sobota, 5 grudnia 2015

Decyzja

Możecie mnie uznać za histeryczkę albo wariatkę a jednak postanowiłam wrócić. Przekonała mnie do tego pewna dziewczyna, która zdecydowała się do mnie napisać na priv i wyjaśnić, dosyć obrazowo zresztą, swój punkt widzenia na tą moją nieoczekiwaną dezercję. Wciąż nie jestem przekonana czy to ma sens. Wciąż boję się, że to nie wypali i tylko się rozczaruję. Wciąż czuję, że wiele brakuje mi jeszcze do osiągnięcia poziomu o jakim marzę  i wciąż mam wrażenie, że mój drugi blog o tej tematyce kładzie się cieniem na to opowiadanie. Mimo to postanowiłam spróbować, o ile dacie mi jeszcze szansę oczywiście ;) Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda dajcie proszę znać. Napiszcie co wam się podoba a co nie a ja spróbuję wyeliminować organizacyjne niedogodności, które sprawiają, że nie macie do mnie cierpliwości. Jeśli chodzi o samą historię, błędy czy styl również piszcie, krytyka zawsze pomagała mi się rozwijać i nie sądzę, żeby teraz miało być inaczej.
Co jeszcze mogę napisać? Od dzisiaj stawiam na wspólpracę między mną a wami, więc jeśli jesteście zainteresowani dajcie znać, a jeśli macie to gdzieś... Też dajcie znać xD przynajmniej będę miała jasny obraz sytuacji ;P


czwartek, 12 listopada 2015

Zawieszenie

          Dzisiejszy post jest smutny... Przynajmniej dla mnie xd To opowiadanie bardzo długo mi towarzyszyło- początkowo jedynie w wyobraźni, potem w moim fioletowym notesie i wreszcie postanowiłam je opublikować, pokazać światu. Jeszcze pamiętam, jaka byłam wtedy zestresowana, jak bardzo martwiłam się, że ta historia zostanie źle odebrana, że ludzie powiedzą mi to, co już sama wiedziałam- że nie potrafię pisać i że fabuła, którą tworzę nie nadaje się do publikacji.
          Bywało różnie. Miałam momenty załamania, kłopoty z brakiem czasu i weny, z pogodzeniem prowadzenia kilku blogów jednocześnie. Byliście świadkami mojego dojrzewania i rozwoju jako blogerki i człowieka- nie zawsze w sensie pozytywnym, ale przecież każdy z nas popełnia błędy i każdy na tych błędach się uczy.
         Chyba największą frajdę w tym wszystkim miałam, gdy tworzyłam opisy uczuć i zachowań bohaterów albo atmosfery panującej w danej scenie- to uwrażliwia nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na drugiego człowieka, uczy empatii i rozwija wyobraźnię. Nie potrafię nawet wyrazić co czułam, gdy coś wyszło tak, jak planowałam albo gdy coś w co wątpiłam okazywało się strzałem w dziesiątkę. Nie wiem czy zrozumiecie co mam na myśli czy nie, piszę chaotycznie, wiem. Musicie mi to niestety wybaczyć, ale jestem wzruszona. Właśnie kończy się jedna z moich licznych pisarskich przygód i chyba nadszedł czas, żeby wyjaśnić wam dlaczego.
         Nie chodzi ani o brak weny czy czasu ani nawet o to, że przejadła mi się ta historia. Mam do niej ogromny sentyment i gdybym mogła napisałabym nawet i drugą jej część (coś w rodzaju sezonu 5? ^^), ale widzicie...to chyba nie ma sensu.  Widzę spadającą liczbę wyświetleń i brak komentarzy i rozumiem co to oznacza. Nastąpiło drastyczne obniżenie zainteresowania tą historią i nie mogę pozostać na to obojętna. Wolę odejść teraz niż za miesiąc, dwa miesiące czy pół roku, gdy nikt już o tym opowiadaniu nie będzie pamiętał.
      Mimo wszystko nie potrafię usunąć tego bloga ani oficjalnie go zamknąć. Może to śmieszne i dziecinne, ale boli mnie myśl, że w ten sposób definitywnie zamknę pewien etap w swojej blogowej karierze i stracę możliwość powrotu... Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, ale w tym przypadku nie mam wyjścia.
Powiedzmy, że opowiadanie jest zawieszone do odwołania, chociaż to odwołanie raczej nie nastąpi a nawet jeśli  to nie prędko.
      Dziękuję wszystkim komentatoromoraz czytelnikom za wspracie i poświęcony czas. Mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek to czyta nie jest zawiedziony. Coś się kończy a coś się zaczyna a ja usuwam się w cień i robię miejsce dla lepszych od siebie ;)
      Przy okazji przypominam też, że chociaż ten blog już nie będzie funkcjonował jak dawniej to wciąż prowadzę inne blogi, które znajdziecie w zakładce (cóż za zaskoczenie... ^^) "Moje inne blogi" (Hate- so similar to love" też jest na podstawie TVD i jeśli i tam czegoś nie zawalę i nie stracę komentatorów i czytelników to poprowadzę tę historię do końca ;p).
      Dziękuję wam wszystkim za uwagę ( o ile przeczytaliście cały ten nudny post xD) i mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy przy okazji moich innych opowiadań albo może tym razem waszej twórczości...
     Pozdrawiam serdecznie

xOxO diem.carpe

poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział 18. Burza w szklance wody.

      Wiem, że długo mnie nie było. Nie będę się nawet usprawiedliwiać, tylko od razu przejdę do konkretów.
Ten rozdział początkowo spisałam w punktach  z zamiarem trzymania się ich ściśle, ale i tak mi to nie wyszło ^^ Czy podoba wam się on taki czy lepszy byłby jednak mój pierwotny pomysł dowiem się, kiedy już go opublikuję. Naprawdę mam problem z oceną tego rozdziału, mam nadzieję, że mi pomożecie ^^ Wiem, że brakuje w nim akcji, ale musicie przez niego przebrnąć, żeby zrozumieć dalszą część tego opowiadania i wydarzenia, które będą miały miejsce tuż po tym rozdziale.

A teraz serdecznie zapraszam do zapoznania się z jego, dość wątpliwej jakości, treścią ;P

Enjoy :****




        Biegła ile sił w nogach, gnana nowym strachem o przyszłość swoją i swoich przyjaciół.
"Proszę, żeby to był tylko sen. To się nie dzieje naprawdę!"- huczało jej w głowie jak wyjątkowo natrętna melodia.
       Oddychała ciężko, z prędkością światła mijając kolejne samochody, domy i przechodniów. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazła z pewnością doceniłaby to niesamowite doświadczenie mknięcia niezauważenie ulicami Mystick Falls i tę namiastkę wolności, którą odczuwała dzięki wiatrowi, targającemu jej włosy i pozwalającemu wreszcie odetchnąć pełną piersią. To były jedne z tych nielicznych chwil, gdy błogosławiła swój wampiryzm i teraz nie mogła się tym nawet cieszyć. Strach i zniecierpliwienie, dławiące ją w gardle, przyspieszające puls i częstotliwość bicia serca sprawiły, że poczuła się bardziej ludzka niż przed swoją śmiercią i bynajmniej nie była z tego powodu zadowolona. Bezsilność ją zabijała, rozrywała od środka na malutkie, pełne rozpaczy kawałeczki, które nie marzyły o niczym innym niż zniknięcie pod powierzchnią ziemi. To byłoby błogosławieństwo dla wszystkich jej bliskich, na których po raz kolejny sprowadziła zagładę. Ile cierpienia można znieść, jak wiele można wybaczyć? Tak bardzo nie chciała dożyć dnia, w którym ujrzy pogardę i zawód w oczach najbliższych, a jednak wiedziała, że zbliża się on nieubłaganie. Przecież to tylko kwestia czasu aż straci ich wszystkich, aż dotrze do nich, że cały ból, jaki ich spotkał, dotknął ich z jej powodu. Tak bardzo pragnęła ulżyć im w cierpieniu a nawet nie wiedziała jak to zrobić.
      Pogrążona we własnych myślach nawet nie zauważyła, gdy dotarła pod sam dom Bonnie. Nie wahając się ani chwili załomotała w drzwi desperacko, z siłą o wiele większą, niż początkowo zaplanowała. Wampirza porywczość dała o sobie znać znów w tym najmniej odpowiednim momencie i dłoń Eleny przeszła na wylot przez drzwi. Drewno boleśnie obtarło jej kostki, ale dziewczyna z ledwością to zauważyła. Uporczywy ból pomógł jej jedynie odrobinę ukoić nerwy i poukładać myśli, ale przy tym spowodował, że do jej oczu napłynęły łzy, dające upust emocjom, które w tej chwili przeżywała.
       Elena zacisnęła powieki nie chcąc, aby wytrysnęły na policzki i nasłuchiwała odgłosów, wydobywających się z domu. Już wcześniej, gdy jej ręka przebiła drzwi usłyszała wrzask, zapewne spowodowany strachem i zaskoczeniem, a teraz doszły do tego odgłosy szamotaniny, kłótni i wreszcie, po niesłychanie dłużącej się minucie, gdy Elena już myślała, że jej ręka od nadgarstka aż po czubki palców będzie pierwszą w dziejach wampiryzmu częścią ciała, nadającą się do amputacji usłyszała szybkie, niecierpliwe kroki. Ktoś zdecydowanym, wściekłym gestem pociągnął klamkę i po chwili w progu ukazała się jej przyjaciółka we własnej osobie.
        Na moment Elenie po prostu odebrało mowę. Z jednej strony to była ta sama ciemnoskóra, smukła Bonnie, z którą dorastała, ale z drugiej coś się w niej zmieniło, choć dziewczyna nie do końca umiała sprecyzować, co dokładnie. Musiała przyznać, że w granatowej, połyskliwej bluzeczce na ramiączkach i dżinsowych, przetartych szortach, eksponujących jej długie nogi oraz w perfekcyjnym, idealnie podkreślającym kształt i barwę jej oczu makijażu  wyglądała po prostu rewelacyjnie, ale przy tym uwadze wampirzycy nie uszedł fakt, że w związku z tym miała zapewne mnóstwo czasu na dopracowanie kreski nad górną powieką czy sposobu połączenia i roztarcia cieni  tak, by stworzyć efekt przydymionego smooky eye. Bonnie którą znała była bohaterką, która od poniedziałku do piątku służyła radą swoim przyjaciołom, studiowała księgi zaklęć i szukała niekonwencjonalnych rozwiązań magicznych problemów, a co weekend stawała w obronie tego, w co wierzyła i ratowała świat. Nie starczało jej czasu na takie przyziemne zajęcia jak ślęczenie przed lustrem i opracowywania nowych sposobów malowania się. To zwyczajnie nie było w jej stylu.
            Nie to jednak najbardziej zszokowało Elenę a wyraz oczu czarownicy. Jej spojrzenie, pełne wściekłości, chłodu i dystansu sprawiło, że Elena zadrżała niemal konwulsyjnie i natychmiast przypomniała sobie, po co tu przyszła. Wszystko wróciło do niej ze zdwojoną siłą i nim się obejrzała już ściskała przedramię Bonnie w rozpaczliwym geście, jakby bała się, że ta może jej uciec.
– Bonnie, musisz mi pomóc – wyszeptała, cała drżąca – Damon znów narozrabiał i ściągnął na nas wszystkich kłopoty... Oni mają moją krew, chcą zemsty i mogą zrobić nam krzywdę... Mają Caroline, jeśli nie dostaną tego, czego pragną.... Jeśli Jeremy nie dokona kolejnych morderstw...Tylko ty, tylko ty możesz... Rozumiesz, Bonnie? Potrzebujemy cię... Tylko ty... Musisz to zrobić.
    Zdawała sobie sprawę, że mówi bez ładu i składu, ale wiedziała też, że Bonnie którą znała ją zrozumie. W końcu była jej najlepszą przyjaciółką i  choć przeszła wiele to do tej pory ani razu jej nie zawiodła nawet, jeśli Elena życzyła sobie, by ta dała sobie spokój z tymi pełnoetatowymi misjami ratunkowymi  w obawie, że z którejś z takich misji czarownica nie wyjdzie cało.
     No cóż, życzenia nie zawsze spełniają się w odpowiedniej chwili. Bonnie spojrzała na swoje przedramię i mrużąc oczy z wyraźną wściekłością wyszarpnęła się z uścisku wampirzycy. Elena nawet nie próbowała jej powstrzymać. W tej chwili to już nie miało najmniejszego sensu. Po raz kolejny podjęła się walki o życie swoje i najbliższych, ale tym razem doskonale wiedziała, że przegrała.
Nie, wcale nie zamierzała się poddać. Nie mogła zrezygnować wiedząc, że jej przyjaciele tak bardzo na nią liczą. Wiedziała też, że wycofanie się to najlepsze, co Bonnie mogła w tej sytuacji zrobić dla siebie i nie miała do niej o to pretensji. Wiedziała jednak, że teraz już nic nie będzie takie jak dawniej i ta myśl rozdzierała jej serce. Jej oczy napełniły się łzami i Elena zakryła usta dłońmi, zduszając szloch. Czas stanął w miejscu a cały świat skurczył się do nich dwóch- Bonnie i Eleny, czarownicy i wampirzycy, niegdyś najlepszych przyjaciółek, teraz wpatrujących się w siebie nawzajem zupełnie, jakby widziały się po raz pierwszy w życiu.
Powietrze aż drgało od nagromadzonego napięcia i Elena miała wrażenie, że wystarczy jeden nieostrożny ruch by któraś z nich straciła nad sobą panowanie.
I wtedy niepostrzeżenie za plecami Bonnie pojawił się Ben, przerywając to dziwne połączenie. Ubrany był jedynie w jasne jeansy i Elena w tej chwili była w stanie policzyć wszystkie jego mięśnie na klatce piersiowej. W złotych jak zboże włosach lśniły krople wody świadczące o tym, że dopiero co wyszedł spod prysznica a wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Ze stoickim spokojem  przeniósł spojrzenie z Eleny na Bonnie a potem na dziurę w drzwiach. W jego oczach błysnęło zrozumienie.
– Myślę, że na ciebie już czas Eleno – powiedział z nutką współczucia w głosie. 
Tylko tyle, jedno krótkie zdanie a Elena poczuła się jakby dostała obuchem w głowę. Zamknęła oczy, licząc w myślach do dziesięciu i starając się przy tym uspokoić oddech. Po jej policzkach, jedna za drugą, stoczyły się perłowe łzy. Nie krzyczała, nie szlochała, ale chyba ten niemy płacz był jeszcze gorszy niż gdyby zaczęła się awanturować.  Gdy ponownie otworzyła oczy i napotkała nieprzejednane spojrzenie Bonnie i smutny wzrok Bena pokręciła głową jakby nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę a potem szepnęła jedynie ciche: "Powodzenia" i nim się obejrzeli zniknęła w mrokach nocy. 


****


Obudził ją zapach zgnilizny i zatęchły odór śmierci. Mimo, że jej wampirzy staż był stosunkowo krótki nie mogła tego pomylić z niczym innym. Od ponad dwóch lat notorycznie miała do czynienia z okrucieństwem, bólem i stratą i chyba nie byłaby w stanie zliczyć w ilu pogrzebach od czasu przybycia do miast braci Salvatore uczestniczyła. Przez ten czas zdążyła się już nauczyć, że śmierć nigdy nie przychodzi i nie odchodzi niezauważona, że zawsze pozostawia po sobie ślad. Ktoś, kto nigdy nie był świadkiem jej nadejścia może go nawet nie zauważyć, ale Caroline nie zapomniała tej chwili, gdy sama ową śmierć niosła i uczuć, które jej wówczas towarzyszyły. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje i gdzie jest, ale była pewna, że niedawno ktoś tu umarł.
Dziewczyna jęknęła cicho i niepewnie uchyliła powieki. Pierwszym, co ją uderzyło, zszokowało i zaniepokoiło, oprócz tych okropnych zapachów, był fakt, że nic nie widziała. Znajdowała się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, ale to nie wyjaśniało, dlaczego miała tak utrudnioną widoczność- od czasu przemiany nic podobnego jej się nie przytrafiło. Chciała przetrzeć oczy wierzchem dłoni, ale okazało się, że ręce ma skrępowane za plecami. Za każdym razem, gdy próbowała wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch, uwolnić się, miała wrażenie, jakby sznury, którymi była związana paliły jej skórę. Całe ciało bolało ją koszmarnie i choć wiedziała, że podobnego bólu już kiedyś doświadczyła nie potrafiła skojarzyć go z żadnym konkretnym wydarzeniem. Potrzebowała sporej chwili, by połączyć wszystkie fakty. 
Palące sznury- werbena. 
Ogólne wyczerpanie- brak pożywienia. 
Skrępowane ręce i pobudka w nieznanym, przerażającym miejscu- kłopoty.
Nie zdążyła się jednak porządnie zastanowić, co to wszystko razem zebrane do kupy tak naprawdę oznacza, gdy usłyszała metalowy zgrzyt odsuwanej zasuwy i  pomieszczenie nagle zalało ostre światło jarzeniowej lampy. Na moment Caroline została całkowicie oślepiona, a gdy powoli zaczęła odzyskiwać ostrość widzenia ujrzała nad sobą postać mężczyzny. 
Najpierw dostrzegła mieniące się w świetle lampy miedzianozłote włosy, potem ostro zarysowaną szczękę, miękkie, wykrzywione w kpiącym uśmiechu wargi i wreszcie mroczne, czarne jak północ oczy. To wszystko wydawało jej się dziwnie znajome i jednocześnie nieskończenie przerażające. Potrzebowała dobrej chwili, żeby zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje.
– Kol? – wychrypiała niepewnie. 
Pierwotny roześmiał się okrutnym śmiechem szaleńca, jakby jej strach i bezsilność stanowiły dla niego rozrywkę. 
– Witaj aniołku – rzucił wesoło – długo spałaś, już zaczynałem się obawiać, że się nie obudzisz. A tego to mój braciszek z pewnością nie wybaczyłby mi w najbliższym czasie  – zacmokał z udawanym żalem. 
Caroline jednak w ogóle go nie słuchała. Korzystając z okazji rozejrzała  po swoim więzieniu i od razu tego pożałowała. 
Znajdowała się w jakiejś zatęchłej piwnicy, przypominającej lochy Salvatore'ów. Ściany z czerwonej cegły poznaczone były gdzieniegdzie przez pleśń i zgniliznę, kamienną podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu i Caroline nie dopatrzyła się nawet małego lufciku, nie mówiąc już o prawdziwym oknie. Jednak tym, co sprawiło, że krzyknęła z przerażenia był stos ludzkich, zakrwawionych ciał, leżących obok niej. 
"Wiedziałam, że ktoś tu umarł"- przeszło jej przez myśl. I wtedy zrozumiała, że to, co wzięła za odór śmierci, było po prostu zapachem krwi, zmieszanej z werbeną.
– Mam nadzieję, że ci się tu podoba, bo trochę tu posiedzisz – ciągnął tymczasem Kol, zupełnie niezrażony jej wyraźnym brakiem zainteresowania tematem – masz szansę zawrzeć nowe znajomości, więc nie powinno być tak źle  – dodał złośliwie, wskazując na trupy, leżące pod jego nogami i niby to czułym gestem pogładził ją po twarzy. Caroline skrzywiła się i odruchowo spróbowała się od niego odsunąć. Nadgarstkami otarła o linę, którą były spętane i poczuła jak skóra w miejscach zetknięcia ze sznurem pali ją żywym ogniem. Syknęła z bólu i zacisnęła zęby, z całym wysiłkiem woli powstrzymując krzyk. Ból ją otrzeźwił, pomógł oczyścić umysł i jakkolwiek idiotycznie to brzmi była za to wdzięczna mimo, że miała wrażenie, jakby jej dłonie i stopy zanurzono w żrącym kwasie. Nie miała jednak zamiaru dać Kolowi satysfakcji większej niż ta, którą aktualnie odczuwał.
– O co w tym wszystkim chodzi? Czego ode mnie chcesz? – wysyczała z jadem – i co to za... ludzie – zawahała się przy ostatnim słowie, wskazując z obrzydzeniem ciała, leżące jedne na drugich.
– Twoi nowi współlokatorzy, miejscowi turyści – Kol nonszalancko wzruszył ramionami – spokojnie, nie znajdziesz tu nikogo z twoich znajomych – dodał, a jego oczy rozbłysły złośliwym rozbawieniem .
– Zabiłeś Meredith, Shane'a, Marthę, Mathew, Abby... – to nie było pytanie. Oczy Caroline błyszczały czystą nienawiścią i gdyby tylko nadarzyła się okazja dziewczyna z pewnością przebiłaby go kołkiem z białego dębu. 
"Jaka szkoda, że nie ma takiego do dyspozycji"- pomyślał Kol i zaśmiał się pod nosem.
– Nie ja ich zabiłem złotko – przypomniał jej – ja tylko pomogłem łowcy dopełnić przeznaczenie.
– A Tyler? – imię ukochanego z trudem opuściło jej usta, powodując ucisk w piersi. 
"Nie rozpłaczę się. Nie tu i nie teraz, nie przy nim"- powtarzała w duchu niczym mantrę.
– Tyler był tylko głupim chłopczykiem, który sądził, że jest sprytny a został pokonany swoją własną bronią
– odparł Kol tonem, jakim matka tłumaczy dziecku, dlaczego nie dostało cukierka – Wiesz, co ten głupiec wyprawiał? – w ułamku sekundy Pierwotny znalazł się znów przy niej i zamknął jej drobną twarz w kleszczach swoich palców, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. – twój kochaś zasłużył na każdą chwilę agonii, którą mu zapewniłem. Sądził, że nie dowiemy się, że skumał się z naszym największym wrogiem, ale okazało się, że nie był tak dobry w zacieraniu śladów, jak mu się wydawało.
– Co masz na myśli? – w oczach Caroline zebrały się łzy bólu i bezsilności.
– Zabawnie było obserwować, jak biegacie w kółko za własnym ogonem –kontynuował blondyn, całkowicie ignorując jej pytanie – i musisz przyznać, że ten z numer z zahipnotyzowaniem Matta był mistrzowski.
– Jaki znów numer? – Caroline ściągnęła brwi w konsternacji.
–Typowa z ciebie blondynka – Kol przewrócił oczami i pokręcił głową z politowaniem – no dalej, dodaj dwa do dwóch. Przecież twój ohydny koleżka był na miejscu, gdy to się stało. Nikogo nie zdziwiło, że pamiętał w jaki sposób umarł kundel a nie pamiętał kto to zrobił?
– Byliśmy zbyt zajęci zbieraniem resztek mojego chłopaka z trawy – warknęła dziewczyna ciesząc się w duchu, że odzyskała choć część swojego dawnego wigoru. 
Kol uśmiechnął się po raz kolejny i założył jej zbłąkany złoty lok za ucho. Caroline podskoczyła w miejscu, jakby sam jego dotyk ją parzył i chwilę później syknęła z bólu, gdy znów poczuła pieczenie w nadgarstkach.
– Nie wiem, co takiego mój brat w tobie widzi – powiedział Kol, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem dziecka podczas swojej  pierwszej wizyty w zoo – przeciętna uroda, brak siły, charakteru, nie uczysz się na błędach i nie masz za grosz instynktu samozachowawczego... Nik pewnie świetnie spełnia się w roli worka treningowego i czynnego dwadzieścia cztery na dobę telefonu zaufania.
– Nie wiem o czym mówisz – prychnęła Caroline – i nie wierzę, że to powiem, ale nie dorastasz Klausowi do pięt.  
– Uważasz, że uczynisz go bardziej ludzkim? – Kol roześmiał się gardłowo, jakby usłyszał dobry żart – w takim razie pozbawię cię złudzeń- gdy tylko cię bzyknie przestanie się starać. Moja rada? Nie oddawaj mu się.
– Jesteś obrzydliwy – wycedziła wampirzyca przez zaciśnięte zęby.
– Za to ty jesteś morderczynią – odparł Kol gładko – nie sądziłaś chyba, że to ja osuszyłem z krwi tych wszystkich obleśnych ludzi? Nie zniżam się do picia z żył bezdomnych. 
Caroline zamarła na dobrą minutę, jej oczy rozszerzyły się ze strachu a oddech drastycznie przyspieszył. Kol z nieopisaną przyjemnością obserwował jej wewnętrzną walkę.
– Co? – wyjąkała w końcu – nie, to niemożliwe...  Przecież dopiero co się ocknęłam... Pamiętałabym !
– Niekoniecznie – Kol popukał się w skroń z okrutnym uśmieszkiem, błąkającym się po wargach – zadziwiające, że wampir na głodzie zachowuje się jak szczur w ściekach i obojętna mu jakość posiłku.
– Pierwotny z całej siły ścisnął jej gardło, skutecznie odcinając jej dopływ powietrza i zachichotał z satysfakcją – nie masz tyle szczęścia co ten wasz cały Mutt. W przypadku twojego umysłu moja droga siostrzyczka nie zepsuje mi dobrej zabawy –dodał i ignorując jej protesty wolną ręką sięgnął do stosu ciał i uniósł jedno z nich, drobnego chłopaka, jakby ważył nie więcej niż gram i przytknął jego wciąż krwawiącą ranę do jej warg.
– Czujesz to? – szeptał – słyszysz słaby puls, czujesz bijące serce? Za kilka sekund stanie a to wszystko dzięki tobie moja droga. Cóż za wspaniałe uczucie. 
Caroline wcale nie chciała pić. Opierała się, krzyczała a po jej policzkach płynęły łzy. Jej usta wypełniły się krwią i wreszcie musiała przełknąć, by się nie zadławić. 
Jej całe ciało eksplodowało bólem. Krew, niczym żrący kwas, spływała przełykiem i do żołądka, wypalając po drodze wszystkie narządy. Caroline miała wrażenie, że w jej wnętrzu wzniecono ogień, rozpalono słońce, które truło jej organizm i spalało na popiół. 
Wiedziała, że to pułapka. Krew chłopaka zawierała werbenę, truła ją. Nie mogła się odsunąć a każda kolejna kropla zamiast ją wzmacniać, tylko ją osłabiała. Słyszała ostatnie, słabe odgłosy serca, dudniącego w jego piersi i marzyła, by to się wreszcie skończyło. Była na skraju wyczerpania i ciemność, która nastąpiła chwilę później przyjęła z nieopisaną radością, niczym starego przyjaciela.


****
Elena długo nie mogła dojść do siebie po wydarzeniach w domu Bonnie. Uciekła stamtąd jak zwykły tchórz i nogi same ją poniosły nieopodal studni, przy której niegdyś bawiła się z przyjaciółmi i z której prawie półtora roku temu ratowała Stefana, gdy ten wskoczył tam w poszukiwaniu księżycowego kamienia a potem nie mógł się stamtąd wydostać z powodu werbeny, która Maison, wujek Tylera, dodał do znajdującej się w niej wody. To tam, w cieniu rozłożystej brzozy spoczywał jej najlepszy przyjaciel i matka Bonnie. 
Po raz kolejny płakała nad mogiłą Tylera, tym razem nie z powodu jego śmierci, lecz utraty kolejnej ważniej osoby, Wiedziała, że Bonnie mimo wszystko podjęła słuszną decyzję, ale powody, dla których zachowała się w ten sposób były czynnikiem, z którym  nie potrafiła się  pogodzić. W tak krótkim odstępie czasu straciła przyjaciela, potem brata, który nagle ją znienawidził, przyjaciółkę... W sumie to dwie, bo nie była pewna, czy sama da radę uratować Caroline. Nie mogła liczyć na pomoc braci Salvatore, którzy zawsze wspierali ją w takich sytuacjach, bo ci byli pod całkowitym urokiem Kola i mogli stanowić nie małe zagrożenie. Bonnie jasno dała do zrozumienia, jaki jest jej stosunek w tej sprawie, Pierwotni prowadzili własne śledztwo i nie bawili się w żadne sojusze zwłaszcza, że tu chodziło o ich brata i dziewczynę, która dla Klausa była chyba kimś więcej niż tylko przeszkodą w drodze do osiągnięcia wielkości, Tyler nie żył a Matt, choć cudowny, waleczny i zawsze pomocny był tylko człowiekiem, którego nie mogła narażać na niebezpieczeństwo większe niż to, w którym już się znajdował. Czuła się całkowicie bezsilna wobec całego zła, jakie ją spotkało i kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować. 
Kol pragnął ukarać swoje rodzeństwo i pokonać tego całego Marcela, kimkolwiek on był, i to dlatego zamieniał w wampiry tych wszystkich ludzi. To dlatego zginęli profesor Shane, Meredith, Martha, Mathew, matka Bonnie i mnóstwo innych, dobrych ludzi. To on lub ktoś z jego podwładnych zabił Tylera, to przez niego Bonnie nie chciała jej znać i to on uprowadził Caroline. To wszystko przez niego, przez nich wszystkich...
Przez tych cholernych Pierwotnych. 
W umyśle Eleny znów zapłonął gniew. Przepływ adrenaliny spowodował nagłe uderzenie gorąca, osuszając łzy. To wszystko była ich wina, od samego początku. To przez nich ani ona ani jej najbliżsi nie mogli żyć normalnie. 
"Jeśli chcesz, żeby coś zostało zrobione porządnie, musisz zająć się tym osobiście"-pomyślała, otarła twarz z resztek wilgoci i sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów, wyciągając z niej telefon. Gdy wybierała tak długo nieużywany numer ani trochę nie przypominała tej bezbronnej, przytłoczonej problemami dziewczynki sprzed paru minut. Teraz jej oczy błyszczały niezłomną determinacją a usta wykrzywiał nieco kpiarski, figlarny, złośliwy uśmieszek. Chyba nadszedł czas, by po tylu latach ona również włączyła się do gry, prawda?
Głos po drugiej stronie telefonu odezwał się już po trzecim sygnale.
– Jer? Chyba nadszedł czas na małe, rodzinne spotkanko. 


****


Niedługo potem Elena wróciła do domu Caroline. Wiedziała, że to, co planuje jest niesamowicie ryzykowne i ma wątpliwą szansę powodzenia, ale wiedziała także, że nie ma wyboru, że to jedyny sposób, by wziąć sprawy w swoje ręce. Mimo całej beznadziejności sytuacji, w której się znalazła przepełniała ją niesamowita siła. Pod wpływem impulsu podjęła szaloną, nieprzewidywalną w skutkach i zapewne beznadziejnie głupią decyzję i przez myśl przeszło jej, że Damon byłby z niej dumny. 
Liz Forbes słyszała już od progu. Kobieta znajdowała się w kuchni i z wyraźnym zdenerwowaniem rozmawiała z kimś przez telefon. Elena mimo swojego wampirzego słuchu nie rozróżniała słów jej rozmówcy, doskonale za to słyszała słowa, które ze wzburzeniem wykrzykiwała pani szeryf. 
–To jakiś obłęd Mark! Kompletne szaleństwo... Nie, nie wiem co się stało... Mark, przecież Enzo zastępuje mnie w tym tygodniu, wiesz, że mam kłopot z Caroline... Dobrze, rozumiem... W takim razie daj mi znać... Jasne, ty też...
– Co się dzieje? – spytała Elena z niepokojem, gdy blondynka zakończyła połączenie i ze znużeniem pocierając skronie odłożyła telefon na kuchenny blat. Na dźwięk jej głosu Liz podskoczyła gwałtownie i złapała się za serce.
– Ach, to ty kochanie –westchnęła z nieskrywaną ulgą – zapomniałam, że potrafisz się skradać bezszelestnie. 
 – Spodziewałaś się kogoś innego? – Elena podeszła do Liz i z troską ścisnęła jej ramię w geście otuchy.
– Nie wiem skarbie, ale tu dzieje się coś dziwnego i myślę, że znów ma to związek z... –zawahała się na moment i zerknęła na dziewczynę z ukosa niepewna, czy powinna powiedzieć to na głos.
– Z wampirami? – podpowiedziała Elena ze smutnym półuśmiechem. Liz po raz kolejny westchnęła ciężko a na jej czole pojawiły się niewielkie bruzdy, świadczące o tym, z jak wieloma zmartwieniami w tej chwili się zmaga.
–Wiem, że wy nam nie zagrażacie, ale jednak dzieje się tu coś złego... Te niedawne zniknięcia i teraz to...
–To znaczy co? Wiesz, że nie musisz mnie już chronić, mogłabym ci pomóc –zachęciła ją Elena. 
Liz przyjrzała jej się uważnie a potem podeszła do okna i oparła czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz dzieci bawiły się na placu zabaw, raz po raz wybuchając pieszczącym uszy, rozkosznym śmiechem, nie zdając sobie jeszcze sprawy z okrucieństwa świata, w którym żyły. Ich rodzice również nie mieli pojęcia, że w ciągu jednej sekundy może z nich pozostać krwawa miazga. Żyli szybko, w biegu, planując przyszłość, która wcale nie musiała nadejść. Niejednokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy Liz obserwując panoramę miasta czy patrolując ulice miała ochotę zatrzymać tych wszystkich pędzących, rozchichotanych, zapracowanych ludzi i krzyknąć: "Wynoście się z miasta! Tu nie jest bezpiecznie!". Najgorsze w tym wszystkim było to, że dzieciaki, za które czuła się odpowiedzialna, w tym jej własna córka, były bezpośrednio związane z każdym z zagrożeń, czyhających  na mieszkańców.
–To wygląda tak, jakby ktoś próbował wykończyć Radę – odezwała się wreszcie a w jej głosie Elena wyczuła bezmierny strach i wycieńczenie – kilkoro Fellów ostatnio po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Dziś mój współpracownik, Mark Young, poinformował mnie, że część członków Rady w ogóle nie pojawiła się w pracy. Brakuje Kate i Bryana Fellów, Chrostophera Wilda, Amandy Skinner, Lisy White. Ktoś zgłosił zaginięcie pastora Younga po tym, jak od dwóch dni nie dawał znaku życia i przestał prowadzić jakiekolwiek msze, nie odwołując ich uprzednio. W dodatku nie mogę dodzwonić się do Caroline i martwię się o nią. 
Kobieta spojrzała jej prosto w oczy a choć Elena starała się z całych sił nie potrafiła wytrzymać jej przenikliwego spojrzenia. Odwróciła wzrok przygryzając dolną wargę. Szeryf Forbes w rozmowie z tym całym Markiem miała rację, to czyste szaleństwo. Elena doskonale rozumiała obawy jej co do tych zniknięć. W gardle jej zaschło na myśl, że to znów sprawka Kola, ale co mogła powiedzieć? 
"Proszę Liz, nie martw się, to wina niezrównoważonej rodzinki pierwotnych wampirów. To przez nich zginęli ci wszyscy ludzie i sądzę, że to z ich winy twoi koledzy i pastor Young nie pojawili się w pracy, ale spoko, jakoś to załatwię. Wspominała już, że mają twoją córkę?". 
Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, ale choć łączyła ze sobą wszystkie fakty wciąż miała wrażenie, że coś jej umyka. Brakowało jednego, istotnego fragmentu układanki. Jednego jednak była pewna na sto procent.
–Liz, obiecaj mi, że nie wyjdziesz dziś z domu – wyszeptała niemal błagalnie. Kobieta zmarszczyła brwi.
–Ty wiesz co się dzieje – to nie było pytanie. W głosie Liz Elena wyczuła oskarżającą nutę. Dziewczyna zacisnęła zęby z siłą imadła i zwinęła dłonie w pięści, zmuszając się, by spojrzeć jej prosto w oczy. Chciała być stanowcza, zdecydowana, nieprzejednana i sądząc po wyrazie twarzy pani Forbes chyba jej się to udało.
–Jeśli mnie posłuchasz wszystko się jakoś ułoży –powiedziała tonem generała, wydającego rozkaz – uratujemy Caroline i to, co pozostało z Rady. 
Twarz Liz gwałtownie pobladła.
– Co masz na myśli mówiąc; "Uratujemy Caroline?" – wyszeptała. 
"Ale ja mam długi język"- pomyślała Elena, przygryzając dolną wargę i bez słowa ruszyła na górę, do pokoju, który zajmowała od czasu, gdy wyprowadziła się z pensjonatu.
– Elena?! Elena, wracaj tu natychmiast! – słyszała zbliżające się z każdą sekundą nawoływania pani Forbes. Zignorowała to jednak i zabrała się za to, po co tu przyszła. Spod łóżka wyciągnęła sportową torbę i w wampirzym tempie zaczęła wrzucać do niej wszystkie najważniejsze sprzęty, które, jak sądziła, mogły się jej przydać. Oniemiała Liz zatrzymała się  w progu pokoju nie wiedząc jak zareagować na to, co miała przed swoimi oczami. Kilka sekund później stanęła przed nią Elena z rozwianymi włosami i po brzegi zapełnioną torbą sportową, zarzuconą na ramię.
– Nie uważasz, że zasługuję na wyjaśnienia? –spytała Liz, zakładając ręce na piersi. Nieważne jak niewzruszona starała się być Elena, nie potrafiła przejść obojętnie nad niepokojem, urazą i bólem, czającymi się w tych niebieskich oczach, tak podobnych do oczu jej najlepszej przyjaciółki. 
Wyraz jej twarzy momentalnie złagodniał. 
– Obiecuję, że wyjaśnię ci wszystko, gdy to się skończy – przyrzekła – i obiecuję, że wyciągnę z tego Caroline i twoich przyjaciół, ale żeby to zrobić ty musisz być bezpieczna. Sama mówiłaś, że to wygląda tak, jakby ktoś chciał wykończyć Radę, prawda? A to znaczy, że jesteś zagrożona i cokolwiek by się nie działo nie wolno ci opuszczać domu. Martwa na nic się nam nie przydasz. 
Twarz pani szeryf wykrzywił grymas strachu i niedowierzania.
– Miranda i Grayson nie byli twoimi biologicznymi rodzicami, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mi ich przypominasz – wyszeptała łamliwym głosem. 
– To najpiękniejsze słowa, jakie mogłaś mi w tej chwili powiedzieć – odszepnęła Elena, uśmiechając się blado – pamiętaj, cokolwiek się nie wydarzy nikogo tu nie wpuszczaj i sama też nie opuszczaj domu. Tu jesteś bezpieczna. Jeśli wyjdziesz narazisz na niebezpieczeństwo nie tylko siebie – dodała  i nim Liz zdołała mrugnąć Elena rozpłynęła się w powietrzu.
Gdy tylko dziewczyna zniknęła Liz już dłużej nie musiała powstrzymywać targającego nią szlochu. Nic z tego nie rozumiała, wszystko się skomplikowało, a od nawału tylu nowych, niekompletnych i sprzecznych informacji rozbolała ją głowa. Jedyne, co z tego zrozumiała to fakt, że jej córce groziło jakieś niebezpieczeństwo i w duchu modliła się, żeby Elena nie kłamała i faktycznie ją z tego wyciągnęła. Nienawidziła bezsilności, bezczynności i świadomości, że to jej człowieczeństwo nie pozwala jej chronić Caroline jak należy.
"Gdy to wszystko się skończy wyjedziemy na długie, zasłużone wakacje"- pomyślała, ocierając łzy.


****


– Elena? Co ty tu robisz o tej porze? – w oczach Matta błysnęło autentyczne zdumienie – co się stało? – dodał z niepokojem, widząc wyraz twarzy przyjaciółki i szerzej uchylił drzwi, zapraszając ją gestem do środka.
– Nie zajmę ci dużo czasu – odparła dziewczyna i wycofała się na ganek. Blondyn zmarszczył brwi, ale po chwili wahania podążył za nią. Coś w jej pełnych rezerwy ruchach i wyrazie twarzy, która teraz przypominała maskę go niepokoiło. Elena nie przypominała samej siebie. Obserwując zacięty błysk w jej czekoladowych oczach, pewność siebie i determinację, bijące z całej jej postaci, wyzywająco uniesione brwi i wargi, wydęte w geście wyczekiwania zastanawiał się, gdzie już widział podobną postawę. 
I wtedy nadeszło olśnienie.
– Katherine? – spytał niepewnie i wycofał się ostrożnie w stronę drzwi. Wiedział, że z panną Pierce nie ma żadnych szans.
Brunetka przewróciła oczami.
– Tak. Ta sama Katherine, którą zrzuciłeś z huśtawki, mając pięć lat, zaraziłeś grypą w pierwszej klasie, upiłeś na przyjęciu założycieli w wieku piętnastu lat i której auto obrzygałeś rok później  –  zironizowała. 
Zdezorientowany Matt ściągnął brwi w konsternacji.
– Elena?  
– Mattie, nie mam na to czasu, więc zdecyduj w końcu jak będziesz mnie nazywać i przejdźmy do konkretów – westchnęła dziewczyna i łagodnym gestem ujęła jego dłoń – potrzebuję pomocy.
– Wow... Faktycznie konkretnie. – przyznał chłopak – o co chodzi?
– Kol porwał Caroline. – powiedziała wampirzyca bez ogródek.
– Co?!
– Cii... – Elena zarzuciła mu ręce na szyję i mocno do siebie przytuliła, tym samym skutecznie uciszając. – mam plan, ale musisz zająć się Rebekah. – wyszeptała mu wprost do ucha – Ona nie może się domyślić, rozumiesz? Musisz ją odciągnąć.
– Jak? – spytał Matt, również szeptem.
– Rób to co zwykle. Oczaruj ją – Elena uśmiechnęła się mimo woli.
– Co ty kombinujesz? 
Elena przygryzła dolną wargę niemal do krwi i odsunęła go od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Spojrzała mu prosto w oczy z taką intensywnością, że Matt miał wrażenie, jakby przewiercała jego duszę na wskroś.
– Coś, co rozwścieczy wszystkich Pierwotnych i ocali nasze miasto – wyznała w końcu. 
Matt zastanowił się nad tym chwilę i o dziwo przyjął taką odpowiedź bez żadnych obiekcji. Ledwo zauważalnie skinął głową i delikatnym gestem założył jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
– Wiesz, że wściekła Rebekah jest nieprzewidywalna i nieobliczalna. Mogę nie przeżyć tej twojej misji ratunkowej. 
Elena pokiwała smutno głową, dając mu do zrozumienia, że z pełną świadomością bierze tę opcję pod uwagę. Dobrze wiedziała, że Matt się boi, podobnie jak ona, ale wiedziała też, że gdy w grę wchodził los przyjaciółki wszelkie obawy schodziły na dalszy plan. Teraz najważniejsza była Caroline i posprzątanie tego całego bałaganu.
– Wiem – przyznała z zadziwiającym spokojem – ja też. 
Mimo tragizmu całej sytuacji oboje parsknęli śmiechem i ponownie zatonęli w swoich ramionach. 



Tak, wiem, że wszystkiego zabrakło- i akcji i romansów i Deleny... Mogę tylko obiecać, że jeśli przebrnęliście przez ten rozdział to później już będzie coraz lepiej (mam nadzieję ^^)  
Jesteśmy bliżej niż dalej końca tej historii i epilogu, więc postaram się was zaskoczyć jeszcze nie raz. Myślę, że rozdziałów będzie najwyżej 30, chociaż znając mnie to po drodze jeszcze tak namieszam, że w końcu wyjdzie o 20 więcej xD 
Mam nadzieję, że nie jesteście rozczarowani aż tak bardzo jak ja. Miał być wielki powrót, ale nie wyszło. 
Zachęcam też do komentowania, bo to daje mi jasny obraz co wam się jednak mimo wszystko podobało a co nie i kto jeszcze to czyta. 
P.S Mam nadzieję, że nowy sposób zapisywania dialogów i nowa czcionka ułatwiają czytanie. Dajcie znać, jeśli się mylę ;)  

czwartek, 6 sierpnia 2015

wtorek, 28 lipca 2015

Nowy Rozdział

W końcu, po tak długim oczekiwaniu, na moim drugim blogu pt. "Hate- So Similar To Love" pojawił się kolejny  rozdział.

Zainteresowanych zapraszam serdecznie: Rozdział 14. 

Zdaję sobie sprawę, że nie jest najlepszy, ale tym bardziej zachęcam do komentowania (koniecznie szczerego ^^). 

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 17. Odcienie Szarości


Jest to rozdział, w którym pewne rzeczy powoli zaczynają się wyjaśniać. Zdaję sobie sprawę, że wiele z tego nie kojarzycie, bo za dużo się wydarzyło, by wspominać coś, co miało miejsce dziesięć rozdziałów temu, dlatego starałam się opisać to najlepiej jak się dało tak, żebyście od razu przypomnieli sobie, o co chodzi. 

Niektórych z was na pewno tym rozdziałem rozczaruję. Podczas rozmowy w komentarzach z ILoveDamon  obiecałam, cytuję: " że  kolejny rozdział  będzie dosyć zaskakujący, smutny, pełen akcji i przełomowy a zaskoczeniem jest to, że tym razem inspirację zaczerpnęłam z jednego z odcinków TVD. Chodzi mi o pewną scenę, która się tam pojawi i która na pewno od razu rozpoznacie", jednak ostatecznie zmieniłam zdanie i przesunęłam te plany na kolejny rozdział lub dwa w zależności od tego, jak uda mi się to rozmieścić. 

Dziękuję za wyrozumiałość, cierpliwość i wsparcie. Dziękuję za każdy komentarz, to bardzo wiele dla mnie znaczy. Jeszcze raz przy okazji apeluję o szczere opinie- nawet a może w szczególności negatywne (oczywiście odpowiednio uargumentowane i elokwentnie oraz kulturalnie wypowiedziane, ponieważ "Co za gówno" do mnie nie przemawia, droga  Victorio Quinn. Krytykujesz kogoś po to, żeby go czegoś nauczyć i pokazać błędy a nie dla samego krytykowania i wyrażenia swoich frustracji. )

Tak więc zapraszam na kolejny  rozdział. 

Enjoy ;***

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Jeszcze kilku takich i będziecie mogli tu otworzyć swój  prywatny Azkaban- powiedziała Rebekah, popychając bezwładne ciało nieprzytomnego Stefana w głąb lochów.
- Mogłabyś być delikatniejsza- skrzywiła się Elena, zamykająca właśnie zasuwę w drzwiach lochu, do którego chwilę temu wrzuciła Damona.
- Och wybacz- odparła Rebekah z przesadną słodyczą- zapomniałam, że prowadzicie tu jedynie przechowalnię żywych trupów. Pewnie nazwa "Kostnica Nieumarłych" lepiej by się w tym przypadku sprawdziła.
- Żartem próbujesz rozładować napięcie i jesteś przy tym niemal tak irytująca jak Damon- westchnęła brunetka, wspinając się po schodach, prowadzących do wyższych partii domu.- macie ze sobą wiele wspólnego, jesteś jego godną następczynią- dodała ze złośliwym błyskiem w oku i weszła do salonu. Pierwotna podążyła za nią jak cień.
- Nie podniecaj się tak, bo się jeszcze zakochasz- blondynka przewróciła oczami- bo  w waszym przypadku to chyba szło w tej kolejności, nie?
- Nie bądź suką Rebekah- upomniała ją Elena- nie zapominaj o tym całym bagnie, w które wciągnęła nas twoja spaczona, psychopatyczna, destrukcyjna, patologiczna rodzinka.
- I kto tu teraz jest suką Gilbert?- Rebekah uniosła brwi rozbawiona- ten uroczy liścik- gestem głowy wskazała na leżące na stole dwie kartki, które kilka chwil wcześniej wyciągnęły z kieszeni braci Salvatore- nie jest dziełem ani Kola ani Klausa ani Marcela.  Zresztą Nik nie miałby powodu, żeby to zrobić, bo potrzebuje was wszystkich w pełnej gotowości, nie mówiąc już o tym, że   nie naraziłby się na gniew tej waszej małej blond wywłoki.
- Może komuś kazali to napisać, nie wiem, ale to nie jest istotne- prychnęła Elena, gniewnie marszcząc brwi- fakty są takie, że Damon i Stefan zachowywali się jak zahipnotyzowani a to może być jedynie sprawka Pierwotnego, więc wybacz, ale krąg podejrzanych właśnie się zacieśnił.A faktem jest, że Caroline została porwana przez Kola i musimy ją odbić, musimy to wszystko naprawić! Dałaś mi przecież słowo!- dodała ostro, z wyraźną paniką w głosie.
- Tak, dałam słowo i dlatego ty tu zostaniesz, będziesz pilnować tej kanapy i spisywać swoje żale w wybrakowanym pamiętniku czy co ty tam robisz w chwilach zagrożenia, oczywiście poza pakowaniem się w kolejne kłopoty podczas mizernych prób demonstracji swojej niezależności i autodestrukcyjnych skłonności. Ja uprzątnę ten cały bałagan- zarządziła blondynka głosem nieznoszącym sprzeciwu i skierowała się w stronę wyjścia- Ach, byłabym zapomniała- dodała jeszcze, spoglądając na nią przez ramię z miną, wyrażającą złośliwe rozbawienie- nie zbliżaj się do lochów. Wiemy, że ty plus bracia Salvatore równa się kłopoty, ale ty plus bracia Salvatore i ich żądza mordu równa się krwawa masakra- po tych słowach ulotniła się z pensjonatu w wampirzym tempie.

Gniew, wzbierający w Elenie od kilku tygodniu znów znalazł ujście w przepełnionym furią i żądzą mordu wrzasku.

- REBEKAH!!!!!!!

****

- A więc jednak- Klaus uśmiechnął się z wyższością i zrobił jeden duży krok, powoli opadając z wieży zegarowej miejskiego ratusza wprost na wybrukowaną ścieżkę, tuż obok siostry. Wylądował miękko niczym kot, nie wydając ani jednego dźwięku i Rebekah przewróciła oczami.
- Przestań się popisywać Nik- prychnęła i ruszyła ulicą nie oglądając się za siebie. Wiedziała jednak, że brat podąży za nią, oczami wyobraźni widziała ten jego charakterystyczny, irytujący, ociekający ironią uśmieszek.
- Nie dąsaj się tak siostrzyczko-droczył się z nią- nie możesz mi przecież odmówić satysfakcji z powiedzenia: "A nie mówiłem?". Twierdziłaś, że sama wymierzysz Kolowi sprawiedliwość, lecz i tak zwróciłaś się do mnie po pomoc.
- Z Kolem sobie poradzę, martwią mnie jednak jego sojusznicy i to, co wyczynia- odparła Pierwotna, posyłając Klausowi wymuszony uśmiech-to poszło za daleko, martwię się o niego. Najpierw przemieniał tych wszystkich ludzi i podrzucał pod drzwi łowcy, potem nakłonił go do zabicia matki wiedźmy, porwał twoją blond zdzirę a teraz jeszcze zauroczył Salvatore'ów. Omal się nie pozabijali w walce o Elenę!
- Skąd pomysł, że to ostatnie jest dziełem naszego braciszka?- spytał Klaus niewinnie, wydymając wargi- po tylu wiekach powinnaś już być obeznana w mechanizmach rodzinnego mordobicia. A Salvatore'owie całe życie spierają się o kobietę. Nie zdziwię się, jeśli ostatecznie skończą w kazirodczym, gejowskim związku- dodał ze złośliwą satysfakcją. Rebekah skrzywiła się na te słowa.
- Jesteś niesmaczny- prychnęła  z właściwą sobie wyniosłością- według tej logiki nasza rodzina już wieki temu powinna zacząć organizować dzikie orgie.
- Teraz to ty jesteś niesmaczna- odgryzł się Klaus, ale w jego oczach rozbłysło coś na kształt podziwu.

 W głębi duszy uwielbiał spierać się ze swoją małą, zuchwałą, sarkastyczną, upartą, pełną sprzeczności, egoistyczną siostrzyczką.Po części wynikało to z jego wrodzonego masochizmu- w końcu ojciec przez całą jego młodość udowadniał mu, że jest nikim, że nie powinien się urodzić- stawiał mu wyzwania i wysokie wymagania, którym nie potrafił sprostać. Chodziło też o jego dumę, o świadomość, że jest niepokonaną pierwotną hybrydą- budzącym grozę i respekt potworem, z którym żadna istota, żywa czy martwa, nie mogła się równać. Niewielu było takich, którzy odważyli się stanąć z nim w szranki a jeszcze mniej osób wyszło z takiej potyczki bez szwanku. Właściwie to poza jego rodziną, Caroline, braćmi Salvatore i Eleną (których ocalił z wiadomych względów), chyba nikt a w tej chwili liczba osób, z którymi mógł prowadzić podobne dyskusje drastycznie się obniżyła.
Sama myśl o tym natychmiast przypomniała mu o powodzie, dla którego po raz kolejny siostra chciała zjednoczyć z nim siły, chowając swą wymuskaną dumę do kieszeni.

-Że też wcześniej na to nie wpadłem- wyszeptał Pierwotny, przystając gwałtownie.
Rebekah również się zatrzymała, wpatrując się w niego z wyraźnym zaskoczeniem, po części zdziwiona nagłą zmianą nastroju a po części faktem, że Klaus w pewnym sensie w tym jednym zdaniu przyznał się do błędu, czegokolwiek on dotyczył, a to nie zdarzało się często. Zwykle nie pozwalała mu na to jego narcystyczna natura, więc w chwilach takich jak ta Rebekah skupiała na nim całą swoją uwagę.
- Co jest?- spytała, gdy pełna napięcia cisza zaczęła się przedłużać w nieskończoność.
- Wcześniej nie połączyłem tego z tymi wszystkimi wydarzeniami, wydawało mi się to mało istotne w obliczu tylu zagrożeń i całkiem zapomniałem... Nie pomyślałem...
- O czym ty mówisz do diabła?- warknęła dziewczyna, już porządnie zniecierpliwiona.
- Pamiętasz tę noc w Nowym Yorku, gdy myślałem, że udało mi się złapać Elenę a okazało się, że to Katherine? Tyler przybył jej na ratunek, chciał ocalić przyjaciółkę i wtedy Petrova skręciła mu kark a sama uciekła.
- Pamiętam- potwierdziła Pierwotna, nie bardzo rozumiejąc do czego jej brat zmierza- potem razem z Damonem i Eleną odbiłam Loockwooda z twoich wrednych łapsk.
- Tak, ale przedtem Tyler groził mi kołkiem z białego dębu- kontynuował Klaus, wywołując przerażenie siostry- na pewno nie chciał mnie zabić, bo wtedy on i jego przyjaciele byliby martwi a nawet on nie byłby na tyle głupi, by poświęcić ich dla zemsty. Chodzi jednak o to, co mi wówczas umknęło.Tyler musiał być  w zmowie z Marcelem, inaczej nie znalazłby się w posiadaniu narzędzi, zdolnych nas zabić a to oznacza, że nasz drogi braciszek usunął go z więcej niż jednego powodu... Bo to, że to on zabił Lockwooda rozumie się samo przez się.
- Ale dlaczego w takim razie zauroczył Salvatore'ów i włożył im do kieszeni te głupie liściki?- spytała Rebekah, marszcząc brwi.
- Jakie liściki?
- Włożył im do kieszeni połowy kartki, na każdej z nich wypisano kilka słów. Razem tworzyły jedno zdanie: "Niech zwycięży lepszy". To samo zdanie wypowiedział Damon w momencie, gdy przymierzał się do wyrwania serca Stefana.
-Ostro- skomentował Klaus z mieszaniną podziwu i złośliwej satysfakcji. Rebekah ściągnęła brwi skonsternowana.
- Boże, siostrzyczko! Spędziłaś z tymi nudziarzami aż tyle czasu, że straciłaś nasze słynne rodzinne poczucie humoru?- zawołał Niklaus w świętym oburzeniu. Dziewczyna przewróciła oczami a Nik zaśmiał się cicho.
- To poczucie humoru może przysporzyć nam wiele problemów- przypomniała mu, ponownie sprowadzając rozmowę na poważniejszy aspekt omawianego problemu- Kol nie działa sam, bo liścik nie był napisany jego pismem ani tym bardziej pismem Caroline czy Salvatore'ów, przynajmniej według Eleny. Nie działa z Marcelem co rozumie się samo przez się, ale ma sojuszników, inaczej nie dałby rady tak długo ukrywać swojej obecności i działać na taką szeroką skalę nie ryzykując zdemaskowania. Pragnie tego samego co my, ale dochodzi do tego innymi sposobami, używając ludzi, którzy działają dla nas. To sabotaż, mierzony bezpośrednio w nas.  Kol jest trzecią, niezależną siłą tego konfliktu.
- Musimy poznać jego potężnych sojuszników, dowiedzieć się kim są- warknął Klaus, zaciskając usta w cienką linię- a potem ich zniszczyć, aby pożałowali, że kiedykolwiek z nami zadarli.

Rebekah jedynie skinęła głową na znak, że wspiera go w tym planie w stu procentach.
Oboje byli zdeterminowani, wściekli i rozczarowani zachowaniem brata. Choć rozumieli poniekąd jego motywy nie mogli pojąć, dlaczego Kol nie potrafi odpuścić wiedząc, jaka jest stawka. Na przestrzeni tych kilku wieków Mikealsonowie wielokrotnie byli gotowi się pozabijać, ale w obliczu zagrożenia stawali się na powrót jedną, potężną rodziną, gotową zginąć za swoich bliskich. Co się zmieniło?

- Chyba najwyższy czas złożyć braciszkowi niezapowiedzianą wizytę- mruknął Klaus i ruszył wzdłuż ulicy. W głowie już układał sprytny plan jak doprowadzić do kolejnego "rodzinnego spotkania" i jak powinno ono przebiegać.
Rebekah bez słowa podążyła za nim. Choć w życiu by się do tego nie przyznał jej milczące towarzystwo jak zwykle dodawało mu otuchy.



****
Elena już od pół godziny miotała się po pensjonacie niczym zwierzę w klatce. Za cholerę nie mogła znaleźć sobie miejsca i siłą woli zmusiła się, żeby nie zadzwonić do Rebekah. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że musi jej zaufać, że zadanie, którego podjęła się Pierwotna jest czasochłonne i wymaga pełnej koncentracji, ale nie mogła już znieść tej bezczynności. Damon i Stefan omal się nie pozabijali a Caroline została porwana przez psychopatę, którego siostra przysięgła naprawić to za wszelką cenę.

"Czy ten dzień mógłby być piękniejszy?"- pomyślała gorzko siadając  na kanapie i sięgnęła po pamiętnik, namyślając się nad swoim ostatnim wpisem. To wszystko było takie dramatyczne, pełne bólu i wewnętrznego rozdarcia i teraz miała napisać kolejną dołującą notkę, opisać kolejny "dzień w raju"?

Nie rozumiała, dlaczego to wszystko musi być takie trudne. Dlaczego jej życie nie może toczyć się zwyczajnym, spokojnym rytmem jak życiem każdej przeciętnej nastolatki? Dlaczego jej największym problemem nie mogą być stroje, fryzury i wybór uczelni, na której spędzi następne pięć lat? Dlaczego nie mogła się zakochać w zwyczajnym, średniozamożnym chłopaku i razem z nim poznawać uroki wczesnej dorosłości?

"Dlaczego?" było pytaniem kluczowym, nieustannie zaprzątającym jej myśli.

Sfrustrowana Elena z hukiem zamknęła dziennik i wydała z siebie jeden, pełen goryczy wrzask.
To wszystko nie miało sensu. Nie mogła tu dłużej siedzieć bezczynnie, nie mogła udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. W pierwszym odruchu chciała wyjść, znaleźć Rebekah, pomóc jej ocalić Caroline i zmusić do odczynienia uroku, rzuconego na Salvatore'ów, lecz zaraz porzuciła tę absurdalną myśl.Wiedziała, że tylko Rebekah potrafiła obcować ze swoimi braćmi i tylko ona mogła powstrzymać ich przed niepotrzebnym rozlewem krwi. To ona, jako osoba po części odpowiedzialna za ten cały bałagan, musiała się uporać z tym wszystkim, podczas gdy Elenie w udziale przypadła rola więziennego strażnika, czekającego na ocknięcie się swych podopiecznych.
Świadomość, że Damon i Stefan usychają w piwnicy nieprzytomni i nieświadomi faktu, że ledwie godzinę temu byli bliscy śmierci z ręki brata powodowała ścisk serca i drżenie ciała. Do tej pory Elena odpędzała od siebie te nieprzyjemne myśli, ale teraz, gdy pozwoliła sobie na chwilę zadumy nie mogła się już ich pozbyć. Pamiętała, że Rebekah ostrzegała ją, by nie ważyła się nawet zbliżyć do lochów, ale w tej chwili nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Jakaś niewidzialna siła pchała ją w kierunku piwnicy i nic nie mogła na to poradzić. Nie wiedziała, czy powoduje nią zwykła, nieodparta ciekawość czy też troska, ale czymkolwiek to było, powoli lecz nieubłaganie prowadziło ją do lochów.

****

- Nie wiem już co mam robić- wyszeptała Elena chwilę później, spoglądając na obu braci Salvatore przez kraty u szczytu mosiężnych drzwi lochów, w którym wcześniej razem z Rebekah ich zamknęła- nie wiem co się ze mną dzieje i nie rozumiem co się stało między nami. To wszystko jest takie trudne... Chciałabym móc spojrzeć wam  w oczy, po prostu przeprosić i wiedzieć, że między nami już wszystko będzie w porządku. Chciałabym przestać się bać, że uznacie mnie za dwulicową kłamczuchę, niewartą waszego czasu i waszej energii i chciałabym powiedzieć wam to wszystko prosto w oczy...
- Więc zrób to- dobiegł ją ochrypły głos Damona. Elena podskoczyła gwałtownie i ostrożnie zajrzała do jego tymczasowej celi. Damon właśnie dźwigał się na nogi i z trudem usiadł na pryczy w kącie.

Wyglądał okropnie. Jego koszulę plamiła  krew, jego własna i Stefana, twarz lepiła się od potu a włosy tkwiły w dzikim nieładzie. Mętny, rozbiegany wzrok z wyraźnym wysiłkiem skupił na Elenie i pomimo dzielącej ich odległości spojrzał jej prosto w oczy.

- Zrób to- powtórzył pewniej, oddychając ciężko- zawsze możesz to potem zwalić na moje majaki usychającego wampira i wszystkiego się wyprzeć, ale zrób to do diabła- jego wzrok miał w  sobie siłę, która ją hipnotyzowała i nie pozwalała przejść obojętnie nad nakazem, czającym się gdzieś w ich wnętrzu- nie można całe życie być tchórzem Eleno.
- Ja... Myślałam, że jesteście nieprzytomni- zaczęła Elena niepewnie a kącik ust Damona mimowolnie uniósł się w górę.
- Jestem silniejszy dzięki swojej diecie- wyjaśnił- braciszek pewnie przez jakiś czas będzie jeszcze nieprzytomny, więc mamy chwilę dla siebie. Gdyby tylko nie te kraty...- dodał z żalem a serce Eleny zabiło mocniej na aluzję, czającą się w jego lazurowych oczach.
- Przestań- poprosiła cicho, spuszczając wzrok- dobrze wiesz, że te frywolne komentarze są nie na miejscu.
- A ty dobrze wiesz, że do tej pory mi to nie przeszkadzało- odparł, przeciągając głoski i mrużąc oczy w ten swój seksowny, damonowy sposób- jedyne co się zmieniło to fakt, że teraz mogę wymieniać z bratem doświadczenia łóżkowe.
Elena skrzywiła się i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Sądziłam, że gdy odrobinę zgłodniejesz staniesz się pokorniejszy- westchnęła ciężko.
- W takim razie powinnaś w wyjątkowo namiętny sposób podziękować mi za kolejną życiową lekcję, jakiej ci udzieliłem- odparł wampir, uśmiechając się pod nosem- a oto nasza dewiza na dziś: nadzieja jest matką głupich.
- A złośliwość siostrą słabych i zgorzkniałych- warknęła Elena natychmiast.
Damon zaśmiał się cicho i w tej samej chwili wstrząsnął nim gruźliczy kaszel. Elena odwróciła wzrok i wierzchem dłoni otarła wilgotne oczy. Doskonale pamiętała co czuła, gdy Stefan był w podobnym stanie jak jego brat w tej chwili i wiedziała, że obaj po raz któryś z kolei będą zmuszeni przejść przez to piekło. Nienawidziła tej części wampirycznej natury, ale wiedziała, że tylko w taki sposób może utrzymać w ryzach ich bratobójcze zapędy.
- Krwi...- wycharczał Damon, osuwając się na kolana.
Siłą woli Elena powstrzymała napływające do oczu łzy.
- Musisz poczekać z tym do jutra- wyszeptała, opierając czoło o kraty- jeśli odzyskasz pełnię sił wyważysz te drzwi i będzie próbował znów zabić Stefana a na to ci pozwolić nie mogę.

Damon uniósł głowę i oddychając ciężko spojrzał jej prosto w oczy. Przeraził ją ten drapieżny, morderczy błysk, którym zapłonęły wpatrzone w nią dwa lazurowe oceany i ten ironiczny uśmieszek, który wykrzywiał jego kształtne usta. Krzyknęła, gdy bez ostrzeżenia zmaterializował się z twarzą przyciśniętą do krat. Serce zabiło jej mocniej, gdy przekrzywił głowę i zmrużył oczy jakby oceniał zwierzę na wybiegu, lecz potem nagle jego oczy złagodniały i straciły ten morderczy wyraz a długie palce wysunęły się zza krat i delikatnie pogładziły jej czoło, powieki, zgrabny nosek, policzek i wreszcie zatrzymały się pod brodą, kciukiem pieszcząc  bladoróżową powierzchnię ust. Elena zadrżała i niemal instynktownie uchyliła wargi i przybliżyła twarz do jego twarzy. Teraz dzieliły ich jedynie te nieszczęsne kraty i oboje dobrze wiedzieli, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie one. Elena sama nie byłą pewna, czy powinna się cieszyć, że jednak tam są czy je za to znienawidzić. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego usta, które od jej ust dzieliły milimetry i dopiero jego ledwie słyszalny szept wybudził ją  z transu.

- To zawsze był i już zawsze będzie Stefan.

Elena zamrugała kilkukrotnie, starając się od nowa zebrać myśli.
- Kto ci to powiedział?- zapytała, również szeptem.
- Ty sama- odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie- niezliczoną ilość razy.
- Nie, Damon... Pytam kto ci to powiedział teraz, dzisiaj- wyjaśniła, delikatnie,  odejmując  jego palce od swojej twarzy i ściskając je w geście otuchy. Damon zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Proszę cię, powiedz mi kto nakłonił cię do zaatakowania brata- ciągnęła brunetka, przysuwając się jeszcze bliżej drzwi- czy to Kol? Czy to Kol kazał ci zabić Stefana?
- To nie był Kol- obruszył się od razu Damon- to byłaś ty. Chciałem ułatwić ci podjęcie decyzji, bo twoje wahanie nas obu zabija. Już wolę umrzeć niż żyć w zawieszeniu.

Zabolało. Elena ze świstem wciągnęła powietrze i gwałtownie zamrugała powiekami, próbując odgonić napływające łzy. Dobrze wiedziała, że to nie były jego słowa. Mówił mechanicznie jak robot, jakby  wyuczył się tych kilku zdań na pamięć i dziewczyna zdawała sobie sprawę, że to wszystko wina uroku, któremu go poddano. Nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że ma rację,  że po raz pierwszy ktoś powiedział jej prawdę prosto w oczy i skonfrontował się z jej własnym egoizmem i nie mogła powstrzymać wyrzutów sumienia, które ogarnęły ją na samą myśl o tym.
- Nigdy się nie wahałam... Nie tak naprawdę- szepnęła, gdy po jej policzku stoczyła się samotna łza- ale rozumiem co czujesz... Wybacz mi Damonie.

Po tych słowach posłała mu ostatnie, smutne spojrzenie i powolnym krokiem opuściła piwnicę, zostawiając Salvatore'ów samych w kompletnych ciemnościach.

- Chyba narozrabialiśmy braciszku- mruknął Damon, ponownie kładąc się na pryczy.
Odpowiedziała mu głucha cisza.

****

Elena podskoczyła gwałtownie, gdy niespodziewanie rozbrzmiał dźwięk jej telefonu. Od godziny tkwiła w kompletnym bezruchu- siedziała na kanapie w salonie z rękoma zaplecionymi na kolanach i wpatrywała się w ogień, trzaskający w kominku. Teraz jednak zerwała się na równe nogi w wampirzym tempie i sięgnęła po komórkę z nadzieją, że gdy tylko odbierze telefon usłyszy dobre wieści, pierwsze od kilku tygodni. 
Nie spoglądając nawet na wyświetlacz nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.

- Halo?
-Elena Gilbert?- odezwał się męski, nosowy głos po drugiej stronie aparatu. Dziewczyna zmarszczyła brwi zaskoczona. Nigdy wcześniej nie słyszała tego mężczyzny, nie miała pojęcia o co może chodzić, ale ton jego głosu nie brzmiał zbyt optymistycznie. 
- Tak...- odparła niepewnie. 
-Jestem znajomym Damona Salvatore- rzekł mężczyzna poważnie.

"Tylko nie to!"- pomyślała Elena z rozpaczą. Zawładnęły nią same najgorsze przeczucia. Żadna przyjemna rozmowa nie zaczynała się w taki sposób.

- W czym mogę pomóc?- spytała dziewczyna na przekór samej sobie, starając się zachować zimną krew i nie wyciągać pochopnych wniosków.
- Och, doprawdy w niczym- roześmiał się gardłowo- jest mi jedynie niezmiernie przykro, że będziesz płacić za błędy swego wampirycznego przyjaciela. W końcu tyle już w życiu przeszłaś...
- O czym ty mówisz do cholery?!- krzyknęła Elena wprost do telefonu- kim jesteś?!
- Dobrą Wróżką- zakpił mężczyzna- a może jednak złą... Nie wiem, pewnie powinienem zapytać o zdanie twoją przyjaciółkę... Caroline, prawda?
Serce Eleny zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, co to oznacza.
- Porwałeś Caroline- wyszeptała z niedowierzaniem- współpracujesz z Kolem... Kim jesteś? Czego chcesz?
- Jestem kimś, kto potrafi zadbać o przetrwanie- odparł mężczyzna- kimś, kto potrafi wykazać się cierpliwością i zaplanować zemstę. Kimś, kto dąży do wyznaczonego celu bez względu na przeszkody, które staną mu na drodze.
- Czego chcesz?- warknęła Elena, starając się zapanować nad strachem, który ją ogarnął. Czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, prowadzona na ścięcie. Jedyne o czym potrafiła myśleć to Caroline, jej najlepsza przyjaciółka, która byłą w rękach tego świra. Jednocześnie dotarło do niej, że w takim razie Rebekah nie udało się spełnić obietnicy. Najprawdopodobniej nie podejrzewała nawet, że jej brat współpracuje z kimś tak niezrównoważonym, bo to, że jej rozmówca miał psychiczne problemy rozumiało się samo przez się. Jeśli nawet Rebekah i Klausowi nie udało się rozpracować planów  Kola i jego małej szajki to jakie szanse miała ona, słodka i delikatna Elena, o którą wszyscy przez całe życie dbali do tego stopnia, że gotowi byli oddać za nią życie, byle tylko nie narazić jej na bezpośrednie starcie z wrogiem?

- Chcę, aby łowca się pospieszył- rzekł mężczyzna głosem zimnym, ostrym niczym miecz- potrzebujemy tej cholernej mapy a porwanie waszej słodkiej blondyneczki ma go tylko zachęcić do wzmożonej pracy. To od was zależy, w jakim stanie i czy w ogóle wróci do domu.
- Jeremy nienawidzi wampirów, nie przejmie się zniknięciem Caro tylko tym, że to nie on ją zabije!- krzyknęła Elena z paniką w głosie.
- Och, to wielka szkoda- zacmokał jej rozmówca z udawanym żalem- w takim razie nie przejmie się również, że jestem w posiadaniu krwi jego siostrzyczki i za pomocą jednego celnie wymierzonego zaklęcia mogę ją zmieść z powierzchni ziemi, prawda?
- Co?
- Podziękować za to możesz tylko swojemu przyjacielowi Damonowi, o ile dobrze kojarzę. Jakoś umknął mi moment, gdy się przedstawiał. Za bardzo zajęty byłem ścieraniem resztki przyjaciół z dywanu i ze ścian.Na jego nieszczęście nie miał pojęcia, że nasza grupa liczy sobie więcej niż dziesięć osób.
- Słucham?- Elena gwałtownie zamrugała powiekami zszokowana.
- Dobrze, w takim razie słuchaj uważnie- warknął mężczyzna- jesteś powodem, dla którego zamordował moich najbliższych, w tym moją szesnastoletnią siostrzenicę, Nelly. Chciał cię znaleźć za wszelką cenę i kazał jej się z tobą połączyć. Potem zabił ją bez mrugnięcia okiem.

Dopiero teraz do Eleny dotarł sens jego słów i z wrażenia aż przykucnęła. Pamiętała doskonale tamten dzień, gdy została porwana i poddana torturom i pamiętała dzień, gdy ocalił ją Damon. Pamiętała wszystko, co działo się w jej głowie, pamiętała, ile bólu sprawiła jej każda wizyta porywacza w umyśle i to, w jaki sposób odkopywał jej wspomnienia, poznawał ją na wylot. Do tej pory zadawała sobie pytania dlaczego i jak to się stało.
Pamiętała też jednak połączenie, o którym mówił ten facet. To było niesamowite uczucie, przerażające i obezwładniające i Elena nigdy więcej nie chciała tego doświadczyć. W tamtym jednym, przerażającym momencie rozpoznała jedną ze stron tego połączenia, po tym wszystkim nie mogła jej zresztą pomylić z nikim innym: wielka i nieosiągalna Katherine Pierce. Nie kojarzyła jednak drugiej osoby, choć widziała jej śmierć jej oczami. Najpierw ujrzała pochylającego się nad nią Damona a potem poczuła  przeszywający ból i już wiedziała, co się wydarzyło. Nie zastanawiała się jednak nad tym aż do tej pory, zbyt wiele złych rzeczy działo się wokół niej, żeby roztrząsać tak z pozoru błahą kwestię, najważniejsze było, że Damonowi udało się wyciągnąć ją z tego koszmaru.
Czy to możliwe, że przez własny egoizm i ignorancję  pominęła najważniejszy element tej piekielnej układanki?

 - Posłuchaj, doskonale rozumiem, co czujesz- powiedziała Elena, starając się zapanować nad drżeniem głosu- ja też straciłam wielu najbliższych, wiem jak to boli, ale krzywdzenie niewinnych dla zemsty i satysfakcji...
- Nie próbuj mnie tu urabiać!- ryknął- nie jestem naiwnym dzieckiem i mam swoje powody, dla których potrzebuję tej mapy. Jedynie środki, jakich do tego używam zostały zainspirowane przez Damona.
- Co to wszystko znaczy?!
- To znaczy, że twój przyjaciel przekona się, jak to jest stracić kogoś, na kim zależy mu najbardziej- głos mężczyzny wręcz ociekał sarkazmem- jedynie od szybkości waszego działania zależy, ile osób ucierpi, zanim go znienawidzisz. Zegar tyka...
- Kim ty jesteś do cholery!- wrzasnęła Elena.
- Zapytał Damona kim są podróżnicy. On powinien najlepiej wiedzieć, kogo czyni swymi wrogami- odparł mężczyzna, po czym zakończył połączenie.

Elena zacisnęła dłonie w pięści i w wampirzym tempie pognała do piwnicy. Damon leżał na pryczy, pogrązony we własnych myślach, gdy usłyszał huk roztrzaskiwanego o ścianę telefonu.

- Ty zakłamany egoisto!- wrzasnęła Elena, z całej siły uderzając w ścianę obok drzwi jego celi- jak zwykle posunąłeś się za daleko! To wszystko twoja wina, to wszystko przez to, że nie potrafiłeś odpuścić! Nienawidzę tej twojej chorej troski i chorej miłości, nie widzisz nic poza własną przyjemnością i zadowoleniem! Co ja w ogóle gadam, ty przecież nie masz pojęcia, czym jest miłość! Nie obchodzi cię, jak bardzo ucierpię psychicznie o ile tylko jestem bezpieczna, prawda?! Co cię obchodzi, że nie pozbieram się po stracie kolejnych bliskich osób, co cię obchodzi, ile nocy przepłaczę?!
- Mogę się chociaż dowiedzieć, co takiego zrobiłem?- zapytał Damon chłodno, niewzruszony jej wybuchem. Elena zmrużyła drapieżnie oczy i syknęła rozwścieczona do granic możliwości.
- A może ty mi powiesz kim są podróżnicy i dlaczego mszczą się za twój brak zahamowań, co?!- krzyknęła po raz kolejny- może mi powiesz dlaczego współpracują z Kolem i knują przeciwko mnie? Dlaczego grożą, że wykorzystają moją krew, żeby mnie skrzywdzić, że zabiją moich najbliższych i tylko od tego, jak szybko ujawnimy mapę na ciele Jeremiego zależy, jak bardzo bolesne to dla mnie będzie? Dlaczego porwali Caroline?
- Eleno...- w głosie Damona pobrzmiewało niedowierzanie i troska.
- Daj spokój- dziewczyna powstrzymała go zdecydowanym ruchem dłoni, z ledwością hamując łzy- dłużej tego po prostu nie wytrzymam! Jeśli żadne z was nie potrafi zaprowadzić tu porządku, zrobię to sama- warknęła i ulotniła się w wampirzym tempie.
- Oj, chyba narozrabiałeś braciszku*- rozległ się ochrypły głos Stefana z celi obok.
Pomimo powagi sytuacji Damon uśmiechnął się półgębkiem.

"Chyba jednak aż tak się od siebie nie różnimy Stefanio"- pomyślał z ponurym rozbawieniem. 
---------------------------------------------------------

* Nie wiem, czy skojarzycie- chodzi generalnie o to, że Damon użył tych samych słów podczas jego rozmowy z Eleną chwilę wcześniej, zaraz po tym, jak ocknął się w piwnicy ;)