środa, 3 września 2014

Rozdział 8- Sekret Grzechu



- Tylko mistyczny łowca wampirów może pozwolić ci znaleźć drogę do tej części ziemii, na której nie zagościł dotąd żaden śmiertelnik. Morderstwa na nieśmiertelnych stopniowo odsłonią mapę, która poprowadzi cię tam, gdzie nie sięgnęło ludzkie oko. Dwanaście czarownic, krew wilkołaka, wampira i sobowtóra oraz fragment białego dębu są niezbędne do odpieczętowania groty, w której ukryto lekarstwo i przysłużą się do rytuału, na którym tak ci zależy. Pamietaj, najpierw lekarstwo, potem rytuał, dokładnie w tej kolejności inaczej nic z tego nie będzie. Gdy ci się uda będziesz wolny. Ty i cały świat.

Słowa Esther wciąż dźwięczały mu w uszach, gdy przyglądał się tatuażom, które z nikąd i z nadludzka precyzją rozmnażały się na klatce piersiowej młodego Gilberta. Wiedział, co to teraz oznaczało. Już nie było odwrotu. Jeremy na oczach jego i Bonnie przechodził transformację i nic nie mogło tego powstrzymać.
Ben naprawdę nie chciał, żeby do tego doszło. Nie chciał zmuszać go do podjęcia takiej decyzji, nie chciał, by musiał przyjmować na siebie brzemię przeznaczenia a już na pewno nie chciał, by po ziemii kręcił się jeszcze jeden, obdarzony nadprzyrodzonymi zdolnościami łowca wampirów. Ale nie miał wyboru.
Jeremy był jedynym, który mógł odkryć przed nimi tajniki magicznego świata i mistycznej siły, ale nikt nie godził się na to, by zapłacił za to tak wysoką cenę, poświęcając własną niewinność i zabijając bezbronnych ludzi, więc szukali innego sposobu, mimo, że już na samym początku byli skazani na porażkę. Skoro sama Esther nie widziała innej opcji znaczyło to, że jej po prostu nie było. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co w zamierzchłych czasach, które dały początek wszelkim klątwom i magii określano mianem "niewinności". Tu nie chodziło o człowieka ani nawet istotę magiczną wykazujacą się szlachetnością i dobrym usposobieniem- "niewinny" był osobą, która swemu oprawcy fizycznie nie wyrządziła żadnej krzywdy . Mogła być nawet największym demonem chodzącym po tej ziemi a mimo to zostać uznana za bezbronną. W przypadku Jeremiego jego ofiara musiała być krwiopijcą zabitym z zimną krwią, by magia mogła się w nim wybudzić. Tak też się stało.
- Jeremy...- wyszeptała oszołomiona Bonnie, gdy ostatnie linie  przebiegły przez jego bark aż do mostka, tworząc pierwszą część mapy świata. Zamiast nazw miesjcowości czy krajów pojawiły się  niemal wypalone na skórze mityczne symbole, ktorych znaczenia  nawet Ben nie potrafił do końca odgadnąć. Pochodziły z zamierzchłych czasów i zapewne tylko osoba w owych czasach urodzona sprostałaby  zadaniu pełnego ich tłumaczenia.
- To niemożliwe- powiedział Jeremy, spoglądając z przerażeniem na szpecące jego ciało znaki- przecież nie zabiłem nikogo... ja nie....
- Przed chwilą zabiłeś wampira- odparła Bonnie, nie mogąc się wprost posiąść ze zdumienia- i to...
-I to zapoczątkowało proces nieodwracanie- dokończył za nią Ben- machina ruszyła. Ale nie łam się młody- dodał, klepiąc Jeremiego po plecach niby to przyjacielskim gestem- przynajmniej teraz będziesz mógł brać czynny udział w ratowaniu swojej siostry i szukaniu lekarstwa, zamiast ślęczeć nad książkami.
- To nie było ani trochę zabawne- mruknęła Bonnie z trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem.
- Hej, chyba mam prawo trochę się z nim podroczyć- odparł Ben, wskazując na swoją twarz- zobacz, co mi zrobił. Poza tym musisz przyznać, że odrobinę rozładowałem napięcie- dodał robiąc krok w jej stronę i delikatnym gestem przejechał po jej policzku opuszkami palców. Jeremy z niedowierzaniem spoglądał to na uśmiechającego się szeroko blondyna to na zarumienioną czarownicę i z głośnym prychnięciem zerwał się z miejsca i opuścił jaskinię, zostawiając ich samych. Bonnie odchrząknęła speszona i odsunęła się od Bena, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- No więc wychodzi na to, że jednak jesteśmy bliscy odnalezienia lekarstwa, o ile takie w ogóle istnieje- stwierdziła, zbierając z ziemii porozrzucane księgi zaklęć.
-Owszem- potwierdził Ben-"Jeszcze tylko sześćdziesiąt dziewięć wampirów do schwytania"- dodał w myślach.
***********************
- Mam dla ciebie złą wiadomość- mruknął Stefan do słuchawki, nie zabawiając się we wstępy.
- Cudownie- sarknął Damon- bo ja dla ciebie mam wiadomość złą i... złą. Którą wolisz?
- Katherine tu jest i przed chwilą sprawiała wrażenie opętanej a teraz jeszcze straciła przytomność i nie można jej dobudzić- oznajmił blondyn na jednym wydechu, ignorując pytanie brata. Damon zaklął siarczyście pod nosem.
- Pięknie braciszku, gratuluję- prychnął- wychodzi na to, że mamy ten sam problem. Moja podróżna czarodziejka zemdlała chwilę po tym, jak połączyła się z Eleną...
- Chwila, że KTO?!- krzyknął Stefan z przejęciem.
- Serio to jest w tej chwili twój priorytet?- Damon pokręcił głową nad głupotą brata.
- Gadaj co zrobiłeś Damon...- syknął młodszy Salvatore a brunet oczami wyobraźni ujrzał go, ściskającego telefon z zaciętą miną i tą pionową zmarszczką między brwiami, która tworzyła się zawsze, gdy go denerwował. Ta wizja, mimo obecnego położenia wywołała w niego kpiący uśmieszek.
- Wszystko, by znaleźć i ocalić Elenę-odparł- czyli to, co zwykle. Naprawdę, nie dziwię się, że z tobą zerwała skoro rolę faceta w waszym związku zwykle przejmuję ja...
- Przestań kpić i opowiedz mi wszystko po kolei...
- Hmm... Jesteś gotowy na krwawe szczegóły? Bo widzisz moja historia to horror. Jest prawie tak straszna jak twoje spotkania z leśnymi zwierzątkami, tylko tu główną rolę odgrywają prawdziwi ludzie...
- Gadaj!
*************************
- Jestem bratem największego idioty w historii wampiryzmu- warknął Stefan minutę później, naciskając czerwoną słuchawkę.
- Polemizowałabym, ale skoro ty to mówisz to jednak coś w tym jest- westchnęła Caroline wchodząc do salonu- co jest grane?
- Damon urządził sobie prywatną rzeź, zastraszył matkę Bonnie, wybił pół Nowego Yorku i najprawdopodobniej doprowadził do śpiączki Katherine, jednej z podróżników, którzy do tej pory byli jedynie legendą i co za tym idzie również połączonej z nią Eleny.
- Wow- oczy Caroline zrobiły się wielkie jak spodki- i to wszystko w przeciągu tygodnia? Chyba pobił własny rekord.
Stefan nie mógł się nie uśmiechnąć na tę uwagę.
- Jesteś chyba jedyną, która mogła w takiej sytuacji znaleźć jakieś pozytywy- mruknął i ujął jej dłoń- a jak tam u Pierwotnych?
- Nie mogę się dodzwonić do Klausa, Rebekah i tak odbiera telefony jedynie od Matta a numer do Elijah miała tylko Elena...- urwała, gwałtownie trzpocząc rzęsami na których już zdążyły zebrać się łzy- kolejny raz uświadamiam sobie, jak bardzo mi jej brakuje.
- Mi też- westchnął Stefan pocierając skronie- jeśli coś jej się stanie...
- Nawet tak nie mów- warknęła blondynka- Elena jest silna, jest niezależna, jest inteligentna, jest odważna i teraz jest wampirem. Umie o siebie zadbać i wie, że ma do kogo wrócić. Wie, że nie może nas zostawic, tak? To zawsze dawało jej siłę.
- Wiem- Stefan uśmiechnął się nikle- i gdy tylko się tu pojawi to wezmę ją w objęcia i już nigdy nie wypuszczę. Zrobię to wszystko, czego wcześniej się bałem: powiem, jak bardzo ją kocham, że chcę spędzić z nią resztę wieczności, że jest najważniejszą osobą w moim życiu, że każdego dnia chcę widzieć jej uśmiech, chcę ją uszczęśliwiać i całować do utraty tchu. Chcę budzić się przy niej i przy niej zasypiać. Chcę być z nią ciałem i duszą. Dzięki niej moje życie nabrało sensu, czekałem sto sześćdziesiąt trzy lata by móc ją spotkać- moje przeznaczenie, miłość mojego życia.
A potem nic i nikt nas już nie rozdzieli.
Caroline uśmiechała się bezwiednie, zasłuchana a potem rzuciła mu się na szyję, ściskając z całej siły.
- Nie zapomnij o piwoniach- podszepnęła wesoło- ona je uwielbia.
Caroline niechętnie oderwała się od Stefana, gdy do salonu Salvatore'ów wkroczył wściekły Jeremy ubrany jedynie w jeansy a zaraz za nim Bonnie i Ben, z minami jakby prowadzono ich na ścięcie.
- Boże, co się stało?- zawołała zaskoczona wampirzyca, podbiegajac do Jeremiego. Nie mogła oderwać wzroku od jego obnażonej, naznaczonej jakimiś zawiłymi symbolami i bliznami klatki piersiowej, która w szaleńczym tempie podnosiła się i opadała, zdradzając targające nim emocje, ani od  podrapanej twarzy czarownika.
- Chodzi o to, że...- zaczął Ben, ale młody Gilbert przerwał mu wpół zdania.
- Pytaj naszej wszechwiedzącej czarownicy, bo to wszystko przez nią- warknął Jeremy- gdybym nie musiał biec jej na ratunek nigdy by się to nie wydarzyło.
- Co by się nie wydarzyło?- Caroline zmarszczyła brwi, nic z tego nie rozumiejąc. Jeremy jednak ani myślał odpowiadać- wbiegł po schodach tak szybko, że aż się za nim kurzyło i zatrzasnął się w pokoju gościnnym, który ostatnimi czasy zajmował. Stefan nie chciał, żeby musiał wracać do pustego domu a wiedział, że Elena nie darowałaby mu, gdyby coś stało się jej bratu podczas jej nieobecności. Ktoś musiał nad nim czuwać.
- Bonnie Bennett, możesz mi łaskawie wyjaśnić, co tu się wyprawia?- zapytała Caroline głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Mogłabym zapytać o to samo Caroline Forbes- mruknęła zszokowana czarownica, wskazując na kanapę na której leżała nieprzytomna Katherine. Caroline i Stefan wymienili spojrzenia.
- To tylko kolejna komplikacja- westchnęła blondynka.
- Zabawne, to samo miałam powiedzieć na temat Jeremiego- mruknęła mulatka ledwie słyszalnie.
***
Podróżnicy podskoczyli gwałtownie, gdy drzwi wypadły z zawiasów i poszybowały w stronę przeciwległej ściany, rozbijając się  na drzazgi. Wszyscy z przerazeniem spojrzeli na Damona, który stał w progu z Nelly na rękach. Jego mina wyrażała żądzę mordu a obnarzone kły jednoznacznie zdradzały jego zamiary.
- Gdzie Abby?- warknął, nie siląc się nawet na powitanie. Wszyscy popatrzyli po sobie z lękiem a gdy powoli, niczym pantera zaczął się do nich zbliżać pospiesznie odskoczyli, wskazując wampirzycę. Damon ruszył w jej stronę, rzucając wcześniej trzymaną dziewczynę na kanapę, bynajmniej nie delikatnie i chwycił byłą czarownicę za ramiona.
- Masz mi natychmiast powiedzieć, co jest grane- powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu i wzmocnił nacisk na jej kruche kości. Jego uszu doszedł chrupot i przeciagły jęk jego ofiary, ale nic sobie z tego nie robił wyczekując odpowiedzi.
- Nie wiem, o czym mówisz- wyjąkała mulatka, drżąc silnie na calym ciele. Była wobec niego bezbronna odkąd straciła moc. Wiedziała, że on jest starszy a co za tym idzie silniejszy i jednym ruchem małego paluszka u stopy mógł pozbawić ją głowy lub serca. Jego zielono-niebieskie hipnotyczne oczy pałały nienawiścią i gniewem tak silnym, że mógłby kruszyć skały samym swoim spojrzeniem.
- Wasza dziewczyna zapadła w śpiączkę, będąc połączona z moją dziewczyną- syknął- domyślasz się już jaki będzie finał tego spotkania, jeśli natychmiast ich z tego nie wyciągniecie i nie dowiecie się, gdzie znajdę Elenę?
- Czekaj, że co?- prychnęła Abby, znajdując w sobie siłę, żeby uwolnić się z jego żelaznego uścisku- nie mów mi, że ty i Elena jesteście teraz parą- dodała z szelmowskim uśmiechem- przecież ona cię nienawidziła... no i była z twoim bratem.
Tego już bylo za wiele- w wampirzym tempie Damon znalazł się tuż przy niej i pięścią uderzył w ścianę tuż koło jej głowy z taką siłą, że cały dom zatrząsł się aż po fundamenty.
- To, że teraz obrałaś sobie za cel nadrzędny robić z siebie nową wampirzą sukę nie daje ci prawa, by kpić ze mnie albo tym bardziej z Eleny- wyszeptał jej wprost do ucha, chłonąc jej strach- ja znam twoją największą słabość- zaczyna się na "Bo", kończy na "nnie". Nie zgrywaj chojraka, jeśli chcesz się jeszcze kiedykolwiek przekonać, co to znaczy być prawdziwą matką.
- Tylko, że ja nie wiem o co tu chodzi- powtórzyła Abby, tym razem już całkowicie poważnie.
- To śpiączka- odezwał się ciemnoskóry mężczyzna, który do tej pory siedział koło Nelly, gładząc jej trupiobladą dłoń- ona pojechała po to, żeby nas przed tobą chronić. Zaufała ci, wierząc, że jej nie skrzywdzisz. Kazała zostać na miejscu, choć zamiarzaliśmy się przeprowadzić...
- Kontaktowała się z wami?- zdziwił się Damon, zastanawiając się nad tym, kiedy to mogło mieć miejsce. Czyżby nie dość dobrze jej pilnował? Zdawało mu się, że nie spuszczał jej z oka i skonfiskował wszelkie urządzenia, służące do zawierania kontaktu ze światem zewnętrznym.
- Owszem- potwierdził Podróżnik, zrywając się na równe nogi- ale przez ciebie jest teraz w takim stanie i nic nie możemy z tym zrobić!
Mężczyzna nie wytrzymał i rzucił się w kierunku wampira, który natychmiast odrzucił go na drugi koniec pokoju, trzymając w ręku jego wciąż bijące serce.
- Nie!!!- rozległ się czyjś rozpaczliwy krzyk, gdy Damon z wyraźnym obrzydzeniem połozył organ na zakrwawioną pierś Podróżnika a potem otarł ociekające posoką ręce w jego dżinsy.
- Ktoś jeszcze?- spytał zimno, rozglądając się wokół, ale wszyscy jak jeden mąż zgodnie pokręcili głowami- od dziś wasze życie zależy od tego, czy uda wam się odnaleźć i uratować sobowtóra. Jeśli nie... no coż, zawsze lubiłem wykorzystywać moją bujną wyobraźnię, zwłaszcza w takich szlachetnych sprawach.
*****************
- A więc podsumowując- uciekałaś przed swoim ojcem, pokłóciłaś się z Elijah, zakochałaś w jednym z przeszłych piesków SOBOWTÓRA,  spędziłaś kolejne dziewięćdziesiąt lat w trumnie, następnie dowiedziałaś się, że twój brat zabił waszą matkę po czym zostałaś zasztyletowana przez SOBOWTÓRA a gdy przywrócono cię do życia twoja matka usiłowała was zabić, ty przespałaś się z największym bydlakiem w mieście, by zrobić na złość SOBOWTÓROWI i a potem zakochałaś się w bezwartościowym człowieku i postanowiłaś zmienić się dla niego...- Marcel zacmokał z udawaną dezaprobatą- naprawdę uważasz, że twoje życie jest lepsze beze mnie? Bo ostatnie dwieście lat niespecjalnie na to wskazują.
- Jeśli to propozycja powrotu do ciebie to wybacz, ale nie skorzystam- warknęła Rebekah, dumnie odrzucając na plecy złote, lśniące włosy- nawet życie pod kluczem jest lepsze, o ile nie ma w nim ciebie.
- Szybko zmieniasz zdanie- twarz Marcela rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, gdy ten powoli zagłębiał się we wspomnieniach.
Anglia, rok 1612
- To już dziś- szepnał Marcel- dziś mój trening dobiegł końca, od dziś po wieczność będziemy razem i nikt więcej nas nie rozdzieli.
- Od jutra- mruknęła Rebekah, zarzucając mu ręce na szyję- nie zapominaj, że gdy cię zabiję nie obudzisz się znowu tak od razu. Od jutra po wieczność będziemy razem i nic nas nie rozdzieli- to mówiąc z namiętnością wpiła się w jego usta. Mulat z rozkoszą oddawał jej pocałunki, wplótł palce w jej jedwabiste włosy, których blask i miękkość niezmiennie go zachwycały i westchnął, kierując się z nią w stronę ogromnego łoża zasłanego aksamitną pościelą. Niestety, nie dane im było nacieszyć się sobą, bo gdy usłyszeli niecierpliwe pukanie do drzwi odskoczyli od siebie jak oparzeni. Rebekah w pośpiechu otarła usta, gdy do pokoju wkroczył Klaus we własnej osobie. W jego oczach jak zwykle tańczyły diabelskie ogniki a usta rozciągały się w szerokim, zabarwionym odrobiną ironii uśmiechu.
- Nie spodziewałem się tu ciebie siostrzyczko- powiedział na wstępie, mierząc oboje podejrzliwym spojrzeniem.
- Musiałam mu przecież osobiście pogratulować- zaszczebiotała Rebekah, uśmiechając się ciepło- zniósł dwa lata ciężkiego treningu, jaki mu zafundowałeś i zasłużył na nagrodę, prawda?
- Cóż mogę rzec- Klaus beztrosko wzruszył ramionami- musi być w formie jeśli chce należeć do tej rodziny. Sama wiesz. Ale masz rację- dodał z tajemniczym uśmieszkiem- jak nikt inny zasłużył sobie na ten przywilej. Zapraszam was do ogrodu.
Rebekah i Marcel wymienili spojrzenia i poszli za nim.
Zatrzymali się przy fontannie, która budziła tysiące różnych wspomnień. To tu po raz pierwszy uprawiali seks pod gwiazdami, podczas gdy w posiadłości odbywał się pamiętny bal, na którym się poznali. To tu Rebekah zdobyła się wreszcie na to, by wyjawić mu swój sekret i to tu Marcel wyznał jej wreszcie miłość i wyraził chęć, by dołączyć do jej wyklętej rodziny. Czyżby to tu jego marzenie miało się wreszcie ziścić?
- Jesteś dla mnie jak brat Marcel- powiedział Klaus poważnym, spokojnym tonem- i jesteś najodpowiedniejszym kandydatem do tego, by zostać wampirem- sam cię przecież szkoliłem. Przeszedłeś wszystkie próby, więc z przyjemnością podam ci swoją krew a następnie uśmiercę, w przenośni oczywiście. Musisz tylko udowodnić mi, ze naprawdę tego chcesz i że będziesz dla mnie prawdziwym i wiernym przyjacielem.
- Jak?- zapytał natychmiast mulat, dumnie napinając wszystkie mięśnie. Klaus uśmiechnął się pod nosem, słysząc zdecydowanie w jego głosie i ku zaskoczeniu Rebekah oraz Marcela zza pazuchy wyciągnął srebrny sztylet, uprzednio zamoczony w popiole z białego dębu. Pierwotna odruchowo cofneła się, przerażona gdy jej własny brat podał narzędzie jej ukochanemu.
- Dźgnij ją- polecił tonem tak beztroskim, jakby rozmawiali o pogodzie- udowodnij, że jej nie kochasz. Udowodnij, że jesteś mi lojalny.
- Klaus...- wyszeptała Rebekah przerażona spoglądając na Marcela, który powoli niczym w transie się do niej zbliżał.- Każ mu przestać. Co ty wyprawiasz?!
- Myślałaś, że się nie dowiem?- Pierwotny zaniósł się okrutnym śmiechem szaleńca- myślałaś, że możesz mi się bezkarnie sprzeciwiać? Jesteś moją siostrą a mnie zdradziłaś i okłamałaś!
Rebekah pokręciłą głową z niedowierzaniem i znów przeniosła wzrok na Marcela, który stał  teraz ledwie kilka centymetrów od niej.
- Co jest dla ciebie ważniejsze?- spytał Klaus, z zafascynowaniem obserwujac rozgrywającą się przed jego oczami scenę- miłość do niej czy wieczne życie? Pozwolę ci być z moją siostrą do końca twoich dni pod warunkiem, że wyrzeczesz się swoich marzeń o nieśmiertelności i sile wampira. No więc jak będzie? Wybierz dobrze, bo nie dostaniesz drugiej szansy.
Marcel zawahał się na moment i spojrzał na ukochaną zbolałym wzrokiem. Dziewczyna posłała mu błagalne spojrzenie. Mogłaby ulotnić się w wampirzym tempie, ale nie potrafiła się na to zdobyć nie poznawszy uprzednio jego odpowiedzi.
I poznała ją, gdy mężczyzna z pokerową miną  brutalnie zatopił ostrze styletu w jej sercu. Sekundę później Klaus podbiegł do niego w wampirzym tempie, nakarmił własną krwią a następnie skręcił kark.
- Dobry wybór- pochwalił z sadystycznym uśmieszkiem. Marcel i Rebekah leżeli na trawie na wznak, bezwiednie dotykając się opuszkami palców a scena ta przypomniała mu śmierć kochanków w dramacie "Romeo i Julia".
- Co chcesz osiągnąć, przypominając mi tamto wydarzenie?- prychnęła Rebekah, wysoko unosząc brwi- chyba, że twoją intencją było wywołanie u mnie żądzy mordu. W takim wypadku możesz być z siebie dumny.
- Moją intencją było przypomnienie ci, jaką szaleńczą miłością mnie darzysz- odparł arogancko Marcel i opuszkiem wskazującego palca przejechał po jej dolnej wardze- chciałaś być ze mną do końca swoich dni i teraz masz ku temu okazję.
- Czy ty mnie uważasz za zdesperowaną masochistkę?- warknęła Pierwotna i po raz kolejny tego dnia spróbowała się wyswobodzić z pętających ją więzów- niestety na próżno. Marcel roześmiał się gardłowo.
- Raczej za zepsutą do szpiku kości sadystkę- wyszeptał wprost do jej ucha. Dreszcz, który przebiegł jej ciało nie uszedł jego uwadze i wywołał jego kpiący uśmiech- chcesz tego tak samo jak ja.
- Jeśli mówisz o właśnej śmierci...
- Dlaczego jesteś dla mnie taka okrutna?- zawołał mulat, udając rozpacz- przecież wiesz, że...
- Wiem tylko tyle, że przetrzymujesz mnie tutaj siłą a moi bracia gdzieś zniknęli i Bóg wie, gdzie teraz są. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek do ciebie czułam to ulotniło się dokładnie w chwili, w której skrzywdziłeś osoby najważniejsze w moim życiu.
- Mówisz o swoim sadystycznym braciszku, który unieszczęśliwia cię na każdym kroku czy o tym drugim, na pozór moralnym i dojrzałym, który powinien cię chronić a zamiast tego biernie przygląda się temu, jak cierpisz z powodu osoby, która na to nie zasługuje?
- Nie waż się mi tego wypominać po tych wszystkich krzywdach, których z twojej ręki doświadczyłam- syknęła blondynka- Klaus szczerze mnie kocha, choć nie umie tego okazać. Chciał mnie chronić przed całym światem, w tym przed tobą. Dwieście lat zajęło mi docenienie tego i przyznanie mu racji. Prawdziwa miłość nie może ranić w taki sposób, w jaki robiłeś i robisz to ty. Nawet jeśli mnie kochałeś ja nigdy nie kochałam ciebie i już nigdy nie pokocham. Jesteś największym błędem mojego życia. Na szczęście mam wieczność, by go naprawić i o nim zapomnieć.
- A mimo to wciąż pamiętasz choć minęło dwieście lat? Nie zmienisz tego, co dla siebie znaczyliśmy i nie wymarzesz czasu, który razem przeżyliśmy.
- Nie, ale zastąpię te przykre wspomnienia nowymi, cudowniejszymi i prawdziwszymi. Jeśli myślisz, że wspólne chwile mnie zmiękczą to się mylisz, bo wywołują we mnie jedynie odruch wymiotny i potworny wstyd. Dla mnie nie istniejesz, Mercellus. Nienawidzę cię.
Nie musiała długo czekać na jego reakcję- Marcel wpił się w jej usta z taką gwałtownością, jakby chciał je zmieżdżyć. Nie dał jej szansy na to, by się bronić czy chociażby zaczerpnąć tchu. Zupełnie jakby chciał jej udowodnić, że teraz należy do niego. Że ma prawo zrobić z nią co tylko zechce.
A ona po raz pierwszy w życiu nie oddała jego  pocałunku. Był cudowny, namiętny i czuły zarazem, jednak obraz uśmiechniętej twarzy pewnego uroczego blondyna, ktory znikąd pojawił się przed jej oczami jej na to nie pozwolił. Pozostała bierna w ramionach mulata, który daremnie starał się zmusić jej wargi do jakiegokolwiek ruchu.
Po raz pierwszy poczuła, że nie może tego zrobić, że musi oprzeć się swoim pragnieniom i tym wszystkim uczuciom, które kotłowały się w niej, wywołane przez dwustuletnią tęsknotę. Po raz pierwszy poczuła, że robiąc coś takiego nie tylko odbiera sobie godność, ale również dopuszcza się zdrady- zdrady wobec samej siebie, wobec jedynej rodziny, która jej pozostała i wobec tej jednej osoby, która tak usilnie w nią wierzyła i starała się zrozumieć na każdym kroku.
*******************
Klaus warknał wściekle, na próżno napinając wszystkie mięśnie- nie mógł wyswobodzić się ze swojej śmiertelnej pułapki a każda taka próba kończyła się fiaskiem i kosztowała go masę energii, której nie miał możliwości zregenerować. Ból był nie do opisania a świadomość porażki nie do przetrawienia. Nie miał pojęcia jakim cudem Marcelowi udało się  zdobyć biały dąb, którego drewno tak go raniło, ale wizje tego, co z nim zrobi gdy już się uwolni zdecydowanie pomagały znieść te półtora tygodnia męczarni w odosobnieniu. PIerwotny obmyślał właśnie kolejną serię tortur dla swego oprawcy, gdy jego wampirzy słuch wyłapał dźwięk, przypominający skrzypienie zawiasów w metalowych, nienaoliwionych drzwiach a po chwili czyjeś zbliżające się z każdą sekundą kroki.
- Na twoim miejscu nie pokazywałbym się tutaj Marcellus!- ryknął Klaus w przestrzeń- rozszarpię cię jak insekta, którym jesteś! Będziesz mnie błagał o śmierć, gdy...
Urwał gwałtownie, gdy ujrzał skradającą się postać rudowłosej dziewczyny. Jej delikatna twarzyczka w kształcie serca wyrażała kompletne przerażenie, ale mimo to dzielnie szła naprzód, zatrzymując się przed stalowymi, zamkniętymi na cztery spusty kratami.
- Kim jesteś?- warknął a sam dźwięk jego głosu sprawił, że przez ciało dziewczyny przebiegł niekontrolowany dreszcz. Coś w jej postaci rozbawiło Klausa, sprawiło, że nie mógł powstrzymać okrutnego uśmiechu, który wpezł na jego usta. Zawsze bawiły go ludzkie emocje a ta dziewczyna była wręcz chora ze strachu. Wybornie.
- Panienka Pierce kazała mi nad wami czuwać- wyjąkała, drżącymi rękami  podkładając przy zawiasach miniaturowe ładunki wybuchowe- kazała mi obserwować was dzień i noc a gdybyście mieli kłopoty- pomagać. Powiedziała mi, że zaklęcie blokujące dostęp do tego domu działa jedynie na istoty magiczne a ja taką nie jestem- jestem człowiekiem. Miałam to wszystko powiedzieć Klausowi Mikealsonowi a potem...
- A potem?
Dziewczyna zadrżała ponownie po czym sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów. Wyjęła z niej zapalniczkę i dopiero wtedy spojrzała pustym wzrokiem na Klausa. Wówczas dotarło do niego, co spotkało tę biedną dziewczynę.
- Zahipnotyzowała cię...
- Powiedziała jedynie, że wasze życie jest ważniejsze od każdego innego- poinformowała go dziewczyna, po czym przyklęknęła przy ładunkach wybuchowych z zapalniczką w ręku i jednym sprawnym ruchem podpaliła lont, po czym odskoczyła na bezpieczną odległość. Niedługo potem rozległ się przeraźliwy huk i kraty wypadły z zawiasów, by ze zgrzytem rozpaść się na kawałeczki. Nie tracąc ani chwili rudowłosa powoli, poruszając się wzdłuż ścian dotarła do umocowanej w zagłębieniu kuszy na kołki a gdy upewniła się, że ją całkowicie rozbroiła natychmiast przypadła do Klausa z kilofem w ręku- musiała wcześniej przygotowywać się do tej operacji. Nim Pierwotny zdołał to wszystko przeanalizować dziewczyna wzięła potężny zamach i z całej siły uderzyła w okuwający go beton. Klaus zacisnął zęby, czując to uderzenie w każdym nerwie swojego wycieńczonego, płonącego z gniewu ciała. Wiedział, że go to nie zabije, ale mimo wszystko wrażenie było bardzo nieprzyjemne zwłaszcza, że zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie ciągnący się od tygodnia głód i osłabienie wynikłe z białego dębu, którego kawałki wciąż  tkwiły w jego ciele nic nawet by nie poczuł, nie mówiąc już o silnym bólu, jaki towarzyszył mu wraz  z każdym pojedynczym uderzeniem dziewczyny. Zacisnął więc zęby i gdy tylko poczuł, że już nic nie krępuje jego ruchów zerwał się z miejsca i ze wściekłym okrzykiem wyciągnął gnębiące go drewniane kołki. Rany natychmiast zaczęły się zrastać a uwagę wampira przyciągnęła ciężko oddychająca ze zmęczenia dziewczyna, której, jakby się nad tym dobrze zastanowić, zawdzięczał swoją wolność  a być może nawet życie. Gdy tylko rudowłosa zauważyła jego spojrzenie bez najmniejszych oznak lęku podeszła do niego, odgarniając włosy z szyi.
- Teraz musisz się pożywić- powiedziała, jakby to była rzecz najzwyklejsza na świecie. Klaus zmarszczył brwi i delikatnie przejechał językiem po jej mlecznobiałej skórze, wzdłuż arterii szyjnej.  Nawet nie zadrżała a jedynie przysunęła się bliżej, jak gdyby było to jedynym, czego pragnęła.
- Kiedy dostałaś te instrukcje od Katherine?- zapytał łagodnie Pierwotny, ale ognistowłosa jedynie zmarszczyła brwi w konsternacji.
- Od kogo?
Klaus wywrócił oczami, kręcąc głową z politowaniem. Hipnoza czasami potrafi być cholernie uciążliwa.
- Od pianienki Pierce- sprostował a na twarzy jego wybawicielki wreszcie pojawił się wyraz zrozumienia.
- Miesiąc temu. Miałam was pilnować, zdawać jej szczegółowe relacje i chronić w razie możliwości choćby za cenę własnego życia. Tyle że od tygodnia nie mogę się z nią skontaktować, a na pewno będzie na mnie zła- dziewczyna zadrżała z nieskrywanym przerażeniem- lubi być na bieżąco.
"Miesiąc temu....- pomyślał Klaus ze zdziwieniem- zupełnie jakby wiedziała, co się wydarzy. Musiała wiedzieć o Marcelu i jego buncie. Wysłała niepozornego, nic nie wartego człowieka, żeby bronił potężnych wampirów? Żałosne, ale jakie skuteczne... A teraz nie ma z nią kontaktu, bo przetrzymują ją Salvatore'owie- przypomniał sobie, wspominając  swoją ostatnią rozmowę z Caroline."
- Oj skarbie- Klaus pokręcił głową, delikatnie pocierając jej ramiona jak gdyby chciał dodać jej tym otuchy- nie bój się jej, nie zrobi ci krzywdy.
- Nie?
- Nie zdąży- to mówiąc zatopił kły w jej żyle. Zadziwiające było to, że nie próbowała się bronić ani uciekać a jedynie przyległa do niego ściślej, pojękując cichutko co jakiś czas.
"Chyba rzeczywiście zamierza oddać za mnie życie"- pomyślał wampir z niejakim rozbawieniem, powoli odzyskując siły.
*****************
- DAJ MI ŚWIĘTY SPOKÓJ!- krzyku jego siostry nie można było pomylić z żadnym innym i mógł on oznaczać tylko jedno- albo wpadła w furię, albo miała poważne kłopoty. Na samą myśl o tym Klaus przyspieszył kroku. Mijał jadalnię, pokój bawialny i kilka podejrzanie znajomych sypialni, by ostatecznie dotrzeć do zamkniętych na cztery spusty drzwi.
- TKNIJ MNIE JESZCZE RAZ A PRZYSIĘGAM....- tak, to zdecydowanie był głos Rebekah. Nie namyślając się ani chwili dłużej Klaus wparował do rzeczonego pokoju z zamiarem urządzenia małej masakry, ale to co tam ujrzał sprawiło, że wybuchnął niekontrolowanym, szyderczym śmiechem. Jego siostra, cała roztrzepana i przykuta do łóżka z zaciętą miną odpierała ataki Marcela, który za wszelką cenę starał się ją pocałować. Pochylał się nad nią, układając usta w przysłowiowy "dziubek" co spowodowało, że Rebekah musiała odchylić się do tyłu pod wybitnie dziwnym kątem, by uniknąć jakiegokowliek fizycznego kontaktu z nim. Pochłonięci sobą nie od razu go zauważyli, ale gdy w końcu zwrócili uwagę na nowo przybyłego na ich twarzach pojawił się niemal ten sam, nierozumiejący wyraz, co doprowadziło Klausa do kolejnych skurczów przepony. Rebekah, korzystając z nieuwagi natarczywego amanta od siedmiu boleści zamachnęła się głową, czyli jedyną w pełni swobodną częścią ciała i uderzyła nią w jego czoło, zrzucając z łóżka na podłogę. Mulat zamrugał kilkukrotnie nim skojarzył co się tak właściwie stało, po czym spojrzał na Pierwotnego i momentalnie zerwał się na równe nogi, napinając wszystkie mięśnie. Klaus uśmiechnął się groźnie, obnarzając kły.
- Nik- szepnęła blondynka, wpartując się z brata z niedowierzaniem.
- Sądziłaś, że cię zostawiłem siostrzyczko?- Klaus pokręcił głową z politowaniem- sądziłaś, że twoja "walentynka" rzeczywiście może mi w czymkolwiek przeszkodzić? Czuję się rozczarowany  z powodu twojego braku wiary we mnie... no i twojej naiwności.
Przy ostatnim słowie wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił- jego oczy zaszły mgłą i w sekundzie zmieniły barwę na złotą a wokół nich pojawiły się maleńkie żyłki. Kły wydłużyły się, przypominając teraz wilcze siekacze. Marcel krzyknął z przerażenia, gdy Klaus rzucił się w stronę swojej siostry i jednym ruchem nadgarstka uwolnił ją z krępujących ją łańcuchów. Dziewczyna spojrzała na niego oniemiała a z ust Marcela wydobyło się westchnienie pełne ulgi, ktorego nie zdołał stłumić. Klaus uśmiechnął się szeroko. Czy on naprawdę bał się, że Pierwotny mógłby chcieć realnie skrzywidzić osobę, w której żyłach płynęła jego WŁASNA krew, swoją ukochaną małą siostrzyczkę ? W ciągu tych dwustu lat chyba zwariował do reszty. Nie namyślając się jednak dlużej nad zawiłościami życia uczuciowego dawnego przyjaciela Klaus jedynym susem znalazł się przy nim, mocno ściskając go za ramiona.
- A teraz cię zabiję- poinformował go spokojnie, zupełnie jakby mówił o pogodzie- zrobię to szybko i bezboleśnie i wiedz, że to będzie rodzaj nagrody, bo nie zaslużyłeś na przyjemną śmierć za to, jak potraktowałeś moje rodzeństwo, mnie i to miasto. Ten pałac należy do mnie a Nowy Orlean jest moim królestwem i od dawna powinieneś wiedzie, że ktokolwiek zagrozi mojej rodzinie, natychmiast ginie.
- Czy i ja kiedyś nie należałem do twojej rodziny?- zapytał zaczepnie mulat, jednak nim Klaus zdołał cokolwiek odpowiedzieć lub zareagować w jakikolwiek inny sposób niespodziewanie zdażyło się kilka rzeczy naraz a w tym chaosie ciężko było dojrzeć, co nastąpiło najpierw: czy wybite cegłą okno, czy okropne raniące uszy krzyki, czy też może pojawienie się nagle ni stąd ni zowąd całej zgrai poddanych Marcelowi wampirów, gotowych zginąć za głoszone przez niego poglądy. Na osłabioną werbeną i drzazgami z białego dębu Rebekah rzuciło się dziesięciu dobrze zbudowanych krwiopijców, obnarzając kły i posykując. Chwycili ją za ramiona i trzymali mocno mimo, że już na starcie pięciu z nich pozbawiła głów. Klaus ryknął z wściekłości i w wampirzym tempie znalazł się przy Marcelu z zamiarem zatopienia w nim swych wilczych kłów, jednak wówczas na jego drodze stanęli kolejni jego wyznawcy.
"Skąd oni się biorą?"- myślał Pierwotny z irytacją, odrzucając ich daleko za siebie. W tym czasie jeden z tych, którzy trzymali w uścisku jego małą, bezbronna w tej chwili siostrzyczkę wyciągnął zza pazuchy kołek z białego dębu i nieubłaganie zbliżał go do jej serca. Dziewczyna nawet tego nie zauważyła, pochłonięta walką z resztą natrętów, którzy boleśnie wbijali paznokcie w jej delikatną, niemal porcelanową skórę. Klaus tymczasem siłował się  z kolejnym samobójcą, który stanął pomiędzy nim a celem nadrzędnym- Marcelem. Wzmógł nacisk na pierś blondyna z którym właśnie walczył, tym samym wyrywając mu serce w chwili, gdy jego uszu doszedł zduszony okrzyk bólu Rebekah, który mógł oznaczać jedynie, że drewno przebiło się przez jej skórę zmierzając do serca. Tym bardziej zaskoczył go widok Marcela, który zamiast walczyć z nim lub popierać działania swoich sługusów oderwał głowę mężczyźnie, wytrącając kołek z jego martwych dłoni, tym samym ratując Pierwotną przed śmiercią. Blondynka osunęła się na kolana, z trudem łapiąc oddech a Marcel powiódł poważnym wzrokiem po swoich "poddanych".
- Mieliście ją tylko unieruchomić i ewentualnie zranić, ale nie zabijać- ryknął- ich życie należy do mnie i tylko ja mogę je zakończyć a każdy, kto mi się sprzeciwi zginie.
Te słowa poruszyły zebranymi a w szczególności Rebekah i Klausem. Pierwotny wpatrywał się w dawnego kompana z niedowierzaniem a jego siostra z szokiem wymalowanym na twarzy. Jak mógł być aż taki głupi i dumny by uwierzyć, że może ich pokonać i decydować o ich losie? To kompletnie wyprowadziło mieszańca z równowagi i już miał rozpocząć rzeź, używają swoich wilczych mocy gdy niespodziewanie został powalony na ziemię jednym z dębowych pocisków. Czując narastający ból w okolicach żołądka nie miał wątpliwości, co się właśnie stało. Na moment stacił czujność i ktoś zdołał ugodzić go kołkiem z białego dębu. Miał szczęście, że nie został dźgnięty w serce, ale nawet przez chwilę nie poczuł ulgi z tego powodu- opanowująca go z sekundy na sekundę dzika furia nie pozostawiała miejsca na jakiekolwiek inne myśli lub uczucia. Rzucił się na Marcela, niemal odrywając mu przy tym głowę, gdy ponownie poczuł w mięśniach palący ból. Zignorował go jednak, okładając mulata pięściami i wyrywając kolejne nic nie znaczące serca. Wydawać by się mogło, że przewagę powinien zyskać dość szybko zważywszy na jego siłę i fakt, że powoli pozbawiał Marcela wszystkich zwolenników. Jednak w rzeczywistości oni mnożyli się niczym karaluchy, pojawiali się znikąd i dołączali do walki a większość z nich wyposażona była w jedyną broń zdolną zabić Pierwotnych. Jak przez mgłę Klaus słyszał nawoływania swojej siostry, jej jęki i bitewne okrzyki, ale nawet nie zwracał na to uwagi, pochłonięty własną walką. Bił na oślep, używając pełni swojej siły. Gryzł, wstrzykując w organizm ofiar wilkołaczy jad, wyrywał serca, odrywał głowy, kopał i rozczłonkowywał jednak sam również podupadał na siłach, dźgany raz po raz dębowymi kołkami. Oczywiście każdy, kto tylko ośmielił się go tknąć natychmiast ginął, jednak to wcale nie zniechęcało kolejnych smiałków a pojawiało się ich coraz więcej. Na dziesięciu zabitych przypadało dwudziestu w pełni sprawnych i gotowych do stawienia czoła Pierwotnym. Po raz piewrszy w życiu mieli ku temu okazję i realną szansę, by zwyciężyć.
Krew trysnęła na ściany, kończyny i rozszarpane części ciała zaścielały perskie dywany, łóżko i pościel wręcz nasiąknęły posoką. Klaus właśnie wgryzał się w tętnicę jakiegoś małolata gdy Marcel zadał mu bolesny cios między łopatkami po czym odrzucił na drugi koniec pokoju, obok jego siostry. Dziewczyna, cała ubroczona krwią, potargana i zmęczona doczołgała się do niego i nie zważając na jego wściekłe pomruki wyrwała kołek, do którego nie mógł sięgnąć, z  jego pleców a potem razem, wspierając się na sobie nawzajem podnieśli się na równe nogi i rozejrzeli wokół. Pokój wyglądał jak po  drugiej wojnie światowej, ale walka się skończyła w chwili, gdy teoretycznie Pierwotni zostali pokonani. Dziesiątki par oczu wpatrywało się w nich w milczeniu, dumnie dzierżąc zabójczą dla nich broń i z Marcelem na czele powoli sunąc w ich stronę. Klaus ryknął, chcąc się na nich rzucić, ale Rebekah trzymała go mocno, nie pozwalając na najmniejszy nawet ruch. Wiedziała, że w tej chwili byli już na to zbyt słabi.
- Dosyć- syknęła groźnie- wynośmy się stąd.
- Nie wygnają mnie z MOJEGO miasta- zagrzmiała hybryda, próbując się wyrwać z jej silnego uścisku.
- Klaus- warknęła blondynka, potrząsajac nim z całej siły i ciągnąc w tył, nieprzyjaciele byli już coraz bliżej, zamykając ich w potrzasku- KLAUS DO CHOLERY !!!
Pierwotny spojrzał w pełne przerażenia oczy siostry, które ta kierowała na Marcela i dopiero w tej chwili jego żądza zemsty odrobinę ostygła a zdrowy rozsądek znów wrócił do łask. Zawył wściekle, niczym najprawdziwszy wilk do księżyca i w momencie, gdy mieli zostać zakołkowani lub ponownie porwani razem z Rebekah wyskoczył przez okno tłukąc przy tym szybę po czym ulotnił się z miasta w wampirzym tempie.
Marcel uśmiechnął się do siebie, czując powiew świeżego powietrza. Właśnie wygrał pierwszą bitwę- wypędził z Nowego Orleanu pierwotne rodzeństwo a to dopiero początek. Przed nim wojna, bo nie bylo wątpliwości co do tego, że Rebekah Mikealson mu tego nie podaruje. Już taki był jej urok. Podobnie jak jej uparty, dumny braciszek, była bardzo mściwa i niesamowicie porywcza. Coż, te cechy wciąż niesamowicie go w niej pociągały. Uśmiechnął się szeroko na myśl o tym, jaka próba czeka jego samokontrolę, gdy już doprowadzi swój plan do końca- to, że skończa w łóżku w tym przypadku było nieuniknione. Właśnie za to tak uwielbiał tę część swojego wieloetapowego przedsięwzięcia.
- Lukas- wezwał jednego ze swoich sługusów a chłopak z dredami natychmiast pojawił się u jego boku- sprawdź co tam u naszego Pierwszego gościa.
*********************
Słyszała głosy, ale z początku nie mogła zrozumieć skąd pochodzą i do kogo należą. Miała wrażenie jakby przebywała pod wodą a wszelkie odgłosy i inne wrażenia świata zewnętrznego docierały do niej z opóźnieniem. Czuła ból, ale równocześnie jakąś dziwną pustkę i to było nie do wytrzymania. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że to co słyszy to zwykłe rozmowy, jednak minęła znów nieskończona ilość sekund nim zaczęła rozpoznawać poszczególne głosy. Słyszała wszystkich i nie wiedziała jakim cudem, przecież czuła, że są daleko od siebie. Mimo, że było to fizycznie niemożliwe jej uszu doszedł wściekły głos Damona, który po raz kolejny komuś groził. Chciał ją ratować, chciał znaleźć i ocalić tę, która przecież tyle razy raniła go i zawiodła. Nie zrezygnował z niej mało tego, zabijał dla niej o czym dowodziły odgłosy walki i czyjeś rozpaczliwe krzyki. Chciała się odezwać, poprosić, żeby przestał, powiedzieć, żeby nikogo więcej nie ranił i wyjawić miejsce swojego przebywania, ale nagle wszystko ustało i chwilę później usłyszała głos Stefana, Caroline, Jeremiego, Bonnie... Rozmawiali o niej, potem o jej bracie, ale nie mogła zrozumieć czego tak właściwie dotyczy ta rozmowa. Czy coś groziło Jeremiemu? Czy martwili się o nią, o niego czy też może o całe miasto? Nie miała pojęcia. Znów- chciała się odezwać, jednak nie mogła zlokalizować własnych ust, nie mogła wydobyć z siebie głosu i dać jakiekolwiek innego znaku życia. Mogła być jedynie biernym obserwatorem, ba, słuchaczem i to doprowadzało ją do szewskiej pasji. Po jakimś czasie do rozmowy włączył się Matt- jego głos był dla niej jak balsam na jej skołatane nerwy i wzmagał tęsknotę, którą czuła odkąd opuściła dom, a zaraz za nim usłyszała profesora Shane'a. Ich rozmowa zeszła najpierw na jakieś wykłady, w których profesor brał udział a potem stopniowo na Katherine i wreszcie na nią, Elenę. Nie wiedzieli gdzie ją znaleźć, bali się o nią a profesor opowiadał o jakichś chorych legendach i historyjkach dla dzieci. Mówili coś o jakimś połączeniu, mówili o klątwie sobowtórów i  o Pierwotnych , ale Elena i tak nic z tego nie rozumiała. Jaka mapa, jakie połączenie, jaka znów Katherine i jaki rytuał? Ten brak wiedzy zaczynał ją irytować.
Potem dowiedziała się wszystkiego. Wiedziała już, co się z nią dzieje i dlaczego może słyszeć ich wszystkich naraz mimo, że każdy przebywa gdzie indziej. Zaczęła się zastanawiać, czy Katherine i ta nieznana dziewczyna też korzystają z jej uszu tak, jak ona korzysta z ich. Nie wyczuwała ich obecności a chyba powinna, prawda? Chociaż tak właściwie gdy w grę wchodziła magia nic nie mogło być pewne.
Potrójne połączenie jest bardzo stabilne, tak przynajmniej twierdził profesorek. Ciężko takie złamać a gdy dwoje z członków tego rytuału próbuje równocześnie dostać się do umysłu osoby trzeciej, czego dokonać mogą jedynie Podróżnicy (cokolwiek to znaczy) jest to niemal niemożliwe. Bonnie niezawodna, jak kiedyś Elena nazywała swoją przyjaciółkę znalazła jednak sposób, by to zrobić- wystarczyła śmierć jednego z elementów połączenia. Elena nie zdołała do końca zrozumieć, co to w praktyce oznacza, gdy nagle poczuła okropny ból w klatce piersiowej.
"Nie!!!" chciała krzyknąć, gdy cierpienie powoli odbierało jej świadomość, blokując oddech, choć przecież nie musiała oddychać... Nic już z tego nie rozumiała. W ostatniej chwili udało jej się uchylić powieki, choć wciąż nie czuła własnego ciała ani tak po prawdzie żadnego innego. Nad sobą ujrzała zielono-niebieskie oczy, pałające czystą siłą i satysfakcją. Znała te oczy i już wiedziała co się dzieje. Chciała błagać o litość, gdy cały jej umysł niemal stanął w płomieniach, ale wówczas poczuła mocne pociągnięcie a potem pochłonęła ją niczym niezmącona ciemność. Ostatnim co ujrzała był Damon, trzymający w dłoni zakrwawione, bijące dobrze znanym jej rytmem serce.
************************
Damon nie namyślając się ani sekundy wkroczył do lasu, na który nakierował go Podróżnik, którego trzymał za kark, prowadząc przed sobą niczym psa na smyczy. Nim zabił tę całą Nelly (sam Stefan uznał, ze to jedyny sposób, by ocalić Elenę) udało im się przełamać barierę i dowiedzieli się od Kath, gdzie mogą znaleźć dziewczynę. Szli przed siebie aż trafili nad brzeg jeziora.
- To tam- Podróżnik wskazał przejrzystą toń- tam jest krater...
- Świetnie, idziesz pierwszy - odparł Damon i ignorując jego protesty popchnął mężczyznę w wyniku czego ten wylądował w wodzie. Sekundę później sam już znajdował się na samym dnie, płynąc w kierunku majaczącej w oddali groty. W tej chwili dziękował Katherine i wszystkim świętym za swój wampiryzm, bo inaczej nie dałby rady przełynąć takiego dystansu a bynajmniej nie żywy. Wpłynął do groty, która okazała się być podziemnym tunelem, by po kilkunastu sekundach wypłynąć w jakiejś tajemniczej jaskini, o której opowiadał mu ten Podróżnik. Rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie dostrzegł mężczyzny, który go tu zawiódł.
"Ciekawe, chyba się utopił"- pomyślał bez emocji, po czym jego wzrok padł na kamienny stół, na którym leżała chyba martwa dziewczyna. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że to przecież Elena, jego Elena, cała poraniona i poobijana. Nie musiała nic mówić, wiedział, że potrzebowała krwi. I zamierzał ją jej niezwłocznie dostraczyć, ale najpierw musieli się stąd wydostać. Wampir rozejrzał się, ale nie widząc nikogo natychmiast przypadł do brunetki.
Wyglądała koszmarnie- jej wargi były spierzchnięte, skóra lekko poszarzała od niedostatku promieni słonecznych i pożywienia, włosy z lewej strony oblepiała krew a jej policzki znaczyły ślady rozmazanego tuszu- dowód ilości wylanych przez nią łez. Mimo to wciąż była najpiękniejszą kobietą, jaką widział a jej cierpienie sprawiało mu fizyczny ból. Czule pogładził ją po policzku, roniąc pojedynczą łzę a ona zamrugała kilkukrotnie i uchyliła powieki niepewnie, jakby z obawą. Widząc go podskoczyła gwałtownie, ale po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz niewyobrażalnej ulgi.
- Damon- wychrypiała słabo- co ty tu... Musisz uciekać...
- Cii, już nic ci nie grozi- zapewnił ją, próbując wziąć na ręce- obiecuję, zaraz cię stąd zabiorę.
- Nie byłabym taka pewna- usłyszał kobiecy głos za sobą i w tym samym momencie jakaś niewidzialna siła odrzuciła go do tyłu. Upadł na plecy, ale natychmiast podniósł się do pionu, patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę, podchodzącą do Eleny z okrutnym uśmiechem na ustach, który tak nie pasował do jej młodej i słodkiej twarzyczki.
- Eleno, wiem, że jesteś młodym wampirem, ale na twoim miejscu założyłbym na twarz papierową torbę z napisem:"największy obciach świata"- zaszydził Damon, ustawiając się w pozycji bojowej- zostać pokonanym przez takie chucherko to naprawdę osiągnięcie.
W tym samym momencie Damon doświadczył zjawiska, które ochrzcił mianem "tętniaka mózgu", upadając na kolana i łapiąc się za głowę. Wrażenie było jednak o wiele silniejsze niż przy  jego dotychczasowych  spotkaniach z czarownicami i wampir czuł, że długo tak nie wytrzyma. Zagryzł wargi aż do krwi, usiłując powstrzymać krzyk a gdzieś w oddali słyszał błagania i nawoływania zrozpaczonej Eleny, która była przerażona jego obecnym stanem. Gdy Damon Salvatore okazuje, że coś go boli znaczy to, że ból jest koszmarny i przeciętny człowiek zapewne straciłby świadomość.
- Zważaj na słowa, nazywając chucherkiem najpotężniejszą czarownicę na ziemi możesz jej się niechący narazić- zakpiła dziewczyna, zwiększając nacisk zaklęcia. Gdy już sądził, że dłużej tego nie zniesie, niespodziewanie wszystko ustało. Potrzebował dobrej minuty, by się pozbierać i stanąć na równe nogi, ale to co ujrzał sprawiło, że omal znów nie osunął się na kolana. Czarownica stała za Eleną, ciągnąc ją za włosy i zmuszając do tego, by przed nią klęknęła a w miejscu, gdzie biło jej serce trzymała długi i naostrzony drewniany kołek. Gdyby wampiry mogły dostawać zawału, Damon dokładnie w tej chwili byłby martwy.
- A teraz grzecznie zrobisz to, co ci każę albo już nigdy nie zobaczysz swojej kochanki- warknęła, ale przy ostatnim słowie przez jej twarz przebiegł cień złośliwego uśmiechu- potrzebuję jej brata i...
- Skąd znasz Jeremiego i do czego on jest ci potrzebny?- przerwał jej wampir, marszcząc brwi podejrzliwie.
- Kolejną zasadą jest twoje milczenie- warknęła dziweczyna, zwiększając nacisk na kołek, który delikatnie przebił skórę Eleny, wydobywając z jej gardła cichutki jęk protestu. Damon momentalnie zamarł wpół gestu a na twarz czarownicy wstąpił uśmiech satysfakcji- tak myślałam. Jeśli cokolwiek zrobisz nie po mojej myśli zabiję ją bez skrupułów na twoich oczach.
- Zginiesz- wysyczał Damon przez zaciśnięte zęby, ale na czarnowłosej to nie zrobilo najmniejszego wrażenia.
- A bo to jeden raz- prychnęła, wywołując jego zdziwienie, co sprawiło, że zachichotała-  a teraz słuchaj uważnie: przyprowadzisz mi tu młodego Gilberta i tę waszą czarownicę a w zamian dostaniesz tę nic nieznaczącą dziewczynkę, która jakimś cudem jest kluczem do łamania wszelkich klątw...
- Nie!- krzyknęła Elena, ale krzyk ten przerodził się w przeciągły jęk, gdy czarownica wbiła jej kołek jeszcze głębiej, sprawiajac jej niewyobrażalny ból.
- Zgoda!- warknął Damon a kobieta wycofała mordercze narzędzie z jej wiotkiego ciała.- ale najpierw oddaj mi ją tutaj- dodał, wyciągając ramiona- nie ufam ci, nie mogę jej zostawić pod twoją kontrolą. Ja wypełnię swoją część umowy, ale co do ciebie dziewczynko mam spore wątpliwości, chyba rozumiesz prawda?- uśmiechnął się czarująco a czarownica odpowiedziała tym samym.
- Oczywiście -potwierdziła, po czym jednym ruchem dłoni sprawiła, że Elena opadła na kamienną posadzkę, wijąc się z bólu- ale ty także rozumiesz, że nie masz wyboru, prawda? Wiem o tobie wszystko, również to, że nie można ci ufać.  Zrobisz co każę, albo pożałujesz.
- Dość!- krzyknął Damon, zrozpaczony patrząc na ukochaną, cierpiącą po raz kolejny. Chciał zaatakować jej oprawczynię, ale okazało się, że nawet nie może ruszyć się z miejsca. Takiej mocy jeszcze nie widział. Już zaczynał tracić nadzieję, gdy niespodziewanie czarownica krzyknęła dojmująco i opadła na ziemię bez życia. Na jej twarzy malował się wyraz głębokiego szoku. Damon patrzył na to oniemiały- przed nim stał Podróżnik, który go tu zaprowadził, ocierając zakrwawone ostrze noża w swoje dżinsowe spodnie. Nim się obejrzał mężczyzna pochylał się nad próbującą podniesć się z ziemi Eleną i bez ostrzeżenia wbił jej nóż głęboko w rękę, wywołując jej kolejny krzyk.
- Co do cholery!- warknął Damon, próbując się do niej dostać, ale okazało się to niemożliwe- mimo śmierci czarownicy jej zaklęcie wciąż działało i on nie mogł przekroczyć niewidzialnej bariery, którą ta ustanowiła. Musiał więc patrzeć, jak Podróżnik zbiera krew ledwo żywej Eleny do fiolek, robiąc coraz to nowe rany na jej ciele gdy poprzednie się zabliźniły.- zabiję cię, jeśli jeszcze raz ją tkniesz!
- Możesz nie mieć okazji, bo jeśli się nie pospieszycie będziesz następną ofiarą tej suki- odparł mężczyzna i gdy fiolki zostały już całkowicie napełnione chwycił Elenę za ramiona i pomógł jej wstać na równe nogi, po czym pchnał ją w jego kierunku- musisz do niego podejść, zaklęcie blokujące działa tylko na niego. Uciekajcie. Uwierzcie mi, ona jest gorsza od nas, Podróżników. To pasożyt. Uciekajcie.
To mówiąc ruszył w drugą stronę, w mrok, zostawiajac ich samym sobie.
Elena niepewnie, chwiejnym krokiem i jakby z obawą ruszyła w jego stronę początkowo zachowując pewien dystans i dozę ostrożności. Gdy jednak upewniła się, że już nic jej nie zatrzyma i nic jej nie grozi, rzuciła się w jego ramiona a on przytulił ją z całej siły, wtulając twarz w jej włosy i gładząc po głowie i plecach uspokajająco.
- Cii, już nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna- szeptał czule, ujmując jej twarz w dłonie i oglądając z każdej strony. Przejechał opuszkami palców po jej powiekach, policzkach i wargach po czym znów zamknął w żelaznym uścisku, całując w szyję- chodź, musimy się stąd wydostać i przywrócić cię do porządku.

 ****************

Nie odzywała się całą drogę, dopóki nie zaparkował przed Pensjonatem. Ciężko było mu patrzeć na jej zamyśloną, zmartwioną minę, ale po tym co przeszła nie mógł jej winić. Silnik już dawno zgasł, mimo to  siedzieli w milczeniu niczym posągi zapatrzeni przed siebie  i w końcu Elena wzięła głęboki wdech po czym nacisnęła klamkę.
- Będzie dobrze- powiedział do jej pleców, sprawiając, że zatrzymała się wpół gestu. Czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony, cokolwiek, ale ona chyba postanowiła karać go tą ciszą. Wreszcie, gdy już zaczynał tracić nadzieję ona odwróciła się do niego z poważnym wyrazem twarzy. Jej oczy pełne były smutku, strachu, ale jednocześnie jakiegoś dziwnego zdecydowania i zaciętości a to nigdy nie wróżyło dla niego najlepiej.
- Uratowałeś mnie i za to ci dziękuję- powiedziała sztywno, oficjalnie i aż go zmroziło, gdy usłyszał ten szcególny ten ton w jej głosie- ale to niczego nie naprawi i nie zmieni. Mam dość i jestem już zmęczona, Damon. Wszystko, co tamtego dnia ode mnie usłyszałeś było szczere i jak najbardziej świadome.
Zadrżał na te słowa i głośno przełknął ślinę, ale w ostatniej chwili się opanował i gdy już miała wysiąść z auta przyciągnął ją do siebie, chwytając pod łokieć tak, że niemal stykali się nosami.
- Wszystko, co robiłaś także?- spytał, niemal szeptem, bezwiednie spuszczając wzrok na jej lekko rozchylone wargi. Elena głośno przełknęła ślinę i jakby z obawą również spojrzała na jego usta,  ale gdy  pochylił się na nią jeszcze bardziej opamiętała się i wyrwałwszy się  z jego uścisku wysiadła z samochodu, chwyciła za swoje bagaże i ruszyła w stronę jego rodzinnej posiadłości. Patrzył za nią przez chwilę ze smutkiem po czym w wampirzym tempie dołączył do niej na ganku. Dziewczyna zatrzymała się przed drzwiami, wzięła ostatni uspokajający wdech i weszłą do Pensjonatu.
W środku panowało niemałe zamieszanie. Wszyscy jej przyjaciele, ci, których tak dawno nie widziała, ci, za którymi tak bardzo tęskniła biegali na prawo i lewo wykrzykując jakieś dziwne polecenia i początkowo nawet jej nie zauważyli. To wywołało ciepło, rozchodzące się falami po całym jej ciele i wyciskające łzy wzruszenia z jej czekoladowych oczu. Ten chaos, charmider i hałas mógł oznaczać tylko jedno- nareszcie wróciła do domu.
Nagle wszystko się zatrzymało i każdy zamarł wpół gestu, z miną wyrażającą czysty szok i niedowierzanie i Elena już wiedziała, że teraz nie ma odwrotu- dojdzie do konfrontacji, której tak bardzo się bała. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich nieśmiało, ale nikt z obecnych nie odpowiedział jej tym samym- wciąż wpatrywali się w nią, jakby była jakimś nieznanym nauce zjawiskiem kosmicznym  z nieodgadnionym wyrazem twarzy i to sprawiało, że powoli traciła całą pewność siebie. Cieszyli się, byli wściekli czy może już zdążyli ją za to wszystko znienawidzić i teraz marzyli tylko o tym, żeby opuściła ten dom raz na zawsze i dała im wszystkim święty spokój? Nie wiedziała.
Gdy cisza zaczęła przedłużać się w nieskończoność, głośno przełknęła ślinę, niepewnie spoglądając na stojącego obok niej Damona, który niezauważenie skinął głową i posłał jej jeden ze swoich krótkich, pokrzepiających uśmiechów, który był zarezerwowany tylko i wylącznie dla niej.
- Elena...- usłyszała ten ukochany głos-głos Caroline- nim pewna blondwłosa trzpiotka podbiegła do niej w wampirzym tempie i rzuciła jej się na szyję, zamykając w żelaznym uścisku. Czując jej zapach, jej ciepło i słysząc jej szloch tuż przy uchu nie mogła powstrzymać łez, które chwilę potem spłynęły po jej policzkach.
- Och, kocham cię, kocham cię, kocham- szeptała Caro, całując ją raz po raz to we włosy, to w policzek to w szyję- tak bardzo tęskniłam, tęskniłam...
- Ja też- wyszlochała Elena, uśmiechając się przez łzy- Przepraszam. Kocham cię.
- Nigdy więcej tego nie rób- zagroziła blondynka, spoglądając na nią poważnie, a Elena roześmiała się i ochoczo pokiwała głową, całując ją w policzek. Ponad jej ramieniem ujrzała uśmiechniętą od ucha do ucha Bonnie, która również ocierała łzy szczęścia, płynące wartkim nurtem po jej ciemnych policzkach, więc wyciągnęła w jej stronę ręce zachęcająco a mulatka podeszła i po prostu się w nią wtuliła jak w pluszowego misia. Teraz, gdy czuła jej ciepło i zrozumiała, jak wielka tęksnota ją do tej pory tłamsiła wsześniejsze obawy wydały się Elenie wręcz aobsurdalne. Szczęście, jakie czuła w tej chwili było bezcenne- rozpierało ją od środka sprawiając, że miała ochotę latać. Nawet nie zauważyła, kiedy z czułych ramion przyjaciółki przeniosła się w żelazny uścisk brata, który tulił ją do siebie z całej siły jakby bał się, że za moment mu ucieknie. On również płakał, ukrywając twarz w jej włosach, ale to wystarczyło, aby z jej oczu popłynęła kolejna porcja łez. Przez te okropne łzy nie widziała wyraźnie sylwetki Matta, który z szerokim uśmiechem na ustach czekał na swoją kolej. I doczekał się, gdy rzuciła się na niego z radosnym piskiem niemal zwalając go przy tym z nóg. Gdzieś obok pojawił się Tyler, jednak on tylko pochylił się nad nią skladajac na jej ustach krótkiego, przyjacielskiego całusa i czule gładząc po twarzy, ocierając  przy tym wilgotne policzki. Otoczona przyjaciółmi nie mogła powstrzymać radosnych okrzyków, które wręcz rozpierały ją od środka, chcąc się wydostać się na powiechrznię. Jednak  wszystko ustałow momencie,w którym jej oczom ukazał się Stefan Salvatore.
Skrywał się w cieniu, najwyraźniej chcąc dać im chwilę dla siebie. Chyba nie rozumiał, że za nim tęskniła i tęskni w równym stopniu co za swoimi przyjaciółmi. Mimo wszystko nadal był nieodzowną częścią jej życia i jedną z najważniejszych osób. Wciąż go kochała.
Był tak samo przystojny jak go zapamiętała. Ten orli nos, ktory i tak dodawał mu uroku, jasne kosmyki opadające na  szlachetne czoło, które teraz marszczył delikatnie, kwadratowa szęka i te zmysłowe wargi wyginające się w szerokim uśmiechu, jakby jej szczęście sprawiało mu osobistą radość. Gdy ich oczy się spotkały jej serce zabiło szybciej i w końcu Elena nie wytrzymała i jak z procy wyleciała do przodu, wpadając wprost w jego ramiona. Zamknął ją w żelaznym uścisku, napawając się jej zapachem, dotykiem i całując ją w ciemne włosy. Gdzieś za nimi ktoś, chyba Caroline z tą swoją romantyczną naturą, westchnął błogo na co oni tylko zaśmiali się cichutko, spogladając sobie głęboko w oczy.
- Tęskniłam za tobą- szepnęła Elena, ściskając mocno jego dłonie.
- Nie tak bardzo jak ja za tobą- odszepnął Stefan i musnął jej policzek ustami delikatnie, w sposób, który przypominał dotyk skrzydła motyla. Dziewczyna zarumieniła się lekko i zerknęła do tyłu, na wymieniających porozumiewawcze spojrzenia przyjaciół. W pewnej odległości od nich stał Damon, ale gdy tylko ich oczy sie spotkały natychmiast odwróciła wzrok, nie mogąc znieść bólu i rozczarowania, jakie w nich dostrzegła. Chwilę potem usłyszała trzask zamykanych drzwi i wiedziała, że brunet opuścił pomieszczenie. To jedno wystarczyło, żeby emocje całkowicie z niej opadły a wcześniejsza radość gdzieś się ulotniła, jednak pod wpływem podejrzliwego spojrzenia Stefana wymusiła na swojej twarzy uśmiech i ponownie uwiesiła się na jego szyi.
W końcu była całkiem niezłą aktorką.

2 komentarze:

  1. Jak mogłaś?
    ^_^
    Czemu piszesz takiie długie?
    Byś mogła pisać krutrze a częściej.
    A więc.
    Żegnam się. =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem jak cię rozumieć ^^ Doszłaś do rozdziału 8 tak? Wydaje mi się, że zanim skończysz czytać to, co do tej pory zamieściłam (czy kolejne 8 rozdziałów) ja już wstawię następne ;) Nie mogłam wstawiać krótszych rozdziałów, wszystkie bowiem kończą się w pewnym dramatyczym punkcie, dzięki czemu czytelnik pragnie dowiedzieć się, co będzie dalej i pozostaje z pewny niedosytem, ciekawością i niepewnością ( bo tak naprawdę nigdy nie wiadomo, jak pewne wątki się zakończą a przynajmniej ja staram się, żeby to opowiadanie nie było przewidywalne. Czy mi się to udaje, to już kwestia sporna ;d) a według mnie większość scen jest niezbędna, aby całość była spójna i wyważona, więc nie mogłaby, ich usunąć, żeby skrócić rozdział i w rezultacie opublikować go, dajmy na to, dwa tygodnie wcześniej. Poza tym teraz mam matury, masę sresu, przygotowań itp, więc nie zajmuję się blogowaniem tak często, jak dawniej.


      Poza tym, skoro już zdecydowałaś się komentować, mogłabyś się wyrażać bardziej konkretnie? To by mi ogromnie pomogło przy pracy nad tym blogiem ;)

      A jeśli rzeczywiście zabraknie ci rozdziałów i uznasz, że chcesz więcej zapraszam na moje inne blogi, które znajdziesz w zakładce... "Moje inne blogi" ;D

      "Hate-so similar to Love" na przykład to opowiadanie o tej samej tematyce, lecz umiejscowionej w innych realiach natomiast "Only the most Weak will ger Drowned" to połączenie komedii, dramatu, horroru, fantastyki i romansu z ogormną dawką tajemnic, więc raczej nie powinnaś się nudzić (wiem, że spoileruję, ale cóż poradzić ;d). Z przyjemnością poznam wszlekie opinie i nie myśl, że nie zniosę krytyki, wręcz przeciwnie- jest mi ona potrzebna jak powietrze, bo [pozwala dostrzec błędy stylistyczne, językowe itp (nie tyczy się to jednak np. prowadzenia relacji między bohaterami, bo to raczej rzecz gustu i upodobań blogera ;D).

      Pozdrawiam cię serdecznie i równie serdecznie zapraszam do pisania obszerniejszych komentarzy, w których jasno wytyka się błędy, zamieszcza ewentualne sugestie i pretensje lub chwali pracę blogera ;****

      Usuń