Boże strasznie was wszystkich przepraszam, że tak późno wstawiam
ten rozdział. Wcześniej nie miałam czasu,a w poniedziałek okazało się, że mam
poważne problemy z internetem (na szczęście już wszystko w porządku ;D).
Wiem, że ten rozdział jest odrobinę sentymentalny i sama się sobie
dziwię- chyba wiecie jak nie cierpię przesłodzenia? ;D No cóż, wychodzi na to,
że z każdą notką staczam się coraz bardziej ;(
Muszę was serdecznie przeprosić za to, że tak koszmarnie
zaniedbałam nie tylko tego bloga, ale również wasze ;( No cóż, starość nie
radość a matura to totalna bzdura, która ograbia ludzi z wolnego czasu i chęci
do życia ;P
Dobra, dosyć tego marudzenia. Zapraszam do czytania rozdziału który, mam nadzieję, zrekompensuje wam długie czekanie.
P.S Obiecuję, że nadrobię zaległości na waszych blogach, gdy tylko znajdę trochę czasu ;***
P.P.S Czy tylko ja pisząc to opowiadanie wyobrażam sobie Damona z
drugiego sezonu? Nie żebym była uprzedzona, ale wiadomo Ian się starzeje (mimo,
że wciąż gra dwudziestoparoletniego nieśmiertelnego wampira) a Damon bardzo się
zmienił i już nic nie jest takie samo... A ja, choć uważam, że aktor sam w
sobie jest wciąż przystojny jednak nie mogę zaprzeczyć, że w sezonie 1, 2, 3
oraz 4 był niesamowicie pociągający i seksowny (do tego stopnia, że czuło się
to nawet przez ekran komputera ;D).
Dobra to na tyle jeśli chodzi o osobiste uwagi. A teraz nie przedłużając serdecznie zapraszam do czytania :***
Enjoy ;***
Drogi Pamiętniku!
Ujrzałem ją po raz pierwszy i wiedziałem, że to kompletne przeciwieństwo Katherine. Słodka, uwodzicielska, urocza, miła, ale przy tym zadziorna, mądra i dobra...
Zakochałem się.
Walczyłem z własnymi uczuciami, z łaknieniem krwi, z miłością, z poczuciem winy, ze strachem i przeciwnikami gorszymi od mojego własnego brata.
Pragnąłem jej.
Po raz kolejny znalazła się w niebezpieczeństwie i po raz kolejny
mój brat udowodnił, jak bardzo jest szalony- nie dbając o nic poszedł w ogień,
by utrzymać ją przy życiu. Wiele straciła, wiele się nauczyła, bardzo
cierpiała- cierpieliśmy więc oboje.
Budziłem się dla niej.
Wyjechałem z Klausem, zabijałem, krzywdziłem ją fizycznie i
psychicznie, odebrałem jej nadzieję, wyłączyłem uczucia.
Nie zapomniałem o niej.
Próbowałem odsunąć ją od siebie na wszelkie sposoby, udowodnić swoje okrucieństwo, popchnąć w ramiona mego brata.
Myślałem o niej i nie potrafiłem przestać.
Stała się wampirem, potrzebowała wsparcia a ja po raz kolejny zmierzyłem się z tym, co jej zrobiłem- z poczuciem winy, z wewnętrznym bólem, z okrutną prawdą i uczuciami, których nie potrafiłem dłużej powstrzymać.
Walczyłem o nią.
Zerwałem z nią, odsunąłem się a ona wyjechała, zostawiając nas z tym całym bałaganem. Chciałem ją znienawidzić, ale nie potrafiłem.
Tęskniłem za nią.
Wpadła w pułapkę Klausa a Katherine powróciła, by ponownie zatruć nam życie. Każdego dnia bałem się, że już więcej jej nie zobaczę, nie pocałuję, nie obejmę i nie zapewnię, że wszystko będzie dobrze.
Byłem zrozpaczony i chory z niepokoju.
Wróciła cała i zdrowa, ale z tajemnicą. Izolowała się ode mnie, zadając
mi tym ból i w końcu powiedziała prawdę- przespała się z moim własnym
bratem.
Znienawidziłem ją.
Nawiązałem romans z Katherine, by choć na chwilę o tym wszystkim zapomnieć. Byłem opryskliwy, raniąc Elenę dotkliwie. Chciałem, by poczuła się tak jak ja, ale w rzeczywistości zawiodłem nie tylko ją, lecz także naszych przyjaciół i samego siebie. Przy Kath pilnowałem się, by nie wypowiedzieć jej imienia. Fizycznie byłem z dawną kochanką, ale w rzeczywistości...
Marzyłem o niej.
Powrócił Kol i sieje spustoszenie. Poluje na cywili, na zwykłych mieszkańców miasta i już nikt nie jest bezpieczny. Grozi, że posunie się dalej, jeśli znak Jera się natychmiast się nie powiększy.
Jeremy pragnie śmierci swojej własnej siostry i i próbuje uporać się z
morderstwami, których się dopuścił (swoja drogą doskonale go rozumiem).
Śmierć Tylera wpłynęła na nas wszystkich, z Bonnie nie ma kontaktu z
powodu brutalnego morderstwa na jej matce, którego dopuścił się Jer, Caroline
umiera z niepokoju, bo boi się stracić kolejną bliską osobę, Klaus i Rebekah
zagrażają nam ze swoimi niezrozumiałymi zamiarami i wrogami, których nikt nie
zna a którzy wydają się być gorsi niż sami Pierwotni a ja czuję się winny, bo
choć tak wiele złego się wydarzyło jedyne o czym potrafię myśleć to jej
pocałunki, dotyk, ciepły oddech, śmiech, uśmiech, brzmienie głosu i
słodkie jęki, gdy po raz kolejny udowadniam jej, jak wiele dla mnie
znaczy.
Potrzebuję jej.
Drogi pamiętniku, wiem, że dawno nic nie pisałem i że sprawiałem
wrażenie, jakbym zapomniał o twoim istnieniu. Kurzyłeś się na półce, czekając,
aż znów zaszczycę cię swoimi przemyśleniami, aż do ciebie wrócę... Oto więc
jestem i pragnę, byś poznał tę historię lub chociaż jej skróconą wersję.
Minęły prawie dwa lata- pełne bólu, poświęcenia, zdrady, śmierci...
Miałem niezliczoną ilość okazji, by rozpocząć nowe życie, zapomnieć i zamknąć
ten rozdział na cztery spusty, ale nie potrafię.
Wciąż ją kocham.
Wciąż o niej śnię.
Wciąż jej wybaczam.
Wciąż za nią szaleję.
Wciąż o nią walczę.
Wciąż przez nią cierpię.
Wciąż tęsknię do tych wspólnych pięknych chwil.
Wciąż o niej myślę.
Wciąż jej potrzebuję.
Wciąż za nią tęsknię.
Wciąż dla niej żyję.
Wciąż jej pragnę.
ELENA TO MIŁOŚĆ MOJEGO ŻYCIA.
Dziękuję więc, że jesteś, by zachować moje
przemyślenia dla siebie.
Jej na zawsze
Stefan.
****
Drogi Pamiętniku!
Tak dawno tu nie pisałam, że nie wiem od czego zacząć. Tyle się
zmieniło! Moje uczucia, relacje z najbliższymi, ja sama. W życiu nie
spodziewałam się, że odnajdę w sobie takie pokłady silnej woli, odwagi,
wytrwałości. Sądziłam, że jestem bezradną dziewczynką, zdolną załamać się pod
nawałem problemów, ale teraz wierzę, mam nadzieję, że moje życie jeszcze wróci
na właściwe tory. Jestem zdeterminowana, w moich żyłach wrze wulkan gniewu i
adrenalina. Miarka się przebrała, już nie ma odwrotu. Podejmę tę wojnę, ba, sama
ją rozpocznę. Nie zgadzam się na kolejne cierpienia i poniżenia... Jeremy też
nie.
Ten sam Jeremy, który całym sercem nienawidzi wampirów.
Jeremy, który marzy o mojej śmierci.
Jeremy, który całymi dniami szykuje drewnianą broń, ostrzy kołki albo szuka
w internecie informacji o swoim przekleństwie, które sam postrzega jako
dar.
Jeremy, który zgodził się ze mną współpracować i wspierać w moim
szalonym pomyśle a także odroczyć moją egzekucję do czasu rozwiązania naszych
pozostałych problemów.
Wiem, że nie jest mu łatwo. Za każdym razem, gdy mnie widzi całe jego ciało aż rwie się do walki a umysł krzyczy: "Zabij! Zabij!". Dlatego właśnie kontaktujemy się jedynie telefonicznie, nie chcemy dawać mu sposobności do spełnienia swego przekleństwa a przynajmniej nie na własnej siostrze.
Miło jest usłyszeć jego głos nawet jeśli słowa, które wypowiada mnie
ranią. Wydaje się być wyzuty z wszelkich uczuć, ale w rzeczywistości to tylko
fasada, za którą skrywa swój ból, związany z ostatnimi wydarzeniami. Wie, że stracił
Bonnie nieodwracalnie i teraz, gdy emocje opadły a instynkty, które przysłoniły
mu wtedy zdrowy rozsądek straciły bodźce zrozumiał, jak wielu ludzi zranił.
Każde z nas wiele przeszło, ale musimy nauczyć się z tym żyć.
Wróciliśmy do szkoły (choć nawet to okazało się być walką o
przetrwanie). Jeremy pojawia się na zajęciach we wtorki, środy i piątki a ja i
moi wampirzy przyjaciele w pozostałe dni. Hipnotyzujemy nauczycieli i kolegów,
żeby niczego nie zauważali, ale to również jest okropnie frustrujące i męczące.
Marzę o jednym normalnym, nudnym dniu, w którym największym problemem byłby
wybór stroju na szkolną zabawę i kto wie, może jeśli pójdę w ślady Stefana i
będę powtarzać liceum odpowiednio często w końcu uda mi się taki przeżyć.
Bonnie nadal się nie odzywa. Nie nalegam, nie proszę, nie płaczę. Mija nas na szkolnym korytarzu jak ktoś obcy a ja patrzę za nią błagając w duchu, by już więcej nie cierpiała. Tylko tyle, przecież to takie proste, pragnąć szczęścia przyjaciółki... Proste, ale niewykonalne, przynajmniej w tej chwili.
Caroline za to zamknęła się w sobie. Wiem, że jest jej ciężko, nawet jeśli powoli dochodzi do siebie... Problem polega na tym, że ona bez Tylera już nigdy nie będzie taka sama, żadne z nas nie będzie. Tyler był naszym przyjacielem, wychowaliśmy się razem, mieliśmy wspólną historię... Był częścią naszej tożsamości i już zawsze będzie nam go brakować a ja dopiero dziś uświadomiłam sobie jego śmierć.
Zgadza się, że mokre plamy na kartce to moje łzy. Znów nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam pójść na spacer. Nogi zaprowadziły mnie na grób rodziców same, bez udziału woli. Rozmowa z nimi zawsze mi pomagała, przynajmniej od czasu ich śmierci, ale tym razem poczułam, że potrzebuję wsparcia ich wszystkich- tych, których kochałam i którzy do końca we mnie wierzyli.
Odwiedziłam Jennę, która umarła za mnie w rytuale, Johna, który
poświęcił dla mnie życie i Alaricka którego zabiła moja śmierć i przemiana w
wampira. Wreszcie, sama nie wiem jakim cudem, trafiłam na grób Tylera i
poczułam w piersi przeraźliwy chłód.
Nie wiem jak długo tam klęczałam, pogrążona w rozpaczy, ale gdy wróciłam do domu Caroline, u której teraz pomieszkuję poczułam, że muszę przejrzeć wspólne zdjęcia z czasów, gdy wszystko było proste i bezbolesne. Caro ma w pokoju specjalną szafę na albumy, skatalogowane według roku. Dopiero, gdy je wszystkie przejrzałam zrozumiałam, jak wiele się zmieniło, jak bardzo dojrzeliśmy. Problemy, ciężka praca i cierpienie kształtują człowieka i uczą cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy i najkrótszych, szczęśliwych chwil. Wiem, że to nie czas, żeby się nad sobą roztkliwiać- za dnia jestem twarda, stanowcza, odważna i waleczna, jednak w nocy, w samotności, pozwalam sobie na chwile słabości. Nie mogę przecież stracić uczuć, człowieczeństwa, bo to ono daje mi siłę, by walczyć...
A to mi z kolei przypomina o Matcie, który choć jest naszym najsłabszym, ludzkim ogniwem wykazuje się niezwykłą odwagą i siłą, której mogłabym mu naprawdę pozazdrościć. Dotrzymuje towarzystwa Jerowi- maszynie do zabijania. Pilnuje, żeby się uczył, trenuje razem z nim i próbuje złamać jego niechęć do mnie i choć rzecz jasna to ostatnie nie przynosi jakichś wymiernych efektów jestem mu naprawdę wdzięczna za wszystko, co robi. On też się ostatnio zmienił, wydoroślał, zmężniał. Widzę, że bardzo się stara- poprawił oceny, poprowadził szkolną drużynę futbolową do zwycięstwa i dostał awans na menadżera Mystick Grilla. Gdy z nim o tym rozmawiałam był z siebie bardzo dumny i opowiadał, że marzy o studiach, o dokonaniu czegoś wielkiego. Strasznie się z tego cieszę i jestem z niego bardzo dumna, ale jednocześnie zastanawiam się jaki wpływ na zmianę jego nastawienia miała Rebekah. Widzę jak na siebie patrzą, ale boję się, że to tylko jej kolejny kaprys i jest mi wstyd, że nie mam nawet czasu, by z nim o tym porozmawiać. Kocham go jak brata i nie chcę, żeby cierpiał... Nie chcę też również, by się w niej zakochał, ale boję się, że już za późno, by go przed tym przestrzegać. Nie mamy wpływu na nasze uczucia, sama wiem o tym najlepiej.
Tyle, że Rebekah to wciąż siostra Klausa i wiele razy pokazała, na co ja
stać. Jest nieprzewidywalna, szalona, temperamentna i śmiertelnie
niebezpieczna. Wielokrotnie pomagała bratu w jego niecnych planach, nawet teraz
wspólnie szantażem zmuszają nas do współpracy... I jeszcze Kol, który pojawił
się znikąd... Czy aby na pewno Klaus i Rebekah nie maczali w tym palców? W
końcu Kol próbował przyspieszyć proces pojawienia się mapy do mistycznej części
świata na ciele Jera, czyli coś, na czym pozostałym Pierwotnym również bardzo
zależy.
I jeszcze Katherine, która pojawiła się znikąd i ponownie zadomowiła się
w lochach Salvatore'ów. Po raz kolejny coś kręci a my nie możemy pozwolić sobie
na najmniejszy błąd. Nie wiemy czego tak naprawdę pragnie, nie wiemy po czyjej
jest stronie, ale wiemy, że nie można jej lekceważyć. Zachowuje się dziwnie,
całkiem inaczej, ale mimo wszystko jest tak samo niebezpieczna jak dawniej... A
może nawet bardziej biorąc pod uwagę, że to zapewne część jej planu aby
zamydlić nam oczy.
Nie mogę już na nią patrzeć, zbyt wiele nas łączy. Mamy taką samą twarz,
podobną historię i obie zaskarbiłyśmy sobie miłość braci, która doprowadziła do
tak wielu katastrof.
Wiem, że nie powinnam czuć się zazdrosna ani o ich przeszłość, ani
teraźniejszość, ale widok Stefana w namiętnym uścisku z moim sabowtórem
pozbawił mnie tchu. A co jeśli tak bardzo mną gardzi, że stwierdził, iż jest
ona lepszą wersją mnie samej? Co, jeśli byłam tylko odskocznią, zapomnieniem o
dawnej kochance, która tak bardzo go przecież skrzywdziła? Co, jeśli obaj wciąż
ją kochają, jeśli widzą we mnie tylko jej mdłe odbicie? Co, jeśli jestem taką
samą suką jak ona, krzywdząc ich obu bez skrupułów? Co, jeśli żaden z nich się
z tym nie uporał? Czy powinnam się tym w ogóle przejmować? I dlaczego do
cholery nie potrafię pozwolić im odejść, skoro z żadnym nie chcę utrzymywać
intymnych relacji? Damon to mój przyjaciel i nie chcę go stracić... Za to marzę
o tym, żeby wszystko się ułożyło, żeby Stefan mi wybaczył. Czuję się
pokrzywdzona przez jego wyskok z Katherine choć nie mam do tego najmniejszego
prawa. To ja się zachowałam jak ostatnia dziwka i wiem to, ale gdy jestem
blisko niego nie potrafię pohamować gniewu, wywołanego przez ból i urazę. Mam
nadzieję, że jeszcze uda mi się to wszystko poukładać do kupy, ale na razie
jestem pewna kilku rzeczy:
Nie wiem, jak mam z tym wszystkim żyć.
Nie wiem, czego chcę.
Nie wiem, co mam czuć.
Nie wiem jak się zachować.
Nie wiem, czemu dosięga mnie tyle krzywd.
Nie wiem, co robić.
Ale wiem, że sobie poradzę.
MUSZĘ.
****
- Brawo braciszku- sarknęła Rebekah, pojawiając się tuż przed
wgryzającym się w szyję jakiejś przypadkowej blondynki wampirze z kpiącym
uśmiechem. Klaus po chwili zmaterializował się tuż obok niej kręcąc głową z
rozbawieniem.
- Naprawdę bardzo nisko upadłeś- skomentował, gdy Kol wypuścił swą
zdobycz ze śmiertelnych objęć pozwalając, by opadła bez życia na jezdnię niczym
szmaciana lalka. Jego usta i broda ociekały krwią, gdy uśmiechnął się okrutnie,
ocierając palce w poły czarnego płaszcza w stylu Dark'a Vedera.
- To nie ja zbratałem się z wrogiem- zaszydził, rozglądając się wokół
obojętnie. Klaus zmrużył oczy i podszedł do niego niebezpiecznie blisko a jego
wyraz twarzy był zacięty i wyrażał żądzę mordu.
- Powiesz mi do jasnej cholery o co tu chodzi?- spytał z przerażającym
spokojem- nie miałem w planach zostawać niańką.
- A ja nie miałem w planach pomagać okrutnemu mordercy- zripostował a
Rebekah prychnęła tylko, zezując na leżące u ich stóp ciało.
- Masz rozdwojenie jaźni?- spytała niewinnie- bo znam świetnego
psychiatrę, specjalistę od urojeń.
- Znałaś- poprawił ją Klaus półgębkiem- zjadłem go na obiad w pierwszym
dniu po przybyciu do Nowego Yorku.
Blondynka wydawała się autentyczna zdziwiona, bo ściągnęła brwi i
wzniosła oczy do nieba.
- Czy uda mi się kiedyś poznać kogoś, kto nie skończy jako karma dla
zwierząt?- spytała retorycznie, wzdychając teatralnie.
- Nie przesadzaj, nasz drogi Marcellus skończył zaledwie jako
przystawka- zaszydził Kol
a Rebekah pobladła gwałtownie i wymieniła z Klausem porozumiewawcze
spojrzenia
- Wiesz, że sami załatwimy tą sprawę- warknął Klaus głosem nieznoszącym
sprzeciwu- To nasz teren i zabraniam ci się do tego mieszać!
- O nie, nie będziecie się bawić beze mnie- wysyczał Kol groźnie- możesz
wyjść najdroższa Caroline- dodał śpiewnie, wywołując zaskoczenie swego
rodzeństwa. Po chwili, z wyraźnym wahaniem, spomiędzy drzew wyłoniła się
wspomniana wampirzyca, drżąc na całym ciele.
- Wynoś się stąd kochana!- warknął Klaus, spoglądając na nią przez
ramię- natychmiast...
- Co to ma znaczyć?- spytała, jakby w ogóle go nie usłyszała a choć
strach w jej oczach był wyraźnie dostrzegalny jej głos był silny i stanowczy-
rodzinne spotkanie?
- Raczej wymiana informacji- odparł Kol, nawet nie nią nie patrząc. Jego
intensywne spojrzenie skupiło się na hybrydzie i barbie Klaus, jak zwykł ją
nazywać Damon, a napięcie wiszące w powietrzu powoli stawało się nie do
zniesienia. Przez chwilę Pierwotni po prostu mierzyli się wzrokiem pełnym
niechęci, groźby i szyderstwa. Caroline wstrzymała oddech.
- Tu chodzi o naszą ziemię- powiedział młodszy Mikealson chłodno. Jego
głos przecinał powietrze niczym najostrzejszy nóż- nie pozwolę temu
uzurpatorowi odebrać nam domu i zdetronizować naszej rodziny. Wy chcecie tu
uwić gniazdko- dodał, zezując na Caroline. Dreszcz przerażenia przeszył jej
ciało w chwili, gdy jego kpiące spojrzenie niemal przewierciło ją od środka- ja
nie mam nic do stracenia.
- A nasz brat?- spytała Rebekah. Spojrzała mu prosto w oczy doszukując
się w nim jakichkolwiek oznak uczuć, człowieczeństwa, którego lata temu się
wyrzekł. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę nie odczuwa obowiązku, by pomóc
rodzinie, że nie boi się tego, co Marcel może zrobić Elijah przy pomocy kołków
wyciosanych z białego dębu. W jej własnych oczach koloru burzowego nieba
pojawiły się łzy rozczarowania i determinacji- nie mogła pozwolić sobie na
słabość, nie mogła dopuścić, by zdarzyło się najgorsze.
- Jeśli ten idiota chciał się poświęcić to już nie mój problem- prychnął
Kol obojętnie- jesteś gotowa na zakończenie tej historii w iście szekspirowskim
stylu?- dodał, sugestywnie poruszając brwiami i zanim ktokolwiek zdołał
zareagować zmaterializował się tuż przy Caroline, chwycił ja w pół i
ignorując jej przepełniony bólem, strachem i zaskoczeniem krzyk ulotnił się z
nią w wampirzym tempie. Nawet Rebekah i Klaus nie zdołali go dogonić i
powstrzymać. W momencie, gdy podbiegli do niego, wykorzystując swoją pełną
prędkość on się ulotnił, mijając ich zaledwie o włos.
- Cholerny skurwiel!- wrzasnął Klaus, dając upust swojej frustracji.
Jego krzyk odbił się echem od drzew i skał i wypłoszył całkiem pokaźne
stadko ptaków.
- Cholerny sprytny skurwiel!- zawtórowała mu Rebekah, po raz kolejny
wciągając powietrze ze świstem- nie mam pojęcia dokąd pobiegł, nie potrafię go
wyczuć ani usłyszeć...
Klaus pobladł gwałtownie o ile w przypadku wampira było to w ogóle
możliwe. Jego oczy gwałtownie pociemniały a wargi zagryzł niemal do krwi.
- Korzysta z pomocy czarownicy- warknął, drżąc z wściekłości- tym razem
mu tego nie daruję...
W oczach Rebekah pojawił się błysk, który nawet Pierwotną hybrydę zawsze
przerażał, choć oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał. Jej twarz była
zacięta a usta zaciśnięte w wąską linię, gdy niespiesznym, acz zdecydowanym
krokiem wyminęła brata.
- Tym razem ja się z nim policzę- rzekła wyniośle, patrząc Klausowi
prosto w oczy.
To zabrzmiało jak najstraszliwsza groźba, jaką ten kiedykolwiek usłyszał
i przez ułamek sekundy nawet pożałował brata, ale wtedy przypomniał sobie, że
ten sukinsyn porwał Caroline... Jego Caroline. A przecież dopiero co zaczęli
wychodzić na prostą w swojej pokręconej relacji. Całowali się i nawet nie
zdążyli o tym porozmawiać. Nie miał pojęcia jakim cudem i dlaczego
znalazła się tu, na tej pustej drodze, podsłuchując ich prywatne rozmowy, ale
jednego był pewien...
"Trzeba ich znaleźć"- pomyślał z właściwą sobie mściwością i
ruszył za siostrą.
****
Tego poranka Elena obudziła się wyspana i z uśmiechem na ustach,
chyba po raz pierwszy od swojego powrotu z niesławnej wycieczki do Nowego
Yorku. Czym prędzej popędziła do łazienki, by w dziesięć minut zaliczyć poranną
toaletę po czym już ubrana w strój czirliderki (po swoim powrocie
postanowiła wrócić do drużyny) tanecznym krokiem zbiegła na dół, by przygotować
dla wszystkich śniadanie. W kuchni zastała Liz, mamę Caroline, która właśnie
parzyła kawę. Na blacie stał talerz po brzegi zapełniony artystycznie
przyozdobionymi kanapkami a obok szklanka krwi. Elena spojrzała na panią szeryf
ze zdumieniem a ta posłała jej w odpowiedzi jedynie promienny uśmiech.
- Pomyślałam, że zapewne jesteś głodna a Caroline nie obrazi się chyba,
że ubyła jej jedna torebka z krwią skoro jej matka regularnie uzupełnia
zapasy- wyjaśniła śpiewnie pani szeryf, wzruszając nonszalancko ramionami jakby
mówiła o pogodzie. Elena uśmiechnęła się wdzięcznie, z niejakim zawstydzeniem i
sięgnęła po szklankę, upijając łyk, po czym zasiadła do stołu.
- A gdzie tak właściwie jest Caroline?- spytała z ustami pełnymi dopiero
co nadgryzionej kanapki- nie widziałam jej od wczoraj...
- Napisała mi esemesa, że nie wróci na noc, bo została u jakiegoś
kolegi- odparła Liz z zadowolonym uśmiechem- w normalnej sytuacji zmyłabym jej
za to głowę, ale naprawdę się cieszę, że w końcu dochodzi do siebie.
Elena zamarła w zdumieniu ze szklanką w połowie drogi do ust. Caroline
miała chłopaka? Przecież to było kompletnie niedorzeczne biorąc pod uwagę jak
bardzo cierpiała po stracie Tylera. A może faktycznie postanowiła w ten sposób
odreagować? Może znalazła kogoś, kto potrafił odwrócić jej uwagę od tej
tragedii? Tylko dlaczego nie zająknęła się o tym dotąd ani słowem? Czy naprawdę
sądziła, że Elena, która sama nosiła miano łamaczki serc i nadal tkwiła między
młotem a kowadłem ją za to potępi? Czy to wszystko co wydarzyło się w ostatnim
czasie naprawdę tak bardzo zachwiało ich bezgraniczne zaufanie?
Pani Forbes przyglądała się jej w skupieniu, próbując zapewne odgadnąć o
czym myśli dziewczyna, ale ta tylko posłała jej blady uśmiech. Liz
zmarszczyła brwi i już miała zapytać o powód jej nagłego zasmucenia, ale w tym
momencie rozległo się niecierpliwe i donośne pukanie do drzwi.Elena
zerwała się z miejsca i popędziła otworzyć, z ulgą przyjmując możliwość
uwolnienia się od podejrzliwego wzroku matki Caroline, ale zamarła, gdy w progu
ujrzała Pierwotną wampirzycę. Rebekah była ostatnią osobą, którą spodziewała
się tu zobaczyć w ten leniwy, poniedziałkowy poranek.
- Musimy porozmawiać- rzekła blondynka ostro, dumnie unosząc podbródek-
Mogę wejść?
Elena zmarszczyła brwi. Naglące spojrzenie Pierwotnej podwyższyło
jej ciśnienie, ale obok tego gdzieś na dnie jej błyszczących z niecierpliwości
oczu dostrzegła lęk i niemą prośbę, które w połączeniu spowodowały dreszcze
niepokoju, rozchodzące się po całym ciele brunetki. Obejrzała się za siebie i
uśmiechnęła uspokajająco do wyraźnie zmartwionej szeryf Forbes, która próbowała
dojrzeć kto taki postanowił odwiedzić je o ósmej rano, po czym zamknęła za sobą
drzwi i przeszła obok Rebekah zasiadając na bujanej ławce, znajdującej się na
ganku Forbesów.
- Możemy rozmawiać tutaj- powiedziała a Pierwotna zmrużyła oczy ni to z
irytacją ni to z urazą i ostatecznie usiadła obok niej, wbijając wzrok w swoje
splecione na kolanach dłonie. To było do niej zupełnie niepodobne- ta
niepewność, wahanie i zakłopotanie malujące się na jej twarzy naprawdę
przeraziły Elenę.
- Rebekah, co się dzieje?- zapytała i pod wpływem impulsu ścisnęła jej
dłoń. Wampirzyca spojrzała na nią ze zdumieniem i przygryzła dolną wargę niemal
do krwi.
- W normalnej sytuacji miałabym to wszystko gdzieś- zaznaczyła od razu,
jakby próbowała usprawiedliwić się sama przed sobą- to nie jest tak, że od
teraz przeszłam na waszą nudniejszą i zdecydowanie bardziej żałosną stronę...
- Chcesz nam pomóc?- podsunęła Elena, marszcząc brwi w zamyśleniu i
uszczypnęła się w ramię ukradkiem pewna, że to tylko jakiś przedziwny sen,
jednak zarzuciła tę hipotezę w chwili, gdy poczuła tępy ból. No tak, mogła się
domyślić, że nawet ona nie wymyśliłaby czegoś tak szalonego co oznaczało, że
Rebekah Mikealson rzeczywiście stoi tu przed nią i próbuje ubrać w odpowiednie
słowa propozycję rozejmu.
-Wiem, że się nie znosimy i wolałabym tę sprawę załatwić sama, ale
uznałam, że powinnaś wiedzieć- rzekła wyniośle, po zakłopotaniu nie zostało
nawet śladu. Znów wbiła w Elenę przenikliwe, pełne wyższości spojrzenie i
dumnie wydęła wargi- mój brat porwał Caroline- wyrzuciła z siebie i z niejakim
zaciekawieniem obserwowała reakcję brunetki na tę rewelację.
Elena zerwała się z miejsca. Jej całe ciało drżało ze zdenerwowania a w
gardle pojawiła się gula, nie pozwalająca zaczerpnąć tchu...
"Boże, tylko nie to... Nie Caroline!"- myślała gorączkowo.
- Zdajesz sobie sprawę, że się hiper wentylujesz?- zapytała Rebekah
kąśliwie, wywracając oczami.
- Klaus porwał Caroline?- syknęła Elena, jakby w ogóle nie usłyszała
uwagi wampirzycy- po co?
- Chwila a kto mówił tu o Klausie?- Rebekah stanęła z nią twarzą w
twarz, udając szczere zdumienie- ten idiota jest w tym wypadku całkowicie
niewinny. Chodziło mi o mojego drugiego braciszka, sukinsyna bez uczuć...
- Wybacz pomyłkę, przecież ten opis pasuje jedynie do całej waszej
spaczonej rodzinki - prychnęła Elena. Rebekah oburzona posłała jej mordercze
spojrzenie, ale ta nawet tego nie zauważyła, tak była pochłonięta własnymi
myślami. Krążyła po ganku niczym poranione zwierzę, doprowadzając tym Rebekah
niemal do szału.
- Trzeba jej pomóc- powtarzała gorączkowo- trzeba ją ratować...
- Elena!- warknęła Rebekah, łapiąc ją za ramiona i zmuszając, żeby się
zatrzymała- on jej nie zrobi krzywdy... W każdym razie na pewno jej nie zabije,
przynajmniej nie teraz...
- Dzięki, ulżyło mi- sarknęła Elena, wyrywając się z jej żelaznego
uścisku- dlaczego Caroline? Dlaczego ona?
- Dla zemsty- odpowiedziała blondynka natychmiast a Elena ściągnęła brwi
skonsternowana.
Rebekah westchnęła ciężko i pozwoliła, aby wspomnienia po raz kolejny ją
pochłonęły.
Nowy Orlean, 1665 rok
Wciąż nie mogła w to uwierzyć, choć miała cały rok, by oswoić się z tą myślą.
Do zdrady ze strony Klausa przywykła już dawno, uważała to za swego
rodzaju normę. Jej brat był porywczy, despotyczny i okrutny, ale kochał ją
całym sercem i to właśnie jego miłość byłą dla niej jednocześnie tak
niebezpieczna i wszechogarniająca. Wiedziała, że jej potrzebował, bo sama
również nie potrafiła bez niego żyć. Tyle stuleci spędzili na wzajemnej
nienawiści, kłótniach i wspólnej walce, zawsze po tej samej stronie barykady...
"Trzymamy się razem. Zawsze i na zawsze"- brzmiała przysięga, która razem z Klausem i Elijah złożyła wieki temu a której mimo tylu ciężkich chwil do tej pory się trzymali.
W głębi duszy marzyła o tym, żeby rodzina wreszcie się połączyła.
Pragnęła zgody między nimi a Finnem oraz Kolem. Miała nadzieję, że Klaus kiedyś
przestanie się ich obawiać, że kiedyś wyjmie sztylet z piersi Finna i od nowa
staną się braćmi. Sama jednak doskonale wiedziała, jak cięzko wybaczyć
skradzione lata życia, jak ciężko zrozumieć postępowanie kogoś, kto w jednej
chwili twierdzi, że cię bezgranicznie kocha a w następnej sztyletuje cię i
ponownie zamyka w trumnie. Albo każe zrobić to osobie, której ufasz, którą
kochasz całym sercem. Nagle okazuje się, że nie jesteś warta więcej niż wampirze
życie. Ktoś, kto przysięgał wierność bez skrupułów wbija ci sztylet prosto w
serce i wybiera nieśmiertelność zamiast ciebie...
Rebekah często odtwarzała w myślach dzień, gdy przestałą wierzyć w miłość. Zawsze wtedy, gdy jej gniew odrobinę zelżał, gdy już zaczynały nachodzić ją wątpliwości i tęsknota stawała się dokuczliwa to jedno wspomnienie wystarczyło, by ponownie rozpalić w niej wściekłość, ból i żal.
Doskonale pamiętała, że gdy rok temu zbudziła się w swojej
sypialni w zamku we Francuskiej Dzielnicy była skołowana i oszołomiona. Nie
rozumiała, co takiego się stało ani jak się tam znalazła. Jej ostatnie
wspomnienia dotyczyły dnia, w którym była jedną z najszczęśliwszych dam swoich
czasów. Oto Marcel, miłość jej życia, jej Bóg, kochanek i przyjaciel wreszcie
ukończył morderczy trening, na jaki skazał go Klaus i tym samym wygrał sobie
nieśmiertelność. Perspektywa wspólnej wieczności była najlepszym prezentem od
losu i choć ich miłość była zakazana Rebekah była pewna, że nigdy się jej nie
wyrzekną, choćby mieli za to zginąć. Klaus choć był okrutny nigdy nie zrobiłby
jej trwałej krzywdy, tego była pewna. Kochał ją i jak niczego innego obawiał
się, że ją straci na zawsze.
Coś jednak poszło zdecydowanie nie tak, choć sama Rebekah nie od razu
przypomniałą sobie co dokładnie. To Klaus, opanowany i irytująco wesoły
uświadomił jej okrutną prawdę. Z szerokim uśmiechem na ustach opowiedział o
piędziesięciu dwóch latach, które spędziła w trumnie i o Marcelu, który tak
pragnął żyć wiecznie, że zrezygnował z niej i samodzielnie ją w niej umieścił,
skazując na zapomnienie i zycie w zawieszeniu, pozbawioną swiadomości i
sił.
Oczywiście braciszek z pokorą i nawet niejaką radością przyjął potem na
siebie jej pierwszy atak gniewu. Do tej pory pamiętała dokłądnie satysfakcję,
która czuła, gdy z całą siłą, jaką w sobie miała rozłamała na nim swoje piękne
wiktoriańskie łoże ze złotymi kolumnami. W jednej chwili zerwała się z łóżka,
uniosła je i ku zaskoczeniu Nika rzuciła w niego. Oboje, mebel i wampir,
roztrzaskali ścianę i wylecieli na dwór, zatrzymując się dopiero na polu
kilometr dalej. Zanim Klaus, wciaz uśmiechając się od ucha do ucha w ten swój
irytujący sposób, zdołał wrócić do posiadłości Rebekah osuszyła z krwi i
wyrwała serca wszystkim jego dworzanom. W zamku zrobiło się nagle podejrzanie
cicho.Klaus skwitował to jedynie złośliwym śmiechem i dumnym stwierdzeniem, że
jego mała siostrzyczka to mściwa jędza.
Jeszcze tego samego dnia Rebekah odwiedziła Marcela. Na początku sądził, że jest zjawą, że to tylko jego kolejny cudowny sen. Potem powoli prawda zaczynała do niego docierać i rzucił się na nią całując i zapewniając o swojej dozgonnej miłości i rozpaczliwej tęsknocie. Szybko jednak przekonał się, że dziewczyna nie zamierza mu tego tak łatwo wybaczyć. Tamtego dnia, próbując odzyskać jej względy cierpiał niemiłosierne katusze, gdy dziewczyna dzgała go drewnianymi kołkami (po jednej ranie za każde przewinienie, jak potem stwierdzila. Oczywiście przy okazji wymieniałą owe przewinienia, przecież Rebekah Mikealson nie rzucała słów na wiatr), wystawiała na działanie słonecznych promieni uprzednio pozbawiwszy pierścienia oraz polewała jego męskość esencją z werbeny ("Zapamiętaj, że mnie się nie zdradza, bo potem trzeba cię odkażać po zdzirach, które posuwałeś przez te piędziesiąt dwa lata swobody"). Na końcu poprzysięgła, że już go nie kocha, że go nienawidzi i pragnie jego nieszczęścia. Obiecała, że nigdy mu nie wybaczy tego co zrobił i nigdy więcej się do niego nie odezwie. Nie dała mu dojść do głosu, nie chciała słuchać przeprosin i wyjaśnień, które okazałyby się zapewne kolejnymi kłamstawami. Ulotniła się więc tak szybko, jak się tam pojawiła.
Pobiegła na wzgórze, które niegdyś tak uwielbiała. Przed nią roztaczał
się widok na całe miasto, pogrążone w głębokim śnie. Dopiero teraz w pełni do
niej dotarło jak wiele się zmieniło, jak wiele straciła i co chwilę wcześniej
się wydarzyło. Mimo swej nieśmiertelności i waleczności, poczucie bycia
niezwyciężoną ją opuściło. Rebekah rozpłakała się niczym mała dziewczynka i opadła
na kolana błagając Boga, by to się wreszcie skończyło. W tamtej chwili
żałowała, że żyje, że dożyłą dnia, w którym dowiedziała się prawdy o zdradzie
Marcela. Nienawidziła go i kochała jednocześnie, i mimo wszystko wciąż dręczyło
ją sumienie. Przecież powinna przewidzieć, że tak to się skończy. To było zbyt
piękne, by mogło być prawdziwe a ona była już na tyle doświadczona, by
wiedzieć, że niezwyciężona miłość aż po grób nie istnieje a w każdym razie ona
na taką nie zasłużyła. Była wściekła, upokorzona i zraniona, ale wiedziała, że
teraz ona go skrzywdziła i choć na to zasłużył nie potrafiła się już z tego
cieszyć tak jak chwilę wcześniej. Szlochała zapamiętale wylewając morze łez za
kimś, kto okazał się być jej największą życiową pomyłką i tylko wiatr, targający
jej złote loki był świadkiem rozpaczy, która ją ogarnęła. Nikt nigdy się nie
dowiedział, że ta sytuacja wywołała w niej jakiekolwiek inne uczucia poza dziką
furią.
Następnego dnia dowiedziała się, że Marcel wyjechał. Przyjęła tę wiadomość z wyniosłym opanowaniem i nie dała po sobie poznać, że ją to w ogóle obeszło. Widząc jej niechęć do Marcela Klaus uznał, że szanse na ich związek przepadły i od tamtej pory robił wszystko, by przekonać ją do swojego przyjaciela. Chciał, by wszyscy stworzyli jedną wielką kochającą się rodzinę, ale dziewczyna bardzo szybko uświadomiła mu absurdalność tych planów. Ponownie zaczęła korzystać z życia i zainteresowania, jakie wzbudzała w mężczyznach. I wtedy, gdy już sądziła, że się z tym uporała ( a przynajmniej przestałą czytać jego listy i opryskliwie odpowiadać na każdą wzmiankę o nim) wrócił z tą swoją arogancją i czarem, który sprawiał, że kobiety rozpływały się na sam jego widok. Pojawił się na przyjęciu z okazji powrotu Kola (zarówno ona jak i Elijah byli bardzo radzi z jego przybycia. Mieli nadzieję, że po tylu latach rodzina powoli zacznie się na powrót łączyć.) i przez cały wieczór próbował się do niej zbliżyć, jednak ona kategorycznie się od niego odsuwała i poświęciła nadzwyczaj dużo czasu swojemu nowemu łóżkowemu nabytkowi, Loganowi Doherty'emu. Była z siebie taka dumna, gdy w oczach Marcela dostrzegła złość i zazdrość, ale wściekłość wezbrałą w niej w chwili, gdy ujrzała jak wpija się w usta ponętnej brunetki a następnie razem opuszczają przyjęcie. Zanim zniknął za drzwiami wielkiej sali posłał Rebekah ostatni złośliwy uśmiech. W jego oczach czaiło się wyzwanie. Czy da się w ciągnąć w tę grę?
Oczywiście dała, nie potrafiła się oprzeć. Przeprosiła Logana i zahipnotyzowała go nakazując, aby tu na nią zaczekał a sama ruszyła za dawnym kochankiem. Marcel poprowadził kobietę prosto do sypialni Rebekah, jakby chciał ją tym jeszcze bardziej rozwścieczyć. Już u stóp schodów Pierwotna słyszała jej rozpaczliwe jęki, ale nie potrafiła się powstrzymać, wspięła się po nich ostrożnie i tak stała tu, przed uchylonymi drzwiami sypialni, przełykając głośno ślinę.
Oboje leżeli w jej łóżku, wśród skołtunionej pościeli. W normalnych
okolicznościach bardzo by tego pożałowali, jednak teraz Rebekah była tak
zszokowana, że nie mogła ruszyć nawet małym palcem u stopy. Marcel całkowicie
zniknął pod kołdrą i blondynka mogła się tylko domyślać, co takiego w tej
chwili wyczyniały jego sprawne usta.
"Och, tak mi dobrze"
"Mocniej"
"Jeszcze chwilę.... O Boże, zaraz umrę... "
"Oooo tak. Taaak.... Proszęęęę..."
"Haaa... Aaaaa...Aaaaaa...."
"Och taaak... Jesteś niesamowity...."
I dokładnei w tej chwili, gdy Rebekah znalazła w sobie siłę by się wycofać głowa Marcela wychyliła się spod pościeli i meżczyzna spojrzał prosto na nią z wyraźną kpiną.
"Co tu robisz, skoro już mnie nie kochasz?" zdawały się pytać jego oczy.
- Dalej nie rozumiem, co to ma wspólnego z Caroline i zemstą Kola-
oświadczyła Elena z powątpiewaniem. Rebekah potrząsnęła głową, wybudzając się
ze wspomnień i spojrzała na nią ze smutkiem.
- Tego dnia byłam pewna,
że Kol wrócił na stałę- zaczęła mówić nabrzmiałym z emocji głosem- wierzyłam,
że to skłoni Klausa do uwolnienia Finna i nasza rodzina wreszcie znów będzie w
komplecie. Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Kobieta, z którą spał
Marcel tamtego wieczoru to Sophie Devaroux. Kol poznał ją podczas jednej ze
swoich krwawych wypraw. Nie wiem, co takiego w niej było, że nie zabił jej od
razu... Była pierwszą i ostatnia kobietą, którą mój brat pokochał. Przemienił
ją i chciał przeżyć z nią wieczność. Rozuemisz, dalej był takim samy
sukinsynem, ale zaczął myśleć o kims innym poza sobą. Byli ze sobą już od
dwudziestu lat, gdy przyjechał do nas. Chciał, żebyśmy mieli udział w jego
nowym życiu i właśnie wtedy Sophie zdradziła go z Marcelem a jego plany legły w
gruzach. Kol zapragnął zemsty i początkowo stałam po jego stronie. Tylko Klaus
bronił Marcela, nie pozwolił go skrzywdzić. Po raz kolejny stanęliśmy przeciw
sobie i wtedy właśnie pogodziłam się z Marcelem. Doszło do walki, polała sie
krew i Sophie zginęła a mimo to ani ja ani Klaus nie pozwoliliśmy Kolowi się na
nim odegrać. Kol był wściekły, że zamiast własnej rodziny wybraliśmy obcego
zdrajcę, stał się jeszcze bardziej nieobliczalny i nieprzewidywalny niż zwykle.
W końcu Klaus zasztyletował go i tak Kol tkwił w trumnie do momentu, aż Elijah
go nie uwolnił kilka miesięcy temu. Kol do tej pory nie może nam tego wybaczyć.
Chce się zemścić na mnie, Klausie i Marcelu za jednym zamachem.
Elena westchęła ciężko i zamilkła na dobra minutę, układajac sobie to
wszystko w głowie.
- Kochałaś go?- zapytała w końcu niepewnie. Rebekah posłała jej zdumione
spojrzenie, ale w końcu pokręciła głową i wbiła wzrok w swoje spleciona na
kolanach dłonie.
- Tak- szepnęła ledwo słyszalnie- kochałam cała sobą mimo tego, co mi
zrobił. Pamiętasz, gdy mówiłam, że muszę ratować brata? Marcel go porwał. Jest
w posiadaniu całej hodowli kołków z białęgo dębu i ma po swojej stronie
czarownicę tak potężną, że udało jej się uśpić Elijah bez pomocu sztyletu oraz
całej armii posłusznych mu pod ka.zdym względem wampirów, które sam nieustannie
tworzy. Nie możemy czekać. Potrzebujemy lekarstwa na wampiryzm dla niego, w
innym wypadku wszystko wymknie się spod kontroli.
Elena otworzyła oczy szerzej ze zdumienia i przerażenia. Kol był już
wystarczającym problemem a teraz okazuje się, że jest jeszcze jeden wampir, być
może potężniejszy od rozgniewanego Pierwotnego, żądnego zemsty? Skoro nawet
Rebekah się go bała to jak oni mieli z nim walczyć? Czy rzeczywiście
prawdziwą intencją Klausa, gdy zmuszał ich do odszukania lekarstwa nie było
przywrócenie sobie możliwości tworzenia armii hybryd?
- Eleno, musisz mi obiecać, że nie powiesz o tym nikomu a w
szczególności Mattowi- ciągnęłą tymczasem Pierwotna, niespodziewanie ściskając
palce jej lewej dłoni- obiecaj mi, że nie będziesz się wtrącać i nikomu nie
powiesz a ja w zamian obiecuję, że dopilnuję, żeby mój brat nikogo nie
skrzywdził i odszukam Caroline. Daję ci słowo.- dodała, w napięciu wyczekując odpowiedzi.
Elena zmarszczyła brwi i głośno przełknęła ślinę. Nie sądziła, że coś
takiego może kiedyś odbędzie podobną rozmowę z Rebekah, ale w jednej kwestii
musiała się upewnić.
- Zależy ci na nim, prawda?- spytała- zależy ci na Mattcie?
Rebekah spuściła wzrok i przymknęła powieki.
- Tak- westchnęła, jakby przyznanie tego było najtrudniejszym zadaniem
jakiego się podjęła w ciągu swojego tysiącletniego życia- nie skrzywdziłabym
go, zapewniam.
Gdy blondynka ponownie otworzyła oczy Elena uśmiechała się łagodnie z
mieszaniną smutku, bólu, ale i nadziei.
- W takim razie twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna- zawyrokowała.
****
Elena westchnęła ciężko i zagryzła wargi. Uniosła dłoń zwiniętą w pięść
z zamiarem zapukania do zdobionych drzwi z wiśniowego drewna, ale zaraz
ponownie ją opuściła. Wiedziała, że zachowuje się jak gówniara, jak kompletna
idiotka, ale nie potrafiła pohamować nerwów i tego nieprzyjemnego ścisku w
żołądku.
Specjalnie wybrała taką porę- wiedziała, że po południu Stefana nie
będzie w domu. Nie miała ochoty go oglądać, za wiele się między nimi wydarzyło.
Poza tym przy całym swoim szacunku do niego nie chciała, aby wiedział, co
takiego zamierza. Damon był inny- szalony, nieprzewidywalny. Kochał
ryzyko i zwykle działał nieszablonowo, gwałtownie. Mimo, że większość jego
planów była nieprawdopodobna i pokręcona, zwykle zdawały egzamin i mimo
wszystko musiała to przyznać- w pewnych aspektach byli do siebie bardzo
podobni- oboje uparci i gotowi na wszystko, by osiągnąć zamierzony cel i
ochronić tych, na których im zależało.
Jednak to wcale nie zmieniało faktu, że na samą myśl o nim jej serce
przystawało na moment, by za chwilę ruszyć galopem, całe ciało drżało a dłonie
pociły się ze zdenerwowania. Otarła je w czerwoną spódniczkę, którą miała na
sobie (gdy podjęła decyzję, żeby tu przyjechać nawet nie zdążyła się przebrać)
i westchnęła cicho, przełykając ślinę z nadzieją, że w końcu pozbędzie się tej
guli, która niespodziewanie pojawiła się w jej gardle.
"Teraz albo nigdy"- postanowiła i szybko, by w międzyczasie
nie zmienić zdania, załomotała w drzwi. Po niedługiej chwili w progu pojawił
się Damon ze szklanką krwi w dłoni. Zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów-
poczynając od idealnie wyprostowanych włosów, zmarszczonych brwi, kształtnych
ust aż po krótką czerwoną spódniczkę, odsłaniającą jej nieziemskie nogi i
skompletowaną do tego obcisłą bluzkę kończąca się na linii żeber i z
dekoltem, pobudzającym wyobraźnię oraz sportową torbę, która trzymała na
ramieniu. Gdy, uśmiechając się znacząco pod nosem, Damon spojrzał jej prosto w
oczy była zgubiona- zatonęła w spojrzeniu niesamowitych lazurowych tęczówek i
zadygotała, bynajmniej nie z zimna. Dopiero jego zmysłowy głos wyrwał ją z tego
chwilowego otępienia.
- Zgubiłaś się?- spytał, unosząc kpiąco brew i powoli upił łyk
szkarłatnego płynu- szkoła jest w druga stronę.
- Mam do ciebie ogromną prośbę- powiedziała na jednym wydechu i
spojrzała na niego z powątpiewaniem. Jego oczy niebezpiecznie rozbłysły, gdy
zbliżył się do niej na odległość pocałunku z aroganckim uśmiechem, ale ta tylko
wywróciła oczami i wyminęła go, przechodząc do salonu i położyła swoją sportową
torbę na skórzanej kanapie. Damon uniósł brwi wyraźnie zaintrygowany i pokonał
dzielącą ich odległość w wampirzym tempie. Elena odważnie spojrzała w te
seksownie zmrużone oczy, które wywoływały ciarki na całym jej ciele i dumnie
uniosła podbródek.
- Potrzebuję trenera- oświadczyła a na twarzy Damona pojawił się
przebiegły uśmiech.
- Jestem do usług- wymruczał, przeciągając zmysłowo głoski.
Elena ciężko przełknęła ślinę i z trudem się od niego odsunęła. W
pierwszej chwili chciała się wycofać, ale wiedziała, ze nie ma takiej opcji.
Potrzebowała kogoś, kto nauczy ją się bronić i w pełni wykorzystywać swoje
wampirze zdolności. Nie miała wyboru, musiała się zdać na mężczyznę, przy
którym nie ufała samej sobie.
"To będzie katastrofa"- pomyślała z rezygnacją.
****
- Naszą największą bronią jest refleks i siła- mówił Damon pół godziny później,
obserwując jak Elena, ubrana w czarny sportowy staniczek idealnie podkreślający
jej pełne piersi i płaski brzuszek oraz obcisłe, opinające jej długie do nieba
smukłe nogi leginsy, próbowała odebrać mu kuszę na drewniane kołki, pozostałość
po działalności Alaricka- jeśli potrafisz je odpowiednio wykorzystać istnieje
spore prawdopodobieństwo, że będziesz mogła obronić się nawet przed o wiele od
siebie starszym wampirem. Kluczem do sukcesu jest precyzja i zdecydowanie-
ciągnął, odpierając jej kolejne ataki- musisz wykorzystać wszystkie swoje
atuty, połączyć je w jedno...- dodał, jednym celnym ruchem wytrącił jej kuszę z
dłoni i już po chwili przyciskał ją do przeciwległej ściany, napierając na nią
całą powierzchnią ciała. Elena zdusiła krzyk i zmięła w usta przekleństwo,
głośno przełykając ślinę. Już od dawna nie czuła tak wyraźnie jego obecności-
jego idealnych mięśni, szczelnie przylegających do jej własnego, rozpalonego
drżącego ciała, jego zmysłowego zapachu, nęcącego jej nozdrza, spojrzenia, przewiercającego
ją na wskroś i wilgotnych warg, rozwartych kusząco tylko kilka centymetry od
jej ust.
Szybko się jednak opamiętała. Przecież wiedziała po co to robi i ta
właśnie świadomość skutecznie przyćmiła pożądanie, które próbowało zawładnąć
nią całą. Uśmiechnęła się całkowicie opanowana i delikatnie, uważnie obserwując
reakcje Salvatore'a, zarzuciła mu ramiona na szyję, zmniejszając dzielącą ich
odległość niemal do zera. Damon zamarł z szokiem wymalowanym na twarzy. Jego
oczy wyrażały zaskoczenie i niedowierzanie. Rozbroiła go tym gestem i zbiła
kompletnie z tropu- przez chwilę wyglądał jak bezbronny chłopczyk, co tylko
dodatkowo ją rozbawiło. Elena zachichotała i spojrzała mu prosto w oczy
wyzywająco wplatając palce w jego aksamitne ciemne włosy i ciągnąc za nie
lekko.
- Co ty robisz?- zapytał, niepewnie oplatając ręce wokół jej talii.
Elena nonszalancko wzruszyła ramionami.
- Wykorzystuję swoje atuty- szepnęła wprost w jego usta a gdy odruchowo
przymknął powieki, czekając na tak upragniony pocałunek dziewczyna zachichotała
i w wampirzym tempie dopadła do leżącej na podłodze kuszy, celując nią w
wampira.
Zdezorientowany Damon z opóźnieniem skojarzył co właściwie się stało.
Rozejrzał się z miną urażonego pięciolatka, ale gdy jego wzrok padł na Elenę,
która wciąż celowała w niego kuszą przekrzywił zabawnie głowę z chytrym
uśmieszkiem i niebezpiecznymi iskierkami w oczach.
- Zadarłaś z niewłaściwą bestią panienko Gilbert- wymruczał zmysłowo i
po chwili rzucił się do ataku.
Dla niewprawnego ludzkiego oka ich markowana walka była jedynie
tańcem barw i kształtów, jednak w rzeczywistości ten pojedynek wymagał od nich
wiele energii i poświęcenia- tu Elena zadała cios pięścią w nos, tu Damon
unieruchomił jej nogę w powietrzu i odrzucił ją od siebie na kilka metrów, tu
znów brunetka rzuciła się na niego z nową energią, by za chwila zostać powalona
na ziemię całym ciężarem jego ciała. Przyturlała się w mgnieniu oka, zaciskając
palce na jego gardle i uśmiechnęła się zwycięsko i w tym właśnie momencie do
domu wparował Stefan, głośno trzaskając drzwiami. Zamarł jednak w połowie
drogi do salonu widząc ich w takiej pozycji.
Elena siedziała na nim okrakiem, ściskając za szyję a Damon zaciskał
palce na jej nadgarstku. Na jego ustach błąkał się uwodzicielski uśmiech a w
oczach mieszały się fascynacja i pożądanie. Żadne z nich nie zwrociło nawet
uwagi na młodszego Salvatore'a, dopóki ten w wampirzym tempie nie odepchnął
Eleny.. Dziewczyna z głośnym sapnięciem osuneła się po przeciwległej ścianie a
gdy podniosła się do pozycji stojącej ujrzała, jak Damon i Stefan demolują
salon, rzucając się sobie do gardeł z morderczymi ognikami w oczach.
- Ja śmiesz!- wrzasnął Stefan- to moja dziewczyna, ja byłęm pierwszy!
Jakim prawem sie do niej dobierasz ty poroniony zboczeńcu?!
- Sama do mnie przyszła- wychraczał Damon, plując krwią po silnym ciosie
w szczękę, jaki zaserwował mu brat- Idź zaspokajać Kathrine, to najlepiej
ci wychodzi.- dodał złośliwie.
- Zabiję cię!- krzyknął Stefan i rzucił się na brata, ale ten w
ostatniej chwili wykonał unik, w wyniku czego jego rozpędzona pięść uderzyła w
ścianę, robiąc w niej sporych rozmiarów wgniecenie.
- Nie zdążysz- prychnął Damon z pogardą, powalając go nie ziemię jednym
celnym ciosem. Stefan natychmiast jednak podniosł się do pozycji stojącej i już
szedł w kierunku brata, gdy niespodziewanie przerażona Elena stanęła między
nimi. Obaj zawahali się, rzucając sobie ponad nią nienawistne spojrzenia.
- Co w was wstąpiło?!- krzyknęła dziewczyna, kładąc dłoń na ramieniu
jednemu i drugiemu- co się z wami dzieje?- w jej oczach zebrały się łzy.
Czuła, jak obaj drżą z wściekłości i widziała ich zacięte, miny i groźę,
czającą się gdzieś na dnie ich oczu.
- Zabiję go- oświadczył Stefan beznamiętnie.
- Nie zdążysz bracie- odprał Damon z mściwym uśmiechem- zdobędę twoją
głowę i twoja kobietę.
- Dosyć!- wrzasnęła Elena. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale czuła,
że jej interwencja nie przynosi rezultatu. Oboj próbowali ją wyminąć, odsunąć,
by tylko móc ponownie rozpocząć walkę. Byli przy tym brutalni i Elena wiedziała,
że na jej ciele już teraz pojawiają się siniaki, swiadczące o sile, jakiej przy
tym użyli. Dyszała z wysiłku czując, że lada moment będzi zmuszona skapitulować
i pozwolić im załatwić tę sprawe po swojemu... A oni zachowywali się tak, jakby
jej tam nie było, jakby jej nie zauważali. Przeraziła ją pustka w ich
spojrzeniach, ta beznamiętna żądza mordu.
- Błagam, proszę was...- powtarzała jak mantrę.
I dokładnie w tym momencie bracia odepchnęli ją brutalnie w kąt i
ponownie rzucili się na siebie.
- Niech zwycięży lepszy- orzekł Damon, ale w chwili, gdy miał zatopić
dłoń w ciele brata i zmiażdżyć jego serce ktoś skręcił mu kark. Elena z
przerażeniem i niedowierzaniem patrzyła, jak pada bezwładnie na ziemię a zaraz
za nim Stefan, również z przetrąconym karkiem. Po chwili Rebekah, która dotąd
ich okrążała zatrzymała się i spojrzała na swoje dzieło z zadowolonym
uśmiechem.
- O Boże..- wyszeptałą Elena i drżąc silnie na całym ciele doczołgała
się do Salvatore'ów. Ich twarze zastygły w wyrazie dzikiej furii i to wywołało
jedynie jej kolejne łzy.
- Co tu się....- zaczęła, ale wtedy Rebekah podała jej postrzępioną
kartkę, którą właśnie wyjęła z kieszeni dżisnów Stefana. Dziewczyna z trudem ją
rozwinęła drżącymi palcami i spojrzała na kilka liter, które układały się w
doprawdy tajemnicze słowa.
"Niech zwy"
- Co to...- spróbowała zadać ponowne pytanie, ale Rebekah pokręciła
tylko głową, zaciskając wargi w cienką linię.
- Damon powinien mieć w kieszeni drugą część- poinformowała ją jedynie
ponuro. Elena z ociąganiem sięgnęła do kieszeni w jego spodniach i po chwili
wyciągnęła podobną karteczkę. łzy zamazały jej ostrość widzenia i dopiero za
którymś razem udało jej się odczytać widniejące na niej słowa.
"cięży lepszy"
Elena wstrzymała oddech i przyłożyła do siebie obie kartki z
niedowierzaniem spoglądając na powstałe w ten sposób zdanie.
"Niech zwycięży lepszy"
Czy to nie to powiedział Damon podczas ich walki na śmierć i życie?
- O Boże- szepnęła z przerażeniem i wypuściła wiadomośc z rak,
wymieniając z Rebekah zszokowane spojrzenia.