Możecie mnie uznać za histeryczkę albo wariatkę a jednak postanowiłam wrócić. Przekonała mnie do tego pewna dziewczyna, która zdecydowała się do mnie napisać na priv i wyjaśnić, dosyć obrazowo zresztą, swój punkt widzenia na tą moją nieoczekiwaną dezercję. Wciąż nie jestem przekonana czy to ma sens. Wciąż boję się, że to nie wypali i tylko się rozczaruję. Wciąż czuję, że wiele brakuje mi jeszcze do osiągnięcia poziomu o jakim marzę i wciąż mam wrażenie, że mój drugi blog o tej tematyce kładzie się cieniem na to opowiadanie. Mimo to postanowiłam spróbować, o ile dacie mi jeszcze szansę oczywiście ;) Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda dajcie proszę znać. Napiszcie co wam się podoba a co nie a ja spróbuję wyeliminować organizacyjne niedogodności, które sprawiają, że nie macie do mnie cierpliwości. Jeśli chodzi o samą historię, błędy czy styl również piszcie, krytyka zawsze pomagała mi się rozwijać i nie sądzę, żeby teraz miało być inaczej.
Co jeszcze mogę napisać? Od dzisiaj stawiam na wspólpracę między mną a wami, więc jeśli jesteście zainteresowani dajcie znać, a jeśli macie to gdzieś... Też dajcie znać xD przynajmniej będę miała jasny obraz sytuacji ;P
Oh, I know. You're that good, I'm that bad. But we'll meet in the hell anyway
Strony
▼
sobota, 5 grudnia 2015
czwartek, 12 listopada 2015
Zawieszenie
Dzisiejszy post jest smutny... Przynajmniej dla mnie xd To opowiadanie bardzo długo mi towarzyszyło- początkowo jedynie w wyobraźni, potem w moim fioletowym notesie i wreszcie postanowiłam je opublikować, pokazać światu. Jeszcze pamiętam, jaka byłam wtedy zestresowana, jak bardzo martwiłam się, że ta historia zostanie źle odebrana, że ludzie powiedzą mi to, co już sama wiedziałam- że nie potrafię pisać i że fabuła, którą tworzę nie nadaje się do publikacji.
Bywało różnie. Miałam momenty załamania, kłopoty z brakiem czasu i weny, z pogodzeniem prowadzenia kilku blogów jednocześnie. Byliście świadkami mojego dojrzewania i rozwoju jako blogerki i człowieka- nie zawsze w sensie pozytywnym, ale przecież każdy z nas popełnia błędy i każdy na tych błędach się uczy.
Chyba największą frajdę w tym wszystkim miałam, gdy tworzyłam opisy uczuć i zachowań bohaterów albo atmosfery panującej w danej scenie- to uwrażliwia nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na drugiego człowieka, uczy empatii i rozwija wyobraźnię. Nie potrafię nawet wyrazić co czułam, gdy coś wyszło tak, jak planowałam albo gdy coś w co wątpiłam okazywało się strzałem w dziesiątkę. Nie wiem czy zrozumiecie co mam na myśli czy nie, piszę chaotycznie, wiem. Musicie mi to niestety wybaczyć, ale jestem wzruszona. Właśnie kończy się jedna z moich licznych pisarskich przygód i chyba nadszedł czas, żeby wyjaśnić wam dlaczego.
Nie chodzi ani o brak weny czy czasu ani nawet o to, że przejadła mi się ta historia. Mam do niej ogromny sentyment i gdybym mogła napisałabym nawet i drugą jej część (coś w rodzaju sezonu 5? ^^), ale widzicie...to chyba nie ma sensu. Widzę spadającą liczbę wyświetleń i brak komentarzy i rozumiem co to oznacza. Nastąpiło drastyczne obniżenie zainteresowania tą historią i nie mogę pozostać na to obojętna. Wolę odejść teraz niż za miesiąc, dwa miesiące czy pół roku, gdy nikt już o tym opowiadaniu nie będzie pamiętał.
Mimo wszystko nie potrafię usunąć tego bloga ani oficjalnie go zamknąć. Może to śmieszne i dziecinne, ale boli mnie myśl, że w ten sposób definitywnie zamknę pewien etap w swojej blogowej karierze i stracę możliwość powrotu... Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, ale w tym przypadku nie mam wyjścia.
Powiedzmy, że opowiadanie jest zawieszone do odwołania, chociaż to odwołanie raczej nie nastąpi a nawet jeśli to nie prędko.
Dziękuję wszystkim komentatoromoraz czytelnikom za wspracie i poświęcony czas. Mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek to czyta nie jest zawiedziony. Coś się kończy a coś się zaczyna a ja usuwam się w cień i robię miejsce dla lepszych od siebie ;)
Przy okazji przypominam też, że chociaż ten blog już nie będzie funkcjonował jak dawniej to wciąż prowadzę inne blogi, które znajdziecie w zakładce (cóż za zaskoczenie... ^^) "Moje inne blogi" (Hate- so similar to love" też jest na podstawie TVD i jeśli i tam czegoś nie zawalę i nie stracę komentatorów i czytelników to poprowadzę tę historię do końca ;p).
Dziękuję wam wszystkim za uwagę ( o ile przeczytaliście cały ten nudny post xD) i mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy przy okazji moich innych opowiadań albo może tym razem waszej twórczości...
Pozdrawiam serdecznie
xOxO diem.carpe
Bywało różnie. Miałam momenty załamania, kłopoty z brakiem czasu i weny, z pogodzeniem prowadzenia kilku blogów jednocześnie. Byliście świadkami mojego dojrzewania i rozwoju jako blogerki i człowieka- nie zawsze w sensie pozytywnym, ale przecież każdy z nas popełnia błędy i każdy na tych błędach się uczy.
Chyba największą frajdę w tym wszystkim miałam, gdy tworzyłam opisy uczuć i zachowań bohaterów albo atmosfery panującej w danej scenie- to uwrażliwia nie tylko na świat zewnętrzny, ale i na drugiego człowieka, uczy empatii i rozwija wyobraźnię. Nie potrafię nawet wyrazić co czułam, gdy coś wyszło tak, jak planowałam albo gdy coś w co wątpiłam okazywało się strzałem w dziesiątkę. Nie wiem czy zrozumiecie co mam na myśli czy nie, piszę chaotycznie, wiem. Musicie mi to niestety wybaczyć, ale jestem wzruszona. Właśnie kończy się jedna z moich licznych pisarskich przygód i chyba nadszedł czas, żeby wyjaśnić wam dlaczego.
Nie chodzi ani o brak weny czy czasu ani nawet o to, że przejadła mi się ta historia. Mam do niej ogromny sentyment i gdybym mogła napisałabym nawet i drugą jej część (coś w rodzaju sezonu 5? ^^), ale widzicie...to chyba nie ma sensu. Widzę spadającą liczbę wyświetleń i brak komentarzy i rozumiem co to oznacza. Nastąpiło drastyczne obniżenie zainteresowania tą historią i nie mogę pozostać na to obojętna. Wolę odejść teraz niż za miesiąc, dwa miesiące czy pół roku, gdy nikt już o tym opowiadaniu nie będzie pamiętał.
Mimo wszystko nie potrafię usunąć tego bloga ani oficjalnie go zamknąć. Może to śmieszne i dziecinne, ale boli mnie myśl, że w ten sposób definitywnie zamknę pewien etap w swojej blogowej karierze i stracę możliwość powrotu... Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, ale w tym przypadku nie mam wyjścia.
Powiedzmy, że opowiadanie jest zawieszone do odwołania, chociaż to odwołanie raczej nie nastąpi a nawet jeśli to nie prędko.
Dziękuję wszystkim komentatoromoraz czytelnikom za wspracie i poświęcony czas. Mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek to czyta nie jest zawiedziony. Coś się kończy a coś się zaczyna a ja usuwam się w cień i robię miejsce dla lepszych od siebie ;)
Przy okazji przypominam też, że chociaż ten blog już nie będzie funkcjonował jak dawniej to wciąż prowadzę inne blogi, które znajdziecie w zakładce (cóż za zaskoczenie... ^^) "Moje inne blogi" (Hate- so similar to love" też jest na podstawie TVD i jeśli i tam czegoś nie zawalę i nie stracę komentatorów i czytelników to poprowadzę tę historię do końca ;p).
Dziękuję wam wszystkim za uwagę ( o ile przeczytaliście cały ten nudny post xD) i mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy przy okazji moich innych opowiadań albo może tym razem waszej twórczości...
Pozdrawiam serdecznie
xOxO diem.carpe
poniedziałek, 19 października 2015
Rozdział 18. Burza w szklance wody.
Wiem, że długo mnie nie
było. Nie będę się nawet usprawiedliwiać, tylko od razu przejdę
do konkretów.
Ten
rozdział początkowo spisałam w punktach z zamiarem trzymania
się ich ściśle, ale i tak mi to nie wyszło ^^ Czy podoba wam się
on taki czy lepszy byłby jednak mój pierwotny pomysł dowiem się,
kiedy już go opublikuję. Naprawdę mam problem z oceną tego
rozdziału, mam nadzieję, że mi pomożecie ^^ Wiem, że brakuje w
nim akcji, ale musicie przez niego przebrnąć, żeby zrozumieć
dalszą część tego opowiadania i wydarzenia, które będą miały
miejsce tuż po tym rozdziale.
A teraz serdecznie zapraszam do zapoznania się z jego, dość wątpliwej jakości, treścią ;P
Enjoy :****
Biegła ile sił w nogach,
gnana nowym strachem o przyszłość swoją i swoich przyjaciół.
"Proszę,
żeby to był tylko sen. To się nie dzieje naprawdę!"- huczało
jej w głowie jak wyjątkowo natrętna melodia.
Oddychała ciężko, z
prędkością światła mijając kolejne samochody, domy i
przechodniów. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazła z
pewnością doceniłaby to niesamowite doświadczenie mknięcia
niezauważenie ulicami Mystick Falls i tę namiastkę wolności,
którą odczuwała dzięki wiatrowi, targającemu jej włosy i
pozwalającemu wreszcie odetchnąć pełną piersią. To były jedne
z tych nielicznych chwil, gdy błogosławiła swój wampiryzm i teraz
nie mogła się tym nawet cieszyć. Strach i zniecierpliwienie,
dławiące ją w gardle, przyspieszające puls i częstotliwość
bicia serca sprawiły, że poczuła się bardziej ludzka niż przed
swoją śmiercią i bynajmniej nie była z tego powodu zadowolona.
Bezsilność ją zabijała, rozrywała od środka na malutkie, pełne
rozpaczy kawałeczki, które nie marzyły o niczym innym niż
zniknięcie pod powierzchnią ziemi. To byłoby błogosławieństwo
dla wszystkich jej bliskich, na których po raz kolejny sprowadziła
zagładę. Ile cierpienia można znieść, jak wiele można wybaczyć?
Tak bardzo nie chciała dożyć dnia, w którym ujrzy pogardę i
zawód w oczach najbliższych, a jednak wiedziała, że zbliża się
on nieubłaganie. Przecież to tylko kwestia czasu aż straci ich
wszystkich, aż dotrze do nich, że cały ból, jaki ich spotkał,
dotknął ich z jej powodu. Tak bardzo pragnęła ulżyć im w
cierpieniu a nawet nie wiedziała jak to zrobić.
Pogrążona we własnych
myślach nawet nie zauważyła, gdy dotarła pod sam dom Bonnie. Nie
wahając się ani chwili załomotała w drzwi desperacko, z siłą o
wiele większą, niż początkowo zaplanowała. Wampirza porywczość
dała o sobie znać znów w tym najmniej odpowiednim momencie i dłoń
Eleny przeszła na wylot przez drzwi. Drewno boleśnie obtarło jej
kostki, ale dziewczyna z ledwością to zauważyła. Uporczywy ból
pomógł jej jedynie odrobinę ukoić nerwy i poukładać myśli, ale
przy tym spowodował, że do jej oczu napłynęły łzy, dające
upust emocjom, które w tej chwili przeżywała.
Elena zacisnęła powieki nie
chcąc, aby wytrysnęły na policzki i nasłuchiwała odgłosów,
wydobywających się z domu. Już wcześniej, gdy jej ręka przebiła
drzwi usłyszała wrzask, zapewne spowodowany strachem i
zaskoczeniem, a teraz doszły do tego odgłosy szamotaniny, kłótni
i wreszcie, po niesłychanie dłużącej się minucie, gdy Elena już
myślała, że jej ręka od nadgarstka aż po czubki palców będzie
pierwszą w dziejach wampiryzmu częścią ciała, nadającą się do
amputacji usłyszała szybkie, niecierpliwe kroki. Ktoś
zdecydowanym, wściekłym gestem pociągnął klamkę i po chwili w
progu ukazała się jej przyjaciółka we własnej osobie.
Na moment Elenie po prostu
odebrało mowę. Z jednej strony to była ta sama ciemnoskóra,
smukła Bonnie, z którą dorastała, ale z drugiej coś się w niej
zmieniło, choć dziewczyna nie do końca umiała sprecyzować, co
dokładnie. Musiała przyznać, że w granatowej, połyskliwej
bluzeczce na ramiączkach i dżinsowych, przetartych szortach,
eksponujących jej długie nogi oraz w perfekcyjnym, idealnie
podkreślającym kształt i barwę jej oczu makijażu wyglądała
po prostu rewelacyjnie, ale przy tym uwadze wampirzycy nie uszedł
fakt, że w związku z tym miała zapewne mnóstwo czasu na
dopracowanie kreski nad górną powieką czy sposobu połączenia i
roztarcia cieni tak, by stworzyć efekt przydymionego smooky
eye. Bonnie którą znała była bohaterką, która od poniedziałku
do piątku służyła radą swoim przyjaciołom, studiowała księgi
zaklęć i szukała niekonwencjonalnych rozwiązań magicznych
problemów, a co weekend stawała w obronie tego, w co wierzyła i
ratowała świat. Nie starczało jej czasu na takie przyziemne
zajęcia jak ślęczenie przed lustrem i opracowywania nowych
sposobów malowania się. To zwyczajnie nie było w jej stylu.
Nie to jednak najbardziej
zszokowało Elenę a wyraz oczu czarownicy. Jej spojrzenie, pełne
wściekłości, chłodu i dystansu sprawiło, że Elena zadrżała
niemal konwulsyjnie i natychmiast przypomniała sobie, po co tu
przyszła. Wszystko wróciło do niej ze zdwojoną siłą i nim się
obejrzała już ściskała przedramię Bonnie w rozpaczliwym geście,
jakby bała się, że ta może jej uciec.
– Bonnie,
musisz mi pomóc – wyszeptała, cała drżąca – Damon znów
narozrabiał i ściągnął na nas wszystkich kłopoty... Oni mają
moją krew, chcą zemsty i mogą zrobić nam krzywdę... Mają
Caroline, jeśli nie dostaną tego, czego pragną.... Jeśli Jeremy
nie dokona kolejnych morderstw...Tylko ty, tylko ty możesz...
Rozumiesz, Bonnie? Potrzebujemy cię... Tylko ty... Musisz to zrobić.
Zdawała sobie sprawę, że
mówi bez ładu i składu, ale wiedziała też, że Bonnie którą
znała ją zrozumie. W końcu była jej najlepszą przyjaciółką i
choć przeszła wiele to do tej pory ani razu jej nie zawiodła
nawet, jeśli Elena życzyła sobie, by ta dała sobie spokój z tymi
pełnoetatowymi misjami ratunkowymi w obawie, że z którejś z
takich misji czarownica nie wyjdzie cało.
No cóż, życzenia nie zawsze
spełniają się w odpowiedniej chwili. Bonnie spojrzała na swoje
przedramię i mrużąc oczy z wyraźną wściekłością wyszarpnęła
się z uścisku wampirzycy. Elena nawet nie próbowała jej
powstrzymać. W tej chwili to już nie miało najmniejszego sensu. Po
raz kolejny podjęła się walki o życie swoje i najbliższych, ale
tym razem doskonale wiedziała, że przegrała.
Nie,
wcale nie zamierzała się poddać. Nie mogła zrezygnować wiedząc,
że jej przyjaciele tak bardzo na nią liczą. Wiedziała też, że
wycofanie się to najlepsze, co Bonnie mogła w tej sytuacji zrobić
dla siebie i nie miała do niej o to pretensji. Wiedziała jednak, że
teraz już nic nie będzie takie jak dawniej i ta myśl rozdzierała
jej serce. Jej oczy napełniły się łzami i Elena zakryła usta
dłońmi, zduszając szloch. Czas stanął w miejscu a cały świat
skurczył się do nich dwóch- Bonnie i Eleny, czarownicy i
wampirzycy, niegdyś najlepszych przyjaciółek, teraz wpatrujących
się w siebie nawzajem zupełnie, jakby widziały się po raz
pierwszy w życiu.
Powietrze
aż drgało od nagromadzonego napięcia i Elena miała wrażenie, że
wystarczy jeden nieostrożny ruch by któraś z nich straciła nad
sobą panowanie.
I
wtedy niepostrzeżenie za plecami Bonnie pojawił się Ben,
przerywając to dziwne połączenie. Ubrany był jedynie w jasne
jeansy i Elena w tej chwili była w stanie policzyć wszystkie jego
mięśnie na klatce piersiowej. W złotych jak zboże włosach lśniły
krople wody świadczące o tym, że dopiero co wyszedł spod
prysznica a wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Ze stoickim
spokojem przeniósł spojrzenie z Eleny na Bonnie a potem na
dziurę w drzwiach. W jego oczach błysnęło zrozumienie.
– Myślę,
że na ciebie już czas Eleno – powiedział z nutką współczucia
w głosie.
Tylko
tyle, jedno krótkie zdanie a Elena poczuła się jakby dostała
obuchem w głowę. Zamknęła oczy, licząc w myślach do dziesięciu
i starając się przy tym uspokoić oddech. Po jej policzkach, jedna
za drugą, stoczyły się perłowe łzy. Nie krzyczała, nie
szlochała, ale chyba ten niemy płacz był jeszcze gorszy niż gdyby
zaczęła się awanturować. Gdy ponownie otworzyła oczy i
napotkała nieprzejednane spojrzenie Bonnie i smutny wzrok Bena
pokręciła głową jakby nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę
a potem szepnęła jedynie ciche: "Powodzenia" i nim się
obejrzeli zniknęła w mrokach nocy.
****
Obudził
ją zapach zgnilizny i zatęchły odór śmierci. Mimo, że jej
wampirzy staż był stosunkowo krótki nie mogła tego pomylić z
niczym innym. Od ponad dwóch lat notorycznie miała do czynienia z
okrucieństwem, bólem i stratą i chyba nie byłaby w stanie zliczyć
w ilu pogrzebach od czasu przybycia do miast braci Salvatore
uczestniczyła. Przez ten czas zdążyła się już nauczyć, że
śmierć nigdy nie przychodzi i nie odchodzi niezauważona, że
zawsze pozostawia po sobie ślad. Ktoś, kto nigdy nie był świadkiem
jej nadejścia może go nawet nie zauważyć, ale Caroline nie
zapomniała tej chwili, gdy sama ową śmierć niosła i uczuć,
które jej wówczas towarzyszyły. Nie miała pojęcia co się z nią
dzieje i gdzie jest, ale była pewna, że niedawno ktoś tu umarł.
Dziewczyna
jęknęła cicho i niepewnie uchyliła powieki. Pierwszym, co ją
uderzyło, zszokowało i zaniepokoiło, oprócz tych okropnych
zapachów, był fakt, że nic nie widziała. Znajdowała się w
jakimś ciemnym pomieszczeniu, ale to nie wyjaśniało, dlaczego
miała tak utrudnioną widoczność- od czasu przemiany nic podobnego
jej się nie przytrafiło. Chciała przetrzeć oczy wierzchem dłoni,
ale okazało się, że ręce ma skrępowane za plecami. Za każdym
razem, gdy próbowała wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch, uwolnić
się, miała wrażenie, jakby sznury, którymi była związana paliły
jej skórę. Całe ciało bolało ją koszmarnie i choć wiedziała,
że podobnego bólu już kiedyś doświadczyła nie potrafiła
skojarzyć go z żadnym konkretnym wydarzeniem. Potrzebowała sporej
chwili, by połączyć wszystkie fakty.
Palące
sznury- werbena.
Ogólne
wyczerpanie- brak pożywienia.
Skrępowane
ręce i pobudka w nieznanym, przerażającym miejscu- kłopoty.
Nie
zdążyła się jednak porządnie zastanowić, co to wszystko razem
zebrane do kupy tak naprawdę oznacza, gdy usłyszała metalowy
zgrzyt odsuwanej zasuwy i pomieszczenie nagle zalało ostre
światło jarzeniowej lampy. Na moment Caroline została całkowicie
oślepiona, a gdy powoli zaczęła odzyskiwać ostrość widzenia
ujrzała nad sobą postać mężczyzny.
Najpierw
dostrzegła mieniące się w świetle lampy miedzianozłote włosy,
potem ostro zarysowaną szczękę, miękkie, wykrzywione w kpiącym
uśmiechu wargi i wreszcie mroczne, czarne jak północ oczy. To
wszystko wydawało jej się dziwnie znajome i jednocześnie
nieskończenie przerażające. Potrzebowała dobrej chwili, żeby
zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje.
–
Kol? – wychrypiała
niepewnie.
Pierwotny
roześmiał się okrutnym śmiechem szaleńca, jakby jej strach i
bezsilność stanowiły dla niego rozrywkę.
–
Witaj aniołku – rzucił
wesoło – długo spałaś, już zaczynałem się obawiać, że się
nie obudzisz. A tego to mój braciszek z pewnością nie wybaczyłby
mi w najbliższym czasie – zacmokał z udawanym żalem.
Caroline
jednak w ogóle go nie słuchała. Korzystając z okazji rozejrzała
po swoim więzieniu i od razu tego pożałowała.
Znajdowała
się w jakiejś zatęchłej piwnicy, przypominającej lochy
Salvatore'ów. Ściany z czerwonej cegły poznaczone były
gdzieniegdzie przez pleśń i zgniliznę, kamienną podłogę
pokrywała gruba warstwa kurzu i Caroline nie dopatrzyła się nawet
małego lufciku, nie mówiąc już o prawdziwym oknie. Jednak tym, co
sprawiło, że krzyknęła z przerażenia był stos ludzkich,
zakrwawionych ciał, leżących obok niej.
"Wiedziałam,
że ktoś tu umarł"- przeszło jej przez myśl. I wtedy
zrozumiała, że to, co wzięła za odór śmierci, było po prostu
zapachem krwi, zmieszanej z werbeną.
– Mam nadzieję, że ci się tu podoba, bo trochę tu posiedzisz – ciągnął tymczasem Kol, zupełnie niezrażony jej wyraźnym brakiem zainteresowania tematem – masz szansę zawrzeć nowe znajomości, więc nie powinno być tak źle – dodał złośliwie, wskazując na trupy, leżące pod jego nogami i niby to czułym gestem pogładził ją po twarzy. Caroline skrzywiła się i odruchowo spróbowała się od niego odsunąć. Nadgarstkami otarła o linę, którą były spętane i poczuła jak skóra w miejscach zetknięcia ze sznurem pali ją żywym ogniem. Syknęła z bólu i zacisnęła zęby, z całym wysiłkiem woli powstrzymując krzyk. Ból ją otrzeźwił, pomógł oczyścić umysł i jakkolwiek idiotycznie to brzmi była za to wdzięczna mimo, że miała wrażenie, jakby jej dłonie i stopy zanurzono w żrącym kwasie. Nie miała jednak zamiaru dać Kolowi satysfakcji większej niż ta, którą aktualnie odczuwał.
– O co w tym wszystkim chodzi? Czego ode mnie chcesz? – wysyczała z jadem – i co to za... ludzie – zawahała się przy ostatnim słowie, wskazując z obrzydzeniem ciała, leżące jedne na drugich.
– Twoi nowi współlokatorzy, miejscowi turyści – Kol nonszalancko wzruszył ramionami – spokojnie, nie znajdziesz tu nikogo z twoich znajomych – dodał, a jego oczy rozbłysły złośliwym rozbawieniem .
– Zabiłeś Meredith, Shane'a, Marthę, Mathew, Abby... – to nie było pytanie. Oczy Caroline błyszczały czystą nienawiścią i gdyby tylko nadarzyła się okazja dziewczyna z pewnością przebiłaby go kołkiem z białego dębu.
– Mam nadzieję, że ci się tu podoba, bo trochę tu posiedzisz – ciągnął tymczasem Kol, zupełnie niezrażony jej wyraźnym brakiem zainteresowania tematem – masz szansę zawrzeć nowe znajomości, więc nie powinno być tak źle – dodał złośliwie, wskazując na trupy, leżące pod jego nogami i niby to czułym gestem pogładził ją po twarzy. Caroline skrzywiła się i odruchowo spróbowała się od niego odsunąć. Nadgarstkami otarła o linę, którą były spętane i poczuła jak skóra w miejscach zetknięcia ze sznurem pali ją żywym ogniem. Syknęła z bólu i zacisnęła zęby, z całym wysiłkiem woli powstrzymując krzyk. Ból ją otrzeźwił, pomógł oczyścić umysł i jakkolwiek idiotycznie to brzmi była za to wdzięczna mimo, że miała wrażenie, jakby jej dłonie i stopy zanurzono w żrącym kwasie. Nie miała jednak zamiaru dać Kolowi satysfakcji większej niż ta, którą aktualnie odczuwał.
– O co w tym wszystkim chodzi? Czego ode mnie chcesz? – wysyczała z jadem – i co to za... ludzie – zawahała się przy ostatnim słowie, wskazując z obrzydzeniem ciała, leżące jedne na drugich.
– Twoi nowi współlokatorzy, miejscowi turyści – Kol nonszalancko wzruszył ramionami – spokojnie, nie znajdziesz tu nikogo z twoich znajomych – dodał, a jego oczy rozbłysły złośliwym rozbawieniem .
– Zabiłeś Meredith, Shane'a, Marthę, Mathew, Abby... – to nie było pytanie. Oczy Caroline błyszczały czystą nienawiścią i gdyby tylko nadarzyła się okazja dziewczyna z pewnością przebiłaby go kołkiem z białego dębu.
"Jaka
szkoda, że nie ma takiego do dyspozycji"- pomyślał Kol i
zaśmiał się pod nosem.
– Nie ja ich zabiłem złotko – przypomniał jej – ja tylko pomogłem łowcy dopełnić przeznaczenie.
– A Tyler? – imię ukochanego z trudem opuściło jej usta, powodując ucisk w piersi.
– Nie ja ich zabiłem złotko – przypomniał jej – ja tylko pomogłem łowcy dopełnić przeznaczenie.
– A Tyler? – imię ukochanego z trudem opuściło jej usta, powodując ucisk w piersi.
"Nie
rozpłaczę się. Nie tu i nie teraz, nie przy nim"- powtarzała
w duchu niczym mantrę.
– Tyler był tylko głupim chłopczykiem, który sądził, że jest sprytny a został pokonany swoją własną bronią
– odparł Kol tonem, jakim matka tłumaczy dziecku, dlaczego nie dostało cukierka – Wiesz, co ten głupiec wyprawiał? – w ułamku sekundy Pierwotny znalazł się znów przy niej i zamknął jej drobną twarz w kleszczach swoich palców, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. – twój kochaś zasłużył na każdą chwilę agonii, którą mu zapewniłem. Sądził, że nie dowiemy się, że skumał się z naszym największym wrogiem, ale okazało się, że nie był tak dobry w zacieraniu śladów, jak mu się wydawało.
– Co masz na myśli? – w oczach Caroline zebrały się łzy bólu i bezsilności.
– Zabawnie było obserwować, jak biegacie w kółko za własnym ogonem –kontynuował blondyn, całkowicie ignorując jej pytanie – i musisz przyznać, że ten z numer z zahipnotyzowaniem Matta był mistrzowski.
– Jaki znów numer? – Caroline ściągnęła brwi w konsternacji.
–Typowa z ciebie blondynka – Kol przewrócił oczami i pokręcił głową z politowaniem – no dalej, dodaj dwa do dwóch. Przecież twój ohydny koleżka był na miejscu, gdy to się stało. Nikogo nie zdziwiło, że pamiętał w jaki sposób umarł kundel a nie pamiętał kto to zrobił?
– Byliśmy zbyt zajęci zbieraniem resztek mojego chłopaka z trawy – warknęła dziewczyna ciesząc się w duchu, że odzyskała choć część swojego dawnego wigoru.
– Tyler był tylko głupim chłopczykiem, który sądził, że jest sprytny a został pokonany swoją własną bronią
– odparł Kol tonem, jakim matka tłumaczy dziecku, dlaczego nie dostało cukierka – Wiesz, co ten głupiec wyprawiał? – w ułamku sekundy Pierwotny znalazł się znów przy niej i zamknął jej drobną twarz w kleszczach swoich palców, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. – twój kochaś zasłużył na każdą chwilę agonii, którą mu zapewniłem. Sądził, że nie dowiemy się, że skumał się z naszym największym wrogiem, ale okazało się, że nie był tak dobry w zacieraniu śladów, jak mu się wydawało.
– Co masz na myśli? – w oczach Caroline zebrały się łzy bólu i bezsilności.
– Zabawnie było obserwować, jak biegacie w kółko za własnym ogonem –kontynuował blondyn, całkowicie ignorując jej pytanie – i musisz przyznać, że ten z numer z zahipnotyzowaniem Matta był mistrzowski.
– Jaki znów numer? – Caroline ściągnęła brwi w konsternacji.
–Typowa z ciebie blondynka – Kol przewrócił oczami i pokręcił głową z politowaniem – no dalej, dodaj dwa do dwóch. Przecież twój ohydny koleżka był na miejscu, gdy to się stało. Nikogo nie zdziwiło, że pamiętał w jaki sposób umarł kundel a nie pamiętał kto to zrobił?
– Byliśmy zbyt zajęci zbieraniem resztek mojego chłopaka z trawy – warknęła dziewczyna ciesząc się w duchu, że odzyskała choć część swojego dawnego wigoru.
Kol
uśmiechnął się po raz kolejny i założył jej zbłąkany złoty
lok za ucho. Caroline podskoczyła w miejscu, jakby sam jego dotyk ją
parzył i chwilę później syknęła z bólu, gdy znów poczuła
pieczenie w nadgarstkach.
– Nie wiem, co takiego mój brat w tobie widzi – powiedział Kol, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem dziecka podczas swojej pierwszej wizyty w zoo – przeciętna uroda, brak siły, charakteru, nie uczysz się na błędach i nie masz za grosz instynktu samozachowawczego... Nik pewnie świetnie spełnia się w roli worka treningowego i czynnego dwadzieścia cztery na dobę telefonu zaufania.
– Nie wiem o
czym mówisz – prychnęła Caroline – i nie wierzę, że to
powiem, ale nie dorastasz Klausowi do pięt. – Nie wiem, co takiego mój brat w tobie widzi – powiedział Kol, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem dziecka podczas swojej pierwszej wizyty w zoo – przeciętna uroda, brak siły, charakteru, nie uczysz się na błędach i nie masz za grosz instynktu samozachowawczego... Nik pewnie świetnie spełnia się w roli worka treningowego i czynnego dwadzieścia cztery na dobę telefonu zaufania.
–
Uważasz, że uczynisz go
bardziej ludzkim? – Kol roześmiał się gardłowo, jakby usłyszał
dobry żart – w takim razie pozbawię cię złudzeń- gdy tylko cię
bzyknie przestanie się starać. Moja rada? Nie oddawaj mu się.
– Jesteś obrzydliwy – wycedziła wampirzyca przez zaciśnięte zęby.
– Za to ty jesteś morderczynią – odparł Kol gładko – nie sądziłaś chyba, że to ja osuszyłem z krwi tych wszystkich obleśnych ludzi? Nie zniżam się do picia z żył bezdomnych.
– Jesteś obrzydliwy – wycedziła wampirzyca przez zaciśnięte zęby.
– Za to ty jesteś morderczynią – odparł Kol gładko – nie sądziłaś chyba, że to ja osuszyłem z krwi tych wszystkich obleśnych ludzi? Nie zniżam się do picia z żył bezdomnych.
Caroline
zamarła na dobrą minutę, jej oczy rozszerzyły się ze strachu a
oddech drastycznie przyspieszył. Kol z nieopisaną przyjemnością
obserwował jej wewnętrzną walkę.
– Co? – wyjąkała w końcu – nie, to niemożliwe... Przecież dopiero co się ocknęłam... Pamiętałabym !
– Niekoniecznie – Kol popukał się w skroń z okrutnym uśmieszkiem, błąkającym się po wargach – zadziwiające, że wampir na głodzie zachowuje się jak szczur w ściekach i obojętna mu jakość posiłku.
– Pierwotny z całej siły ścisnął jej gardło, skutecznie odcinając jej dopływ powietrza i zachichotał z satysfakcją – nie masz tyle szczęścia co ten wasz cały Mutt. W przypadku twojego umysłu moja droga siostrzyczka nie zepsuje mi dobrej zabawy –dodał i ignorując jej protesty wolną ręką sięgnął do stosu ciał i uniósł jedno z nich, drobnego chłopaka, jakby ważył nie więcej niż gram i przytknął jego wciąż krwawiącą ranę do jej warg.
– Czujesz to? – szeptał – słyszysz słaby puls, czujesz bijące serce? Za kilka sekund stanie a to wszystko dzięki tobie moja droga. Cóż za wspaniałe uczucie.
– Co? – wyjąkała w końcu – nie, to niemożliwe... Przecież dopiero co się ocknęłam... Pamiętałabym !
– Niekoniecznie – Kol popukał się w skroń z okrutnym uśmieszkiem, błąkającym się po wargach – zadziwiające, że wampir na głodzie zachowuje się jak szczur w ściekach i obojętna mu jakość posiłku.
– Pierwotny z całej siły ścisnął jej gardło, skutecznie odcinając jej dopływ powietrza i zachichotał z satysfakcją – nie masz tyle szczęścia co ten wasz cały Mutt. W przypadku twojego umysłu moja droga siostrzyczka nie zepsuje mi dobrej zabawy –dodał i ignorując jej protesty wolną ręką sięgnął do stosu ciał i uniósł jedno z nich, drobnego chłopaka, jakby ważył nie więcej niż gram i przytknął jego wciąż krwawiącą ranę do jej warg.
– Czujesz to? – szeptał – słyszysz słaby puls, czujesz bijące serce? Za kilka sekund stanie a to wszystko dzięki tobie moja droga. Cóż za wspaniałe uczucie.
Caroline
wcale nie chciała pić. Opierała się, krzyczała a po jej
policzkach płynęły łzy. Jej usta wypełniły się krwią i
wreszcie musiała przełknąć, by się nie zadławić.
Jej
całe ciało eksplodowało bólem. Krew, niczym żrący kwas,
spływała przełykiem i do żołądka, wypalając po drodze
wszystkie narządy. Caroline miała wrażenie, że w jej wnętrzu
wzniecono ogień, rozpalono słońce, które truło jej organizm i
spalało na popiół.
Wiedziała,
że to pułapka. Krew chłopaka zawierała werbenę, truła ją. Nie
mogła się odsunąć a każda kolejna kropla zamiast ją wzmacniać,
tylko ją osłabiała. Słyszała ostatnie, słabe odgłosy serca,
dudniącego w jego piersi i marzyła, by to się wreszcie skończyło.
Była na skraju wyczerpania i ciemność, która nastąpiła chwilę
później przyjęła z nieopisaną radością, niczym starego
przyjaciela.
****
Elena
długo nie mogła dojść do siebie po wydarzeniach w domu Bonnie.
Uciekła stamtąd jak zwykły tchórz i nogi same ją poniosły
nieopodal studni, przy której niegdyś bawiła się z przyjaciółmi
i z której prawie półtora roku temu ratowała Stefana, gdy ten
wskoczył tam w poszukiwaniu księżycowego kamienia a potem nie mógł
się stamtąd wydostać z powodu werbeny, która Maison, wujek
Tylera, dodał do znajdującej się w niej wody. To tam, w cieniu
rozłożystej brzozy spoczywał jej najlepszy przyjaciel i matka
Bonnie.
Po
raz kolejny płakała nad mogiłą Tylera, tym razem nie z powodu
jego śmierci, lecz utraty kolejnej ważniej osoby, Wiedziała, że
Bonnie mimo wszystko podjęła słuszną decyzję, ale powody, dla
których zachowała się w ten sposób były czynnikiem, z którym
nie potrafiła się pogodzić. W tak krótkim odstępie czasu
straciła przyjaciela, potem brata, który nagle ją znienawidził,
przyjaciółkę... W sumie to dwie, bo nie była pewna, czy sama da
radę uratować Caroline. Nie mogła liczyć na pomoc braci
Salvatore, którzy zawsze wspierali ją w takich sytuacjach, bo ci
byli pod całkowitym urokiem Kola i mogli stanowić nie małe
zagrożenie. Bonnie jasno dała do zrozumienia, jaki jest jej
stosunek w tej sprawie, Pierwotni prowadzili własne śledztwo i nie
bawili się w żadne sojusze zwłaszcza, że tu chodziło o ich brata
i dziewczynę, która dla Klausa była chyba kimś więcej niż tylko
przeszkodą w drodze do osiągnięcia wielkości, Tyler nie żył a
Matt, choć cudowny, waleczny i zawsze pomocny był tylko
człowiekiem, którego nie mogła narażać na niebezpieczeństwo
większe niż to, w którym już się znajdował. Czuła się
całkowicie bezsilna wobec całego zła, jakie ją spotkało i
kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować.
Kol
pragnął ukarać swoje rodzeństwo i pokonać tego całego Marcela,
kimkolwiek on był, i to dlatego zamieniał w wampiry tych wszystkich
ludzi. To dlatego zginęli profesor Shane, Meredith, Martha, Mathew,
matka Bonnie i mnóstwo innych, dobrych ludzi. To on lub ktoś z jego
podwładnych zabił Tylera, to przez niego Bonnie nie chciała jej
znać i to on uprowadził Caroline. To wszystko przez niego, przez
nich wszystkich...
Przez
tych cholernych Pierwotnych.
W
umyśle Eleny znów zapłonął gniew. Przepływ adrenaliny
spowodował nagłe uderzenie gorąca, osuszając łzy. To wszystko
była ich wina, od samego początku. To przez nich ani ona ani jej
najbliżsi nie mogli żyć normalnie.
"Jeśli
chcesz, żeby coś zostało zrobione porządnie, musisz zająć się
tym osobiście"-pomyślała, otarła twarz z resztek wilgoci i
sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów, wyciągając z niej telefon.
Gdy wybierała tak długo nieużywany numer ani trochę nie
przypominała tej bezbronnej, przytłoczonej problemami dziewczynki
sprzed paru minut. Teraz jej oczy błyszczały niezłomną
determinacją a usta wykrzywiał nieco kpiarski, figlarny, złośliwy
uśmieszek. Chyba nadszedł czas, by po tylu latach ona również
włączyła się do gry, prawda?
Głos
po drugiej stronie telefonu odezwał się już po trzecim sygnale.
–
Jer? Chyba nadszedł czas na
małe, rodzinne spotkanko.
****
Niedługo
potem Elena wróciła do domu Caroline. Wiedziała, że to, co
planuje jest niesamowicie ryzykowne i ma wątpliwą szansę
powodzenia, ale wiedziała także, że nie ma wyboru, że to jedyny
sposób, by wziąć sprawy w swoje ręce. Mimo całej beznadziejności
sytuacji, w której się znalazła przepełniała ją niesamowita
siła. Pod wpływem impulsu podjęła szaloną, nieprzewidywalną w
skutkach i zapewne beznadziejnie głupią decyzję i przez myśl
przeszło jej, że Damon byłby z niej dumny.
Liz
Forbes słyszała już od progu. Kobieta znajdowała się w kuchni i
z wyraźnym zdenerwowaniem rozmawiała z kimś przez telefon. Elena
mimo swojego wampirzego słuchu nie rozróżniała słów jej
rozmówcy, doskonale za to słyszała słowa, które ze wzburzeniem
wykrzykiwała pani szeryf.
–To
jakiś obłęd Mark! Kompletne szaleństwo... Nie, nie wiem co się
stało... Mark, przecież Enzo zastępuje mnie w tym tygodniu, wiesz,
że mam kłopot z Caroline... Dobrze, rozumiem... W takim razie daj
mi znać... Jasne, ty też...
–
Co się dzieje? – spytała
Elena z niepokojem, gdy blondynka zakończyła połączenie i ze
znużeniem pocierając skronie odłożyła telefon na kuchenny blat.
Na dźwięk jej głosu Liz podskoczyła gwałtownie i złapała się
za serce.
–
Ach, to ty kochanie –westchnęła
z nieskrywaną ulgą – zapomniałam, że potrafisz się skradać
bezszelestnie.
–
Spodziewałaś się kogoś
innego? – Elena podeszła do Liz i z troską ścisnęła jej ramię
w geście otuchy.
–
Nie wiem skarbie, ale tu dzieje
się coś dziwnego i myślę, że znów ma to związek z... –zawahała
się na moment i zerknęła na dziewczynę z ukosa niepewna, czy
powinna powiedzieć to na głos.
– Z
wampirami? – podpowiedziała Elena ze smutnym półuśmiechem. Liz
po raz kolejny westchnęła ciężko a na jej czole pojawiły się
niewielkie bruzdy, świadczące o tym, z jak wieloma zmartwieniami w
tej chwili się zmaga.
–Wiem,
że wy nam nie zagrażacie, ale jednak dzieje się tu coś złego...
Te niedawne zniknięcia i teraz to...
–To
znaczy co? Wiesz, że nie musisz mnie już chronić, mogłabym ci
pomóc –zachęciła ją Elena.
Liz
przyjrzała jej się uważnie a potem podeszła do okna i oparła
czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz dzieci bawiły się na placu
zabaw, raz po raz wybuchając pieszczącym uszy, rozkosznym śmiechem,
nie zdając sobie jeszcze sprawy z okrucieństwa świata, w którym
żyły. Ich rodzice również nie mieli pojęcia, że w ciągu jednej
sekundy może z nich pozostać krwawa miazga. Żyli szybko, w biegu,
planując przyszłość, która wcale nie musiała nadejść.
Niejednokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy Liz obserwując panoramę
miasta czy patrolując ulice miała ochotę zatrzymać tych
wszystkich pędzących, rozchichotanych, zapracowanych ludzi i
krzyknąć: "Wynoście się z miasta! Tu nie jest bezpiecznie!".
Najgorsze w tym wszystkim było to, że dzieciaki, za które czuła
się odpowiedzialna, w tym jej własna córka, były bezpośrednio
związane z każdym z zagrożeń, czyhających na mieszkańców.
–To
wygląda tak, jakby ktoś próbował wykończyć Radę – odezwała
się wreszcie a w jej głosie Elena wyczuła bezmierny strach i
wycieńczenie – kilkoro Fellów ostatnio po prostu rozpłynęło
się w powietrzu. Dziś mój współpracownik, Mark Young,
poinformował mnie, że część członków Rady w ogóle nie
pojawiła się w pracy. Brakuje Kate i Bryana Fellów, Chrostophera
Wilda, Amandy Skinner, Lisy White. Ktoś zgłosił zaginięcie
pastora Younga po tym, jak od dwóch dni nie dawał znaku życia i
przestał prowadzić jakiekolwiek msze, nie odwołując ich
uprzednio. W dodatku nie mogę dodzwonić się do Caroline i martwię
się o nią.
Kobieta
spojrzała jej prosto w oczy a choć Elena starała się z całych
sił nie potrafiła wytrzymać jej przenikliwego spojrzenia.
Odwróciła wzrok przygryzając dolną wargę. Szeryf Forbes w
rozmowie z tym całym Markiem miała rację, to czyste szaleństwo.
Elena doskonale rozumiała obawy jej co do tych zniknięć. W gardle
jej zaschło na myśl, że to znów sprawka Kola, ale co mogła
powiedzieć?
"Proszę
Liz, nie martw się, to wina niezrównoważonej rodzinki pierwotnych
wampirów. To przez nich zginęli ci wszyscy ludzie i sądzę, że to
z ich winy twoi koledzy i pastor Young nie pojawili się w pracy, ale
spoko, jakoś to załatwię. Wspominała już, że mają twoją
córkę?".
Jej
umysł pracował na najwyższych obrotach, ale choć łączyła ze
sobą wszystkie fakty wciąż miała wrażenie, że coś jej umyka.
Brakowało jednego, istotnego fragmentu układanki. Jednego jednak
była pewna na sto procent.
–Liz,
obiecaj mi, że nie wyjdziesz dziś z domu – wyszeptała niemal
błagalnie. Kobieta zmarszczyła brwi.
–Ty
wiesz co się dzieje – to nie było pytanie. W głosie Liz Elena
wyczuła oskarżającą nutę. Dziewczyna zacisnęła zęby z siłą
imadła i zwinęła dłonie w pięści, zmuszając się, by spojrzeć
jej prosto w oczy. Chciała być stanowcza, zdecydowana,
nieprzejednana i sądząc po wyrazie twarzy pani Forbes chyba jej się
to udało.
–Jeśli
mnie posłuchasz wszystko się jakoś ułoży –powiedziała tonem
generała, wydającego rozkaz – uratujemy Caroline i to, co
pozostało z Rady.
Twarz
Liz gwałtownie pobladła.
–
Co masz na myśli mówiąc;
"Uratujemy Caroline?" – wyszeptała.
"Ale
ja mam długi język"- pomyślała Elena, przygryzając dolną
wargę i bez słowa ruszyła na górę, do pokoju, który zajmowała
od czasu, gdy wyprowadziła się z pensjonatu.
–
Elena?! Elena, wracaj tu
natychmiast! – słyszała zbliżające się z każdą sekundą
nawoływania pani Forbes. Zignorowała to jednak i zabrała się za
to, po co tu przyszła. Spod łóżka wyciągnęła sportową torbę
i w wampirzym tempie zaczęła wrzucać do niej wszystkie
najważniejsze sprzęty, które, jak sądziła, mogły się jej
przydać. Oniemiała Liz zatrzymała się w progu pokoju nie
wiedząc jak zareagować na to, co miała przed swoimi oczami. Kilka
sekund później stanęła przed nią Elena z rozwianymi włosami i
po brzegi zapełnioną torbą sportową, zarzuconą na ramię.
– Nie
uważasz, że zasługuję na wyjaśnienia? –spytała Liz,
zakładając ręce na piersi. Nieważne jak niewzruszona starała się
być Elena, nie potrafiła przejść obojętnie nad niepokojem, urazą
i bólem, czającymi się w tych niebieskich oczach, tak podobnych do
oczu jej najlepszej przyjaciółki.
Wyraz
jej twarzy momentalnie złagodniał.
–
Obiecuję, że wyjaśnię ci
wszystko, gdy to się skończy – przyrzekła – i obiecuję, że
wyciągnę z tego Caroline i twoich przyjaciół, ale żeby to zrobić
ty musisz być bezpieczna. Sama mówiłaś, że to wygląda tak,
jakby ktoś chciał wykończyć Radę, prawda? A to znaczy, że
jesteś zagrożona i cokolwiek by się nie działo nie wolno ci
opuszczać domu. Martwa na nic się nam nie przydasz.
Twarz
pani szeryf wykrzywił grymas strachu i niedowierzania.
–
Miranda i Grayson nie byli
twoimi biologicznymi rodzicami, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak
bardzo mi ich przypominasz – wyszeptała łamliwym głosem.
–
To najpiękniejsze słowa,
jakie mogłaś mi w tej chwili powiedzieć – odszepnęła Elena,
uśmiechając się blado – pamiętaj, cokolwiek się nie wydarzy
nikogo tu nie wpuszczaj i sama też nie opuszczaj domu. Tu jesteś
bezpieczna. Jeśli wyjdziesz narazisz na niebezpieczeństwo nie tylko
siebie – dodała i nim Liz zdołała mrugnąć Elena
rozpłynęła się w powietrzu.
Gdy
tylko dziewczyna zniknęła Liz już dłużej nie musiała
powstrzymywać targającego nią szlochu. Nic z tego nie rozumiała,
wszystko się skomplikowało, a od nawału tylu nowych,
niekompletnych i sprzecznych informacji rozbolała ją głowa.
Jedyne, co z tego zrozumiała to fakt, że jej córce groziło jakieś
niebezpieczeństwo i w duchu modliła się, żeby Elena nie kłamała
i faktycznie ją z tego wyciągnęła. Nienawidziła bezsilności,
bezczynności i świadomości, że to jej człowieczeństwo nie
pozwala jej chronić Caroline jak należy.
"Gdy
to wszystko się skończy wyjedziemy na długie, zasłużone
wakacje"- pomyślała, ocierając łzy.
****
–
Elena? Co ty tu robisz o tej
porze? – w oczach Matta błysnęło autentyczne zdumienie – co
się stało? – dodał z niepokojem, widząc wyraz twarzy
przyjaciółki i szerzej uchylił drzwi, zapraszając ją gestem do
środka.
–
Nie zajmę ci dużo czasu –
odparła dziewczyna i wycofała się na ganek. Blondyn zmarszczył
brwi, ale po chwili wahania podążył za nią. Coś w jej pełnych
rezerwy ruchach i wyrazie twarzy, która teraz przypominała maskę
go niepokoiło. Elena nie przypominała samej siebie. Obserwując
zacięty błysk w jej czekoladowych oczach, pewność siebie i
determinację, bijące z całej jej postaci, wyzywająco uniesione
brwi i wargi, wydęte w geście wyczekiwania zastanawiał się, gdzie
już widział podobną postawę.
I
wtedy nadeszło olśnienie.
–
Katherine? – spytał
niepewnie i wycofał się ostrożnie w stronę drzwi. Wiedział, że
z panną Pierce nie ma żadnych szans.
Brunetka
przewróciła oczami.
–
Tak. Ta sama Katherine, którą
zrzuciłeś z huśtawki, mając pięć lat, zaraziłeś grypą w
pierwszej klasie, upiłeś na przyjęciu założycieli w wieku
piętnastu lat i której auto obrzygałeś rok później –
zironizowała.
Zdezorientowany
Matt ściągnął brwi w konsternacji.
–
Elena?
–
Mattie, nie mam na to czasu,
więc zdecyduj w końcu jak będziesz mnie nazywać i przejdźmy do
konkretów – westchnęła dziewczyna i łagodnym gestem ujęła
jego dłoń – potrzebuję pomocy.
–
Wow... Faktycznie konkretnie. –
przyznał chłopak – o co chodzi?
–
Kol porwał Caroline. –
powiedziała wampirzyca bez ogródek.
–
Co?!
–
Cii... – Elena zarzuciła mu
ręce na szyję i mocno do siebie przytuliła, tym samym skutecznie
uciszając. – mam plan, ale musisz zająć się Rebekah. –
wyszeptała mu wprost do ucha – Ona nie może się domyślić,
rozumiesz? Musisz ją odciągnąć.
–
Jak? – spytał Matt, również
szeptem.
–
Rób to co zwykle. Oczaruj ją
– Elena uśmiechnęła się mimo woli.
–
Co ty kombinujesz?
Elena
przygryzła dolną wargę niemal do krwi i odsunęła go od siebie na
odległość wyciągniętych ramion. Spojrzała mu prosto w oczy z
taką intensywnością, że Matt miał wrażenie, jakby przewiercała
jego duszę na wskroś.
–
Coś, co rozwścieczy
wszystkich Pierwotnych i ocali nasze miasto – wyznała w końcu.
Matt
zastanowił się nad tym chwilę i o dziwo przyjął taką odpowiedź
bez żadnych obiekcji. Ledwo zauważalnie skinął głową i
delikatnym gestem założył jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
–
Wiesz, że wściekła Rebekah
jest nieprzewidywalna i nieobliczalna. Mogę nie przeżyć tej twojej
misji ratunkowej.
Elena
pokiwała smutno głową, dając mu do zrozumienia, że z pełną
świadomością bierze tę opcję pod uwagę. Dobrze wiedziała, że
Matt się boi, podobnie jak ona, ale wiedziała też, że gdy w grę
wchodził los przyjaciółki wszelkie obawy schodziły na dalszy
plan. Teraz najważniejsza była Caroline i posprzątanie tego całego
bałaganu.
–
Wiem – przyznała z
zadziwiającym spokojem – ja też.
Mimo
tragizmu całej sytuacji oboje parsknęli śmiechem i ponownie
zatonęli w swoich ramionach.
Tak,
wiem, że wszystkiego zabrakło- i akcji i romansów i Deleny... Mogę
tylko obiecać, że jeśli przebrnęliście przez ten rozdział to
później już będzie coraz lepiej (mam nadzieję ^^)
Jesteśmy
bliżej niż dalej końca tej historii i epilogu, więc postaram się
was zaskoczyć jeszcze nie raz. Myślę, że rozdziałów będzie
najwyżej 30, chociaż znając mnie to po drodze jeszcze tak
namieszam, że w końcu wyjdzie o 20 więcej xD
Mam
nadzieję, że nie jesteście rozczarowani aż tak bardzo jak ja.
Miał być wielki powrót, ale nie wyszło.
Zachęcam
też do komentowania, bo to daje mi jasny obraz co wam się jednak
mimo wszystko podobało a co nie i kto jeszcze to czyta.
P.S Mam nadzieję, że nowy sposób zapisywania dialogów i nowa czcionka ułatwiają czytanie. Dajcie znać, jeśli się mylę ;)
czwartek, 6 sierpnia 2015
wtorek, 28 lipca 2015
Nowy Rozdział
W końcu, po tak długim oczekiwaniu, na moim drugim blogu pt. "Hate- So Similar To Love" pojawił się kolejny rozdział.
Zainteresowanych zapraszam serdecznie: Rozdział 14.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest najlepszy, ale tym bardziej zachęcam do komentowania (koniecznie szczerego ^^).
Zainteresowanych zapraszam serdecznie: Rozdział 14.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest najlepszy, ale tym bardziej zachęcam do komentowania (koniecznie szczerego ^^).
poniedziałek, 25 maja 2015
Rozdział 17. Odcienie Szarości
Jest to rozdział, w którym pewne rzeczy powoli zaczynają się wyjaśniać.
Zdaję sobie sprawę, że wiele z tego nie kojarzycie, bo za dużo się wydarzyło,
by wspominać coś, co miało miejsce dziesięć rozdziałów temu, dlatego starałam
się opisać to najlepiej jak się dało tak, żebyście od razu przypomnieli sobie,
o co chodzi.
Niektórych z was na pewno tym rozdziałem rozczaruję. Podczas rozmowy w
komentarzach z ILoveDamon obiecałam, cytuję: " że kolejny rozdział
będzie dosyć zaskakujący, smutny, pełen akcji i przełomowy a zaskoczeniem jest
to, że tym razem inspirację zaczerpnęłam z jednego z odcinków TVD. Chodzi mi o
pewną scenę, która się tam pojawi i która na pewno od razu rozpoznacie",
jednak ostatecznie zmieniłam zdanie i przesunęłam te plany na kolejny rozdział
lub dwa w zależności od tego, jak uda mi się to rozmieścić.
Dziękuję za wyrozumiałość, cierpliwość i wsparcie. Dziękuję za każdy komentarz, to bardzo wiele dla mnie znaczy. Jeszcze raz przy okazji apeluję o szczere opinie- nawet a może w szczególności negatywne (oczywiście odpowiednio uargumentowane i elokwentnie oraz kulturalnie wypowiedziane, ponieważ "Co za gówno" do mnie nie przemawia, droga Victorio Quinn. Krytykujesz kogoś po to, żeby go czegoś nauczyć i pokazać błędy a nie dla samego krytykowania i wyrażenia swoich frustracji. )
Tak więc zapraszam na kolejny rozdział.
Enjoy ;***
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Jeszcze kilku takich i będziecie mogli tu otworzyć swój prywatny
Azkaban- powiedziała Rebekah, popychając bezwładne ciało nieprzytomnego Stefana
w głąb lochów.
- Mogłabyś być delikatniejsza- skrzywiła się Elena, zamykająca właśnie
zasuwę w drzwiach lochu, do którego chwilę temu wrzuciła Damona.
- Och wybacz- odparła Rebekah z przesadną słodyczą- zapomniałam, że
prowadzicie tu jedynie przechowalnię żywych trupów. Pewnie nazwa "Kostnica
Nieumarłych" lepiej by się w tym przypadku sprawdziła.
- Żartem próbujesz rozładować napięcie i jesteś przy tym niemal tak
irytująca jak Damon- westchnęła brunetka, wspinając się po schodach,
prowadzących do wyższych partii domu.- macie ze sobą wiele wspólnego, jesteś
jego godną następczynią- dodała ze złośliwym błyskiem w oku i weszła do salonu.
Pierwotna podążyła za nią jak cień.
- Nie podniecaj się tak, bo się jeszcze zakochasz- blondynka przewróciła
oczami- bo w waszym przypadku to chyba szło w tej kolejności, nie?
- Nie bądź suką Rebekah- upomniała ją Elena- nie zapominaj o tym całym
bagnie, w które wciągnęła nas twoja spaczona, psychopatyczna, destrukcyjna,
patologiczna rodzinka.
- I kto tu teraz jest suką Gilbert?- Rebekah uniosła brwi rozbawiona-
ten uroczy liścik- gestem głowy wskazała na leżące na stole dwie kartki, które
kilka chwil wcześniej wyciągnęły z kieszeni braci Salvatore- nie jest dziełem
ani Kola ani Klausa ani Marcela. Zresztą Nik nie miałby powodu, żeby to
zrobić, bo potrzebuje was wszystkich w pełnej gotowości, nie mówiąc już o tym,
że nie naraziłby się na gniew tej waszej małej blond wywłoki.
- Może komuś kazali to napisać, nie wiem, ale to nie jest istotne-
prychnęła Elena, gniewnie marszcząc brwi- fakty są takie, że Damon i Stefan
zachowywali się jak zahipnotyzowani a to może być jedynie sprawka Pierwotnego,
więc wybacz, ale krąg podejrzanych właśnie się zacieśnił.A faktem jest, że
Caroline została porwana przez Kola i musimy ją odbić, musimy to wszystko
naprawić! Dałaś mi przecież słowo!- dodała ostro, z wyraźną paniką w głosie.
- Tak, dałam słowo i dlatego ty tu zostaniesz, będziesz pilnować tej
kanapy i spisywać swoje żale w wybrakowanym pamiętniku czy co ty tam robisz w
chwilach zagrożenia, oczywiście poza pakowaniem się w kolejne kłopoty podczas
mizernych prób demonstracji swojej niezależności i autodestrukcyjnych
skłonności. Ja uprzątnę ten cały bałagan- zarządziła blondynka głosem nieznoszącym
sprzeciwu i skierowała się w stronę wyjścia- Ach, byłabym zapomniała- dodała
jeszcze, spoglądając na nią przez ramię z miną, wyrażającą złośliwe
rozbawienie- nie zbliżaj się do lochów. Wiemy, że ty plus bracia Salvatore
równa się kłopoty, ale ty plus bracia Salvatore i ich żądza mordu równa się
krwawa masakra- po tych słowach ulotniła się z pensjonatu w wampirzym tempie.
Gniew, wzbierający w Elenie od kilku tygodniu znów znalazł ujście w
przepełnionym furią i żądzą mordu wrzasku.
- REBEKAH!!!!!!!
****
- A więc jednak- Klaus uśmiechnął się z wyższością i zrobił jeden duży
krok, powoli opadając z wieży zegarowej miejskiego ratusza wprost na
wybrukowaną ścieżkę, tuż obok siostry. Wylądował miękko niczym kot, nie wydając
ani jednego dźwięku i Rebekah przewróciła oczami.
- Przestań się popisywać Nik- prychnęła i ruszyła ulicą nie oglądając
się za siebie. Wiedziała jednak, że brat podąży za nią, oczami wyobraźni
widziała ten jego charakterystyczny, irytujący, ociekający ironią uśmieszek.
- Nie dąsaj się tak siostrzyczko-droczył się z nią- nie możesz mi
przecież odmówić satysfakcji z powiedzenia: "A nie mówiłem?".
Twierdziłaś, że sama wymierzysz Kolowi sprawiedliwość, lecz i tak zwróciłaś się
do mnie po pomoc.
- Z Kolem sobie poradzę, martwią mnie jednak jego sojusznicy i to, co
wyczynia- odparła Pierwotna, posyłając Klausowi wymuszony uśmiech-to poszło za
daleko, martwię się o niego. Najpierw przemieniał tych wszystkich ludzi i
podrzucał pod drzwi łowcy, potem nakłonił go do zabicia matki wiedźmy, porwał
twoją blond zdzirę a teraz jeszcze zauroczył Salvatore'ów. Omal się nie
pozabijali w walce o Elenę!
- Skąd pomysł, że to ostatnie jest dziełem naszego braciszka?- spytał
Klaus niewinnie, wydymając wargi- po tylu wiekach powinnaś już być obeznana w
mechanizmach rodzinnego mordobicia. A Salvatore'owie całe życie spierają się o
kobietę. Nie zdziwię się, jeśli ostatecznie skończą w kazirodczym, gejowskim
związku- dodał ze złośliwą satysfakcją. Rebekah skrzywiła się na te słowa.
- Jesteś niesmaczny- prychnęła z właściwą sobie wyniosłością-
według tej logiki nasza rodzina już wieki temu powinna zacząć organizować
dzikie orgie.
- Teraz to ty jesteś niesmaczna- odgryzł się Klaus, ale w jego oczach
rozbłysło coś na kształt podziwu.
W głębi duszy uwielbiał spierać się ze swoją małą, zuchwałą,
sarkastyczną, upartą, pełną sprzeczności, egoistyczną siostrzyczką.Po części
wynikało to z jego wrodzonego masochizmu- w końcu ojciec przez całą jego
młodość udowadniał mu, że jest nikim, że nie powinien się urodzić- stawiał mu
wyzwania i wysokie wymagania, którym nie potrafił sprostać. Chodziło też o jego
dumę, o świadomość, że jest niepokonaną pierwotną hybrydą- budzącym grozę i
respekt potworem, z którym żadna istota, żywa czy martwa, nie mogła się równać.
Niewielu było takich, którzy odważyli się stanąć z nim w szranki a jeszcze
mniej osób wyszło z takiej potyczki bez szwanku. Właściwie to poza jego
rodziną, Caroline, braćmi Salvatore i Eleną (których ocalił z wiadomych
względów), chyba nikt a w tej chwili liczba osób, z którymi mógł prowadzić
podobne dyskusje drastycznie się obniżyła.
Sama myśl o tym natychmiast przypomniała mu o powodzie, dla którego po
raz kolejny siostra chciała zjednoczyć z nim siły, chowając swą wymuskaną dumę
do kieszeni.
-Że też wcześniej na to nie wpadłem- wyszeptał Pierwotny, przystając
gwałtownie.
Rebekah również się zatrzymała, wpatrując się w niego z wyraźnym
zaskoczeniem, po części zdziwiona nagłą zmianą nastroju a po części faktem, że
Klaus w pewnym sensie w tym jednym zdaniu przyznał się do błędu, czegokolwiek
on dotyczył, a to nie zdarzało się często. Zwykle nie pozwalała mu na to jego
narcystyczna natura, więc w chwilach takich jak ta Rebekah skupiała na nim całą
swoją uwagę.
- Co jest?- spytała, gdy pełna napięcia cisza zaczęła się przedłużać w
nieskończoność.
- Wcześniej nie połączyłem tego z tymi wszystkimi wydarzeniami, wydawało
mi się to mało istotne w obliczu tylu zagrożeń i całkiem zapomniałem... Nie
pomyślałem...
- O czym ty mówisz do diabła?- warknęła dziewczyna, już porządnie
zniecierpliwiona.
- Pamiętasz tę noc w Nowym Yorku, gdy myślałem, że udało mi się złapać
Elenę a okazało się, że to Katherine? Tyler przybył jej na ratunek, chciał
ocalić przyjaciółkę i wtedy Petrova skręciła mu kark a sama uciekła.
- Pamiętam- potwierdziła Pierwotna, nie bardzo rozumiejąc do czego jej
brat zmierza- potem razem z Damonem i Eleną odbiłam Loockwooda z twoich
wrednych łapsk.
- Tak, ale przedtem Tyler groził mi kołkiem z białego dębu- kontynuował
Klaus, wywołując przerażenie siostry- na pewno nie chciał mnie zabić, bo wtedy
on i jego przyjaciele byliby martwi a nawet on nie byłby na tyle głupi, by
poświęcić ich dla zemsty. Chodzi jednak o to, co mi wówczas umknęło.Tyler
musiał być w zmowie z Marcelem, inaczej nie znalazłby się w posiadaniu
narzędzi, zdolnych nas zabić a to oznacza, że nasz drogi braciszek usunął go z
więcej niż jednego powodu... Bo to, że to on zabił Lockwooda rozumie się samo
przez się.
- Ale dlaczego w takim razie zauroczył Salvatore'ów i włożył im do
kieszeni te głupie liściki?- spytała Rebekah, marszcząc brwi.
- Jakie liściki?
- Włożył im do kieszeni połowy kartki, na każdej z nich wypisano kilka
słów. Razem tworzyły jedno zdanie: "Niech zwycięży lepszy". To samo
zdanie wypowiedział Damon w momencie, gdy przymierzał się do wyrwania serca
Stefana.
-Ostro- skomentował Klaus z mieszaniną podziwu i złośliwej satysfakcji.
Rebekah ściągnęła brwi skonsternowana.
- Boże, siostrzyczko! Spędziłaś z tymi nudziarzami aż tyle czasu, że
straciłaś nasze słynne rodzinne poczucie humoru?- zawołał Niklaus w świętym
oburzeniu. Dziewczyna przewróciła oczami a Nik zaśmiał się cicho.
- To poczucie humoru może przysporzyć nam wiele problemów- przypomniała
mu, ponownie sprowadzając rozmowę na poważniejszy aspekt omawianego problemu-
Kol nie działa sam, bo liścik nie był napisany jego pismem ani tym bardziej
pismem Caroline czy Salvatore'ów, przynajmniej według Eleny. Nie działa z
Marcelem co rozumie się samo przez się, ale ma sojuszników, inaczej nie dałby
rady tak długo ukrywać swojej obecności i działać na taką szeroką skalę nie
ryzykując zdemaskowania. Pragnie tego samego co my, ale dochodzi do tego innymi
sposobami, używając ludzi, którzy działają dla nas. To sabotaż, mierzony
bezpośrednio w nas. Kol jest trzecią, niezależną siłą tego konfliktu.
- Musimy poznać jego potężnych sojuszników, dowiedzieć się kim są-
warknął Klaus, zaciskając usta w cienką linię- a potem ich zniszczyć, aby
pożałowali, że kiedykolwiek z nami zadarli.
Rebekah jedynie skinęła głową na znak, że wspiera go w tym planie w stu
procentach.
Oboje byli zdeterminowani, wściekli i rozczarowani zachowaniem brata.
Choć rozumieli poniekąd jego motywy nie mogli pojąć, dlaczego Kol nie potrafi
odpuścić wiedząc, jaka jest stawka. Na przestrzeni tych kilku wieków
Mikealsonowie wielokrotnie byli gotowi się pozabijać, ale w obliczu zagrożenia
stawali się na powrót jedną, potężną rodziną, gotową zginąć za swoich bliskich.
Co się zmieniło?
- Chyba najwyższy czas złożyć braciszkowi niezapowiedzianą wizytę-
mruknął Klaus i ruszył wzdłuż ulicy. W głowie już układał sprytny plan jak
doprowadzić do kolejnego "rodzinnego spotkania" i jak powinno ono
przebiegać.
Rebekah bez słowa podążyła za nim. Choć w życiu by się do tego nie przyznał
jej milczące towarzystwo jak zwykle dodawało mu otuchy.
****
Elena już od pół godziny miotała się po pensjonacie niczym zwierzę w
klatce. Za cholerę nie mogła znaleźć sobie miejsca i siłą woli zmusiła się,
żeby nie zadzwonić do Rebekah. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że musi
jej zaufać, że zadanie, którego podjęła się Pierwotna jest czasochłonne i
wymaga pełnej koncentracji, ale nie mogła już znieść tej bezczynności. Damon i
Stefan omal się nie pozabijali a Caroline została porwana przez psychopatę,
którego siostra przysięgła naprawić to za wszelką cenę.
"Czy ten dzień mógłby być piękniejszy?"- pomyślała gorzko siadając na kanapie i
sięgnęła po pamiętnik, namyślając się nad swoim ostatnim wpisem. To wszystko
było takie dramatyczne, pełne bólu i wewnętrznego rozdarcia i teraz miała
napisać kolejną dołującą notkę, opisać kolejny "dzień w raju"?
Nie rozumiała, dlaczego to wszystko musi być takie trudne. Dlaczego jej
życie nie może toczyć się zwyczajnym, spokojnym rytmem jak życiem każdej
przeciętnej nastolatki? Dlaczego jej największym problemem nie mogą być stroje,
fryzury i wybór uczelni, na której spędzi następne pięć lat? Dlaczego nie mogła
się zakochać w zwyczajnym, średniozamożnym chłopaku i razem z nim poznawać
uroki wczesnej dorosłości?
"Dlaczego?" było
pytaniem kluczowym, nieustannie zaprzątającym jej myśli.
Sfrustrowana Elena z hukiem zamknęła dziennik i wydała z siebie jeden,
pełen goryczy wrzask.
To wszystko nie miało sensu. Nie mogła tu dłużej siedzieć bezczynnie,
nie mogła udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. W pierwszym odruchu
chciała wyjść, znaleźć Rebekah, pomóc jej ocalić Caroline i zmusić do
odczynienia uroku, rzuconego na Salvatore'ów, lecz zaraz porzuciła tę
absurdalną myśl.Wiedziała, że tylko Rebekah potrafiła obcować ze swoimi braćmi
i tylko ona mogła powstrzymać ich przed niepotrzebnym rozlewem krwi. To ona,
jako osoba po części odpowiedzialna za ten cały bałagan, musiała się uporać z
tym wszystkim, podczas gdy Elenie w udziale przypadła rola więziennego
strażnika, czekającego na ocknięcie się swych podopiecznych.
Świadomość, że Damon i Stefan usychają w piwnicy nieprzytomni i
nieświadomi faktu, że ledwie godzinę temu byli bliscy śmierci z ręki brata
powodowała ścisk serca i drżenie ciała. Do tej pory Elena odpędzała od siebie
te nieprzyjemne myśli, ale teraz, gdy pozwoliła sobie na chwilę zadumy nie
mogła się już ich pozbyć. Pamiętała, że Rebekah ostrzegała ją, by nie ważyła
się nawet zbliżyć do lochów, ale w tej chwili nie miało to dla niej najmniejszego
znaczenia. Jakaś niewidzialna siła pchała ją w kierunku piwnicy i nic nie mogła
na to poradzić. Nie wiedziała, czy powoduje nią zwykła, nieodparta ciekawość
czy też troska, ale czymkolwiek to było, powoli lecz nieubłaganie prowadziło ją
do lochów.
****
- Nie wiem już co mam robić- wyszeptała Elena chwilę później,
spoglądając na obu braci Salvatore przez kraty u szczytu mosiężnych drzwi
lochów, w którym wcześniej razem z Rebekah ich zamknęła- nie wiem co się ze mną
dzieje i nie rozumiem co się stało między nami. To wszystko jest takie
trudne... Chciałabym móc spojrzeć wam w oczy, po prostu przeprosić i
wiedzieć, że między nami już wszystko będzie w porządku. Chciałabym przestać
się bać, że uznacie mnie za dwulicową kłamczuchę, niewartą waszego czasu i
waszej energii i chciałabym powiedzieć wam to wszystko prosto w oczy...
- Więc zrób to- dobiegł ją ochrypły głos Damona. Elena podskoczyła
gwałtownie i ostrożnie zajrzała do jego tymczasowej celi. Damon właśnie dźwigał
się na nogi i z trudem usiadł na pryczy w kącie.
Wyglądał okropnie. Jego koszulę plamiła krew, jego własna i
Stefana, twarz lepiła się od potu a włosy tkwiły w dzikim nieładzie. Mętny,
rozbiegany wzrok z wyraźnym wysiłkiem skupił na Elenie i pomimo dzielącej ich
odległości spojrzał jej prosto w oczy.
- Zrób to- powtórzył pewniej, oddychając ciężko- zawsze możesz to potem
zwalić na moje majaki usychającego wampira i wszystkiego się wyprzeć, ale zrób
to do diabła- jego wzrok miał w sobie siłę, która ją hipnotyzowała i nie
pozwalała przejść obojętnie nad nakazem, czającym się gdzieś w ich wnętrzu- nie
można całe życie być tchórzem Eleno.
- Ja... Myślałam, że jesteście nieprzytomni- zaczęła Elena niepewnie a
kącik ust Damona mimowolnie uniósł się w górę.
- Jestem silniejszy dzięki swojej diecie- wyjaśnił- braciszek pewnie
przez jakiś czas będzie jeszcze nieprzytomny, więc mamy chwilę dla siebie.
Gdyby tylko nie te kraty...- dodał z żalem a serce Eleny zabiło mocniej na
aluzję, czającą się w jego lazurowych oczach.
- Przestań- poprosiła cicho, spuszczając wzrok- dobrze wiesz, że te
frywolne komentarze są nie na miejscu.
- A ty dobrze wiesz, że do tej pory mi to nie przeszkadzało- odparł,
przeciągając głoski i mrużąc oczy w ten swój seksowny, damonowy sposób- jedyne
co się zmieniło to fakt, że teraz mogę wymieniać z bratem doświadczenia
łóżkowe.
Elena skrzywiła się i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Sądziłam, że gdy odrobinę zgłodniejesz staniesz się pokorniejszy-
westchnęła ciężko.
- W takim razie powinnaś w wyjątkowo namiętny sposób podziękować mi za
kolejną życiową lekcję, jakiej ci udzieliłem- odparł wampir, uśmiechając się
pod nosem- a oto nasza dewiza na dziś: nadzieja jest matką głupich.
- A złośliwość siostrą słabych i zgorzkniałych- warknęła Elena natychmiast.
Damon zaśmiał się cicho i w tej samej chwili wstrząsnął nim gruźliczy
kaszel. Elena odwróciła wzrok i wierzchem dłoni otarła wilgotne oczy. Doskonale
pamiętała co czuła, gdy Stefan był w podobnym stanie jak jego brat w tej chwili
i wiedziała, że obaj po raz któryś z kolei będą zmuszeni przejść przez to
piekło. Nienawidziła tej części wampirycznej natury, ale wiedziała, że tylko w
taki sposób może utrzymać w ryzach ich bratobójcze zapędy.
- Krwi...- wycharczał Damon, osuwając się na kolana.
Siłą woli Elena powstrzymała napływające do oczu łzy.
- Musisz poczekać z tym do jutra- wyszeptała, opierając czoło o kraty-
jeśli odzyskasz pełnię sił wyważysz te drzwi i będzie próbował znów zabić
Stefana a na to ci pozwolić nie mogę.
Damon uniósł głowę i oddychając ciężko spojrzał jej prosto w oczy.
Przeraził ją ten drapieżny, morderczy błysk, którym zapłonęły wpatrzone w nią
dwa lazurowe oceany i ten ironiczny uśmieszek, który wykrzywiał jego kształtne
usta. Krzyknęła, gdy bez ostrzeżenia zmaterializował się z twarzą przyciśniętą
do krat. Serce zabiło jej mocniej, gdy przekrzywił głowę i zmrużył oczy jakby
oceniał zwierzę na wybiegu, lecz potem nagle jego oczy złagodniały i straciły
ten morderczy wyraz a długie palce wysunęły się zza krat i delikatnie pogładziły
jej czoło, powieki, zgrabny nosek, policzek i wreszcie zatrzymały się pod
brodą, kciukiem pieszcząc bladoróżową powierzchnię ust. Elena zadrżała i
niemal instynktownie uchyliła wargi i przybliżyła twarz do jego twarzy. Teraz
dzieliły ich jedynie te nieszczęsne kraty i oboje dobrze wiedzieli, co mogłoby
się wydarzyć, gdyby nie one. Elena sama nie byłą pewna, czy powinna się
cieszyć, że jednak tam są czy je za to znienawidzić. Jak zahipnotyzowana
wpatrywała się w jego usta, które od jej ust dzieliły milimetry i dopiero jego
ledwie słyszalny szept wybudził ją z transu.
- To zawsze był i już zawsze będzie Stefan.
Elena zamrugała kilkukrotnie, starając się od nowa zebrać myśli.
- Kto ci to powiedział?- zapytała, również szeptem.
- Ty sama- odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie-
niezliczoną ilość razy.
- Nie, Damon... Pytam kto ci to powiedział teraz, dzisiaj- wyjaśniła,
delikatnie, odejmując jego palce od swojej twarzy i ściskając je w
geście otuchy. Damon zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Proszę cię, powiedz mi kto nakłonił cię do zaatakowania brata-
ciągnęła brunetka, przysuwając się jeszcze bliżej drzwi- czy to Kol? Czy to Kol
kazał ci zabić Stefana?
- To nie był Kol- obruszył się od razu Damon- to byłaś ty. Chciałem
ułatwić ci podjęcie decyzji, bo twoje wahanie nas obu zabija. Już wolę umrzeć
niż żyć w zawieszeniu.
Zabolało. Elena ze świstem wciągnęła powietrze i gwałtownie zamrugała
powiekami, próbując odgonić napływające łzy. Dobrze wiedziała, że to nie były
jego słowa. Mówił mechanicznie jak robot, jakby wyuczył się tych kilku
zdań na pamięć i dziewczyna zdawała sobie sprawę, że to wszystko wina uroku,
któremu go poddano. Nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że ma rację, że
po raz pierwszy ktoś powiedział jej prawdę prosto w oczy i skonfrontował się z
jej własnym egoizmem i nie mogła powstrzymać wyrzutów sumienia, które ogarnęły
ją na samą myśl o tym.
- Nigdy się nie wahałam... Nie tak naprawdę- szepnęła, gdy po jej
policzku stoczyła się samotna łza- ale rozumiem co czujesz... Wybacz mi
Damonie.
Po tych słowach posłała mu ostatnie, smutne spojrzenie i powolnym
krokiem opuściła piwnicę, zostawiając Salvatore'ów samych w kompletnych
ciemnościach.
- Chyba narozrabialiśmy braciszku- mruknął Damon, ponownie kładąc się na
pryczy.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
****
Elena podskoczyła gwałtownie, gdy niespodziewanie rozbrzmiał dźwięk jej
telefonu. Od godziny tkwiła w kompletnym bezruchu- siedziała na kanapie w
salonie z rękoma zaplecionymi na kolanach i wpatrywała się w ogień, trzaskający
w kominku. Teraz jednak zerwała się na równe nogi w wampirzym tempie i sięgnęła
po komórkę z nadzieją, że gdy tylko odbierze telefon usłyszy dobre wieści,
pierwsze od kilku tygodni.
Nie spoglądając nawet na wyświetlacz nacisnęła zieloną słuchawkę i
przyłożyła telefon do ucha.
- Halo?
-Elena Gilbert?- odezwał się męski, nosowy głos po drugiej stronie
aparatu. Dziewczyna zmarszczyła brwi zaskoczona. Nigdy wcześniej nie słyszała
tego mężczyzny, nie miała pojęcia o co może chodzić, ale ton jego głosu nie
brzmiał zbyt optymistycznie.
- Tak...- odparła niepewnie.
-Jestem znajomym Damona Salvatore- rzekł mężczyzna poważnie.
"Tylko nie to!"-
pomyślała Elena z rozpaczą. Zawładnęły nią same najgorsze przeczucia. Żadna
przyjemna rozmowa nie zaczynała się w taki sposób.
- W czym mogę pomóc?- spytała dziewczyna na przekór samej sobie,
starając się zachować zimną krew i nie wyciągać pochopnych wniosków.
- Och, doprawdy w niczym- roześmiał się gardłowo- jest mi jedynie
niezmiernie przykro, że będziesz płacić za błędy swego wampirycznego
przyjaciela. W końcu tyle już w życiu przeszłaś...
- O czym ty mówisz do cholery?!- krzyknęła Elena wprost do telefonu- kim
jesteś?!
- Dobrą Wróżką- zakpił mężczyzna- a może jednak złą... Nie wiem, pewnie
powinienem zapytać o zdanie twoją przyjaciółkę... Caroline, prawda?
Serce Eleny zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, co to oznacza.
- Porwałeś Caroline- wyszeptała z niedowierzaniem- współpracujesz z
Kolem... Kim jesteś? Czego chcesz?
- Jestem kimś, kto potrafi zadbać o przetrwanie- odparł mężczyzna- kimś,
kto potrafi wykazać się cierpliwością i zaplanować zemstę. Kimś, kto dąży do
wyznaczonego celu bez względu na przeszkody, które staną mu na drodze.
- Czego chcesz?- warknęła Elena, starając się zapanować nad strachem,
który ją ogarnął. Czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, prowadzona na
ścięcie. Jedyne o czym potrafiła myśleć to Caroline, jej najlepsza
przyjaciółka, która byłą w rękach tego świra. Jednocześnie dotarło do niej, że
w takim razie Rebekah nie udało się spełnić obietnicy. Najprawdopodobniej nie
podejrzewała nawet, że jej brat współpracuje z kimś tak niezrównoważonym, bo
to, że jej rozmówca miał psychiczne problemy rozumiało się samo przez się.
Jeśli nawet Rebekah i Klausowi nie udało się rozpracować planów Kola i
jego małej szajki to jakie szanse miała ona, słodka i delikatna Elena, o którą
wszyscy przez całe życie dbali do tego stopnia, że gotowi byli oddać za nią życie,
byle tylko nie narazić jej na bezpośrednie starcie z wrogiem?
- Chcę, aby łowca się pospieszył- rzekł mężczyzna głosem zimnym, ostrym
niczym miecz- potrzebujemy tej cholernej mapy a porwanie waszej słodkiej
blondyneczki ma go tylko zachęcić do wzmożonej pracy. To od was zależy, w jakim
stanie i czy w ogóle wróci do domu.
- Jeremy nienawidzi wampirów, nie przejmie się zniknięciem Caro tylko
tym, że to nie on ją zabije!- krzyknęła Elena z paniką w głosie.
- Och, to wielka szkoda- zacmokał jej rozmówca z udawanym żalem- w takim
razie nie przejmie się również, że jestem w posiadaniu krwi jego siostrzyczki i
za pomocą jednego celnie wymierzonego zaklęcia mogę ją zmieść z powierzchni
ziemi, prawda?
- Co?
- Podziękować za to możesz tylko swojemu przyjacielowi Damonowi, o ile
dobrze kojarzę. Jakoś umknął mi moment, gdy się przedstawiał. Za bardzo zajęty
byłem ścieraniem resztki przyjaciół z dywanu i ze ścian.Na jego nieszczęście
nie miał pojęcia, że nasza grupa liczy sobie więcej niż dziesięć osób.
- Słucham?- Elena gwałtownie zamrugała powiekami zszokowana.
- Dobrze, w takim razie słuchaj uważnie- warknął mężczyzna- jesteś
powodem, dla którego zamordował moich najbliższych, w tym moją szesnastoletnią
siostrzenicę, Nelly. Chciał cię znaleźć za wszelką cenę i kazał jej się z tobą
połączyć. Potem zabił ją bez mrugnięcia okiem.
Dopiero teraz do Eleny dotarł sens jego słów i z wrażenia aż
przykucnęła. Pamiętała doskonale tamten dzień, gdy została porwana i poddana
torturom i pamiętała dzień, gdy ocalił ją Damon. Pamiętała wszystko, co działo
się w jej głowie, pamiętała, ile bólu sprawiła jej każda wizyta porywacza w
umyśle i to, w jaki sposób odkopywał jej wspomnienia, poznawał ją na wylot. Do
tej pory zadawała sobie pytania dlaczego i jak to się stało.
Pamiętała też jednak połączenie, o którym mówił ten facet. To było
niesamowite uczucie, przerażające i obezwładniające i Elena nigdy więcej nie
chciała tego doświadczyć. W tamtym jednym, przerażającym momencie rozpoznała
jedną ze stron tego połączenia, po tym wszystkim nie mogła jej zresztą pomylić
z nikim innym: wielka i nieosiągalna Katherine Pierce. Nie kojarzyła jednak
drugiej osoby, choć widziała jej śmierć jej oczami. Najpierw ujrzała
pochylającego się nad nią Damona a potem poczuła przeszywający ból i już
wiedziała, co się wydarzyło. Nie zastanawiała się jednak nad tym aż do tej
pory, zbyt wiele złych rzeczy działo się wokół niej, żeby roztrząsać tak z
pozoru błahą kwestię, najważniejsze było, że Damonowi udało się wyciągnąć ją z
tego koszmaru.
Czy to możliwe, że przez własny egoizm i ignorancję pominęła
najważniejszy element tej piekielnej układanki?
- Posłuchaj, doskonale rozumiem, co czujesz- powiedziała Elena,
starając się zapanować nad drżeniem głosu- ja też straciłam wielu najbliższych,
wiem jak to boli, ale krzywdzenie niewinnych dla zemsty i satysfakcji...
- Nie próbuj mnie tu urabiać!- ryknął- nie jestem naiwnym dzieckiem i
mam swoje powody, dla których potrzebuję tej mapy. Jedynie środki, jakich do
tego używam zostały zainspirowane przez Damona.
- Co to wszystko znaczy?!
- To znaczy, że twój przyjaciel przekona się, jak to jest stracić kogoś,
na kim zależy mu najbardziej- głos mężczyzny wręcz ociekał sarkazmem- jedynie
od szybkości waszego działania zależy, ile osób ucierpi, zanim go
znienawidzisz. Zegar tyka...
- Kim ty jesteś do cholery!- wrzasnęła Elena.
- Zapytał Damona kim są podróżnicy. On powinien najlepiej wiedzieć, kogo
czyni swymi wrogami- odparł mężczyzna, po czym zakończył połączenie.
Elena zacisnęła dłonie w pięści i w wampirzym tempie pognała do piwnicy.
Damon leżał na pryczy, pogrązony we własnych myślach, gdy usłyszał huk
roztrzaskiwanego o ścianę telefonu.
- Ty zakłamany egoisto!- wrzasnęła Elena, z całej siły uderzając w
ścianę obok drzwi jego celi- jak zwykle posunąłeś się za daleko! To wszystko
twoja wina, to wszystko przez to, że nie potrafiłeś odpuścić! Nienawidzę tej
twojej chorej troski i chorej miłości, nie widzisz nic poza własną
przyjemnością i zadowoleniem! Co ja w ogóle gadam, ty przecież nie masz
pojęcia, czym jest miłość! Nie obchodzi cię, jak bardzo ucierpię psychicznie o
ile tylko jestem bezpieczna, prawda?! Co cię obchodzi, że nie pozbieram się po
stracie kolejnych bliskich osób, co cię obchodzi, ile nocy przepłaczę?!
- Mogę się chociaż dowiedzieć, co takiego zrobiłem?- zapytał Damon
chłodno, niewzruszony jej wybuchem. Elena zmrużyła drapieżnie oczy i syknęła
rozwścieczona do granic możliwości.
- A może ty mi powiesz kim są podróżnicy i dlaczego mszczą się za twój
brak zahamowań, co?!- krzyknęła po raz kolejny- może mi powiesz dlaczego
współpracują z Kolem i knują przeciwko mnie? Dlaczego grożą, że wykorzystają
moją krew, żeby mnie skrzywdzić, że zabiją moich najbliższych i tylko od tego,
jak szybko ujawnimy mapę na ciele Jeremiego zależy, jak bardzo bolesne to dla
mnie będzie? Dlaczego porwali Caroline?
- Eleno...- w głosie Damona pobrzmiewało niedowierzanie i troska.
- Daj spokój- dziewczyna powstrzymała go zdecydowanym ruchem dłoni, z
ledwością hamując łzy- dłużej tego po prostu nie wytrzymam! Jeśli żadne z was
nie potrafi zaprowadzić tu porządku, zrobię to sama- warknęła i ulotniła się w
wampirzym tempie.
- Oj, chyba narozrabiałeś braciszku*- rozległ się ochrypły głos Stefana
z celi obok.
Pomimo powagi sytuacji Damon uśmiechnął się półgębkiem.
"Chyba jednak aż tak się od siebie nie różnimy Stefanio"- pomyślał z ponurym rozbawieniem.
---------------------------------------------------------
* Nie wiem, czy skojarzycie- chodzi generalnie o to, że Damon użył tych samych słów podczas jego rozmowy z Eleną chwilę wcześniej, zaraz po tym, jak ocknął się w piwnicy ;)