej mocy i każdą komórkę w swym ciele na tej jednej myśli- zadać mu ból. To było tylko zaklęcie obronne, nie mogło zrobić mu krzywdy a jedynie pozbawiało przytomności. Nie wymagało też użycie większej mocy. Dlaczego więc teraz, gdy koncentrowała wszystkie swoje siły nic się nie działo? Każda sekunda wypalała z niej energię, ale nie mogła przestać. Przecież była najpotężniejszą ze współczesnych czarownic. Nikt dotąd nie posiadł mocy większej od tej, którą dysponowała a jedynymi stworzeniami magicznymi, zdolnymi ją pokonać w takiej walce były czarownice pierwotne, które zmarły przecież tysiące lat temu...
- Krew ci cieknie z nosa- zauważył Ben, wyrywając ją tym z transu i otępienia, w które wpadła. Mechanicznie uniosła dłoń do twarzy, a gdy znów na nią spojrzała jej palce zabarwione były na kolor ciemnoczerwony. Dziewczyna spojrzała na Bena przerażona.
- Czym ty jesteś?- wydarła się. Nie panowała już nad niczym a w szczególności nad swoimi emocjami.
- Różnie już na mnie mówili- wyznał chłopak niewzruszenie- w przepowiedniach zazwyczaj widnieję pod nazwą: "Odrodziciel".
- W przepowiedniach?
Ben uśmiechnął się łagodnie.
- Sam dopiero się z tym wszystkim oswajam- powiedział po czym wyciągnął z tylnej kieszeni jeansów paczkę chusteczek higienicznych i ku zaskoczeniu Bonnie zaczął ocierać krew z jej twarzy- to Abby pomogła mi się dowiedzieć prawdy. Prawdy o moim pochodzeniu i pochodzeniu moich potężnych i nieposkromionych mocy. Jestem jedynym, co przetrwało po czasach Pierwszych Czarownic. Jestem Odrodzicielem.
***
- Skąd to wszystko wiesz?- Elijah wydawał się być wyraźnie zaskoczony- jestem tu już od miesiąca, a....
- A ja zebrałam potrzebne informacje w ciągu godziny?- weszła mu w słowo Rebekah i wygodnie rozsiadła się na skórzanym fotelu, stojącym pod ścianą- musisz wreszcie przyznać, że moje perwersyjnie metody są o wiele skuteczniejsze, braciszku.
- Mówisz zupełnie jak Klaus- prychnął Pierwotny, siadając na kanapie, naprzeciwko siostry.
- Nic dziwnego, skoro odziedziczyłam po nim temperament- odparła blondynka, wydymając wargi- a ty, "Święty" Elijah, nawet nie wiedziałeś, że Marcel jest w mieście.
- Najwyraźniej nie chciał się ujawniać, a ja tylko...
- A ty jesteś TYLKO Pierwotnym i znasz Marcela TYLKO od czterech stuleci! Nie wspominając o tym, że badasz tę sprawę TYLKO od miesiąca, podczas gdy banda napalonych pożal się Boże wampirków TYLKO terroryzuje NASZE miasto!
- Chryste, rzeczywiście brzmisz jak Klaus- głos Elijah był spokojny i łagodny, gdy ujął drobną dłoń siostry i z nabożną czcią ją ucałował- jak Klaus, gdy jest przerażony. Przyznaj, rozmawiałaś z Marcelem osobiście, prawda?
Rebekah głośno przełknęła ślinę na wspomnienie o mężczyźnie. Tego, co się między nimi działo nie można było nazwać rozmową, mimo że udało jej się wyciągnąć z niego potrzebne informacje zanim poszli do łóżka. Wieki temu nauczyła się, jak go uwieść tak, aby pozostał z niedosytem. Jego pragnienie bycia z nią wiele razy go zgubiło. Niestety, to działało w obie strony...

Anglia, 1610 rok
WIOSNA
Rebekah uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, podziwiając atłasową suknię w kolorze płynnego złota, którą miała na sobie i misterne loki, nad którymi służące pracowały przez ponad cztery godziny. Cztery długie godziny, które człowiekowi zdawały się czasem straconym ona traktowała jak przerwę na herbatkę. Nieśmiertelność zapewniała jej nieskończone możliwości, nieograniczony czas. A dzisiejszy wieczór wart był każdej minuty, jaką spędziła by wyglądać tak wyrafinowanie i szykownie a jednocześnie dziewczęco. Dziś, po raz pierwszy od chwili gdy wraz z braćmi przybyła "na wychowanie" do szlacheckiej rodziny Gerardo miała wziąć udział w prawdziwym, niemal królewskim balu i cieszyła się na to jak dziecko. Była niemal zadowolona, że Mikeal wypłoszył ich z Hiszpanii. Nigdy nie lubiła tego kraju natomiast tu w Anglii odnalazła coś, czego nie było nigdzie indziej- spokój i poczucie bezpieczeństwa. Prawdziwą, beztroską zabawę. Wiedziała, że to tylko pozory, które stwarzała by nikt nie domyślił się kim tak naprawdę jest, ale możliwość spędzania czasu w sposób, w jaki zwykły to robić dziewiętnastoletnie dziewczęta była dla niej jak prezent od losu. Nie przeszkadzało jej nawet "matkowanie" Clarissy Gerardo i nadopiekuńczość pana domu, dostojnego Jamesa Gerardo. Oboje byli pewni, że śliczna blondynka i jej dwaj starsi bracia, których przyjęli pod swój dach to jedynie biedne, zagubione sieroty, łaknące rodzicielskiego wsparcia. I dokładnie to starali się im zapewnić. No a przynajmniej jej, bo Elijah i Klaus byli przecież dorośli. Nikt jednak nie miał pojęcia o tym, że taki stan rzeczy utrzymuje się od jakiegoś tysiąca lat.
- Już czas siostrzyczko- oznajmił Klaus, bezszelestnie wślizgując się do jej sypialni. Rebekah uśmiechnęła się do niego ciepło. Ubrany w szykowny frak i ze starannie przyczesanymi włosami bardzo przypominał Elijah. Gdyby nie ten przebiegły błysk w oku...
- Wyglądasz ślicznie- zapewnił ją blondyn, gdy po raz kolejny nerwowo zerknęła w lustro- oczarujesz wszystkich- dodał z figlarnym uśmiechem i złożył na jej policzku delikatny, braterski pocałunek i po czym zachęcająco wyciągnął dłoń, którą ta chichocząc, ujęła.
Razem zeszli do bawialni i razem wsiedli do powozu. Pomknęli w noc.
Zabawa była znakomita, jedzenie przepyszne a alkohole bardzo wyszukane, jak na szlachtę przystało. Wystrój sali i muzyka zachwycały i nastrajały wieczór w sposób niemal magiczny. To była zupełnie inna magia od tej, którą znała Rebekah i to również sprawiało jej radość- miała wrażenie jakby nagle w jednej chwili wszystkie jej dziewczęce, naiwne marzenia się ziściły. Girlandy, zawieszone pod sufitem; służba, przemykająca między gośćmi z tacami pełnymi przystawek i wykwintnych alkoholi; pozłacany parkiet, zapełniony tłumem tańczących z wielką gracją ludzi ubranych w najpiękniejsze stroje; stół zapchany po brzegi najróżniejszymi potrawami, których nazw Pierwotna nawet nie była w stanie powtórzyć; szelest trenów drogich sukni, wirujących w tańcu; zapach kwiatów, unoszący się w powietrzu. To wszystko sprawiało wrażenie jedynie pięknego snu i Rebekah czuła się niczym księżniczka. W dodatku nie mogła narzekać na brak adoratorów a to już do końca wprawiło ją w dobry nastrój. Zaśmiała się w duchu na samą myśl o tym, że gdyby była teraz człowiekiem nogi najpewniej odpadłyby jej, wykończone tymi nieustającymi tańcami.
Jedna rzecz jednak nie chciała dać jej spokoju. Natarczywe spojrzenie czarnych jak noc oczu wprowadzało jej ciało w drżenie....
Przez pierwsze pół godziny sądziła, że to tylko jakaś głupia gra, prowokacja. Podjęła więc wyzwanie i zaprezentowała w pełnej krasie wszystkie swoje umiejętności taneczne sądząc, że to go zawstydzi. Tak się jednak nie stało.
Po dwóch godzinach była zirytowana, gotowa wydrapać mu oczy byleby tylko dał jej spokój. To właśnie wtedy Elijah poprosił ją do tańca, uspokoił i delikatnie przypomniał o maleńkim, ale istotnym szczególe. Chłopak był synem ich "dobrodziejów".
"- Marcel Gerard"- usłyszała, gdy tylko wkroczyła do sali i nim się obejrzała wysoki, muskularny czarnoskóry mężczyzna pochylił głowę, by ucałować jej drżącą dłoń. Jego oczy były hipnotyzujące- czarne i głębokie z tą drapieżną iskierką, czającą się gdzieś w ich wnętrzu...
"-Rosalie Cuthbert"- skłamała gładko, dygając przed nim lekko, ja, na dobrze wychowaną damę przystało.Dotyk jego dłoni wywoływał u niej coś, czego dotąd nigdy nie czuła a raczej nie czuła w aż takim natężeniu. Nie umiała tego sprecyzować, ale ni umiała też o tym zapomnieć.
Po raz kolejny spojrzała w stronę młodego Gerarda, bezwiednie robiąc obrót w ramionach blondyna, z którym właśnie tańczyła. Marcel popijał szampana i rozmawiał o czymś żywo z Niklausem, ale patrzył tylko na nią. Wreszcie dziewczyna poczuła jak opuszcza ją cała pewność siebie, na którą pracowała całą wieczność. Dosłownie.
Odwzajemniła jego spojrzenie, nie potrafiąc już ukryć zaskoczenia i ujrzała jak na jego twarz wstępuje szeroki uśmiech. Niecałą minutę później chłopak przeprosił Klausa i nim zdołała mrugnąć stał już przy niej, uśmiechając się przyjaźnie.
- Zatańczmy- powiedział takim tonem, że nie śmiała mu odmówić. Jak w transie podała mu swoją dłoń, którą ujął z czcią i po chwili znalazła się w jego objęciach.
Nie rozmawiali wcale. Wirowali w tańcu, zawstydzając wszystkie inne pary na parkiecie a gdy zaczęto szeptać między sobą o ich rzekomym romansie, trzymając się za ręce uciekli do ogrodu, gdzie pod gwiazdami potwierdzili owe plotki na tysiąc różnych sposobów.

- Wszystko dobrze Rebekah?- zapytał Elijah, wyrywając siostrę z zamyślenia.
-Jasne- odparła dziewczyna, energicznie potrząsając głową, jakby próbowała pozbyć się natrętnych wspomnień- ja po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko moja wina.
- Co ty mówisz?- oburzył się Pierwotny- to w żadnym wypadku nie jest twoja wina...
- Nie? a kto wbrew zakazowi starszego brata wyznał mu całą prawdę? Kto robił wszystko, by doprowadzić do jego przemiany? Kto go szkolił? Kto opowiedział mu całą naszą historię?
- Nie zapominajmy o tym, kto tak naprawdę go przemienił i za jaką cenę- przypomniał siostrze Elijah łagodnie- Klaus wcielił go do naszej rodziny, wykluczając z niej ciebie na pięćdziesiąt dwa lata i niszcząc wasze uczucie. Po ponad stuleciu dręczenia was wreszcie mu się to znudziło, ale to z jego powodu spłonęło wtedy miasto. To on zostawił Marcela na pewną śmierć i to z jego powodu Marcel szuka zemsty. Wampir zrodzony z krwi Pierwotnego, mający za sobą całą armię potępieńców...
- To trudna walka Elijah- przyznała Rebekah, ściskając dłoń brata z determinacją- ale on odebrał nam nasz dom i honor. Spójrz gdzie musimy teraz mieszkać!- rozejrzała się wokół z wyraźnym obrzydzeniem- podczas gdy on cieszy się małym królestwem, które nie należy do niego i naszym domem-pałacem, który sobie przywłaszczył!
- Więc co zrobimy?- zapytał Elijah, przysuwając się bliżej blondynki. Od zawsze fascynowała go jej siła i stanowczość a w tej chwili to wręcz z niej emanowało, przyciągając go bliżej niczym magnes. Rebekah zerwała się z fotela gwałtownie.
- Poza uśmierceniem wiedźmy, która urządziła sobie prywatną hodowlę białych dębów? Oderwiemy mu łeb i odbierzemy co nasze- zawyrokowała i ulotniła się w wampirzym tempie.
- Stara miłość nie rdzewieje- mruknął Elijah wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała jego siostra, po czym wyciągnął komórkę i wybrał numer.
- Niklaus? Mamy problem- oznajmił beznamiętnie.
***
- To wszystko, czego w ciągu ostatnich dziesięciu lat udało mi się dowiedzieć na temat lekarstwa- powiedział profesor Shane, rzucając na ławę kilkanaście teczek i skoroszytów- większość z tego to bujdy a to, co ten mały- ruchem ręki wskazał Jeremiego- wyczytał w internecie ma swoje potwierdzenie jako legenda, głoszona od stuleci.
- Rozumiesz chyba, że nie mamy tyle czasu, aby to wszystko przejrzeć- powiedział Stefan- nie chodzi o legendy, ale o to, żeby znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Cokolwiek.
- Do tego zmierzam- odparł mężczyzna, zajmując miejsce w skórzanym fotelu przy kominku- mówimy tu o legendach, sięgających czasów pierwotnych a to, co my dziś uważamy za bajki tamtejsi ludzie zazwyczaj przekazywali sobie jako przestrogę lub po prostu najświeższe informacje. Coś jak starożytne wieczorne wiadomości. Prymitywne, ale skuteczne. Teoretycznie wy wszyscy- wskazał po kolei Caroline, Tylera i Stefana- jesteście postaciami z legend a jednak siedzicie tu przede mną. Jak to możliwe? I skąd ludzie w ogóle dowiedzieli się o istnieniu wampirów, hybryd czy wilkołaków? To bardzo proste- nasze wyobrażenie na ten temat wzięło się właśnie z zamierzchłych czasów, z czasów gdy magia nie budziła grozy czy niechęci a była na porządku dziennym.
- Wystarczy już tej psychoanalizy- burknął Tyler- do rzeczy.
Caroline zgromiła chłopaka spojrzeniem, ale ten tylko wzruszył ramionami nic sobie z tego nie robiąc. Odkąd wrócił ze swojej małej "wycieczki" zachowywał się jakby nic go już nie obchodziło. Był nieobecny, zamyślony a gdy ktoś próbował z nim rozmawiać warczał i przeklinał lub po prostu odchodził bez słowa. Przypominał bombę zegarową, gotową lada moment wybuchnąć i Caroline miała szczerą nadzieję, że ów wybuch nie godzi w nią ani w żadnego z jej przyjaciół tylko tak gdzie trzeba- we wroga. Tylko czy Tyler w ogóle rozumiał jeszcze, kto jest jego wrogiem? Czy docierało do niego jakieś słowo poza: "zemsta" i "walka"? Dziewczyna naprawdę się o niego martwiła, bo przez większość czasu sprawiał wrażenie obłąkanego.
- No więc wszyscy obecni znają już legendę o Pierwotnej Czarownicy zakochanej w Czarowniku, który wybrał śmierć zamiast życia u jej boku- ciągnął Shane, jakby nie zdając sobie sprawy z napiętej atmosfery, która wytworzyła się w pokoju- wiemy, że stworzyła lekarstwo i porwała jego ukochaną Amarę , aby go zwabić, ale nikt dotąd nie zastanowił się nad tym jak, poza tym jednym epizodzikiem, wyglądało jej życie. W swoich badaniach dotarłem do tajemniczej przepowiedni, jaka jednej jesiennej nocy nawiedziła Esther. To było tuż przed jej śmiercią, kobieta miała proroczy sen i poprosiła jedno ze swoich dzieci, aby go opisało. Długo nie mogłem rozszyfrować tych starożytnych znaków, ale dzięki pomocy Isobell Flemming....
- O mój Boże- wyszeptała Caroline, z trwogą spoglądając na Matta, Stefana,Jeremiego i Tylera. Nawet ten ostatni wydawał się być oszołomiony.
- Znacie ją?- spytał profesor, nic nie rozumiejąc z ich dziwnego zachowania.
- Od tej najgorszej strony- odparła natychmiast Caroline.
- Owszem- odezwał się Stefan, posyłając blondynce spojrzenie, wyrażające niemą prośbę, aby się zamknęła.- i jeśli rzeczywiście się w to wmieszała to znaczy, że gra jest warta świeczki. Isobell była wybitną badaczką.
- W rzeczy samej- potwierdził Shane i chwilę powertował w grubej, granatowej teczce po czym wyjął pożółkły, rozpadający się w rękach kawałek pergaminu.Przyjaciele wymienili zdziwione spojrzenia.
- Ten dokument oczywiście nie jest oryginałem, który zaginął wieki temu, ale ktoś usłużny przepisał treść przepowiedni i zakonserwował go w dobrze ukrytym miejscu, dzięki czemu jesteśmy w stanie ją teraz poznać.

Widzę ją, tę której dusza niegdyś czysta teraz okaleczona. Nie widzę twarzy, ale dostrzegam mrok. Tylko mrok, ciemność, w której się pochłonęła. Niewzruszenie patrzy na ból niewinnych tak jak niegdyś inni patrzyli na jej miłość nieszczęśliwą i śmiali się. I teraz ona się śmieje, ból zadając, niszcząc. Widzę miłość, która ją oszpeciła, która zsyła na świat zagładę. Ona nie zapomni nigdy i on także nie zapomni, bo zabierze ze sobą jego serce i pozostawi po nim pustkę, którą zapragnie wypełnić. Więc będzie gonić za nią, nienawidząc, dopóki ona go także nie znienawidzi a gdy wybije godzina odkupienia jeden, Zrodzony z Krwi Pierwotnej odnajdzie sposób, by to zakończyć. Nowego Z Krwi Starej w magii nadejdą czasy. To on znajdzie ukojenie dla duszy poczwary z Nowego Świata i on zdecyduje, komu należy się zbawienie. A po wszystkim zwać go będę Odrodzicielem, tym który uwalnia od klątwy krwi i przywraca zapomnianą magię. I tak matka ziemia zachowa równowagę najczystszą- co starsza odebrała młodszy zwróci. "

- Co to za bełkot?- prychnął Matt.
- To nie bełkot- obruszył się Shane- tu najważniejsza jest symbolika. Patrząc pod kątem celu naszych badań można bardzo wiele wywnioskować i okazuje się, że to ma sens. Spójrz- wskazał na konkretną część rękopisu- "Niewzruszenie patrzy na ból niewinnych tak jak niegdyś inni patrzyli na jej miłość nieszczęśliwą" - czy to nie pasuje idealnie do sytuacji, w której znalazła się Sabine z legendy? I dalej: "on także nie zapomni, bo zabierze ze sobą jego serce i pozostawi po nim pustkę, którą zapragnie wypełnić. Więc będzie gonić za nią, nienawidząc, dopóki ona go także nie znienawidzi"- porwanie Amary, która była przecież miłością- "sercem" Silasa. Według legendy od chwili w której ją stracił robi wszystko, aby ją odzyskać.
- Co to ma wspólnego z lekarstwem?- wtrącił Tyler a Shane tylko przetarł czoło, kręcąc głową nad jego głupotą.
- Nie widzisz tego?- zapytał z niedowierzaniem, a gdy ten tylko wzruszył ramionami, westchnął ciężko- mówiłem, symbolika to podstawa. " Przywraca zapomnianą magię", "Zrodzony z Krwi Pierwotnej", "Nowego Z Krwi Starej w magii nadejdą czasy", - czarownik, znający tajniki dawno zapomnianej magii. Ktoś, kto albo urodził się w czasach, gdy magia dopiero się kształtowała, albo jest w posiadaniu genów, które dają mu dostęp do potęgi, o jakiej współcześnie nikt nawet nie śnił. I teraz uwaga: najważniejsze. "znajdzie ukojenie dla duszy poczwary z Nowego Świata i on zdecyduje, komu należy się zbawienie", "uwalnia od klątwy krwi", "co starsza odebrała młodszy zwróci" - nie sądzicie, że to oczywiste? Wampiry to niejako istoty zrodzone z krwi i to krew daje im życie. Coś podobnego fachowo nazywamy: "KLĄTWĄ". Zbawienie to w tym przypadku uleczenie z klątwy jaką Pierwotna Czarownica nałożyła na swoje dzieci a którą rozprzestrzeniła się na taką skalę w zastraszającym tempie.
- To wszystko to tylko twoje domysły- zauważył Jeremy sceptycznie- nawet Pierwotna Czarownica nie jest nieśmiertelna. Tamta magia przepadła i....
- Niekoniecznie- usłyszeli nagle i wszyscy jak jeden mąż spojrzeli z zaskoczeniem na drzwi, w którym stanęła Bonnie z jakimś złotowłosym chłopakiem, uśmiechającym się do nich przyjaźnie.
- Kto to jest?- zapytał Jeremy nieufnie. Jakoś nie bardzo podobało mu się spojrzenie,jakim mulatka co rusz obrzucała blondyna..... I jeszcze ten błysk w jej czarnych oczach...
- Jestem Ben Davies- przedstawił się nieznajomy i podszedł do każdego po kolei, wymieniając uścisk dłoni.
- Pupilek mojej matki, potężny czarownik odporny na każdy mój urok- wyjaśniła Bonnie z grubsza- człowiek-zagadka- dodała rozmarzonym półszeptem a Jeremy ściągnął brwi ze zdziwieniem i przyjrzał się przybyszowi podejrzliwie. Nikt jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, bo samo jego pojawienie się wprowadziło sporo zamieszania. Pośród szczebiotu Caroline, zniecierpliwionych pomruków Tylera i uprzejmych uwag Matta i Stefana Jeremy wyszedł z pensjonatu niezauważenie.
Nie mógł już dłużej patrzeć na Bonnie, która chyba pierwszy raz od ich zerwania była taka... radosna, żywa.
To bolało. Cholernie.
***
Elena odetchnęła głęboko, wysiadając z samochodu. Droga tutaj była męcząca, ale nie miała innego pomysłu. Przecież potrzebowała jakiegoś punktu startowego a to był najlepszy sposób, aby go znaleźć. Swego czasu, jeszcze zanim stała się wampirem jej biologiczna matka była świetnym badaczem. W ten sposób odkryła swoje pokrewieństwo z Katherine i parę innych interesujących faktów. A może w tym swoim głodzie wiedzy i fascynacji wampiryzmem dowiedziała się przy okazji, jak go zwalczyć? Tego Elena musiała się dowiedzieć.
Zanim zdecydowała się tu przyjechać zatrzymała się na chwilę na stacji benzynowej( zrozumiała, że strój na który składała się porwana damonowa koszula nie był najlepszym wyborem, jeśli nie chciało się wzbudzać zainteresowania). Umyła się, przebrała się w luźną jasną koszulę, wiązaną pod biustem, dżinsowe obcisłe spodenki i skórzane botki na koturnie po czym wypiła ze trzy worki krwi nim ruszyła w ponowną podróż. W internecie sprawdziła lokalizacje dawnego biura Isobell. Co prawda ona nie pracowała tam już od jakichś trzech lat, ale działalności nie zamknięto. Teraz właścicielką była niejaka Holly Parker i to z nią Elena musiała się "rozmówić", by dopuściła ją do tajnych akt, o których zapewne wiedziało jedynie wąskie grono wtajemniczonych.
Brunetka westchnęła ponownie, stając przed budynkiem. Trzygodzinna podróż do Waszyngtonu nie była szczytem jej marzeń szczególnie po dniu takim jak ten i rewelacjach, jakich dziś doświadczyła. Z drugiej jednak strony mogła przestać myśleć i skupić się na czymś innym, niż wspomnienie nocy, która najpewniej na zawsze zmieni jej relacje zarówno ze starszym Salvatore'em, jak i jego bratem. Na samą myśl o tym coś ścisnęło ją w dołku i zblokowało oddech. Własna lekkomyślność zaczęła ją przerażać, ale teraz nie to było najważniejsze. Dziewczyna wzięła jeden, uspokajający oddech i przekroczyła próg kancelarii.
Wnętrze było przestronne, na beżowych ścianach wisiało mnóstwo nikogo nie interesujących dyplomów i zdjęć, przedstawiających pracowników podczas wręczania jakichś prestiżowych nagród a za kontuarem z wielkim napisem: "RECEPCJA", wiszącym kilka metrów powyżej siedziała starsza kobieta w okularach i przeglądała jakieś papierzyska, zaściełające cały blat. Na widok Eleny natychmiast zaprzestała pracy, cokolwiek tak naprawdę robiła i uśmiechnęła się szeroko.
- W czym mogę służyć?- spytała przyjaźnie. Elena pochyliła się delikatnie do przodu, opierając dłonie na kontuarze.
- Chciałabym porozmawiać z panią Holly Parker- powiedziała, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie- to sprawa nie cierpiąca zwłoki.
- Ależ oczywiście- zaszczebiotała urzędniczka- na którą godzinę była pani umówiona?
Tak, tego pytania Elena obawiała się najbardziej. Ze zdenerwowania przygryzła dolną wargę.
- Właściwie to ja nie byłam...-zaczęła.
- Och, w takim razie przykro mi, ale Pani Parker jest bardzo zajęta- weszła jej w słowo kobieta- ale proszę się nie martwić, zaraz panią umówię... Chwileczkę.... Przyszły piątek na godzinę trzynastą. Pasuje pani?
- Właściwie to ja jestem przejazdem....- westchnęła Elena robiąc zawiedzioną minę.
- Rozumiem, ale nie ma żadnych wcześniejszych terminów- wyjaśniła jej kobieta rzeczowo- jeśli pani nie pasuje to...
- Proszę na mnie spojrzeć- poprosiła dziewczyna a gdy urzędniczka to zrobiła, przysunęła się do niej bliżej i skupiła spojrzenie czekoladowych oczu na jej szarych tęczówkach- jestem wyjątkowym przypadkiem i potraktuje mnie pani wyjątkowo. Zaprowadzi mnie pani do swojej szefowej, bo moja sprawa nie może czekać. Porozmawiam z nią a pani nie będzie nam przeszkadzać bez względu na to, co się stanie.
- Zaprowadzę cię do szefowej, bo twoja sprawa nie może czekać. Nie będę wam przeszkadzać bez względu na to, co się stanie- powtórzyła kobieta w transie i poprowadziła Elenę wzdłuż długiego korytarza prosto do gabinetu pani Parker. Tam, za mahoniowym biurkiem siedziała ładna blondynka po trzydziestce i rozmawiała przez służbowy telefon. Na widok gości pospiesznie zakończyła połączenie i spojrzała na swoją pracownicę pytająco unosząc jedną brew.
- Ta pani ma bardzo ważną sprawę- wyjaśniła recepcjonistka i opuściła gabinet.
- W czym mogę służyć?- zapytała prawniczka, wbijając w Elenę spojrzenie bursztynowych oczu. Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko kobiety i uśmiechnąwszy się uprzednio postanowiła od razu wykorzystać wpływ.
- Zaprowadzi mnie pani teraz do kryjówki Isobell i tajnych akt wszystkich spraw, nad którymi pracowała o nic nie pytając- nakazała hipnotycznym półszeptem- po wszystkim zapomni pani, że w ogóle rozmawiałyśmy i że kiedykolwiek mnie pani widziała. Jeśli pojawi się ktoś, kto zechce panią znów zauroczyć proszę pamiętać: spotkała pani Katherine Pierce.
- Zaprowadzę cię do sekretnego pokoju Isobell- wymamrotała kobieta i sięgnęła do szuflady biurka, wyjmując z niego jakiś podłużny przedmiot, wyglądem przypominający klucz- ale najpierw jeśli pozwolisz... nafaszeruję cię werbeną- zakończyła grobowym tonem i w tempie niezwykłym jak na człowieka wyrzuciła niepozorny przedmiot prosto w stronę Eleny, która nie zdołała nawet mrugnąć gdy coś, co miało być kluczem rozpadło się w powietrzu, rozpylając wokół niej palący gaz.
"Perfumy z werbeny"- pomyślała Elena krzycząc z bólu i w wampirzym tempie uciekła z pola rażenia tej okrutnej "broni", uderzając plecami o przeciwległą ścianę. Nie dane jej było nacieszyć się tą chwilową ulgą, bo po sekundzie ból w ramieniu niemal rozerwał jej mięśnie i tkanki, wyciskając z oczu łzy. Takich cierpień mogło jej przysporzyć jedynie drewno.
- Co do diabła- warknęła i jednym szybkim ruchem usunęła z ciała długi na pół metra mahoniowy kołek, zagryzając wargi z wściekłości. Nie zdążyła nawet przeanalizować sytuacji, gdy pani Parker zamierzyła się na nią kolejnym kołkiem, tym razem celując prosto w serce. W ostatniej chwili Elena zatrzymała jej rękę, ściskając za nadgarstek a gdy z ust kobiety wydobył się cichutki jęk bólu z furią odrzuciła ją na drugi koniec gabinetu. Prześlizgnęła się przez biurko, zrzucając na podłogę dokumenty, znajdujące się na nim i wylądowała na ścianie, która niemal się zatrzęsła pod jej naporem.Elena stanęła nad nią, gdy ta próbowała się podnieść i złapać oddech, niestety z marnym skutkiem. Jak nic miała złamaną rękę i spore rozcięcie na skroni i brunetka w tej chwili czuła przede wszystkim wstyd. Wstyd i ogromną wściekłość.
- Naprawdę myślałaś, że pokonasz wampira?- krzyknęła, ale po chwili głos jej się załamał, a do oczu napłynęły łzy. Była zła na siebie, że tak łatwo dała się ponieść emocjom. Przecież to naturalne, że kobieta próbowała się bronić przed istotą, która jednym ruchem mogła pozbawić ją życia. Jeszcze niedawno sama była bezbronnym człowiekiem, dla którego kołki i wymyślne wynalazki zawierające werbenę i jakieś drewniane konstrukcje były jedynym sprzymierzeńcem w walce o życie. Dziewczyna wzięła jeden, uspokajający wdech i ostrożnie przykucnęła przy kobiecie, uważając na każdy swój ruch. Nie chciała jej znów wystraszyć, ale nawet jej oddech sprawiał, że kobieta drżała konwulsyjnie ze strachu i odsuwała się od niej najdalej, jak było to tylko możliwe.
Elena westchnęła ciężko i przegryzła sobie nadgarstek.
- Pij- nakazała, podstawiając ranę pod jej wargi.
-Ni...-zaczęła tamta, ale reszta jej słów utonęła w potoku krwi, która wypełniła jej usta. Musiała przełknąć, inaczej by się zadławiła a z każdym jej łykiem ból mijał a na jej twarz wracały kolory. Gdy Elena dostrzegła, że rana na głowie całkowicie się zasklepiła a dłoń ponownie stała się w pełni władna odsunęła się od pani Parker i spojrzała na nią spode łba.
- I co teraz zrobisz? Przemienisz mnie w wampira? Bo przez własną głupotę nie możesz tego rozegrać inaczej. No chyba, że mnie porwiesz i będziesz torturować.
Elena zaśmiała się na te słowa gorzko.
- Ciekawy pomysł- przyznała- jeszcze go przemyślę. Wiesz, że nie miałam wyboru- spoważniała, widząc realne przerażenie, wykrzywiające bądź co bądź ładną twarz kobiety- zaatakowałaś mnie.
- A co powinnam zrobić?- spytała tamta z sarkazmem- wyprawić ci honorową ucztę i może jeszcze sama się pociąć na stole ofiarnym, robiąc za przystawkę? Jesteś wampirem.
- Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić- przerwała jej Elena- ja tylko potrzebuję dostępu do akt Isobell Flemming, to wszystko. Nie jestem taka, jak ci się wydaje i nie prosiłam się o to, żeby być tym kim się stałam. Nic nie poradzę na to, że jestem wampirem tak jak ty nic nie zrobisz z tym, że jesteś tylko człowiekiem. Nie zabiłam cię mimo, że każdy inny wampir na moim miejscu właśnie to by zrobił w pierwszej chwili, gdy tylko byś go zaatakowała. Wręcz przeciwnie- uratowałam cię przed śmiercią no a przynajmniej przed niezbyt przyjemną wizytą w szpitalu, więc może byś tak zrobiła wyjątek i mi po prostu zaufała?
Pani Parker zastanowiła się przez chwilę.
- Po co ci informacje o Isobell?- spytała w końcu- zaginęła jakieś trzy czy cztery lata temu. Czego tak naprawdę chcesz?
Elena wzięła głęboki wdech nim odpowiedziała.
- Była moją matką.
***
Damon pokręcił głową nad bezmyślnością dziewczyny. Czy ona naprawdę sądziła, że po tym wszystkim pozwoli jej tak po prostu uciec? Wystarczyło mu raptem dziesięć sekund na tamtej polanie, żeby dojść do siebie i pobiec za nią(oczywiście już w ubraniu). Na jego nieszczęście zdołała już odjechać(jego samochodem!), więc musiał po prostu "pożyczyć" auto od przejeżdżającego tamtędy chłopaka. Tak, Damon zawsze miał słabość do Porsche zwłaszcza, jeśli nie musiał za nie płacić. Wampir uśmiechnął się do własnych myśli.
Jechał za nią niemal całą drogę aż do Waszyngtonu. Mniej więcej w połowie trasy domyślił się, co chciała tam osiągnąć i nie mógł się nie uśmiechnąć na tę myśl. Nie podzielił się z nią tą informacją wczoraj głównie ze względu na jej małomówność, ale to właśnie tam zmierzali zanim... hmmm, zrobiło na tyle przyjemnie, że całkiem o tym zapomniał.
No właśnie. Cudowna noc z cudowną kobietą, którą rozpaczliwie pożądał od dwóch lat kompletnie wyprowadziła go z równowagi. Nie wierzył, że coś takiego może się kiedykolwiek wydarzyć a tu proszę- życie pisze doprawdy przedziwne scenariusze. Damon nie mógł wyjść z szoku.
Elena była dla niego idealna. Piękna, mądra, wrażliwa i zabawna... Nie umiał nawet zliczyć jej zalet, nie umiał wyjaśnić sposobu w jaki na nią reagował. I wcale, nawet na samym początku ich znajomości nie chodziło o podobieństwo do Katherine. Owszem, to go zafascynowało, ale w chwili gdy próbował ją zahipnotyzować i zmusić do pocałunku a ona dała mu w twarz zrozumiał, że to dwie zupełnie różne osoby. Były niczym ogień i woda a wbrew pozorom to Elena stanowiła uosobienie tego pierwszego żywiołu. Była impulsywna, waleczna, ale też tak bardzo dobra, że nie potrafiła zrozumieć iż są na świecie istoty całkowicie pozbawione uczuć i serca. Dobro dostrzegła nawet w nim i to właśnie sprawiło, że zaczął się zmieniać. Wszystko co robił, robił dla niej, aby zasłużyć na łaskę jaką go obdarowała i na jej przyjaźń. To Isobell uświadomiła mu, że ta troska, chęć chronienia jej za wszelką cenę i to jak bardzo łaknie jej dotyku, jej towarzystwa wywołane są przez jedno uczucie. Miłość.
To wtedy wszystko zaczęło się komplikować. Stefan stał się jeszcze bardziej zaborczy a Elena ostrożniejsza. Damon zachodził w głowę jakim cudem jest jedyną dziewczyną, która nie marzy o tym aby się na niego rzucić i dlaczego jego uwodzicielski urok na nią nie działa, dlaczego po raz pierwszy zawiódł. I w tym momencie do gry wkroczyła Katherine. Pojawiła się w mieście po to tylko, aby namącić mu w głowie, Gdy po raz pierwszy ją pocałował sądził, że jest Eleną. Był delikatny i czuły, ale i tak odczuł ten pocałunek w każdym nerwie swego martwego ciała. Gdy całował ją po raz drugi wyobrażał sobie, że to Elena. Tryumfował, bo tego samego dnia usłyszał od Gilbertówny, że nigdy by go nie pocałowała.
"Czyżby?"- przeszło mu wtedy przez myśl. To dokładnie w tamtej chwili zrozumiał, że już nie kocha Katherine a uczucie, jakim ją niegdyś darzył było niczym w porównaniu do tego, co żywił względem Eleny. Pławił się w blasku jej urody, jej uśmiechu. Spijał każde słowo z jej ust, drżał na każdy jej dotyk. Śnił o niej po nocach, myślał za dnia. Wariował.
Nie byłby sobą, gdyby tego nie spieprzył. Gdy po raz kolejny usłyszał od Eleny, że go nie kocha a to, co dzieje się między nimi jest tylko jego wyobrażeniem nie wytrzymał i zabił Jeremiego. Żałował długo, bo okazało się, że bez jej przyjaźni jego życie jest puste i pozbawione ciepła, jakim dziewczyna wręcz emanowała. To wtedy dotarło do niego, że woli żyć, co dzień oglądając jej szczęście ze Stefanem i mieć ją blisko, niż stracić ją na zawsze. Zaczął więc robić wszystko, żeby ją odzyskać i udało, choć nie było to łatwe. Wtedy zaczął naprawdę doceniać każdą chwilę, jaką mógł z nią spędzić. Uwielbiał się z nią kłócić, droczyć, denerwować i żartować. Była słodka, gdy była zła i tak bardzo pociągająca.... Do tego dochodziła jeszcze kwestia tego, iż oczywiście nie potrafił się powstrzymać przy niej od sarkastycznych uwag, zagadkowych uśmiechów, uwodzicielskich zagrywek i podtekstów w co drugim słowie. Usiłował się znieczulić kobietami i alkoholem, ale to tylko potęgowało pożądanie, gdy tylko ją ujrzał. Nikt nie potrafił tego w nim wywołać, tylko ona. I tylko ona mogła owe pożądanie ugasić.
Kolejny uśmiech przemknął przez jego twarz. To nie była do końca prawda. Gdy już raz jej zakosztował pragnął tylko więcej i więcej. A ona uciekła, tak po prostu jakby bała się przyznać, że także go pragnie choć przecież dała tego jasny wyraz tej nocy. Pragnęła go. Elena Gilbert go pragnęła. I jakie to było uczucie?
Cudowne. Zniewalające, upajające niczym alkohol. I nie było mowy o tym, by tego nie wykorzystał, nawet jeśli ona sobie tego nie życzyła. Może i umysł podpowiadał jej jedno, ale Elena z natury była uczuciowa. Musiał tylko robić to, co do tej pory robił każdego dnia- wywoływać w niej emocje, wahanie i niepewność, które sprawiały, że poddawała się chwili.
No tak, pozostawała tylko kwestia tego, że musi się z nią spotkać a nie zrobi tego tak, żeby nie domyśliła się, że ją śledził. Będzie zła. Tylko czy to kiedykolwiek go powstrzymało? Oczywiście, że nie, przecież nie był Stefanem. Na samą myśl uśmiechnął się szeroko i wysiadł z auta. W momencie gdy już miał wejść do kancelarii rozdzwonił się jego telefon. Przeklął pod nosem i niezadowolony nacisnął zieloną słuchawkę.
- Czego chcesz, bracie?- spytał, nie kryjąc poirytowania.
- Jesteś teraz z Eleną?- spytał młodszy Salvatore, rozgarączkowany- daj mi ją natychmiast do telefonu!
- Chwila ogierze, z sex-telefonami będziesz musiał jeszcze trochę poczekać- odparł Damon, uśmiechając się złośliwie- po pierwsze, nigdzie w pobliżu nie ma twojej BYŁEJ dziewczyny a po drugie to, że z braku innej opcji zaakceptowałem waszą słodko-gorzką miłość nie oznacza, że będę teraz robił za waszą pocztę erotyczną.
- Przestań błaznować i znajdz ją do cholery- warknął Stefan do słuchawki- chodzi o lekarwstwo. Isobel badała jego pochodzenie, może mieć gdzieś w zanadrzu konkretne informacje, które pomogą nam do niego dotrzeć. Poszperałem w internecie i natknąłem się na kancelarię, w której pracowała przed zniknięciem. To było...
- W Waszyngtonie?- podpowiedział starszy Salvatore. Stefan zaniemówił na moment.
- Skąd wiesz?- spytał w końcu podejrzliwie.
- Zgaduj- odparł Damon, uśmiechając się łobuzersko i zakończył połączenie.
***
- To wszystko to naprawdę wasz roczny zbiór?- spytała Elena z niedowierzaniem spoglądając na setki półek, uginających się pod naporem mnóstwa pudeł i teczek.
- To cały roczny zbiór Isobel- poprawiła ją pani Parker- tak, była zapaloną badaczką a to wszystko dotyczy spraw nadnaturalnych. Znajdz to, czego szukasz i odejdz.
- Dziękuję- powiedziała Elena, z wdzięcznością spoglądając za kobietą, gdy ta znikneła za drzwiami a gdy została w piwnicznym archiwum całkowicie sama skierowała swój wzrok z powrotem na półki. Wzięła głęboki oddech i zabrała się za wertowanie tysięcy papierów, które po brzegi wypełniały te teczki i pudła. To była żmudna praca. Isobel dokumentowała wszystko, co mogło mieć związek ze światem nadnaturalnym, więc cóż.... było tego sporo. Właśnie czytała informacje, które Isobel niegdyś zebrała na temat Klausa, gdy poczuła silny podmuch wiatru i w ułamku sekundy stanęła przed nią dziewczyna o jej twarzy, jej włosach i jej figurze, a jednak ten wyraz oczu, ten złośliwy uśmiech, mógł należeć tylko do jednej osoby...
- Katherine- szepnęła Elena, zrywając się na równe nogi. Jej sobowtór uśmiechnął się złośliwie, na widok rozwścieczonej miny dziewczyny.
- Cześć słoneczko, tęskniłaś?- zaszczebiotała fałszywie przesłodzonym tonem.
- Co tu robisz?- warknęła Gilbertówna- jak śmiesz pokazywac mi się na oczy po tym, co zrobiłaś Tylerowi?!
- To nic, czego nie robiłam wcześniej- odparła Katherine, opierając się niedbale o najbliższy regał.- za to w tobie widzę wiele zmian. Wampiryzm ci służy i przynajmniej to jedno mamy wspólne. Chyba nie chcesz tego zniszczyć, prawda?
- O czym ty mówisz?- spytała Elena, ściągając brwi w konsternacji. Katherine prychnęła, kręcąc głową nad głupotą swej potomkini.
- Myślisz, że Klaus nie wie, do czego zmierzacie? Dokładnie w tej chwili on i cała jego Pierwotna rodzinka zbierają armię, by skopać wam tyłki. Myślisz, że kto z takiej bitwy wyjdzie zwycięsko?
Elena zastanowiła się przez chwilę.
- Pewnie ten, kto stanie po jego stronie- odparła a wyraz twarzy Katherine utwierdził ją w przekonaniu, że ma rację.- jak możesz? Czy to nie ciebie ścigał przez pięćset lat? Czy to nie jego śmeirci pragnęłaś najbardziej?
- Nawet jeśli jakimś cudem uda ci się wepchnąć mu lekarstwo do gardła nie tracąc przy tym serca wciąż nie wiesz, jak to wszystko wpłynie na nas.Nie zapominaj, że to on nas stworzył, on zapoczątkował naszą linię. Jego śmierć nas zabija. Co się stanie, gdy on powróci do swojej ludzkiej formy?
- Nie mam pojęcia- warknęła Elena- ale jestem gotowa się o tym przekonać.
- Na twoje nieszczęście ja nie jestem- syknęła Katherine i już sięgała w stronę jej serca, gdy nagle coś gwałtownie odrzuciło ją do tyłu. Wampirzyca uderzyłą w najbliższy regał, łamiąc go na pół, ale natychmiast otrzepała się z kurzu i ruszyła na napastnika.
- Co ty tu robisz Damon?- krzyknęła Elena, gdy wampir uderzył Katherine w tył głowy i odrzucił ją od siebie sprawiając, że wylądowała na pobliskiej ścianie.
- Jak to co? Rycerzyk od siedmiu boleści przybył na ratunek swojej księżniczce- zakpiła Katherine, wywołując w Damonie pokłady skrywanej agresji.
- Przestan się wiecznie wtrącać Katherine i wynoś się- warknął, ściskając ją za gardło z całej siły- Elena już nigdy więcej nie będzie cię oglądać, zruzumiałaś?
- Masz rację- przyznała wampirzyca, ale coś w jej radosnym tonie głosu mu nie pasowało. Zmarszczył brwi i rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie dostrzegł Gilbertówny.
"-Cholera jasna, znowu uciekła"- pomyślał wampir i wyładował całą swoją furię na Katherine, łamiąc jej kark. Dopiero gdy koebita padła na podłogę niczym szmaciana lalka dostrzegł coś bardzo interesującego w pudle, w którym wcześniej szperała Elena. Zmarszczył brwi w konsternacji i wziął je ze sobą, opuszczając kancelarię.
***
Elena wybiegła z tamtąd najszybciej jak mogła, wsiadła w samochód i odjechała prosto przed siebie. Była wściekła, rozżalona i bezradna. Nie miała pojęcia co robić.Dopiero po półgodzinnej jezdzie gdy emocje jej nieco opadły zauwarzyła, że jest środek nocy.
"- Spędziłam tam aż tyle czasu?"- zdziwiła się i postanowiła skręcić do najbliższego motelu. Pospiesznie zameldowała się w pierwszym lepszym pokoju i gdy tylko zamknęła za sobą drzwi rzuciła się na łóżko, wykończona. Marzyła tylko o długim śnie i relaksującej kąpieli, dokładnie w tej kolejności, jednak sen nie przychodził. To co ostatnio działo się w jej życiu po prostu ją przerastało i nie potrafiła tak po prostu o tym zapomnieć i oddać się w objęcia Morfeusza. Mijały kolejne minuty i w końcu Elena nie wytrzymał- rzuciła się w stronę swojej torby i wygrzebała z niej swój oprawiony w skórę pamiętnik.
Dawniej pisywała codziennie, ale odkąd wyjechała z Mystick Falls nie miała do tego głowy i tak oto dziennik, który niegdyś stanowił dla niej coś w rodzaju dobrego przyjaciela teraz kurzył się na dnie jej torby. Dziewczyna wróciła na łóżko i possała końcówkę długopisu. Co by tu napisać? Zanim zdołała choćby pomyśleć słowa same wypłynęły spod jej palców.
Zawsze wierzyłam, ze nie jestem taka jak Katherine. Zawsze uważałam się za kogoś lepszego od niej... aż do wczoraj....
Niespodziewany łomot do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. dziewczyna zamarła, zszokowana. Kto mógł się dobijać akurat do tego konkretnego pokoju o trzeciej nad ranem? Ktoś załomotał w drzwi ponownie.
- Elena, wiem, ze tam jesteś- zawołał Damon a serce dziewczyny przyspieszyło biegu. Elena wzięła głęboki oddech, nim odważyła się odpowiedzieć.
- Idz stąd. Daj mi święty spokój.
- Nie mogę, Ukradłaś mi samochód. I wszystkie ciuchy, które miałem w bagażniku.
- Weż to sobie i spływaj.
- Elena do cholery, jeśli nie otworzysz mi dobrowolnie, wymuszę to na tobie siłą.
Wampirzyca zmrużyła oczy, rowścieczona.
-Nie odważysz się- odparła pewnie. W odpowiedzi usłyszała ciche prychnięcie po czym drzwi z hukiem wylądawały na podłodze, pod nogą Damona, który teraz uśmiechał się do niej zwycięsko.
- Mówiłaś coś?- zakpił.
- Oszalałeś?!- krzyknęła dziewczyna, robiąc kilka kroków w tył, gdy ten zaczął się do niej zbliżać. Zaraz jednak napotkała opór w postaci ściany. Głośno przełknęła ślinę, gdy poczuła oddech Damona na swoim policzku. Jego wargi były tak niebezpiecznie blisko jej warg, że gdy mówił delikatnie je muskał, wprawiając jej ciało w drżenie.
- Powinniśmy porozmawiać, nie sądzisz?- wyszeptał, uwodzicielsko mrużąc oczy.
- Nie mamy o czym- odparła Elena i zebrała całą siłę, jaką w sobie miała, żeby go od siebie odepchnąć. Wampir z wściekłości zargyzł wargi, mierząc się z dziewczyną na spojrzenia. W końcu Elena nie wytrzymała i zrobiła jedyną rzecz, jaka przyszła jej w tamtej chwili do głowy: postanowiła po prostu wyjść. Jednak w momencie, gdy miała wyminąć Damona ten chwycił ją pod łokieć, unieruchamiając w swoim silnym uścisku. Znów był tak blisko, oszołamiał ją, sprawiał, że nie mogła trzezwo myśleć...
- Chcesz, żebym zapomniał o najpiękniejszej nocy w moim życiu?- warknął- Chcesz, zapomnieć o najlepszym seksie, jaki kiedykolwiek miałaś? Jaki ja kiedykolwiek miałem? Zrobię to, jeśli i ty potrafisz. Będę udawał, że nie przespałem się z osobą, która stanowi sens mojego życia. Będę udawał, że wcale o tobie nie myślę, że wcale cię nie pragnę tak rozpaczliwie, że mógłbym się na ciebie rzucić nawet na środku ulicy, w miejscu pełnym ludzi. Będę udawał, że nie mam ochoty w tym momencie rozerwać twoich ubrań na strzępy i już nigdy nie wypuszczać z łóżka. Tylko czy ty potrafisz ingnorować swoje pragnienia?
Świat wokół Eleny zawirował. Nie spodziewała się takiego wyznania, nie spodziewała się, że to wywoła w niej aż takie emocje i nie spodziewała się swojej reakcji na te słowa a jednak zrobiła to: pocałowała go. Nie myślała jasno, gdy podskoczyła, by opleść jego biodra nogami, gdy oddawała każdy jego pocałunek z równą pasją a już na pewno nie wtedy, gdy odchyliła głowę w tył, gdy przeniósł się z pocałunkami na jej szyję. Zachichotała, gdy Damon delikatnie przygryzł jej skórę, wprawiając jej całe ciało w drżenie.
- Nie możemy tego zrobić tutaj- wyszeptała, przygryzając płatek jego ucha- ktoś nas zobaczy.... wywarzenie drzwi to był jeden z twoich najgorszych pomysłów...
Damon uśmiechnął się do niej zadziornie i w wampirzym tempie przeniósł ją do łazienki, zatrzaskując za nimi drzwi. Nie przerywając pocałunków posadził ją na umywalce. Gorączkowo pozbawili się ubrań, pieszcząc każdy centymetr swoich ciał. Ciężki oddech Eleny zamienił się w przeciągły jęk, gdy Damon wszedł w nią gwałtownie i zaczął się w niej poruszać. Możliwość oglądania rozkoszy na jej twarzy była najpiękniejszym prezentem od losu. Czuł nie małą satysfakcję widząc, że mimo usilnych starań dziewczyna nie jest w stanie powstrzymać gwałtownego jęku przyjemności za każdym razem gdy się z niej wysuwał i wsuwał z powrotem. Krzyknęła i wbiła pazkoncie w jego plecy, gdy zalała ją fala gwatłownego, intensywnego orgazmu. To wystraczyło aby i on osiągnął spełnienie. Ścisnął jej piersi i odnalazł jej wargi ponownie się w nie wpijając w szaleńczym, namiętnym pocałunku. Potem delikatnie się z niej wysunął.
Oszołomiona dziewczyna nie była nawet w stanie się poruszyć, gdy zakładał spodnie a potem podniósł swoją koszulę, rzuconą gdzieś w kąt i stanął przed nią, by nią ją okryć. Nie protestowała, gdy włożył jej ręce w rękawy koszuli, a następnie zaczął ją zapinać, taksując ją wygłodniałym, roznamiętnionym wzrokiem. Zadrżała, gdy przy ostatnim guziku pochylił się, by złożyć słodki pocałunek na jej obojczyku.
- Niesamowicie ci w mojej koszuli- szepnął, ujmując jej twarz w obie dłonie- nie masz pojęcia jaka jesteś teraz seksowna.
Tak, Elena zdecydowanie nie była w stanie myśleć logicznie, gdy był tak blisko i patrzył na nią tak jak w tej chwili. Być może to dlatego przyciągneła go do siebie w delikatnym pocałunku a następnie wtuliła się w niego jak mała, bezbronna dziewczynka. Wreszcie od czasu gdy wyjechała z Mystick Falls poczuła się w pełni bezpiecznie.
***
Pensjonat Salvatore'ow jak zwykle pękał w szwach. Już z podjazdu Katherine słyszała podniesione głosy swoich "wrogów", które z pewnością nie wróżyły niczego dobrego... Przynajmniej nie dla nich. Dziewczyna uśmiechnęła się do własnych myśli, ponownie przeglądając trzymane w dłoni papiery. Jak zwykle Damon dał się ponieść emocjom i to dzięki temu to ona, nie on znalazła się w posiadaniu dokumentów, które wszystko mogą wywrócić do góry nogami.
-Ciekawe jak teraz poradzi sobie "Drużyna Odkupienia"- pomyślała brunetka złośliwie i załomotała do drzwi. Usłyszała, jak w środku nagle umilkły wszelkie rozmowy i po chwili jej uszu doszły czyjeś ostrożne kroki. W drzwiach stanął Stefan. Był tak samo przystojny jak go zapamiętała a na jej widok zmarszczył brwi, w wyrazie zaskoczenia.
- Elena...- wyszeptał w oszołomieniu.
Brunetka zdobyła się na najbardziej delikatny, słodki uśmiech na jaki było ją stać.
        - Cześć- powiedziała, naśladując ton głosu panny Gilbert- stęskniłam się za tobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz