Strony

wtorek, 2 września 2014

Rozdział 5- Komplikacje





- Mogłeś mi to pokazać wczoraj- powiedziała Elena z wyrzutem, nerwowo przegladając zawartość pudła, które dosłownie przed chwilą Damon przytaszczył do biblioteki, w której się obecnie znajdowali. Elena pospiesznie wyjęła z niego stare taśmy wideo, opisane za pomocą karteczek samoprzylepnych.
- Wczoraj byłem odrobinę zajęty- odparł Damon konspiracyjnym szeptem, przysuwając się do dziewczyny tak, aby móc owionąć ją swoim oddechem. Elena aż podskoczyła, gdy wyczuła jego obecność za plecami. A raczej gdy wyczuła jego męski zapach, który dotarł do jej nozdrzy, nęcąc zmysły, kusząc...
- "Przemiana w wilka"- przeczytała pospiesznie, biorąc pierwszą lepszą kasetę w drżące dłonie. Wszystko, byleby tylko skupić się na czymś poza intensywnym spojrzeniem niebiesko-zielonych oczu, dosłownie wypalającym jej dziurę w plecach- "Polowanie", "Czary-Mary"... Co to ma znaczyć? Po pierwsze już same nazwy sprawiają, że czuję się jak w podstawówce, a poza tym... Ona nie mogła tego nagrywać, prawda?
- Zaraz się przekonamy- zapewnił ją Damon, sugestywnie poruszając brwiami, po czym zniknął w kantorku razem z zahipnotyzowaną bibiotekarką. Po chwili wrócił, ciągnąc za sobą szafeczkę na kółkach, zawierającą telewizor i odtwarzacz wideo, które zapewne pamiętały czasy dinozaurów. Chwilę namęczył się przy podłączania sprzętu a potem wsunął kasetę do odtwarzacza i usadawiając się na krześle obok Eleny zgasił światło, czekając na rozpoczęcie filmu.
Już podczas napisów początkowych Elena zrozumiała, że przebywanie w całkowitej ciemności z Damonem tuż obok wcale nie było mądrym posunięciem. Właściwie, biorąc pod uwagę jego rękę, nonszalancko spoczywającą na oparciu jej krzesła, niby przypadkiem ocierającą się o wrażliwą skórę jej ramion i pleców i jego słodki oddech, który czuła we włosach spokojnie mogła stwierdzić, że to była największa głupota w historii. Nie mogła się skupić na Isobell, która jakiś czas temu pojawiła się na ekranie, ani na sabacie czarownic, ktory nagrywała z ukrycia, bo jedyną rzeczą, która przykuwała jej uwagę, były dreszcze rozkoszy, przepływające przez  całe jej ciało i wzdłuż kręgosłupa- reakcja na subtelny dotyk Damona. Złapała się na tym, że wspominała minioną noc mimo, że obiecała sobie solennie, że już nigdy nie będzie do tego wracać. To było dla niej za wiele.
Tyle namiętności...
I czułości...
I ognia...
I pożądania...
Nigdy nie przypuszczała, że można przeżyć tyle emocji naraz....
Podskoczyła gwałtownie, wyrwana z głębokiego zamyślenia, gdy dłoń Damona spoczęła na jej kolanie.
- Co ty robisz?- warknęła, spoglądając na bruneta,
przypatrującego się jej z miną niewiniątka. Jednak w jego oczach czaiła się ta bezczelna pewność siebie i arogancki, zwycięski błysk, co jeszcze bardziej ją rozzłościło.
- Oglądam film?- bardziej zapytał niż oświadczył, wydymając wargi jakby tłumaczył coś osobie upośledzonej psychicznie, po czym niby to przypadkowo przejechał opuszkiem palca po jej dolnej wardze. Zadrżała i przymknęła powieki, głośno przełykając ślinę. Choć bardzo tego pragnęła, nie umiała powstrzymać swoich reakcji na jego słowa, dotyk i wszystko, co robił, by ją uwiezc.
- Coś nie tak?- zapytał niewinnie a  jego twarz ozdobił szelmowski uśmiech, gdy pochylił się ku niej jeszcze bardziej. Jej oddech drastycznie przyspieszył, gdy wbił intensywne spojrzenie w jej lekko rozchylone wargi, jednocześnie oblizując własne niczym dziecko, mające przed sobą  przysmak, któremu nie jest  w stanie się oprzeć.
- Film się skończył- powiedziała, dumnie unosząc podbródek. Musiała wykorzystać resztki swojej silnej woli, by wbić wzrok w jego oczy zamiast w usta, których tak pragnęła w tej chwili zakosztować. Był tak blisko, że mówiąc niemal je muskała i samo to wywołało w niej nagłe uderzenie gorąca, zupełnie jakby całe jej ciało stanęło w płomieniach, które zamiast bólu zwaistowały przyjemność jaka ją czekała w zamian za poddanie się własnym pragnieniom.
Nie mogła. To była tylko głupia słabość i nie mogła pozwolić, aby nią zawładnęła. To było tak bardzo nie w porządku, że  robiło jej się niedobrze na samą myśl. To nieco ją otrzezwiło.
Damon tymczasem odsunął się od niej z uśmiechem wyrażającym czystą satysfakcję.
- Wiesz w ogóle czego dotyczył ten film?- spytał  jak gdyby nigdy nic, zmieniając kasetę w odtwarzaczu- mam wrażenie, że byłaś nieco...- udał zamyślenie- rozkojarzona- spojrzał na nią z tym dwuznacznym błyskiem w oku, od którego robiło jej się gorąco.
- Oczywiście, że wiem- oburzyła się dziewczyna, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie- sabat czarownic i te sprawy... Wybraz sobie, że niektorzy potrafią skupiać się na czyms poza JEDNYM- podkreśliła złośliwie.
- No i jesteśmy kilka kroków dalej, bardzo dobrze- pochwalił a gdy Elena ściągnęła brwi w wyrazie konsternacji dodał konspiracyjnym szeptem- przyznajesz, że też o TYM myślałaś.
Elena prychnęła, zakładając nogę na nogę.
- Chciałbyś- stwierdziła pewnie.
- Ty też byś chciała- odparł wampir z niewinnym uśmieszkiem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie- po tym wszystkim nie możesz zaprzeczać, że pragniesz mojego dotyku i tego wszystkiego co sprawiło, że w nocy wzywałaś mnie z uwielbieniem.
- Damon!
- Eleno!
- Możesz przestać- warknęła- co mam ci powiedzieć? Tak, seks jest przyjemny i aby taki był nie potrzeba wytrawnych specjalistów. Wyobraz sobie, że nie jesteś jedynym mężczyzną, który potrafi doprowadzić kobietę do spełnienia i...
- Dziesięć razy w ciągu jednej nocy?- brunet przekrzywił głowę z powątpiewaniem i zmruży seksownie oczy, pochylając się ku niej po raz kolejny- jestem jedynym wampirem, który to potrafi, nie wspominając o ludziach, którzy po jednym takim maratonie zasypiają na stojąco...
- Słuchanie o twoich doświadczeniach seksualnych nie jest dla mnie wymarzoną formą rozrywki- rzekła Elena zjadliwie.
- Zabawne, bo to także twoje doświadczenia...
- Damon!
- Eleno!
Elena westchnęła udręczona i potarła skronie, wbijając wzrok w ekran telewizora, na którym właśnie pojawiły się pierwsze ujęcia filmu pod tytułem:"Polowanie". Isobell, znajdująca się w lesie  opowiadała o swoich badaniach, dotyczących wilkołaków a następnie nakierowała kamerę na ślady łap, wydniejące w ziemi. Elena z całych sił skupiła się na legendzie, którą omawiała jej zmarła matka, starając się ignorować kompletnie obecność Damona, co wcale nie było łatwym zadaniem.
- Podania głoszą, że Pierwotne wilkołaki bały się wampirów aż do czasu, gdy pewna czarownica imieniem Sabine  rzuciła na nich klątwę, w wyniku której ich jad stał się dla krwiopijców trujący. Wówczas to wampiry zaczęły je tropić i mordować przed pełnią księżyca, bo w postaci ludzkiej mieli nad nimi przewagę...
- Nie martw się, poprzedni film był bezużyteczny- szepnął jej Damon wprost do ucha. Dziewczyna podskoczyła i zerwała się na równe nogi gwałtownie, przewracając krzesło, na którym siedziała. Satysfakcja na jego twarzy doprowadzała ją niemal do szału.
- Muszę się przewietrzyć- warknęła i w wampirzym tempie wybiegła z biblioteki. Damon uśmiechnął się szeroko, patrząc na miejsce w którym przed chwilą stała.
Droczenie się z nią było najlepszą rozrywką pod słońcem.
**************************

Anglia, 1610 rok
LATO
- Macel, proszę- jęknęła Rebekah, drżąc pod naporem rozgrzanych warg kochanka. Westchnęła z przyjemności, gdy przejechał językiem po jej obojczyku, dekolcie...
- Jesteś cudowna Rose- wyszeptał w zachwycie, ponownie wpijając się w jej wargi. Rebekah oddawała każdy jego pocałunek z równą namiętnością, wijąc się pod nim w ekstazie. To była jedna z chwil wytchnienia, gdzie mogli być po prostu sobą i cieszyć się swoim towarzystwem bez żadnych zahamowań. Od dwóch miesięcy grali nieustannie. Za dnia udawali, że łączy ich jedynie przyjaźń, jednak każdej nocy i zawsze gdy tylko akurat zostawali sami działo się dokładnie to, co w tej chwili- wybuch namiętności.
Klaus od razu postawił sprawę jasno i nakazał siostrze zakończenie tego romansu. Posunął się nawet do tego, by jej zagrozić ponownym zasztyletowaniem. Zasłaniał się troską- zaprzyjaźnił się z Marcelem, kochał siostrę, więc nie chciał, by którekolwiek z nich cierpiało. Jednak czy po tylu latach chodzenia po tej ziemi wciąż nie wiedział, ze zakazany owoc smakuje najlepiej?
Mimo wszystko Rebekah nie chciała się narażać na gniew brata ani na obrzydzenie czy nienawiść ze strony rodziny Gerard a w szczególności Marcela. Nie miała pojęcia co takiego ma w sobie ten dwudziestodwuletni studencik, ale wiedziała, że nie chce go stracić a tak stałoby się niewątpliwie, gdyby odkrył, że w ramionach nie trzyma słodkiej Rosalie Cuthbert tylko krwiożerczą Pierwotną wampirzycę. Zamiast więc powiedzieć mu prawdę wyszeptała mu do ucha jedynie "jestem twoja", po czym ponownie tej nocy utonęła w rozkoszy i poczuciu spełnienia.


Rebekah zerwała się z łóżka gwałtownie, spazmatycznie łapiąc oddech. Ten sen był tak realistyczny, jak gdyby wszystko to działo się zaledwie wczoraj, a minęły przeszło cztery stulecia. Czy to możliwe, żeby to było aż takie żywe? Czy możliwe, że wciąż pamiętała każdy, nawet najlżejszy dotyk tego drania? Każdy, najmniejszy szczegół ich wspólnych, kradzionych chwil? To nie mogła być prawda, bo oznaczałaby, że choć trochę jej na nim zależy. A nie zależało. Ani odrobinę. Zamierzała go wykorzystał, tak jak on ją przed laty a następnie poćwiartować, spalić i zakopać. Chciała jego śmierci, chciała jego bólu, więc dlaczego na samą myśl o tym się wzdragała? Dlaczego o nim śniła? Albo to jej podświadomość chciała jej przypomnieć o najgłębiej skrywanych uczuciach, albo ktoś manipulował jej snem podczas gdy ona straciła na moment czujność....
- Możesz już wyjść- krzyknęła w mrok, rozglądając się po pokoju niczym rozwścieczona kotka- wiem, że tu jesteś tchórzu. Pokaż się albo....
Przerwała, słysząc znajomy śmiech tuż przy uchu.
- Spokojnie kochanie- wyszeptał mulat rozbawiony i delikatnie musnął jej wargi swoimi- nie wmówisz mi, że ani trochę ci się to nie podobało.
- Co takiego?- spytała Rebekah, siląc się na obojętność- twoje triki nie robią już na mnie wrażenia a ten mentalny atak wywołał u mnie co najwyżej odruch wymiotny.
- Oj tak- szepnął i delikatnie przejechał palcem wskazującącym wzdłuż linii jej szczęki, po policzku i aż do kącika ust- rzeczywiście: jesteś cała rozpalona. Jesteś jednak pewna, że to nie z powodu pożądania, które wciaż do mnie czujesz a któremu zaprzeczasz?
- Niech się zastanowię.... - mrunknęła Rebekah, wydymając wargi- Pożądanie czy nienawiść względem osoby, która najpierw przez dwieście lat udawała martwą a następnie postanowiła odebrać mi wszystko, co kocham...
- Po pierwsze: pożądanie i nienawiść wcale się nie wykluczają- odparł Marcel, rzucając wampirzycy przelotny uśmiech- po drugie: nie odbieram ci "wszystkiego co kochasz". Urodę możesz sobie zatrzymać, za wiele przykrych wspomnień się z nią wiąże.
- Czyżbyś popadał w nostalgiczny nastrój, "kochanie"?- zakpiła Pierwotna.- wybacz, że ja i "moja uroda" po raz kolejny postanowiłyśmy zmącić twój spokój, ale sam rozumiesz: sprawy rodzinne...
- Nie masz za co mnie przepraszać, skarbie- szepnął, delikatnie odgarniając jej kosmyk włosów za ucho- od dwustu lat nie miałem kobiety, która dorównałaby tobie w łóżku- dodał, wpijając się gwałtownie w jej wargi. Nie protestowała, całowała go zachłannie, pojękując cicho prosto w jego usta. Gwałtownie naparła na niego całym swoim ciałem, wzbudzając w nim otumaniające zmysły pożądanie. Tak bardzo skupił się na jej dotyku i pocałunkach, że nawet nie zauważył, gdy z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła telefon i napisała krótką wiadomość do Elijah.
Jest wasz.
Nie minęło nawet pół minuty , gdy do pokoju w wampirzym tempie wparował Pierwotny i jednym sprawnym ruchem zaaplikował Marcelowi pozbawiającą przytomności dawkę werbeny. Mulat krzyknął z bólu i zadrżał w ramionach Rebekah konwulsyjnie.
- Teraz jesteśmy kwita- wyszeptała blondynka, nim Marcel błysnął białkami i bezwładnie opadł na satynową pościel. Rebekah przełknęła głośno ślinę i poprawiła ramiączka koszulki, którą miała na sobie unosząc wzrok na Elijah, wpatrującego się w nią ze współczuciem i Klausa, posyłającego jej kpiący uśmiech.
- Przez chwilę zastanawiałem się kim jest ta mała zdzira, która go wydała- rzekł młodszy z braci.- ale tak niecnie go wykorzystać mogła tylko moja mała siostrzyczka.
*******************
- Gdzie byłaś Eleno?- spytał Stefan, stawiając przed brunetką kubek parującej kawy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i upiła łyk, mrużąc oczy z przyjemności.
- Tego mi było trzeba- westchnęła rozmarzona i rozejrzała się po salonie Salbvatore'ów, gdzie skupiły się wszystkie nadprzyrodzone dziwadła, bliskie Gilbertównie oraz jej niedorozwinięty braciszek i ten blondasek o błękitnych oczach, który choć ładny, zwykle był po prostu nieprzydatny.  Dziewczyna prychnęła w duchu, zniecierpliwiona po czym przybrała na twarz maskę łagodności.
- Tęskniłam- wyznała, spontanicznie chwytając dłoń Stefana- przepraszam, że tak nagle zniknęłam. Ja po prostu nie umiałam sobie poradzić z tym wszystkim. Mój wampiryzm, ta sprawa z Klausem...
- Już dobrze- uśmiechnał się do niej Salvatore delikatnie- Rozumiem. Przykro mi tylko, że postanowiłaś sobie z tym poradzić sama. Pomoglibyśmy ci.
- Właśnie- podchwyciła Caroline a brunetka musiała powstrzymać się przed przewróceniem oczami, gdy spojrzała na wzburzoną pannę Forbes- jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie rozumiem, jak mogłaś ze mną nawet nie porozmawiać! Zawsze cię we wszystkim wspierałam, wiedziałam jak się czujesz zanim otworzyłaś usta a ty potraktowałaś mnie w ten sposób, jakby to nic dla ciebie nie znaczyło.
- Ona chce powiedzieć, że jeśli jeszcze raz spróbujesz nas tak nastraszyć skopiemy ci tyłek a wtedy Klaus będzie najmniejszym z twoich problemów- wyjaśnił Matt i uśmiechnął się do przyjaciółki promiennie. Najważniejsze, że była teraz z nimi, bezpieczna i zdrowa. Wszystko inne nie miało w tej chwili znaczenia. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i ścisnęła jego dłoń w wyrazie wdzięczności a on poczuł ciepło, które ogarnęło całe jego ciało. Stefan odchrząknał znacząco, przerywając im tę chwilę.
- Eleno, gdzie jest Damon?- spytał. Dziewczyna ściągnęła brwi i przygryzła dolną wargę.
- On...- zawahała się- musiał coś załatwić. Kiedy powiedziałam, że chcę wracać ustaliliśmy, że się rozdzielimy- on pojechał dalej a ja przyjechałam tutaj, żeby wam to pokazać- to mówiąc sięgnęła po dokumenty, które tu ze sobą przywiozła- nie uwierzycie.... Ja sama nie wierzę.
- Eleno, co to jest?- zapytał zaniepokojony Jeremy.
- To nie do opisania- odparła brunetka, kręcąc głową z niedowierzaniem- musicie sami przeczytać, ale najpierw....Gdzie jest Bonnie?
Tak, brak wiedzmy Bennett był bardzo niepokojący. Zazwyczaj kręciła się gdzieś w pobliżu i raczyła wampiry nienawistnymi spojrzeniami i sztuczkami, które Damon elokwentnie ochrzcił mianem "tętniaków mózgu" i teraz jej nieobecność była co najmniej dziwna. W dodatku jeszcze Jeremy aż cały się spiął na sam dzwięk jej imienia.... Tak, zdecydowanie musiała się dowiedzieć, o co chodzi.
- Kolejne komplikacje- oświadczył w końcu Tyler, który do tej pory sprawiał wrażenie nieobecnego- Bonnine jak zwykle zajmuje się... Czymś. Z resztą sama niedługo się przekonasz.
- Czymś?- powtórzyła wampirzyca, marszcząc brwi- co masz na myśli?
- To nieważne- przerwał im Stefan- nie ma na to czasu a Bonnie sama ci powie o co chodzi, gdy tylko się spotkacie. Będzie szczęśliwa, mogąc znów mieć cię przy sobie. Bardzo cierpiała, gdy nie odzywałaś się do niej przez te dwa miesiące.
- My wszyscy byliśmy w dołku- przypomniała Caroline, ale jedno ostrzegawcze spojrzenie Stefana wystarczyło, aby zamilkła. Westchnęła ciężko i niechętnie zabrała się za czytanie dokumnetów, które przywiozła ze sobą "Elena". W miarę jak czytała na jej twarz wstępował wyraz kompletnego szoku.
- Jesteś tego pewna?- spytała, nie kryjąc zaskoczenia.
- Tyle dowiedziała się Isobell- odparła dziewczyna- ale tak, jestem pewna- dodała i gdyby ktoś poświęcił choć minutkę na to, aby wnikliwiej przyjrzeć się jej twarzy dojrzałby ten zadowolony błysk w oku.
- O co chodzi?- zniecierpliwił się Matt. Blondynka jednak kompletnie go zignorowała i przeniosła wzrok na Jeremiego. To jemu podała papiery, które przed chwilą przejrzała. Chłopak zmarszczył brwi zdziwiony, ale posłusznie zaczął czytać dokumenty, które miał przed sobą. Nie minęły dwie minuty, gdy odłożył papiery na ławę i wbił pytające spojrzenie w "siostrę".
- Z tego wynika, że muszę zabić siedemdziesiąt niewinnych osób, aby odnależć drogę do lekarstwa- powiedział licząc na to, że za chwilę okaże się to jedynie głupim żartem. Sobowtór pokiwał głową ze smutkiem.
- Zgadza się. Po jednej duszy na dziesięć lat istnienia lekarstwa. Gilbert'owie od zarania dziejów mają w swych żyłach krew Łowców Demonów. Zabójstwo z zimną krwią to uaktywnia i daje nowe możliwości, które mają na celu zwalczanie wynaturzeń. W arsenale każdego łowcy znajduje się również mapa do tego, co eliminuje demoniczne moce na zawsze a mianowicie lekarstwa na wampiryzm. Problem polega na tym, że...
- Nie możesz tego zrobić- dokończył za nią Matt a dziewczyna pokiwała głową.
- Eleno, tu chodzi o Klausa i ciebie.- zaczął Jeremy ostrożnie- Twój wampiryzm i jego okrucieństwo to nasz największy problem. Jeśli muszę to zrobić dla ciebie to...
- Nie ma mowy- przerwała mu dziewczyna gwałtownie-Jeśli to zrobisz okażesz się takim samym okrutnikiem jak Klaus. A co z twoim człowieczeństwem? Jak będziesz żył po czymś takim? To niewykonalne.
- Jakoś sobie poradzę- upierał się chłopak- to nie ma dla mnie w tej chwili znaczenia, słyszysz? Jesteś dla mnie najważniejsza i jeśli...
- Elena ma rację- wszedł mu w słowo Stefan. Jego twarz była teraz chłodną maską opanowania, za którą skrywał swoje prawdziwe emocje- nie możemy tak ryzykować. Znajdziemy inny sposób, by pozbyć się tego wynaturzonego bydlaka.
- I może jeszcze inny sposób na to, by przywrócić mojej siostrze życie, które przeze mnie utraciła?!- spytał Jeremy z goryczą. Na to nikt już nie odważył się odpowiedzieć. Caroline zagryzła wargi i wbiła wzrok w dywan, Matt i Tyler pochylili głowy, jakby odmawiali jakąś mistyczną modlitwę a Stefan, jako jedyny ze zgromadzonych spojrzał na swoją byłą dziewczynę z nieskrywanym  smutkiem. To właśnie dlatego jako jedyny dojrzał ten błysk w jej oczach, który nie pasował kompletnie do ich obecnego położenia ani tym bardziej do Gilbertówny. Mimo przygnębienia i rozpaczy, jakie wyrażała jej twarz z jej spojrzenia biło zadowolenie i wręcz bezczelna pewność siebie, jaką okazują zwykle ludzie uważający się za panów sytuacji. Dziewczyna ścisnęła delikatnie dłoń Jeremiego a Stefan zmarszczył brwi po czym pod byle pretekstem ulotnił się z domu. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości, z dala od wścibskich uszu swych wampirzych przyjaciół sięgnął po telefon i wybrał numer brata. Od wczoraj, gdy tylko Elena przekroczyła próg Pensjonatu próbował się do niego dodzwonić, jednak i tym razem podobnie jak chyba ze sto razy przedtem włączyła się automatyczna sekretarka. Wampir zaklął pod nosem siarczyście i spróbował ponownie, jednak i tym razem mu się nie poszczęściło. Zdenerwowany wrócił do przyjaciół i przysiadł na brzegu kanapy, zamyślony. Coś mu tu nie pasowało. Coś było bardzo nie w porządku i musiał się dowiedzieć o co dokładnie chodziło, zanim komuś stanie się krzywda. Musiał się dowiedzieć, czy Elena to na pewno jego Elena. Tylko jeden sposób przyszedł mu do głowy.
******************
Elena otarła łzę, która spłynęła po jej policzku i zamoczyła wargi w kawie, którą nabyła w pobliskiej kawiarni. Nie smakowała jej specjalnie, ale musiała skupić się na czymś poza tym, co działo się ostatnio w jej życiu. Wiedziała, że część z tego to wynik jej błędnych decyzji, ale ta świadomość wcale nie poprawiała jej humoru. Przeszłość napawała ją smutkiem, teraźniejszość przerażała a o przyszłości nawet nie chciała myśleć. Nigdy przedtem, nawet po śmierci rodziców, nie czuła się tak podle i samotnie jak w tej chwili.
- Wszystko w porządku?-spytał jakiś chłopak dosiadając się do niej. Dziewczyna zerknęła na niego przez łzy i stwierdziła, że jest całkiem przystojny. Wysoki, opalony, dobrze zbudowany, z przydługimi brązowymi włosami, związanymi w kitkę i zachęcającym uśmiechem- jednym słowem prezentował się nie najgorzej.
- Tak, wszystko okay- potwierdziła dziewczyna wstając z ławki i poprawiła krótką spódniczkę, którą miała dziś na sobie.
- Nie wydaje mi się- stwierdził chłopak poważnie- taka przepiękna dziewczyna nie powinna być smutna. Ani samotna. Dziwi mnie, że twój chłopak pozwala ci  siedzieć tu bez eskorty. Nie boi się, że ktoś sprzątnie mu ciebie sprzed nosa?
- Nie mam chłopaka- odparła Elena dumnie, krzywiąc się w duchu na samą myśl o związkach i innych tych bzdurach, w które kiedyś tak usilnie wierzyła. To przecież była istna strata czasu- i nie szukam żadnego- zaznaczyła, ale nieznajomy tylko uśmiechnął się szerzej na te słowa.
- Jesteś za piękna by być z kimś związana- stwierdził, jednym susem pokonujac dzielącą ich odległość- ale też zbyt seksowna, by być sama- dodał ciszej, delikatnie ściskając jej ramię. Dziewczyna gwałtownie wstrzymała oddech, patrząc mu prosto w oczy. Już otwierała usta, by  odpowiedzieć, gdy nagle coś zmiotło chłopaka sprzed jej nosa. Elena rozejrzała się wokół zdezorientowana i dostrzegła szatyna, leżącego kilka metrów dalej z przetrąconym karkiem. Nad nim stał Damon, nonszalancko oparty o ścianę pobliskiego budynku.
- Zwariowałeś?- warknęła i podbiegła do chłopaka. Boże, przecież wiedziała, że nie żyje, ale mimo to brak pulsu na jego żyle szyjnej wycisnął z jej oczy kolejne łzy.
- Flirtujesz z wrogiem dla odreagowania sytuacji?- parsknął Damon, kpiąco unosząc brew- jesteś do mnie bardziej podobna, niż chciałabyś to przyznać.
- Jakim wrogiem? Co ci w ogóle odbiło?!
Wampir podszedł do niej i ku jej wyraznemu zdumieniu wyciągnął przed siebie strzykawkę, napełnioną po brzegi jakimś przezroczystym płynem. Bez wahania pociągnął za tłoczek a na dłoń Eleny spadło kilka kropel tej tajemniczej substancji. Dziewczyna zawyła z bólu, gdy skóra w miejscu zetknięcia z płynem zasyczała i zwęgliła się, tworząc małą, wypukłą rankę.
- Werbena- szepnęła oszołomiona, obracając strzykawkę w palcach- ale jak...
- Taka dawka konia by uśpiła- powiedział Damon spokojnie- ktoś na ciebie poluje a ja właśnie uratowałem ci życie. Pamiętaj o tym następnym razem, gdy zechcesz być dla mnie niemiła- dodał po czym przerzucił sobie ciało chłopaka przez ramię i skierował się w stronę ich zaparkowanego pod drzewem samochodu. Elena zmarszczył brwi i powlokła się za nim. Nie miała pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło, ale wiedziała jedno- to dopiero początek.

******************

- Nie rozumiem do czego jestem wam potrzebny- oznajmił profesor Shane chyba po raz setny tego dnia. Bonnie westchnęła ciężko, gdy rozkładała świece i rozsypywała sól tworząc w ten sposób okrąg na spróchniałej posadzce. Znajdowali się właśnie w opuszczonym domu w środku lasu, gdzie niegdyś sto potężnych czarownic straciło życie w pożarze. To tu Bonnie zyskała swoją moc, gdy martwe wiedzmy przekazały jej swoją energię i to tu zawsze czuła największy jej przepływ.
-Kontakt z zaświatami to wynik bardzo potężnych zaklęć- wyjaśniła mulatka, siadając po turecku na skrzypiącej i przemokłej podłodze, w okręgu ze świec i soli- mimo tego, że oboje- wskazała na siebie i na przyglądającego jej się z zafascynowaniem Bena- dysponujemy równie potężną mocą potrzebujemy czegoś co nas ustabilizuje, da potrzebną energię. Ty będziesz naszym łącznikiem ze świetem zewnętrznym, dzięki czemu wszystko przebiegnie bez zbędnych zakłóceń.
- O jakich zakłóceniach mówisz?- spytał mężczyzna, nie kryjąc zdziwienia. Bonnie westchnęła ponownie.
- Kontakt z Drugą Stroną jest tak naprawdę zakazany, ale próbując przywołać ducha Pierwotnej Czarownicy łamiemy wszystkie zasady, jedną po drugiej. To niesie za sobą konsekwencje.
- Więc po co to robimy?- wypalił natychmiast.- skoro to takie niebezpieczne powinniśmy...
- Posłuchaj- wszedł mu w słowo Ben- nie wiem jak ty, ale ja chcę się dowiedzieć o co tu chodzi i pomóc Bonnie.Obiecuję, że nie zrobimy nic, co mogłoby tobie zaszkodzić.
- A przynajmniej postaramy się- mruknęła Bonnie na tyle cicho, by żaden z nich jej nie usłyszał, po czym wyciągnęła przed siebie obie dłonie wyczekująco. Ben i Shane dołączyli do niej i chwycili ją za ręce, zamykając oczy.
- Shane, odpręż się i pomyśl o najpiękniejszych chwilach w swoim życiu, o czymś co sprawia, że czujesz się żywy jak nigdy wczesniej. Poczuj tę energię i radość, którą chcesz się z nami podzielić- powiedziała dziewczyna cichym, kojącym głosem- Ben, skup całą swoją moc na każdej poszczególnej cząstce swojej krwii. Rozłóż ją w myślach na czynniki pierwsze, pomyśl o tym co łączy cię z Pierwotnymi mocami. Poczuj tę energię, poczuj ducha przeszłości i wczuj się w niego. Odpręż wszystkie mięśnie i zapomnij w ogóle o swoim ciele. Teraz jesteś tylko espresją, spokojnym wiatrem unoszącym się w stronę zachodzącego słońca. Ciało cię blokuje i ogranicza, ale wiatru nie powstrzyma nic. Jesteś wolny i niezależny... Na tyle niezależny, że z łatwością przechodzisz przez barierę pomiędzy światami...
- Czujecie to?- zapytał Shane szeptem, gdy w pomieszczeniu zrobiło się nagle nienaturalnie zimno, jakby ktoś niespodziewanie otworzył okno w środku zimy.
- To jest to....- powiedziała Bonnie- a teraz Ben, powtarzaj za mną. I skup się, skup się na wszystkim co cię otacza, nawet na tym czego nie widzisz, jak energia Shane'a i barierą, którą musimy przekroczyć. Czujesz to?
- Tak- potwierdził chłopak takim tonem, że nie miała wątpliwości co do tego, że mówi prawdę.

"Verum aperiat, ante occulta hominum. Et sanguis transibunt portam fretus pretium dimitte transire terminus. Spiritus ut se uniant invocábo. Circulum conveniant in sacris. Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus.
Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus.
Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus."

Powietrze wokół nich zadrgało delikatnie a po chwili w atmosferze rozniósł się aromat palonej siarki. Każde słowo zaklęcia wbijało się boleśnie w ich umysły i dusze, odbierając oddech i zdolność racjonalnego myślenia. Mimo to ani Bonnie ani Ben nie zaprzestali rytuału, czując, że są już naprawdę blisko. Z każdą sekundą było im coraz trudniej utrzymać ciała w pozycji siedzącej, każdy mięsień wręcz krzyczał z wycieńczenia. Oboje czarowników wykorzystywało energię życiową Shane'a, która przepływała przez ich ciała w postaci kolorowych pejzarzy pod powiekami i kojącego ciepła, zmniejszającego nieco ich zmęczenie.
- Nie możecie przerwać połączenia- zawołała Bonnie spanikowana, czując przerażający ból po wewnętrznej stronie dłoni- to sprawka czarownic, chcą, żebyśmy odpuścili. Nie możemy im na to pozwolić....
"Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus.
Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus."
W tym samym momencie rozległo się charakterystyczne skwierczenie i do odoru siarki doszedł swąd palonej skóry. Bonnie zawyła dziko z bólu, ale mocniej ścisnęła dłonie obu mężczyzn czując, jak odruchowo próbują uwolnić się od jej palącego dotyku. Wykorzystała część swojej mocy, by usprawnić przepływ energii między nimi. Takie stabilne połączenie mogło choć w części ukoić ból, który czuli. Jednak i tak każda sekunda była katorgą.
"Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus.
Ego meo, immortalis. Gratia vobis, primum anus, quae est cogitationis naturalis statera. Et auribus suis erroribus."
I wtedy, gdy już zdawało się, że dłużej nie dadzą rady stało się coś, czego żadne z nich nie przewidziało- Ben niespodziewanie padł na ziemię, krzycząc z bólu w jakimś niezrozumiałym dla nikog, starożytnym języku. Przerwał połączenie, ale to nie miało znaczenia gdy z jego uszu i nosa krew zaczęła lać się strumieniami.
- Co się dzieje?- krzyknęła Bonnie, spanikowana i spróbowała podnieść go do pozycji siedzącej, ale chłopak tylko głośniej zawył z bólu. Profesor Shane patrzył na to, przerażony i drżącą dłonią sięgnął po leżącą pod jego stopami księgę zaklęć, szukając czegoś co mogłoby pomóc chłopakowi.
- Co się dzieje Ben- zawołała Bonnie czując, jak  po jej policzkach strumieniami ciekną łzy.
- Moja głowa- zdołał jedynie wyjąkać po czym zadrżał w jej ramionach po raz ostatni, konwulsyjnie i opadł bezwładnie niczym szmaciana lalka, bez przytomności. Dziewczyna z przerażeniem dotknęła jego nadgarstka, próbując wyczuć puls a profesor Shane coraz usilniej wertowal księgę.
- Nie- wyszeptała Bonnie, nie wyczuwając bicia jego serca- o Boże, co my zrobiliśmy?

************************

Stefan spojrzał wprost w czekoladowe tęczówki Eleny, ale od chwili gdy nabrał wątpliwości co do jej tożsamości dostrzegał w niej coraz więcej różnic w porównaniu do obrazu dziewczyny, jaki nosił w sercu. Jej oczy nie miały teraz w sobie tego blasku i radości, które pamiętał i były nieco jaśniejsze od oczu panny Gilbert. Nie tak głębokie i instensywne, to chyba o to chodziło. Jej delikatne, idealnie wydepilowane brwi miały inny kształt, choć nie do końca umiał wyjaśnić na czym ta różnica polega. Jej usta miały odcień bardziej przypominający brzoskwinie a niżeli maliny a dolna warga była odrobinę węższa, niż to zapamiętał. Nawet włosy były ciemniejsze- pozbawione rudych refleksów i różnych odcieni brązu straciły życie, jakim wręcz emanowała Elena. A jej postawa? Niby taka deliaktna, niemal nieśmiała a jednak gdzieś tam w jej wnętrzu czaiło się to zimne zadowolenie, które sprawiało, że jej pewność siebie nie była naturalna.  Nie mógł się jednak dodzwonić do brata, aby owe wątpliwości zweryfikować, więc musiał działać na własną rękę.
- Eleno- zaczął i przybliżył się do dziewczyny, która posłała mu pytające spojrzenie znad wachlarza długich, kruczoczarnych rzęs- tak bardzo mi ciebie brakowało- szepnął, przejeżdżając delikatnie opuszkami palców po jej zarumienionym policzku- powiedz, że teraz już wszystko będzie dobrze, proszę cię.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, Stefan- odparła brunetka, splatając delikatnie ich palce ze sobą. Dla niego jednak to nie był ten sam elektryzujący dotyk, jaki pamiętał.- już nigdy nic i nikt nas nie rozdzieli, przysięgam. Jestem twoja na wieki- to mówiąc wpiła się w jego wargi,jednak on zamiast oddać pocałunek niespodziewanie chwycił ją za gardło i z całej siły przyszpilił ją do pobliskiej ściany- co tu robisz Katherine?- wysyczał jej prosto w twarz. Na początku po jej ślicznym obliczu przebiegł cień zaskoczenia, jednak minął tak szybko jak się pojawił a  zastąpił go  kpiarski uśmiech.
- Bardzo dobrze- pochwaliła go niczym dumna mamusia swego synka- Co mnie zdradziło?
- Nic nie wiesz o Elenie- warknął pogardliwie i mocniej zacisnął palce na jej szyi- możesz być jej sobowtórem, ale i tak różnicie się wyglądem. Nie mówisz jak ona, nie pachniesz jak ona a już na pewno nie całujesz jak ona.
- Mówisz o świętej Elenie, która teraz zabawia się Bóg jeden wie gdzie z twoim własnym bratem?- zakpiła, ostantencyjnie przewracając oczami- daj spokój, ty też masz prawo do chwili przyjemności- dodała kokieteryjnie, zbliżając swą twarz do jego twarzy.
- Czego tu szukasz i jaki miałaś interes w powiedzeniu nam o tej klątwie rodu Gilbertów?- zapytał, ignorując jej matrymonialną propozycję.
- A czy ja musiałam mieć w tym jakiś interes?- zapytała, udając obrażoną- nie doceniasz mnie Stefanie. To zawsze był twój największy błąd, nie sądzisz?
Wampir nie zdołał odpowiedzieć, bo w tym samym momencie do jego sypialni wkroczyła Caroline. Blondynka zatrzymała się wpół kroku, oniemiała na widok dziewczyny duszonej przez Stefana.
- Eleno?- zapytała niepewnie.
- Chciałaś powiedzieć "Katherine"- poprawił ją blondyn z wyrazną odrazą spoglądając na brunetkę. Caroline usta otworzyła na kształt litery "O", a jej oczy wyrażały kompletną dezorientację.
- Że co?
- Sam jeszcze nie wiem, o co tu chodzi , ale się dowiem ty....- nie dane mu było jednak skończyć, bo odkładnie  w tym momencie znudzona i już naprawdę mocno wkurzona Caroline podbiegła do nich w wampirzym tempie i skręciła Katherine kark.
- To za mnie, za Elenę i każdego, kogo skrzywdziłaś w tym mieście- powiedziała opuszczając pokój przyjaciela, który patrzył za nią z niedowierzaniem.
***************
Dziewczyna wyszła przed pensjonat i wyjęła telefon, wybierając dobrze sobie znany numer. Głos z brytyjskim akcentem odezwał się już po drugim sygnale.
- Już się za mną stęskniłaś, kochanie?- zapytał Klaus a Caroline niemal wyczuła, jak się uśmiecha z satysfakcją.
- Zawrzyjmy układ- zaproponowała, nie bawiąc się we wstępy, bo po co?
- No proszę, uwielbiam takie konkretne kobiety- zamruczał do słuchawki a w Caroline aż zawrzało na te słowa- czego chcesz, najdroższa?
- Po pierwsze proszę cię grzecznie, zanim znajdę sposób na ucięcie ci języka, żebyś przestał mnie tak nazywać....- zaczęła
- Najszybszy sposób to metoda usta-usta.
... Po drugie wiem, jak  bardzo kochasz te swoje hybrydziątka i dlatego ci pomogę- ciągnęła, ignorując jego wtrącenie- ty obiecasz zostawić Elenę i wszystkich naszych bliskich w spokoju a ja dostarczę ci kogoś, kto będzie dla ciebie równie przydatny jak ona, gdy już dotrzemy do lekarstwa.
- Masz na myśli....
- W piwnicy Salvatore'ów znajdziesz pewną ceimnowłosą, przebiegłą, nieskorą do współpracy sukę, która tylko czeka na to, by znów stać się człowiekiem- poinformowała go, dumna z siebie. Klaus zamilkł na moment.
- A więc Katherine wreszcie zgubiła ta jej słabość do braci- zakpił mieszaniec i chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle Caroline usłyszała przepełnione bólem zawodzenie i krzyki jakiegoś mężczyzny. Zamarła ze słuchawką przy uchu.
- Klaus co się dzieje?- zawołała, a gdy w odpowiedzi usłyszała kolejne pełne cierpienia jęki, wpadła w prawdziwą panikę- Klaus, co się dzieje? Wszystko w porządku? Klaus?
- Nie martw się o mnie skarbie, odezwę się pozniej- powiedział i zakończył połączenie. Caroline z niedowierzaniem spojrzała na milczący telefon i obejrzała się za siebie w chwili, gdy w drzwiach stanął Stefan.
- Słyszałeś- stwierdziła, widząc wyraz jego twarzy.
Stefan tylko skinał głową.
- Robi się bardzo nieprzyjemnie- stwierdził siląc się na spokój i objął blondynkę opiekuńczo ramieniem- ale poradzimy sobie z tym, jak zawsze.
*******************

- Powiesz mi w końcu, co było na tych filmach?- spytała Elena zniecierpliwiona patrząc, jak Damon sypie ostatnią porcję ziemi na mogiłę chłopaka, którego w jej obronie własnoręcznie zamordował. Tak, Elena nie mogła znieść myśli, że ktoś, nawet człowiek, który próbował ją skrzywdzić miałby wylądować w jakimś zatęchłym rynsztoku. Każdy zasługiwał na szacunek po śmierci a już samo to, że znajdował się w bezimiennym "grobie" w jakimś lesie, z dala od ludzi i bliskich było wystarczającą karą za wszystkie życiowe przewinienia.
- Wiedziałabyś, gdybyś została ze mną na ostatnie czterdzieści minut tego pasjonującego seansu, zamiast obrażać się niczym mała dziewczynka- wytknał jej Damon, uśmiechając się szelmowsko. Wiedziała, że się z nią droczył, ale jej wcale nie bylo do śmiechu.
- Damon!- warknęła.
- Eleno!
-Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu- westchnęła dziewczyna, przysiadając na opadłym pniu- jakiś koleś próbował mnie zabić, albo porwać nie mam pojęcia. A z tobą nawet nie można się normalnie porozumieć. Albo jestem tak kiepska w sztuce negocjacji, albo mam po prostu pecha do palantów.
- Sądzę, że i jedno i drugie- odpowiedział Damon ujmując jej dłoń delikatnie a Elena nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu na te słowa.
- Droga do lekarstwa na wampiryzm nie jest nikomu znana, ale wiadomo, że od wieków jest ono poszukiwane- zaczął wyjaśniać po kilku minutach uporczywej ciszy- Isobell odkryła, że ma to związek z pierwotnym ludem, który żył w czasach pierwszych wampirów. Ludem, który zamieszkiwał ich wioskę, zwaną dziś: "Mystick Falls". Konkretnie mowa tu o starszyznie, którą dziś określamy mianem "założycieli".
Elena pobladła gwałtownie na te słowa.
- Mówisz....
- Tak, wiem o czym pomyślałaś. Salvatore'owie, Forbes'owie, Gilbert'owie, Lookwood'owie- nasi przodkowie mają związek z antidotum a my musimy się tylko dowiedzieć, jaki. Jedynym sposobem jest...
- Powrót do Mystick Falls- dokończyła za niego Elena, głosem wypranym z emocji.

****************
- To może jeszcze raz- powiedział Elijah wbijając kołek tuż pod żebrami Marcela, o cal od serca. Rebekah skrzywiła się, słysząc kolejne krzyki pełne bólu.
- Gdzie znajdę tę twoją wiedzmę- wysyczał Pierwotny wprost w twarz mulatowi- wyrwę serce jej albo tobie, wybieraj.
Marcel zmrużył swoje czarne oczy, jakby przyjmując wyzwanie.
- Zgoda- powiedział, zerkając na blondynkę stojącą za bratem- ale niech ona to zrobi. Ciebie nigdy nie lubiłem.
Rebekah otworzyła usta szeroko ze zdziwienia, podchodząc do niego na odległość pocałunku. Wyraz jej twarzy sprawił, że Marcel zaśmiał się głośno.
- Czyż to nie będzie romantyczne?- zakpił, lubieżnie oblizując wargi- ta, która kiedyś skradła mi serce teraz zrobi to naprawdę i to w wyśmienitym stylu. Chciałbym zobaczyć twoją minę,gdy już będzie po wszystkim.
Rebekah nie wytrzymała- z miną seryjnego zabójcy zamachnęła się i wymierzyła mu siarczysty policzek. Na jego twarzy pojawiła się czerwona, krwawa pręga, przebiegająca przez całą jej długość. Klaus zachichotał na ten widok.
- Miło znów zobaczyć was razem- skomentował zgryźliwie i uniósł ręce w obronnym geście, gdy siostra zmroziła go wzrokiem.
- Nie pogrywaj ze mną Gerrard- zwróciła się do mulata- nie mam dziś nastroju na...
- Jak dla mnie na to, co właśnie robimy nastrój masz idealny- przerwał jej z tajemniczym uśmieszkiem- jesteś wtedy taka seksowna....
Rebekah zamachnęła się ponownie, chcąc zadać mu kolejny cios, jednak Klaus unieruchomił jej dłoń w powietrzu. Blondynka spojrzała na brata pytająco, a ten ze znudzonym wyrazem twarzy wyminał ją i stanął ledwie kilka centymentrów od byłego przyjaciela.
- Wydaj tę sukę Marcel- poradził mu Pierwotny spokojnie- nie wygrasz z urokiem Rebekah, opanowaniem Elijah ani z moją siłą. Zginiesz tak czy siak, ale możesz sobie przedtem oszczędzić niepotrzebnych cierpień.
Marcel rozesmiał się gardłowo a śmiech ten sprawił, że krew w żyłach Rebekah niemal zastygła mimo, że jej serce gwałtownie przyspieszyło biegu. Znała go, wiedziała, ze coś knuje...
- Moja śmierć niczego nie zmieni, "przyjacielu"- zaszydził mulat. Klaus zacisnał zęby z siłą imadła.
- Mylisz się. Uwolni moją siostrę od insekta, który gnębi ją nieustannie od czterech stuleci- powiedział grobowym tonem.
- Na jej nieszczęście na takich jak ty działa jedynie kołek z białego dębu- odparł tamten- których, jak tak się dobrze zastanowić mam pod dostatkiem- dodał konspiracyjnym szeptem.
To co działo się potem trwało może ułamek sekundy- oczy mieszańca stały się złote a kły wydłużyły się drastycznie i już po chwili przypominały wilcze siekacze.
- Nie!- krzyknęła Rebekah, ale było już za pozno- Klaus zatopił zęby w ramieniu Marcela, wprowadzając do jego organizmu wilkołaczy jad. Ból wstrząsnął całym jego ciałem, gdy blondynka brutalnie odepchnęła brata, z szokiem przyglądając się głębokiej ranie z której pulsującym rytmem wypływała krew.
- Coś ty narobił?!- zawołała, w szale potrząsając Klausem niczym marionetką. Pod powiekami zapiekły ją łzy, ale ostatkiem sił powstrzymywała je nie chcąc, aby ktokolwiek dostrzegł oznaki jej słabości- jak w takim stanie ma nam cokolwiek powiedzieć?!
-To będzie świetna motywacja- odparł Pierwotny niezwruszenie- gdy już uporamy się z buntownicza czarownicą i zgrają nieprzystosowanych społecznie wampirów, terroryzujących nasze miasto pomyslę nad uleczeniem go a następnie zabiciem w bardziej "cywilizowany" sposób- za pomocą kołka.
Teraz jego twarz rozciągnęła się w okrutnym uśmiechu. Rebekah spojrzała na Elijah niepewnie, ale ten tylko pokręcił głową ze smutkiem. Tym razem nie mógł nie zgodzić się z bratem. Wampirzyca głośno przełknęła ślinę i przeniosła wzrok na zwijającego się z bólu  u jej stóp Marcela. Dawka jadu, jaką uraczył go Klaus była tak duża, że zadziałał od razu, opanowując cały organizm mulata. Nie pozostało mu wiele czasu.
- Przegrałeś Marcel- powiedziała, siląc się na beznamiętny ton- powiedz prawdę i zakończmy to.
- Chcesz usłyszeć prawdę?- wychrypiał, a gdy dziewczyna pochyliła się nad nim w skupieniu, nastawiąjac uszy aby nie uronić ani słowa z jego wyznania, rozesmiał się, posykując z bólu- prawda jest taka, ze nigdy cię nie kochałem. Byłaś dobra w łożku i na początku to o to chodziło. Potem się okazało, że oprócz zaspokojenia mnie nadajesz się jeszcze do czegoś- możesz zapewnić mi nieśmiertelność i przychylność najpotężniejszego wampira nie ziemi. Wiesz, dlaczego tak się z nim zaprzyjazniłem? Bo byłem mu wdzięczny, że mnie od ciebie uwolnił. Byłem z siebie dumny, gdy zatopiłem ostrze sztyletu w twoim sercu. Nie wiem, co mu w ogóle przyszło do głowy, gdy postanowił cię uwolnić. Te pięćdziesiąt dwa lata bez ciebie były jak prezent od losu, kolejne dwieście- istna tortura. Nienawidziłem cię od chwili, gdy wyznałem ci miłość. Co za ironia, prawda?
Rebekah pobladła gwałtownie, słuchając tego wyznania a za każdym razem, gdy na jej idealnej twarzy pojawiał się grymas bólu Marcel świętowal małe zwycięstwo, które odrobinę wynagradzało mu przeżywane właśnie tortury. Doskonale wiedział jak ją zranić i jak doprowadzić ją do białej gorączki i umiał to wykorzystać. Gdy skończył jej oczy były puste, jakby przesłonięte pajęczyną mrozu. W chwilach takich jak ta naprawdę się jej bał. Gdy się wściekała była niebezpieczna, ale za to niesamowicie seksowna. Gdy się uspokajała przypominała rozpędzone tornado, niszczące wszystko na swej drodze.... Tak, tak, wciąż była niesamowicie seksowna, mimo wszystko. Niby jej nienawidził i czerpał przyjemność z jej bólu, jednak wciąż był tylko facetem, prawda?
-  Niezła próba skarbie- pochwaliła go Rebekah, śmiertelenie powaznym tonem- ciekawi mnie tylko czy gdy wymyślałeś tę bajeczkę wiedziałeś o tym, że gdy próbowałeś odzyskać moje względy w 1656 roku  zahipnotyzowałam cię, byś zdradził mi swoje prawdziwe uczucia i intencje. Kto by pomyślał, że potrafiłeś tak bardzo kochać. Niemal mi przykro, że musisz zginąć wspominając, jak błagałeś mnie przez niemal pół wieku bym ci wybaczyła i do ciebie wróciła.
Klaus zagwizdał przeciagle z uznaniem a Elijah posłał siostrze pełne niedowierzania spojrzenie. Nie sądził, że taka będzie jej reakcja na słowa mulata a teraz musiał przyznać, że bardzo się ostatnio zmieniła. Kiedyś po takim wyznaniu głowa Marcela leżałaby kilometry od jego ciała, ale teraz...
"- To pewnie przez tego małego"- pomyślał, wspominając blondyna- przyjaciela uroczej Eleny. Czy to nie o jego względy zabiegała Rebekah i czy to nie z jego zdaniem liczyła się ostatnio aż za bardzo? Często zastanawiał się czy to tylko jej kolejna gierka, zabawa służąca zabiciu czasu czy jednak rzeczywiście jest coś na rzeczy. Jego mała siostrzyczka była przecież taka kochliwa!
Elijah nie zdołał jednak z tych swoich przemyśleń wyciagnąć konkretnych wniosków, bo w tym momencie, chwilę po tym jak w pokoju zrobiło się nienaturalnie duszno a w powietrzu rozniósł się aromat dzikich róż Pierwotny opadł na kolana, krzycząc z bólu. Coś rozsadzało mu czaszkę od środka, miał wrażenie że każdy nerw jego mózgu płonie a wszystko co działo się wokół odbierał tak, jakby był pod wodą. Wiedział, że takich cierpień przysporzyć mogły mu jedynie czarownice, ale nie miał nawet siły na to, aby się podnieść i sprawdzić, kto tak naprawdę atakuje go mentalnie. Gdzieś w oddali, jego uszu doszły przepełnione cierpieniem krzyki jego rodzeństwa, które mimo tylu lat wzajemnej niechęci i zadawanych ran wciąż wywoływały w jego martwym sercu nieopisany ból. Był najstarszy, powinien ich chronić, powinien im pomóc... Świadomośc niebezpieczeństwa, które czycha na Klausa i Rebekah sprawiła, że znalazł w sobie siłę, by wstać. A raczej by podnieść się z wysiłkiem na łokciach i zadrzeć głowę do góry, spoglądając na swego kata.
Nad nim górowała wysoka, zakapturzona postać, okryta staromodnym, powłóczystym płaszczem. Pierwotny nie był w stanie dostrzec twarzy ani właściwej sylwetki okrutnika, ale zadbane, delikatne dłonie, które wyciągał przed siebie mamrocząc słowa  zaklęcia w jakimś prastarym, pierwotnym języku zdecydowanie należały do kobiety.
Wszystkie te chaotyczne, bezsensowne przemyślenia zeszły jednak  na dalszy plan, gdy Elijah oraz jego rodzeństwo został brutalnie przyszpilony do przeciwległej ściany za pomocą jakiejś niewidzialnej siły. Szarpał się, próbował uwolnić lecz na próżno. Kątem oka dostrzegł, jak owa postać podchodzi do nienaturalnie wycieńczonej Rebekah z kołkiem z białego dębu w dłoni. Dziewczyna zdołała jedynie nieznacznie unieść głowę, chcąc spojrzeć śmierci prosto w oczy a Klaus ryknął wściekle z bezsilności, gdy czarownica uniosła narzędzie z zamiarem zatopienia jego ostrza w piersi Pierwotnej Siostry...
- Zostaw, ona jest moja!- odezwał się władczo Marcel. Dopiero teraz Elijah dostrzegł, że jako jedyny nie został zaatakowany. W dodatku ich napastnik opuścił broń i cofnął się o krok, darując Rebekah życie, jakby słowa mulata miały w sobie jakąś moc sprawczą.  Elijah zmarszczył brwi w wyrazie konsternacji. Niemożliwe, to by musiało oznaczać, że...
- Musisz mi podać jego krew- odezwał się Marcel, wskazując ruchem ręki na Klausa, a gdy czarownica bez słowa sprzeciwu rozcięła nadgarstek unieruchomionej hybrydzie za pomocą kołka z białego dębu, zadając blondynowi niepotrzebnych cierpień a następnie uniosła go nad twarzą Marcela sprawiając, że strumień brunatnego płynu spłynął prosto do jego gardła, lecząc jego zatruty wilkołaczym jadem organizm spełniły się najgorsze obawy Elijah. Marcel w jakiś niezrozumiały sposób kontrolował ową czarownicę a zważywaszy na to, że była w stanie pokonać samych Pierwotnych i posiadała jedyną broń zdolną ich zabić musiał mieć na nią niezłego haka. Tak czy inaczej Elijah dawno nie widział równej siły i to go niesłychanie przerażało, bardziej, niż mogłoby się wydawać.
- Było blisko- odezwała się zakapturzona postać miękkim, niesamowicie kobiecym głosem a Klaus ryknął po raz kolejny tego dnia. Był wściekły i upokorzony a to nie wróżyło niczego dobrego. Jasne było, co się stanie gdy już uda mu się uwolnić.
- Nie możemy ryzykować- zawtórował jej Marcel a następnie pochylił się i połaczył ich usta w zachłannym, brutalnym pocałunku. Elijah spojrzał na siostrę i widząc wyraz jej twarzy zapragnął natychmiast porwać ją w objęcia tak, by nie musiała oglądać tego całego cyrku. Niestety- nie mógł ruszyć nawet małym palcem u stopy. Musiał więc bernie przyglądać się jej bólowi, rozczarowaniu, wściekłości a następnie masce obojętności, która powoli zasnuwała jej twarz. Teraz jedynie oczy wyrażały przeżywane przed chwilą emocje.... To, oraz żądzę mordu. Elijah nie był pewien, które z tych uczuć było w tej chwili przeważające, ale miał przeczucie, że wcale nie chce się tego dowiedzieć.
- Działamy według planu- polecił Marcel, odrywając się od warg skrytej za kapturem dziewczyny- jesli coś pójdzie nie tak....
- Poradzę sobie- weszła mu w słowo- miałam na to całe stulecia. A co z tymi tutaj?- ruchem ręki wskazała na Pierwotnych. Marcel delikatnie przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Jego wzrok powoli prześlizgnął się po śmiertelne opanowanym Elijah, rozsierdzonym Klausie, sprawiającym wrażenie oszalałego a następnie na dłużej zatrzymał się na Rebekah, która wbiła w niego mordercze, zimne spojrzenie. Dziewczyna była w tym naprawdę dobra, ale niestety: ono jedynie rozpaliło jego niegasnące pragnienie, które płonęło w nim już od jakichś dwóch stuleci, od chwili, gdy się rozstali. Twarz Marcela rozciągnęła się w szerokim uśmiechu na samą myśl o tym.
- Osłabiłaś ich a ja jestem zaopatrzony w całkiem pokazna kolekcję kołków z białego dębu- powiedział z nieskrywanym entuzjazmem- poza tym mamy tyle do nadrobienia...
Mówił do wszystkich, ale patrzył tylko na blondynkę, która na te słowa warknęła cicho. Gdy tylko czarownica ulotniła się moc, która obezwładniała  rodzeństwo osłabła i cała trójka opadła bez sił na kamienną posadzkę. Marcel przypadł do Rebekah, która uniosła na niego zamglone spojrzenie, próbując go odepchnąć, jednak na marne: mężczyzna niemal z czułością uniósł ją najdelikatniej jak tylko potrafił a następnie przycisnął jej wiotkie, obolałe ciało do swej piersi i pocałował w czoło.
- Śpij skarbie- szepnął, odragniając jej twarzy zbłąkany kosmyk włosów. W jego głosie dziewczyna wyczuła nutkę ironii i rozbawienia, za które tak go nienawidziła, jednak była tak wykończona, ze nie miała nawet siły tego wszystkiego przeanalizować. Nie powinna się tak czuć, jako jedna z najpotęzniejszych istot na świecie powinna być silna, niepokonana, jednak nie mogła nic poradzić na to, że miała wrażenie, jakby jej umysł przesłaniała gęsta mgła, która pragnęła pochłonąć ją do końca i nie było przed tym ratunku. Poległa w nierównej walce z powiekami ciężkimi jak z ołowiu po czym bezwiednie wtuliła się w ciało mulata, jako jedyną stałą rzecz w otaczającej ją rzeczywistości. Nim kompletnie zatonęła w objęciach Morfeusza w jej głowie pojawiła się jedna, szybka niczym błyskawica myśl.
"- To dopiero początek koszmaru".
*******************
-  Naprawdę nie rozumiem, czym się tak stresujesz- powiedział Damon po raz setny, obserwując jak Elena opróżnia czwartą już szklaneczkę whysky- nie powiesz mi, że zamierzasz się wypiąć na wszystkich tych frajerów, za których do niedawna życie byś oddała.
- To oni wypną się na mnie, gdy tylko mnie zobaczą- odparła Elena, krzywiąc się lekko, gdy wysokoprocentowy napój zaczął palić jej przełyk- a Caroline własnoręcznie mnie zakołkuje.
- Przesadzasz, przecież oni cię kochają- odparł Damon pewnie- a gdyby naszej barbie odbiło mój braciszek w lśniącej zbroi cię obroni- dodał, krzywiąc się na samo wspomnienie ich wielkiej, epickiej miłości, na którą musiał patrzeć przez ostatnie półtora roku. Elena zmrużyła oczy w zamyśleniu.
- Jesteś zazdrosny- zawyrokowała w końcu. Damon spojrzał jej głęboko w oczy, zdziwiony nieco jej bezpośrednością.
- O dziewczynę, którą kocham?- sarknął- nigdy w życiu.
- Przestań- poprosiła łagodnie- przecież wiesz, że...
- Owszem wiem i dlatego  nie mam ochoty słuchać twoich kłamstw o tym, że jest ci przykro, ale jednak nie powinienem się łudzić, bo nic do mnie nie czujesz a mój braciszek jest jedynym, którego pragniesz- zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem i uśmiechnął się krzywo- wybacz mi moją  śmiałość słoneczko, ale tym razem jestem zdeterminowany, aby udowodnić ci, że się mylisz- to mówiąc niebezpiecznie zbliżył swoją twarz do jej twarzy, wbijając intensywne spojrzenie niebiesko-zielonych tęczowek w jej rozchylone wargi. Zadrżała lekko, jednak gdy wampir miał ją pocałować odsunęła się w ostatniej chwili.
- Bądż dobrym przyjacielem i nie rób tego więcej- powiedziała, przez zdenerwowanie tonem niemal apodyktycznym- nie możesz całego swojego życia uzależniać od kogoś, kto nie da ci tego, czego pragniesz.
- Eleno...- zaczął, ujmując jej twarz w obie dłonie.
- Mam tego dosyć, nie rozumiesz?- warknęła, gwałtownie podnosząc się z barowego krzesła- odnalazłeś mnie po to, by zadać mi więcej bólu? Nie dociera do ciebie, że czego byś nie zrobił nigdy ci się w pełni nie oddam? Zgoda, całowaliśmy się dwa razy, spędziliśmy ze sobą raptem dwie noce i to daje ci prawo do tego, żebyś uważał się za zwycięscę? Nie jestem  nagrodą w jakimś pieprzonym turnieju o nazwie "kto pierwszy-ten lepszy" i nie będę jak Katherine, która wdała się w romans pomiędzy braćmi a potem nie wiedziała, którego wybrać. Bo to dla mnie żaden wybór, rozumiesz?! Dostałeś to czego chciałeś, więc z łaski swojej daj mi już spokój!
- Tak nisko mnie sobie cenisz?- spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem- uważasz, że zaprzepaściłbym to, co jest między nami dla pociągu fizycznego i chwilowego kaprysu?
- Czy nie robiłeś już tego wcześniej?- spytała, dumnie unosząc podbródek- myślisz, że ile jestem ci w stanie wybaczyć?
Przez chwilę toczyli wojnę na wściekłe spojrzenia.
- Dobrze- skapitulował po pełnej napięcia minucie ciszy-  powiedzmy, że masz racje i rzeczywście wykorzystałem twoje kuszące ciałko dla własnych celów. Dlaczego jednak ty to zrobiłaś? Dlaczego jak zwykle się nie wycofałaś? I nie mów, że mnie wykorzystywałaś tak, jak sądzisz że ja wykorzystałem ciebie, bo nie jesteś Katherine i nigdy nie posunęłabyś się  do czegoś tak obrzydliwego.
- Nie rozumiesz?- prychnęła, starając się w swój głos wlać jak najwięcej jadu- byłam samotna, słaba, smutna i skołowana. Potrzebowałam bliskości i ciepła, potrzebowałam przyjaciela. Ale ty jak zwykle stwarzasz same problemy, jakby to doświadczenie było dla ciebie czymś więcej niż długo wyczekiwany seks. Przestań się oszukiwać i znajdz nowy cel w życiu, bo gadka o tym, że jestem sensem twojego istnienia w ogóle do ciebie nie pasuje. Przyznaj, tak naprawdę wcale nie chcesz ze mną być. Twoje starania to reakcja na to, że ci się opieram. Nie mozemy z takiego powodu stracić naszej przyjazni.
Damon otworzył usta szeroko ze zdziwienia, gdy Elena chwyciła za butelkę whysky, stojącą na barze i odeszła pospiesznie w stronę najdalej ulokowanego stolika, by skomsumować ją w samotności. Nawet w takiej chwili nie mógł przestać podziwiać jej krągłości i tego wrodzonego wdzięku, z jakim się poruszała.
- Frajer- pomstował w duchu, duszkiem opróżniając szklankę burbona- totalny, beznadziejny frajer.

************************
Od ich rozmowy minęły równo dwie godziny a on wciąż nie mógł odwrócić od niej wzroku. Chwilę po tym, jak zostawiła go samego przy barze   do jej stolika dosiadł się jakiś rudowłosy frajer, niby to pocieszając ukradkiem ocierającą łzy niewiastę, niby to obejmując ją po przyjacielsku, ale Damon nie miał złudzeń- koleś po prostu wpadł w sidła jej niebanalnego uroku i zapragnął w tej chwili zaciągnąć ją do łóżka, by tam... Nawet nie chciał o tym myśleć. Ponownie skupił spojrzeniem na siedzącej przed nim długonogiej blondynce i uśmiechnął się do niej rozbrajająco w ten tylko jemu znany sposób, który sprawiał, że momentalnie robiła się mokra. Tryumfował, wiedząc, ze wciąż to potrafi- ostatnimi czasy zmarnował tyle energii na kapryśną panienkę Gilbert, że miał prawo zapomnieć kilku trików ze swego uwodzicielskiego arsenału. Nie chciała z tego skorzystać, uważała, że to problem którego nie potrafi przeskoczyć- jej strata. On już nigdy więcej nie da się tak niecnie zmanipulować.
- No więc... Co taki przystojniak jak ty robi tu zupełnie sam?- zapytała tymczasem blondynka, sugestywnym gestem przejeżdżając paznokciami po guzikach jego koszuli. Damon już miał odpowiedzieć, gdy nagle śmiech Eleny i tego rudzielca kompletnie wytrącił go z flirciarskiego nastroju. Zerknął w tamtym kierunku i ujrzał brunetkę, przytulona do rudego niczym do pluszowego misia. Wampir zacisnął dłonie w pięści, jednak zapomniał, ze w jednej z nich trzyma pustą szklankę, która pod siłą jego mięsni pękła, raniąc wnętrze jego dłoni dotkliwie.
- Boże! Wszystko w porządku?- pisnęła blondynka spanikowana, a Damon przwrócił oczami, zniecierpliwiony.
- Tak skarbie, wszystko jest w jak najlepszym porządku- odparł, wykorzystujac na niej wampirzy wpływ a gdy twarz dziewczyny rozświetlił radosny uśmiech, położył rękę na jej prawym kolanie. Rana już dawno się zagoiła.
Wyczuł na sobie czujne spojrzenie Eleny, ale tym razem w ogóle się tym nie przejął. Chciała, by znalazł nowy cel w życiu? Chciała, by przestał liczyć się z nią tak jak do tej pory?
-Proszę bardzo. -pomyślał i bez wahania wpił się w usta blondynki.
Gdzieś w oddali słyszał, jak Elena wciąga powietrze ze świstem i nawet przez chwilę z tego powodu tryumfował, ale alkohol szumiący w głowie i ciało dziewczyny, którą trzymał w ramionach skutecznie uniemożliwiły mu racjonalne myślenie. Była seksowna a jej krągłości budziły męską fantazję, jednak wciąż czegoś jej brakowało...
Jej sylwetka miała inny kształt, jej piersi były o wiele mniejsze od piersi Eleny, a zamiast kuszącego zapachu piżmu i czekolady wyczuł jedynie nutkę mięty, która choć równie przyjemna nie była tak... zmysłowa.
- Chodz- wyszeptał wprost w jej wargi- zbyt tłoczno tutaj- dodał, zerkając na Elenę. Wyraz jej twarzy sugerował,że wszystko słyszała. On jednak kompletnie się tym nie przejmował, gdy prowadził dziewczynę na tyły knajpy, z dala od wścibskich spojrzeń. Przycisnął ją do chłodnej ściany i pocałował namiętnie, błądząc dłońmi po całym jej ciele. Po nie tak smukłej talii jak talia Eleny, nie tak krągłym tyłku, jak pupa Eleny, nie tak miękkim włosom, jak włosy Eleny, nie tak zgrabnym i długim nogom jak nogi Eleny...
- Dość- warknął apodyktycznie, odrywając się od warg nie tak słodkichjak wargi Eleny...
Zaklął siarczyście pod nosem.
- Co się stało?- zapytała blondynka, zdziowiona tym nagłym zaprzestaniem pieszczot- jesteś w tym nieziemski- dodała kokieteryjnie i spróbowała go znów pocałować, ale Damon odsunął ją od siebie stanowczo na odległość ramienia.
- Za to ty wcale nie jesteś w tym taka dobra na jaką wyglądasz- odparł bezczelnie, a gdy oburzona dziewczyna chciała już coś na to odpowiedzieć powstrzymał ją, po raz kolejny tego wieczoru używając na niej hipnozy.
- Nie odzywaj się i daj mi robić swoje- zakomenderował i bez ostrzeżenia wgryzl się w jej tętnicę. Dziewczyna zawyła z bólu i próbowała się wyrwać, okładając go pięściami ale na nim nie robiło to wrażenia. Był pijany, smutny i wściekły jednocześnie a takie wybuchowe połączenie uczyniło go nieczułym na wszelkie głosy rozsądku. Głuchy był także na nawoływania roztrzęsionej Eleny, które  dobiegały jakby z innej rzeczywistości. Juz zapomniał jak smakuje krew prosto z żyły.
Euforia...
Siła...
Bogactwo smaków, niebo w ustach...
Odurzająca energia...
I on miałby zrezygnować z tego wszystkiego z powodu osoby, która nieudolnie usiłowała go odepchnąć od czegoś, co dostarczało mu takiej przyjemności i zapewniało życie? Dokładnie: czegoś, nie kogoś. To było tylko zródło jego siły, nic więcej. W reakcji na kolejne, słabnące już ciosy agresywniej przyssał się do rany, wywołując dodatkową dawkę wrzasków i jęków, które raniły jego uszy. Dopiero gdy na jego języku znalazła się ostatnia kropla krwi dziewczyny, którą trzymał w ramionach a jej ciało opadło bezwładnie niczym szmaciana lalka, odsunał wargi od jej rozerwanej tętnicy i pozwolił Elenie odepchnać się brutalnie od swojej ofiary. Brunetka opadła na kolana obok bezimiennej blondynki, a on ze swego rodzaju rozbawieniem obserwował jak próbuje ją ocucić i trzęsącymi się rękoma sprawdzić jej niebijący już przecież puls. W jego mniemaniu Elena zachowywała się jakby kompletnie oszalała- rozpaczała po śmierci nieznanej sobie dzieczyny zupełnie jakby straciła członka rodziny mimo, że jeszcze kilka minut temu posyłała w jej stronę nienawistne spojrzenia. Gdzie tu logika?
Chwilę trwało, nim Elena wstała z klęczek i spojrzała na niego z obrzydzeniem.
- Jak mogłeś?- wysyczała, ocierając łzy- ona była niewinną dziewczyną  a ty...
- A ja pozbawiłem cię rywalki- zaszydził Damon- zabiłem dziewczynę, o którą byłaś zazdrosna. Teraz też będziesz udawać, że nic do mnie nie czujesz?- dodał z lubieżnym uśmiechem, podchodząc do niej na odległośc pocałunku.
- Zrobiłeś to po to, żeby udowodnić mi, że masz rację?- zapytała, głosem nabrzmiałym z emocji- ty potworze!
- Z naszej dwójki to ty jesteś większym potworem- warknął, tracąc nagle całe swoje pozorne opanowanie- zwodzisz mnie, mojego brata i udajesz świętą. A teraz jeszcze próbujesz mi wmówić, że nic do mnie nie czujesz, że twoje pocałunki nie były pocałunkami a seks ze mną nie był seksem,w  dodatku najlepszym w twoim życiu. Zaraz usłyszę, ze twoja zazdrość nie była zazdrością a jedynie przyjacielską troską.
- Jesteś beznadziejny- wrzasnęła Elena a po jej policzkach spłyneła kolejna porcja łez- krzywdzisz ludzi dla zabawy! To dla ciebie kolejna, chora gra!
- Taki już jestem!- krzyknął Damon, pochylając się nad nią- jestem wampirem i zjadam ludzi! To także twoja natura, więc przestań mnie z łaski swojej oceniać, bo wcale nie jesteś lepsza. To wszystko co się tu dziś stało to TWOJA WINA!!!
TRZASK!
Głowa Damona odskoczyła gwałtownie do tyłu po zetknięciu z rozpędzoną ręką Eleny. Wampir z niedowierzaniem potarł nabiegły krwią policzek i zmroził brunetkę spojrzeniem. Jej łzy już zdążyły obeschnąć a oczy pałały żądzą mordu i wewnętrzną determinacją.
- Nienawidzę cię- wysyczała dobitnie a choć nie dał tego po sobie poznać każde jej słowo raniło dotkliwie jego martwe od półtora wieku serce- zniszczyłeś wszystko co było między nami, zdeptałeś moje i swoje uczucia. Dzisiejszej nocy straciłeś mnie na zawsze, nieodrawacalnie. Nienawidzę cię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, słyszysz?
Patrzył za nią, gdy odwróciła się na pięcie i zdecydowanym krokiem kierowała się w przeciwną stronę. Zostawiała go, tym razem na zawsze choć przecież wcale nie chcial do tego doprowadzić. Chciał tylko udowodnić jej, że się myli i że nie ma żadnego wpływu na jego decyzje. Chciał zobaczyć zazdrość w jej oczach, taką samą jaką niegdyś okazała widząc go z Rebekah, a tymczasem tak daleko zapędził się w tej zabawie, ze teraz nie było juz odwrotu.
W pewnym momencie, gdy tak patrzył za nią rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia i planował wrócić do knajpy, by znalezć sobie jakiś ładny deser drogę Eleny zajechało srebre audi. Dziewczyna nie zdążyła mrugnąć, gdy z pojazdu wypadły dwie, zakapturzone postaci i po chwili brunetka zawyłą dziko, łapiąc się za głowę by za moment upaść na asfalt bez przytomności.
"Czarownice"- pomyślał Damon i podbiegł do nich w wampirzym tempie, jednak jednen z napastników wykazał się niezwykłym refleksem i po chwili i on zwijał się z bólu na chłodnym parkingu. Nie mógł się ruszyć: był zmuszony patrzeć jak wrzucając nieprzytomny sens jego życia na tylne siedzenie wozu i odjeżdżają z piskiem opon.
- Eleno- krzyknął w noc z desperacją.
*************************

Odkąd profesor Shane i Bonnie przynieśli ciało Bena i połozyli je na kanapie Salvatore'ów nikt  z obecnych nie poruszył się nawet o milimetr. Caroline, wsparta na opiekuńczym ramieniu Stefana wpatrywała się przed siebie tępym wzrokiem. śmierć zawsze ją przygnębiała i choć nie znała młodego czarownika za dobrze to już zdążyła go polubić. To on sprawił, że na twarzy Bonnie widniał ten rodzaj uśmiechu, który niegdyś zarezerwowany był jedynie dla Jeremiego.
No właśnie, Bonnie. Trzęsła się cała w objęciach Matta, uparcie powtarzając, że to jej wina mimo iż blondyn usiłował zaprzeczać tym słowom.
Jeremy natomiast wraz z Shane'em przeglądali owoce pracy profesora i Isobell oraz dokumenty przyniesione przez Katherine, dyskutując o czymś zawzięcie, jakby nie przyjmowali do wiadomosci tragedii, która się wydarzyła. Jedynie Tyler siedział z boku, podświadomie izolując się od reszty i zagryzał wargi, jakby rozmyślał nad czymś intensywnie. Po chwili zerwał się z fotela, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych i podszedł do Caroline.
- Chodz- poprosił zaskakująco łagodnie i wyciągnął dłoń, którą ta niepewnie ujęła. Chłopak poprowadził ją na piętro, do najbliższego gościnnego pokoju i zamknął za nimi drzwi po czym rozsiadł się na wiktoriańskim łóżku, stojącym pod ścianą. Blondynka oparła się o framugę drzwi, zachowując między nimi spory dystans, co było na tyle bolesne, że musiał spuścić głowę, by nie dostrzegła wyrazu jego twarzy. Nie miał prawa jej za to wszystko winić, wiedział, że sobie na to zasłużył.
- Nie lubię, gdy jesteś taka jak teraz- wyznał, uporczywie wprtrujac się w dywan po kilku pełnych napięcia minutach ciszy.
- Ostatnio odnoszę wrażenie, że nie lubisz mnie w żadnym wydaniu- odparła z ledwo wyczuwalną nutką ironii w głosie. Tyler ostrożnie podniósł na nią wzrok. W jej oczach dostrzegł niewybrażalny  smutek i żal a  poczucie winy uderzyło w niego z taką siłą, że gdyby stał z pewnością ścięłoby go z nóg.
- Caro, przepraszam- wyszeptał z bólem-ani ze mnie kochanem ani przyjaciel a nawet marny wróg. Jestem do dupy.
- Zgadzam się- przyznała blondynka nienaturalnie spokojnym głosem- ale jesli koneicznie chcesz być obrażany, nie odbieraj mi tej przyjemności i pozwól zrobić to samej- zerknęła na niego a gdy ten wolno pokiwał głową, kontynuowała- Jesteś dupkiem i to0talnym egoistą, który zostawił mnie i wszystkich swoich przyjaciół w imię zemsty za coś, co Klaus robił setki razy przedtem. Gdzie tu sens? Złamałeś mi serce- głos jej zadrżał płaczliwie i nawet nie zauważyła, gdy po jej policzkach zaczęły spływać słone łzy, rozmazując perfekcyjny makijaż i pozostawiając na twarzy czarne smugi od tuszu- łamiesz je teraz za każdym razem, gdy każesz mi patrzeć na tę twoją bezduszność i obojętność.
- Sądzisz, że mi jest z tym łatwo?- jęknał, czując, że i on za moment się rozklei- w jednej chwili straciłem wszystko. Rodzinę, człowieczeństwo, normalne życie. Nie mogłem mu tego darować.
- My byliśmy twoją rodziną, Tyler!- krzyknęła Caroline- a ty miałeś gdzieś nasze uczucia, moje uczucia.  Nienawidzę cię za to!
- Ja siebie też- warknął- ale bardziej nienawidzę Klausa za to, że zamordował moją matkę i nieustannie naraża ludzi ktorych kocham na niebezpieczeństwo. Musi za to zapłacić, rozumiesz?- teraz i jemu głos się załamał i już nie mógł dłużej się powstrzymywać: po prostu rozpłakał się jak małe dziecko, ukrywając twarz w dłoniach. Caroline na moment zamurowało, ale po chwili otrząsnęła się z szoku i podeszła do niego po czym  ostrożnie otoczyła go ramionami, jakby bała się odrzucenia. Ale on wcale jej nie odrzucił tylko mocniej wtulił się w jej miękkie ciało, rozluzniając się w jej ciepłym uścisku i pozwalając sobie na chwile słabości. Oboje płakali i oboje potrzebowali teraz swojej bliskości. Było niemal jak za dawnych czasów, gdy Tyler spojrzał jej w oczy i zbliżył swoją twraz do jej twarzy. Jednak gdy ich usta miały się wreszcie spotkać w tak upragnionym pocałunku hałas na dole wybudził ich z transu, w który wpadli i sprawił, że odskoczyli od siebie jak opażeni. Oboje w wampirzym tempie pognali do salonu, gdzie zastali przyjaciół z szokiem wpatrujących się w kanapę, na której siedział  Ben, spazmatycznie łapiąc oddech i spoglądając na nich z realnym przerażeniem. Caroline zacmokała ze zdziwieniem.
- Czy on nie powinien być martwy?- zapytała, niezbyt inteligentnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz