wtorek, 30 grudnia 2014

Blog Wznowiony!!!!

Postanowiłam dokończyć opowiadanie, które niegdyś spisałam na straty. Może część z was kojarzy historię Draco i Hermiony, którą jakiś czas temu pisałam? Postanowiłam przenieść ją na bloggera i jeśli spotka się z zainteresowaniem czytelników i komentatorów na pewno ją dokończę ;)

SERDECZNIE ZAPRASZAM ;****

http://drink-my-soul-take-my-pain.blogspot.com/

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 15. Obecność





Ten rozdział jest przejściowy co oznacza, że niewiele wnosi akcji do opowiadania, aczkolwiek bez niego dalsze rozdziały byłyby niepełne. Mam nadzieję, że to was nie zrazi i przeczytacie go a co za tym idzie, pozostawicie po sobie komentarz :))
 Dziękuję wam wszystkim za te cudowne komentarze pod ostatnim postem- choć nie na wszystkie miałam czas odpisać wiedzcie, że to dzięki waszemu wsparciu  wstawiam dziś kolejny rozdział ;****

Dziękuję :*********

P.S Tworzę nowego bloga (historia nie związana z żadnym serialem ani filmem, która od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie) i w związku z tym mam do was zasadnicze pytanko: który z nich bardziej pasuje na "bad boya"- seksownego, zabawnego, niepokornego?




1.

CZY




 2.      


W komentarzach podajcie numerek (1 lub 2). Z góry dziękuję za pomoc :*****





- Musisz wrócić natychmiast!- wydarł się Marcel, krążąc nerwowo po pokoju- zdemaskujesz się i cały plan weźmie w łeb!
- Uspokój się- Katherine westchnęła po raz kolejny i odeszła  kawałek od posiadłości Salvatore'ów, mocniej przyciskając telefon do ucha. Co prawda nie wyczuwała niczyjej obecności w pobliżu, ale nie znała jeszcze zasięgu wampirzego słuchu i wolała nie ryzykować.
- Nie uspokoję się, bo od tego zależy wszystko!- warknął Marcel, tracąc resztki cierpliwości- powinienem się domyślić, że twoja magiczna natura będzie walczyć z wampirzą naturą Katherine Pierce. Katherine to wampirzyca z pięćset letnim stażem. Zna wszystkie aspekty wampiryzmu i potrafi nad sobą panować, a ty? Wydasz nas zanim zdążysz mrugnąć. Salvatore'owie i Mikealsonowie nie dadzą się nabrać, przecież gołym okiem widać, że....
- Jakoś się przemęczę- syknęła Kath, rozglądając się wokół niespokojnie- póki co wszystko idzie jak po maśle. Stefan bardzo chce mi pomóc, myśli, że się po prostu zatraciłam a jest to efektem bajeczki, którą mu wcisnęłam. A jeśli chodzi o Rebekah- tu pozwoliła sobie na drwiący uśmiech- to znam ją bardzo dobrze i wiem, jak sprawić, by połknęła haczyk.
- Chyba raczej ona wie jak sprawić, byś myślała, że połknęła haczyk- sprostował mulat kwaśno- po Pierwotnej  Czarownicy spodziewałem się raczej większej inteligencji...
- Na twoim miejscu liczyłabym się ze słowami- warknęła wampirzyca groźnie- bo może się okazać, że gdy już odzyskam swoją postać i moc przestaniesz być mi potrzebny i nagle, nie wiedzieć czemu, stanę się twoim wrogiem numer jeden.
- Lepiej, żebyś to ty liczyła się ze słowami, jeśli w ogóle chcesz doczekać dnia, w którym to się stanie- odparł Marcel spokojnie. Katherine uśmiechnęła się drwiąco.
- Uważaj kochanie, bo nawet pod taką postacią mogę cię zniszczyć- rzekła niemal rezolutnie- chociaż o wiele bardziej bawić mnie będzie zabicie Rebekah. Spełnię to, co miałam zrobić dawno temu....

Marcel gwałtownie wciągnął powietrze do płuc na samą wzmiankę o możliwości skrzywdzenia Rebekah i wampirzyca słusznie odczytała to jako przejaw strachu, więc uśmiechnęła się do siebie złośliwie.
- Tak myślałam- rzekła z wyraźnym zadowoleniem- a teraz pozwolisz mi działać po swojemu. Mam dużo roboty,  przede wszystkim  muszę się zająć Kolem i....
- Kol?! Wrócił Kol Mikealson?!- wydarł się Marcel do słuchawki, ale w tym momencie Katherine ujrzała Elenę i Caroline na podjeździe, zmierzające w kierunku Pensjonatu.
- Muszę kończyć- syknęła i zakończyła połączenie, odcinając się od jego zawodzenia. W tym samym momencie ujrzała jak tuż przed drzwiami Pensjonatu Caroline  zatrzymuje się i odwraca do Eleny, która ociera łzy. Biorą się za ręce, uśmiechają blado i dopiero wtedy wkraczają do środka.

"- Ach ta przyjaźń- pomyślała Katherine z leniwym uśmiechem- taka silna więź, którą tak łatwo zniszczyć"

****

Elena zamarła w pół kroku na widok zbiorowiska w salonie Salvatore'ów. Rebekah i Klaus siedzieli na kanapie, jak zwykle wyluzowani i  znudzonymi spojrzeniami wiedli po twarzach   reszty towarzystwa. 
Matt krążył od kominka do kanapy i z powrotem, czując na sobie zirytowane spojrzenie Pierwotnej.
Stefan natomiast ze zmarszczonym czołem wpatrywał się przed siebie, jednak gdy do Posiadłości wkroczyła Elena w towarzystwie Caroline uniósł głowę i wbił wzrok w byłą dziewczynę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Istotnie tak właśnie się czuła- jakby miała przed sobą kogoś zupełnie obcego i to sprawiło, że wstrzymała oddech, przygryzając dolną wargę niemal do krwi. 

"Nie możesz się rozpłakać. Nie tutaj. Nie teraz"- powtarzała w myślach. Caroline, wyczuwając jej nastrój mocniej ścisnęła jej dłoń. To trwało przez dłuższą chwilę, żadne z nich nie było w stanie się poruszyć ani odwrócić wzroku. Z tego dziwnego transu wyrwało ich dopiero nadejście Katherine. Wampirzyca uśmiechnęła się kpiąco na widok tego całego zbiorowiska, donośnie trzasnęła drzwiami a gdy zaskarbiła sobie uwagę zebranych ruszyła dumnie przez całą długość pokoju, aż ostatecznie usiadła na oparciu kanapy, na której siedział Stefan. Zignorowała wściekłe spojrzenie swojego sobowtóra, starając się grać swoją rolę jak najbardziej przekonująco. Musiała, po prostu musiała dobrnąć do końca, nieważne, jakie będą tego konsekwencje.

- Jeremy jest już w domu, Ben go odprowadził- szepnęła Elena ledwo słyszalnie, odpowiadając na wiszące w powietrzu niewypowiedzialne pytania- Bonnie też. Ona nie chce go więcej widzieć. Nienawidzi go. Nie pomoże mi go odzyskać, straciła nadzieję. Dla niej mój brat jest stracony.
- Elena...- zaczął Stefan, ale ona sprawiała wrażenie, jakby była w transie. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, gdy potrząsnęła głową, jakby chciała z niej wyrzucić makabryczne obrazy.
- Jak to się stało?- jęknęła-  Jak? To tylko dzieciak, powinien żyć jak zwyczajny nastolatek a tymczasem jego życie jest całkowicie zniszczone i to z mojego powodu. Przecież to ja powinnam go chronić! Jak mogłam tak bardzo nawalić?
- Elena...- Salvatore spróbował ponownie, ale i tym razem dziewczyna mu przerwała.
- Nawet nie próbuj- ostrzegła go groźnie- mam dość fałszywych zapewnień, że wszystko będzie dobrze.
- W takim razie nic już więcej nie powiem- odparł poważnie i w przepływie emocji spróbował ją objąć- przycisnąć do serca jak dawniej i już nigdy nie puścić, jednak w ostatniej chwili Elena stanowczo się od niego odsunęła z miną pod tytułem: "Co ty do cholery wyprawiasz?", co wydało mu się tak bardzo surrealistyczne, że aż zamarł w miejscu na dobrą minutę nie wiedząc, jak powinien się zachować. Reszta towarzystwa wymieniła zszokowane spojrzenia- wszyscy wiedzieli, jak bardzo zabolał go ten delikatny acz nadzwyczaj wymowny gest odrzucenia i nikt nie spodziewał się czegoś podobnego po kochanej panience Gilbert a już na pewno nie względem jej wielkiej epickiej miłości.

- O, widzę, że rodzinka już w komplecie- zawołał Damon wchodząc do Pensjonatu. W tym samym momencie zdarzyło się kilka rzeczy-nim Salvatore zdołał zamknąć drzwi wiosenny wietrzyk przeniknął do środka, musnął włosy wszystkich obecnych i rozniósł zapach ludzkiej krwi- krwi Matta, jedynego człowieka w pomieszczeniu. Na doświadczonych wampirach co prawda nie robiło to większego wrażenia, ale gdy woń dotarła do Katherine i wampirzyca zaciągnęła się nią z rozkoszą, nie potrafiła się kontrolować- w jednej sekundzie siedziała na kanapie obok Stefana a w następnej zatapiała kły w szyi krzyczącego z bólu i przerażenia Matta. Nie zdążyła jednak upić nawet jednego, porządnego łyku życiodajnej cieczy, bo w tym momencie coś gwałtownie odrzuciło ją do tyłu w wyniku czego dziewczyna przeleciała przez długość całego salonu i wylądowała w kominku. Syknęła z wściekłości i bólu, gdy ogień buchnął jej prosto w twarz, nadpalając rzęsy i niszcząc doszczętnie skrupulatnie przygotowany makijaż.

- Niezły rzut- pochwaliła Rebekah, przekrzywiając głowę z rozbawieniem.
- Dzięki- mruknęła Elena z nieskrywaną dumą i zerknęła na Matta, który dzięki leczniczym właściwościom krwi Caroline powoli wracał do siebie. Stefan właśnie unieruchomił Katherine i odprowadził ją do jej stałego lokum w tym domu- piwnicznego lochu.
- Co z... ciałem Abby?- spytała Elena niepewnie, patrząc Damonowi prosto w oczy.
- Zakopałem ją obok Tylera- odparł bez ogródek a gdy dziewczyna skrzywiła się lekko, dodał łagodniej- uznałem, że chociaż tyle jej się należy- mogiła obok jednej z najważniejszych osób w życiu córki i jej przyjaciół.

Oczy Eleny rozbłysły a jej policzki pokryły się szkarłatem. Co by nie mówić uwielbiała to, że ten okropny, zadufany w sobie dupek potrafił być czasem taki kochany i uroczy w stosunku do niej. Zachowywał się prawie tak, jakby naprawdę przejmował się jej opinią. Oczywiście poza tymi częstymi momentami, gdy kompletnie ignorował jej zdanie.
- Dziękuję- szepnęła ze wzruszeniem i nagrodziła go ciepłym uśmiechem, który, gdyby był człowiekiem, z pewnością wywołałby palpitacje jego serca.

- Nie chcę przerywać tej pasjonującej pogawędki pary nekrofilów- zaczął Klaus z przebiegłym uśmiechem- ale nie mam całego dnia, więc może powiecie mi w końcu po co nas tu ściągnęliście?- dodał, wskazując na siebie i swoją siostrę, która właśnie opiekuńczym gestem zmierzwiła włosy Matta.

"Naprawdę muszę się dowiedzieć, co tu się wyprawia"- odnotowała Elena w myślach.

- Ach, więc chcesz mi wmówić, że nie wiesz, co się dzieje?- spytał Damon, marszcząc brwi- myślisz, że jestem idiotą?
- Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie- prychnął Klaus ze złośliwym rozbawieniem- i oczywiście, że rozumiem , co się dzieje- marnujecie czas na jakieś beznadziejne dyskusje na temat śmierci wampirzej wiedźmy, która za życia próbowała wraz z moją matką mnie zabić. Wybaczcie, ale nie jest mi przykro.
- Ty podły popaprańcu!- wydarła się Elena, tracąc nad sobą panowanie. Gdyby nie silne ramiona Stefana i Damona, którzy połączyli siły, próbując powstrzymać ją przed zbliżeniem się do Pierwotnego ten wieczór z pewnością skończyłby się dla niej tragicznie- twój brat zmusił Jeremiego do zamordowania matki mojej przyjaciółki, dziewczyny, którą kocha a ty udajesz, że nic się nie stało i próbujesz wmówić nam, że nie masz z tym nic wspólnego?
- Co?- krzyknął Matt, zrywając się z fotela gwałtownie- wiedziałaś o tym?- warknął, piorunując Rebekah wzrokiem. Dziewczyna  pokręciła głową w geście zaprzeczenia, ale nim z jej ust wydobyły się jakiekolwiek słowa wyjaśnienia frontowe drzwi wręcz wyskoczyły z zawiasów a w progu stanął Kol Mikealson we własnej osobie.
Promienie słońca tańczyły w jego jasnych włosach a w czarnych oczach odbijało sie ponure rozbawienie. Po plecach Eleny przebiegł zminy dreszcz, gdy uświadomiłą sobie kogo ma przed sobą. Natychmiast przypomniała sobie ostatni moment, gdy widziała Pierwotnego- śmierć matki Bonnie i jego okrutną satysfakcję, jaką czerpał z cierpienia wszystkich bliskich jej ludzi. To o tym chciała właśnie powiedzieć przyjaciołom- chciała ich ostrzec, bała się, że mogą oni podzielić los Abby. Teraz było już jednak za późno.

Pierwotny uśmiechnął się kpiąco na widok ich zaskoczonych min. W ramionach trzymał coś, co przypominało dwa worki ziemniaków, ale gdy rzucił je Elenie pod nogi i mogła bliżej im się przyjrzeć, odskoczyła do tyłu jak oparzona. Caroline podeszła bliżej i wydała z siebie stłumiony jęk, zakrywając usta ręką.

- O mój Boże- krzyknęła, przerażona i ukryła twarz w ramieniu przyjaciółki- przecież to Martha Fell i Mathew Young!

Pierwsza była ich koleżanką z klasy i siostrzenicą Meredith Fell- członkini Rady Założycieli, która została zamordowana z ręki Jera po tym, jak ktoś przemienił ją  w wampira. Drugi, syn pastora, który również należał do rodziny założycieli dwa lata temu wyjechał do college'u i od tamtej pory nie zawitał do miasta ani razu.
Mathew miał rozszarpane gardło, krew ściekała na ukochany perski dywan Damona a jego  kończyny były powykręcane niczym suche gałązki, i choć każdy z obecnych zaznajomiony był już ze śmiercią i okrucieństwem ten widok wywołał skurcze żołądka i odruch wymiotny.
Z Marthą morderca obszedł się nieco łągodniej- wyglądała spokojnie, zupełnie jakby spała i jedynie szyja, ułożona pod nienaturalnym kątem zdradzała, że to jedynie złudzenie, że z dziewczyny uszło już życie.  Elena z trudem trzymała się na nogach, gdy zaczęła łączyć fakty.

Kol wiedział. Wiedział doskonale o Jeremiem, o jego przeznaczeniu łowcy wampirów i z jekiegoś powodu postanowił pomóc mu je wypełnić. Wykorzystywał w tym celu znajomych, rodzinę, ludzi z najbliższego otoczenia. Chciał ich zranić, osłabić i Elena była przekonana, że to część jakiegoś wielce skomplikowanego, okrutnego planu, który krok po kroku, skrupulatnie i beznamiętnie realizował.

Wszyscy byli zbyt oszołomieni, by się poruszyć czy w jakikolwiek sposób zareagować na to, co właśnie się działo. Trwało to może ułamek sekundy, ale im zdawało się, że niemal weiczność. Mieli wrażenie, jakby oglądali scenę z filmu i to w zwolnionym tempie. Nic nie mogli poradzić na to, co się wydarzyło.
Kol spojrzał na zegarek a Elena i Damon wymienili spojrzenia, które mówiły, że oboje myślą teraz o tym samym.

- Nie!- krzyknęli chórem w tej samej chwili, w której Martha, spazmatycznie łąpiąc oddech, usiadła gwałtownie, rozglądając się wokół niespokojnie.
- Co się...- zaczęła, ale Kol przerwał jej wpół zdania, chwytając za głowę i siłą dociskając do rany na szyji Mathew. Momentalnie wokół oczu dziewczyny pojawiły się ciemne żyłki a one same przybrały kolor nocnego nieba. Wbiła kły w jego miękkie ciało zanim w ogóle zdążyła pomyśleć o tym, co robi. Była jak w transie gdy przyssała się do rany i napełniała się zyciodajnym płynem. Elena doskonale wiedziała, co Martha czuła, ale w przeciwieństwie do niej panna Fell nie musiała się wcale powstrzymywać- wpadła w szał, napierała na swoją prywatną "torebkę krwii" z taką siłą, że w końcu głowa Mathew oderwała się od tułowia z nieprzyjemnym rwącym zgrzytem i potoczyła się po podłodze, podskakując niczym piłka, wprost pod nogi Gilbertówny. Dziewczyna krzyknęła i odwróciła wzrok, wtulając się w Damona, który stał za nią. To był odruch, ale mimo wszystko poczuła spokój i ukojenie, gdy do jej nozdrzy dotarł jego zmysłowy zapach a jego silne ramiona zamknęły ją w żelaznym uścisku, zapewniając poczucie bezpieczeństwa i dodając otuchy. Stefan spojrzał na nią z bólem, ale ona nawet tego nie zauważyła. Zacisnęła powieki i potrząsnęła głową, ale obraz zastygłych w przerażedniu oczu Mathew nie chciał jej opuścić. To był jakiś horror- koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić mimo, żę próbowała na wszelkie dostępne sposoby.
To wszystko trwało zaledwie sekundę. Przyjaciele nie zdołali otrząsnąć się z szoku i oszołomienia, gdy Kol chwycił twarz Mathy w obie dłonie i nakazał pewnym głosem:
- A teraz idź do domu Gilbertów i błagaj łowcę o śmierć.
- Nie!- krzyknęła Elena, gdy dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Dobrze wiedziała, co teraz nastąpi i wiedziała, że nie może do tego dopuścić. Wyrwała się z silnego uścisku Damona i natarła na Pierwotnego, ale ten, nie tracąc dobrego humoru odepchnął ją, zupełnie jakby byłą lekka jak piórko, z taką siłą, zę przeleciałą przez pokój i osunęłą się po ścianie przyległej do komina.

- Elena!-krzyknęli naraz Caroline, Damon, Matt i Stefan. Dziewczyna, ciężko dysząc, podniosła się na równe nogi, ale nim jej przyjaciele zdołali jakkolwiek zareagować Kol uśmiechnął się kpiąco i zniknął w wampirzym tempie. Jeszcze długo potem w powietrzu wisiało ostatnie zdanie, które wypowiedział:

"To dopiero początek"

Przyjaciele spojrzeli po sobie a potem przenieśli wzrok na Klausa i Rebekah, którzy stali z boku i prowadzili niemą konwersację za pomocą spojrzeń.

- Co to miało być do cholery?!- warknęła Caroline podchodząc do Pierwotnego na odległość pocałunku. Jej oczy wyrażały zimną furię a zaciśnięte w wąską linię usta, chęć mordu.
- Jeremy- szpnęła w tym samym czasie Elena i ruszyła biegiem w kierunku drzwi, ale drogę zagrodził jej Damon. Wampir chwycił ją za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała. Jej oczy błyszczały od łez, ale dostrzegł w  nich też wewnętrzną determinację, która niezmiennie go w niej urzekała. Była silna i kochająca- to miłość była jej motorem, jej silnikiem i jej sterem i to tak bardzo zachwyciło go już na samym początku ich znajomości. Zanim ją poznał nie wierzył, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
- Eleno!- krzyknął, potrząsając nią lekko- już nic nie możesz zrobić. Jest już za późno.
- Nie możemy mu pozwolić...- zaczęła, głosem drżącym z emocji, ale przerwał jej głośny krzyk Caroline.
- To wszystko twoja wina!- blondynka wpadła w prawdziwy szał. Nim się obejrzeli Klaus musiał się uchylić przed pędzącym w jego kierunku metalowym koszem na śmieci, zestawem kuchennych noży , mikrofalówką i lodówką.
- Nie rozpędzaj się tak blondie!- zaprotestował Damon, zatrzymując jej dłoń pełną naczyń tuż przed tym, jak cała ich szklana zastawa wylądowała na głowie Pierwotnego- to nasze rzeczy i nie możesz...
- I tak z tego nie korzystacie hipokryto- warknęła, wyswobadzając się z jego uścisku- znalazłam dla nich idealne zastosowanie...
- Caroline, kochana- rzekł Klaus bardzo spokojnie. Jego oczy błyszczały rozbawieniem, ale próbował zachować powagę- porozmawiajmy...
- Niby o czym?- prychnęła dziewczyna, dźgając go w pierś palcem wskazującym- może o tym, że nasłałeś tu swojego psychopatycznego braciszka i udawałeś, że o niczym nie wiesz? A może o tym, że to ten braciszek spowodował śmierć matki Bonnie i członków Rady oraz szał Jeremiego, że to on zabił Tylera?
- Nie mieliśmy pojęcia, że Kol tu będzie!- krzyknęła Rebekah a Elena ze zdziwieniem w jej głosie wyczuła nutę paniki. Blondynka pojrzała na Matta, który nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć po prostu spuścił wzrok i próbował za wszelką cenę nie patzreć na ciało Mathew.
- Nie mieliście pojęcia!- Caroline roześmiała się gorzko- od samego początku chcieliście przyspieszyć proces odkrywania mapy na ciele Jera i gratuluję, udało wam się.  Jednocześnie straciliście wiedźmę, której moc będzie wam niezbędna do odnalezienia lekarstwa. Po tym wszystkim nie możecie już liczyć na Bonnie... Ani na mnie. Wypisuję się z tego- oświadczyła i ruszyła do drzwi, ale Klaus złapał w locie jej nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Nie mówisz poważnie- warknął wściekle- przecież ja nic nie zrobiłem!
- To boli!- krzyknęła Caroline, zerkając znacząco na powoli siniejącą pod wpływem uścisku Klausa rękę- więc albo mnie zabij, albo wypuść. I tak niczego nie wskórasz.

Przez chwilę, dosłownie chwileczkę, mierzyli się na spojrzenia, ale ostatecznie Klaus westchnął ciężko i siląc się na obojętność,  odsunął się nieznacznie. Ułamek sekundy później Caroline wybiegła z Pensjonatu w wampirzym tempie.

- Zamorduję go! Znowu!- warknął Klaus, po czym ruszył w ślad za wampirzycą. Rebekah patrzyłą za nim, przygryzając dolną wargę niemal do krwi, po czym przeniosła wzrok na pozostałych. W jej spojrzeniu można było wyczytać tak niepodobne do niej skruchę i niepewność. 

Elena osunęła się na kanapę i ukryła twarz w dłoniach. Była już tym wszystkich tak cholernie zmęczona, a problemy zamiast się rozwiązywać tylko się jeszcze piętrzyły. Może powinna była umrzeć w tamtym wypadku prawie trzy lata temu, w którym zginęli jej rodzice? Może to by zaoszczędziło jej przyjaciołom tyle bólu, upokorzenia, nerwów? O ile prostsze byłoby ich życie bez niej!
No tak, ale w koncu to był jeden z powodów, dla których wyjechała wtedy z Mystick Falls. Nie wiedziała, jak potoczyłoby się jej życie, ale była pewna, że gdyby Damon nie znalazł jej w Nowym Yorku z własnej woli na pewno nie wróciłaby do domu. Tęksnota byłą niczym w porównaniu ze świadomością, że najbliższe jej osoby są całkowicie bezpieczne.
Matt usiadł obok niej i jakby czytając jej w myślach objął ją ramieniem. Nic nie mówił, nie zapewniał, że wszystko będzie dobrze, nie udawał, że to nic takiego; po prostu tam był, dając jej ciepło i wsparcie, którego tak potrzebowała. Stefan korzystając z jej nieuwagi również się ulotnił a myśl o tym, że najprawdopodobniej poszedł do Katherine nie dawała Elenie spokoju. To był kolejny problem na jej długiej liście i choć to było okropnie egoistyczne z jej strony nie mogła pozbyć się tego okropnego kłucia w sercu. Katheirne była  manipulantką i Elena była przekonana, że wszystko, co Petrova robiła jest  częścią jej wielkiego planu, którego szczegóły znała tylko ona sama. Na pewno wykorzystywała Stefana do osiągnięcia jakiś wymiernych korzyści, jak zawsze zresztą. W dodatku  zaatakowała Matta, zachowując się jak nowonarodzony wampir, który nie potrafi się kontrolować a Salvatore mimo to odnosił się do niej z czułością i życzliwością, której Elenie tak brakowało w ostatnich tygodniach.
Czy to możliwe, by za tym kryło się coś więcej, niż tylko jego naiwność, dobrodsuszność i chęć niesienia pomocy? Czy możliwe, by dwa lata temu  pomyliła się  w ocenie sytuacji? Czy Stefan wciąż kochał Katherine?
Dziewczyna potrząsnęła gwałtownie głową, próbując pozbyć się natłoku niepokojących myśli i wtedy jej wzrok padł na ciało, wciąż leżące na podłodze w kałuży zastygłej krwi. No tak, mieli teraz większe problemy niż jej życie uczuciowe i romanse Stefana Salvatore.

- Trzeba to posprzątać- powiedziała słabo i drżąc na całym ciele skierowała się w stronę wyjścia. Była powolna i ociężała, zdawało jej się, że minęła cała wieczność, nim wreszcie dotknęła klamki i poczuła na twarzy chłodną bryzę wiosennego, świeżego powietrza.

Tym razem nikt jej nie zatrzymał.




****


Stanęła na tak dobrze znanym sobie ganku, przygryzając dolną wargę niemal do krwi. Ten dom kiedyś mogła traktować jak własny- miała tu swoje łóżko, swoją szczoteczkę od zębów i swoją prywatną szafeczkę w pokoju przyjaciółki, jednak teraz, w tę ciepłą wiosenną noc, stojąc przed drzwiami, do których  bała się zapukać czuła się tak bardzo nie na swoim miejscu, jak to tylko możliwe .Dłonie drżały jej ze zdenerwowania a żołądek zawiązał się w jeden wielki supeł. Miała ochotę  uciec jak najdalej stąd i jednocześnie wiedziała, że to tylko pogorszyłoby sprawę.Czuła się jak idiotka, gdy odważyła się wreszcie zapukać do drzwi. Nie była zaskoczona, gdy w progu zamiast ukochanej mulatki stanął Ben- po prostu próbowała ukryć rozczarowanie pod wymuszonym, bladym uśmiechem. Chyba jednak jej się to nie udało, bo blondyn posłał jej pełne współczucia spojrzenie i odpowiedział równie niepewnym uśmiechem.

- Jak ona się trzyma?- spytała dziewczyna, nie bawiąc się w niepotrzebne wstępy. Ben pokręcił głową, sfrustrowany.
- Jest wstrząśnięta- przyznał bez ogródek- ale to już pewnie wiesz... Ponownie straciła matkę, w dodatku za sprawą osoby, która była jej tak bliska... Wciąż nie może w to uwierzyć i prawdę mówiąc, ja też nie. Abby była mi jak matka przez te ostatnie miesiące. Świat bez niej jest bury, pozbawiony radości.
- To wszystko wina Kola- zapewniła go Elena gorliwie- to on sprowadził tu Abby, to on przemieniał członków rodziny założycieli w wampiry i wysyłał do Jeremiego.
- Możliwie, ale to Jeremy ich wszystkich zabijał i to on wbił kołek w serce Abby- oświadczył Ben stanowczo, beznamiętnie. Po twarzy Eleny przebiegł grymas bólu, ale mimo, że kilkakrotnie otwierała i zamykała usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dobrze wiedziała, że Ben ma rację, choć było to tak cholernie raniące i niesprawiedliwe.
- Muszę z nią porozmawiać- oświadczyła i spróbowała przekroczyć próg, ale na swej drodze napotkała niewidzialną barierę.

Zmarszczyła brwi sfrustrowana i spróbowała raz jeszcze dostać się do domu przyjaciółki, napierała na niewidzialną ścianę, kopała, krzyczała... Wszystko na nic. Ben niewzruszony  czekał spokojnie aż jej atak szału minie. Wiedział, że wściekły wampir to niebezpieczny wampir, ale wiedział również, że po tej stronie drzwi jest całkowicie bezpieczny.

- Co do diabła...- zaczęła Elena, ciężko oddychając. To wyglądało tak, jakby nie miała już prawa wstępu do tego domu, co było o tyle irracjonalne, że na samym początku jej wampirzej przygody Bonnie osobiście ją zaprosiła. Przecież tego nie można od tak sobie cofnąć!
- Nałożyłem na ten dom zaklęcia ochronne- powiedział Ben spokojnie- to nic osobistego, Bonnie chciała się po prostu poczuć znów bezpiecznie a ty... No cóż, przypominasz jej o tym, co się wydarzyło, poza tym jesteś wampirem, siostrą mordercy...

Już w połowie tego zdania po policzkach Eleny zaczęły płynąć łzy. Przecież doskonale wiedziała, że teraz nic nie będzie takie jak dawniej. Tyler odszedł na zawsze, matka Bonnie, przyjaciółki od piaskownicy, została brutalnie zamordowana na jej oczach przez Jeremiego, który marzył o tym, by zatopić drewniany kołek w sercu własnej siostry... 

- Powiedz jej... że ją bardzo kocham- wyszeptała Elena niczym w trasie, łykając gorzkie łzy- i że bardzo się cieszę, że ma ciebie... że się nią opiekujesz. Dziękuję ci za to- dodała, po czym biegiem wróciła do samochodu.

Ben odprowadzał ją wzrokiem z kpiącym uśmiechem. On również się z tego cieszył. Jakże mogłoby być inaczej- miał w końcu pod opieką jedną z najpotężniejszych czarownic współczesnego świata.


****
 Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem po jej policzkach, ale nie przejmowała się tym w ogóle. Pociągnęła łyk z butelki whysky, którą trzymała oburącz i ponownie spojrzała na grób Tylera. 

Głęboki dół i kopiec, uformowany w nieweilkich rozmiarów mogiłę, po srodku której znajdował się drewniany krzyż. Tyle pozostało z jej wielkiej miłości, o którą tak ciężko i usilnie walczyła przez ostatnie miesiące. W jednej sekundzie straciła wszystko, na co tak ciężko pracowała i powoli zapadała się w sobie. 

"Tyler Lucas Loodwood 
* 18.08.1995
+ 15.04.2014
To miało być już na zawsze, ale teraz widzimy, że wieczna jest tylko nasza miłość i żałoba "



- Dlaczego nas zostawiłeś?- zaszlochała Caroline- dlaczego to wszystko się stało? Jak mogłeś mnie opuścić, gdy tak bardzo cię potrzebowałam! 

Odpowiedziała jej jedynie cisza, która doprowadzała ją do szału. 

- Widzisz, co się dzieje?!- krzyknęła a po lesie rozniosło się echo jej głosu. Hałas wypłoszył chmarę ptaków, które wzbiły się gwałtownie w powietrze,a le dziewczyna w tym momencie miałą to wszystko gdzieś-  Jeremy szaleje, Bonnie straciła matkę, Kol wrócił, Elena znów cierpi... A ty siedzisz sobie gdzieś tam z Rickiem i Lexi i masz to wszystko w dupie udając, że cię to nie dotyczy! Nie wiesz, jak bardzo nam cię brakuje?! Jak mogłeś się tak łatwo poddać, ty tchórzu?! Przecież ja chciałam ci wybaczyć, chciałam do ciebie wrócić! Wszystko mogło być dobrze! Przecież wiedziałeś, że dalej cię kocham! Dlaczego nie mogłeś żyć dla mnie?! 
- Caroline?- usłyszała niepewny szept i aż podskoczyła w miejscu. 

Nie słyszała kroków ani szelestu wśród drzew i teraz serce podeszło jej do gardła, gdy spojrzała w kierunku, z którego dobiegał ten głos. Przez moment w zbliżającej się sylwetce ujrzała Tylera, ale złudzenie zniknęło, gdy tylko mężczyzna wyszedł z mroku i światło księzyca w pełni oświetliło  jego twarz. 

- Co tu robisz, Klaus?!- spytała zirytowana, ponownie pociągając łyk alkoholu.- mówiłąm, że nie chcę cię więcej widzieć! 
- A ja mówiłem ci już nie raz, że nie odpuszczę- odparł łągodnie i przysiadł obok niej na powalonym pniu. 

Dziewczyna spróbowała się odsunąć jak najdalej mogła, ale Pierwotny nie pozwolił jej na to, ujmując jej twarz w obie dłonie. Wyglądała naprawdę żałośnie ze śladami łez zmieszanych z tuszem na całej twarzy i tą smutną, tak nie pasującą do niej miną cierpiętnicy. Cała drżała a jej oczy wyrażały bezgraniczny żal i Klaus natychmiast przypomniał sobie tę noc po śmeirci Tylera, gdy mógł trzymać ją w ramionach i uspokajać. Wtedy po raz peirwszy odsłoniła przed nim swoją słabość i pozwoliła zrobić mu ze sobą, co tylko chciał. A ponieważ on chciał ją chronić, pocieszył i ulżyć jej w cierpieniu to właśnie zrobił. I zrobiłby to teraz ponownie, gdyby tylko na to pozwoliła, gdyby tylko zechciała go wysłuchać. 

- Zostaw mnie- poprosiła słabo. Nie miała już siły walczyć, krzyczeć, grozić. Była zmęczona i zbyt pijana, by myśleć logicznie- to wszystko twoja wina, część twojego kolejnego chorego planu, w który my daliśmy ci się wciągnąć. Gratuluję, znów udało ci się nas oszukać...
- Nie miałem z tym nic wspólnego!- zaprotestował gorliwie blondyn, kciukami gładząc jej zaróżowione policzki- nie wiedziałem, że Kol jest w mieście i nie wiedziałem, że to on stoi za tymi wszystkimi zabójstwami. Myślałem, że to...- urwał gwałtownie w pó zdania, ale Caroline mimo, że była pijana natychmiast to podchwyciła. 
- Myślałeś, że co?- spytała, momentalnie przytomniejąc- Klaus, czy coś nam grozi? Czy coś grozi Tobie?
- Nie bądź śmieszna kochanie- prychnął Pierwotny, siląc się na lekki ton głosu- mi nic nie może zagrozić... 

Caroline wbiłą w niego naglące spojrzenie a on westchnął ciężko i przysunął się do niej jeszcze bliżej. 

- Jedyne, co musisz wiedzieć to to, że nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić- rzekł z mocą- owszem, czas mnie goni i sam załatwiłbym tę sprawę nieco inaczej a z pewnością szybciej, ale nigdy nie pozwoliłbym, żeby moje działania w jakiś sposób cię naraziły, rozumiesz?

Caroline patrzyła mu prosto w oczy i on, po raz peirwszy w życiu, naprawdę odsłonił się przed nią w pełni. Wampirzyca w oszołomieniu pokiwała głową, na co Pierowtny jedynie uśmiechnął się pod nosem.

- Kol już dawno powinien się nauczyć, że nie warto robić niczego za moimi plecami- ciągnął a w jego głosie dało się wyczytać nutę groźby- poniesie zasłużoną karę, zaręczam ci kochana. 

Nie spodziewała  się po nim takiej wylewności. Dawniej wydawało jej się, że Klaus interesuje się nią tylko dlatego, że jest ładna i niedostępna, ale teraz w jego czach dostrzegła prawdziwe uczucie, które kompletnie zbiło ją z tropu i znieniło jej sposób patrzenia na niego o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiedziała, czy było to spowodowane sytuacją w jakiej się znaleźli, czy też alkoholem, który wciąż buzował w jej żyłach, ale nagle stała się przerażająco świadoma jego obecności- jego zmysłowy zapach nęcił jej zmysły, jego dłonie, którymi wciąż gładził jej twarz wywoływały ciarki na plecach. Nie myśląc nad tym, co właściwie robi spuściła wzrok na jego kształtne usta, które teraz wykrzywione były w tak niepodobnym do niego,  łagodnym uśmiechu.
- Dobrze-szepnęła cicho i pokonała dzielące ich kilka centymetrów, delikatnie łącząc ich usta w nieśmiałym, słodkim i bardzo niewinnym pocałunku. 
Jego wargi zapłonęły i  początkowo Klaus nawet na to nie zareagował, zbyt oszołomiony, by w ogóle skojarzyć, co się właśnie stało. Szybko się jednak zreflektował i przyssał się do jej dolnej wargi delikatnie z wyraźną lubością. To było jak wybuch wulkanu, jak fajrwerki i choć żadne z nich nie poglębiło pocałunku, który skłądał się jedynie na subtelne i niepewne muśnięcia warg,  oboje czuli go w każdym nerwie z osobna. Aż do teraz Klaus nie sądził, że coś takiego jest w ogóle możliwe. 

Jak bardzo cieszył się, że się pomylił.

****

Kolejny raz w ciągu tej felernej  nocy Elena stanęła przed drzwiami  domu, w którym nie była mile widziana. Czekając, aż ktoś wreszcie odpowie na jej naglące pukanie przypomniała sobie wszystkie chwile spędzone w tym domu- w czterech ścianach, niosących za sobą echo jej dziecięcych lat i rodzinnego szczęścia. Tyle wspomnień... 

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk, wydawany przez drewniany kołek, przecinający powietrze. Elena w ostatniej chwili odskoczyła- inaczej ostrze wbiłoby się w jej pierś. Serce podeszło jej do gardła, gdy spojrzała na Jeremiego, który właśnie naciągał kuszę, szykując się do oddania kolejnego strzału. 

- Jeremy!- zawołała i uniosła dłonie niczym policjant, chcący przekonać zbrodniarza, że nie posiada broni- Jeremy, proszę...

Nie dane jej było jednak dokończyć, bo w tym samym momencie koło jej ucha ze świstem przeleciał kolejny pocisk i wbił się w stojące za nią drzewo.
- Posłuchaj mnie!- krzyknęła desperacko- Jer, jestem twoją siostrą. Wiem, że w głębi serca nie chcesz tego zrobić. Zastanów się!
- Nieprawda- odwarknął ostro- nie jesteś moją siostrą, tylko zwykłą przybłędą, która stała się potworem. Nic nas nie łączy.

Po twarzy Eleny przebiegł grymas bólu.

- Jestem twoją kuzynką  Jer- przypomniała mu, z trudem łykając łzy- twoją siostrą cioteczną, nieważne, że nie rodzoną. Wychowaliśmy się jak rodzeństwo i kocham cię. Wiem, że ty też w głębi serca mnie kochasz. Musimy to naprawić.

- Masz rację- przyznał chłopak z mściwą satysfakcją- i ja właśnie to naprawiam- dodał i nim Elena zdążyła chociażby mrugnąć kolejny pocisk poszybował w jej kierunku, zmuszając ją do podskoczeniu na dwa metry w górę.

- Cholera, Jeremy!- warknęła, w wampirzym tempie znalazła się przy nim i wytrąciła mu kuszę z rąk. Oszołomiony chłopak wylądował na ziemi, powalony jej ciężarem i siłą. Elena unieruchomiła   jego ręce nad głową. Wokół jej oczu pojawiły się pulsujące żyły, podczas gdy one same stały się czarne jak nocne niebo. Z jego spojrzenia wyczytała mieszaninę obrzydzenia i strachu, gdy obnażyła przed nim kły.

- Proszę cię- szepnęła pozwalając, by jej twarz wróciła do normalności- spójrz mi w oczy. Musisz to widzieć. Jestem wciąż tą samą osobą, co jeszcze kilka miesięcy temu. Pamiętasz co się działo po mojej przemianie? Pamiętasz, jak próbowałeś  mnie chronić, jak mnie wspierałeś? Nie mogłabym skrzywdzić kogoś takiego.- dodała cicho i powoli, patrząc mu prosto w oczy wyswobodziła go ze swojego żelaznego uścisku i pozwoliła mu się odsunąć. Bardzo ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku, Jeremy podniósł kuszę i skierował w jej stronę z wahaniem, które wywołało jej nikły uśmiech.

- Możesz mnie zabić- rzekła beznamiętnie, pewna swoich słów jak nigdy przedtem- nie będę już z tobą walczyć. Myślę jednak, że nie ja jestem twoim problemem. Potrzebujemy się nawzajem, bo oboje nie mamy nikogo poza sobą. Wiesz, że mam rację- tylko ja mogę ci pomóc w misji, którą sobie narzuciłeś.

W napięciu oczekiwała na jego odpowiedź. Wiedziała, że się waha i wiedziała, że dla niego to trudny wybór- zabić ją w tej sekundzie, gdy nie stawiała oporu, czy też pozwolić, by taki potwór chodził po ziemi i zjednoczyć siły, przeciw silniejszemu i o wiele groźniejszemu wrogowi.

To była decydująca chwila....

Chwila, która oboje miała określić jako rodzeństwo...

            I jako wojowników.

niedziela, 7 grudnia 2014

Proszę.....

Zapraszam do przeczytania historii, którą stworzyłam za namową mojej prawie 17-letniej kuzynki ;)

http://serce-to-muszla-o-pojemnosci-oceanu.blogspot.com/

Wiem, że tematyka może wam się nie podobać (sama nie jestem nią specjalnie zachwycona, ale doszłam do wniosku, że czemu nie xD), ale liczę na to, że jednak przeczytacie chociaż pierwsze rozdziały nim stwierdzicie, że opowiadanie jest  do banii xD

czwartek, 4 grudnia 2014

ZWIASTUN!!!!

Natx z "dark trailer" właśnie stworzyła zwiastun (moim zdaniem genialny ;D) mojego nowego opowiadania. A więc zapraszam do obejrzenia na  stronie zwiastunowni :http://dark-trailer.blogspot.com/2014/12/40-scandalous.html

lub  bezpośrednio na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aebMTzh1qnw

Gorąco zapraszam do komentowania- moim skromnym zdaniemNatx zdecydowanie zasłużyła na duże brawa  ;))

czwartek, 13 listopada 2014

Inicjatywa!

Jeśli to opowiadanie czytają autorzy podobnych blogów mam do was kluczowe pytanie: co o nim myślicie? Jeśli się wam podoba mam pewną propozycję: możemy nawzajem pomóc sobie promować te swoje "wypociny". Podeślijcie mi linki swoich dzieł w zakładce: Informowani- z chęcią poczytam coś świeżego i zaznaczę u siebie jako ulubione po czym, jeśli naprawdę zwrócą moją uwagę, spróbuję systematycznie czytać i komentować. Serio potrzebuję jakiejś ciekawej lektury, bo nie wyrabiam xD
W zamian oczywiście oczekuję tego samego (chodzi mi o uwzględnienie w zakłądce: "Czytane" czy jak tam kto to nazywa xD) ;)
Jeśli ktoś jest zainteresowany wiecie co robić :***

xOxO diem.carpe

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 14. Jeden krok na przód, Tysiąc w tył.




Dobra, streszczam się, bo jest już późno a jutro szkoła i trzeba się wyspać. 
Dziękuję wszystkim, którzy czekali na nowy rozdział a przede wszystkim komentatorom. Wybaczcie, że nie odpisałam na wszystkie cudowne komentarze, ale mam nadzieję, że ten rozdział to wystarczająca i satysfakcjonująca odpowiedź ;)

Enjoy :***




- Eleno, musisz chociaż spróbować ze mną porozmawiać!- krzyknął Damon, po raz kolejny waląc pięścią w drzwi jej pokoju. Gdy znów nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu konął je tak, że aż zatrzęsły się w zawiasach.
- Daj mi święty spokój- warknęła Elena, stająjąc w progu z miną, wyrażającą żądzę mordu, jednak zanim zdołała zaprotestować Damon bezceremonialnie wepchnął ją do środka po czym zatrzasnął za nimi drzwi, zamykając ją w potrzasku.
- Jesteś nienormalny- obruszyła się dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Nie zamierzała tym razem tak łatwo mu ulec.
- Słoneczko, jestem zdolny do wszystkiego- odparł z kpiącym uśmiechem i zbliżył się do niej na odległość pocałunku z nieprzeniknionym wyrazem twarzy- a teraz mnie wysłuchasz i  nie będziesz przerywać, dopóki nie skończę, jasne?- dodał, gdy już otwierała usta, żeby zaprotestować. Elena zmrużyła oczy i wzruszyła ramionami z wyuczoną obojętnością, opierając ręce na biodrach wyzywająco.
- Mów- zarządziła a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Wiesz, że musieliśmy coś zrobić- powiedział, intensywnie wpatrując się w jej twarz, chcąc wyłapać każdy pojedynczy ruch mięśnia, każdą emocję w jej oczach, każdy grymas, każdą reakcję na jego kolejne słowa- chciałaś, żeby Jeremy zabijał przypadkowych ludzi, swoich najbliższych? On tego nie kontroluje, mógłby skrzywdzić ciebie lub któregoś ze swoich przyjaciół.... Tych ludzi, których wtedy zabił... Profesora Shane'a i resztę... Przemienił ich ktoś inny, nie ja. Nie zrobiłbym ci tego i dobrze o tym wiesz, choć teraz jesteś zbyt rozżalona, żeby to przyznać.
Elena już otwierała usta, by zaprotestować, ale Damon uciszył ją jednym ruchem ręki.
- Miałaś mi nie przerywać- przypomniał jej z delikatnym uśmiechem. Jej niecierpliwość i porywczość w takich sytuacjach niezmiennie go bawiła i chwytała za serce. Uwielbiał w niej to zdecydowanie, tę stanowczość i waleczność, choć wielokrotnie doprowadzała go tym do białej gorączki- wybraliśmy najlepsze rozwiązanie, bo nie chcieliśmy, żeby Klaus się mieszał. Wiesz, że by to zrobił, wiesz jaki jest niecierpliwy i jak zależy mu na czasie. A on nie dbałby o to, kogo Jeremy morduje. Zrobiliśmy, co było konieczne, żeby to zakończyć raz na zawsze. Mogliśmy to kontrolować w warunkach niemal laboratoryjnych...
- Więc zrobiliście z mojego brata królika doświadczalnego- stwierdziła Elena głosem opanowanym, beznamiętnym - prywatną marionetkę, zabójcę na zamówienie. Nie zastanawialiście  się nawet nad tym, jak będzie się czuł po tym wszystkim...
- Na pewno lepiej, niż gdyby wmieszali się w to Pierwotni lub gdyby sam na własną rękę szukał sobie ofiar- odparł Damon- sama widziałaś jak to wygląda wtedy, gdy byliśmy w Mystick Falls. On tego nie kontroluje i potrzebuje stałej opieki, dwadzieścia cztery na dobę. W tym stanie jest zdolny do wszystkiego...
- I kolejne morderstwa mają nam w tym pomóc?- zironizowała dziewczyna, zaciskając usta w cienką linię. W tej całej sytuacji czuła się jak zwierzę w potrzasku bez szansy na ratunek. Była bezsilna, oszukana przez najbliższych, zdradzona. Pragnęła tylko jednego: odzyskać brata a tymczasem wszystko tylko bardziej się komplikowało. Miała już tego dosyć i była naprawdę zmęczona tą nieustającą walka i przepychankami. Ledwo panowała nad złością słuchając kolejnych tłumaczeń Damona.
- Eleno powtarzam ci: do tego doszłoby tak czy siak. Chyba lepiej, że to dzieje się pod naszym okiem, prawda?- zapewniał ją- Bonnie i Ben zajmują się znalezieniem sposobu na przywrócenie Jerowi względnej normalności a ja w tym czasie wyjeżdżam poza granice Mystick Falls szukać najokrutniejszych oprychów, przemieniam ich i przywożę ich do Jeremiego, który ich zabija. Można powiedzieć, że przysługujemy się społeczeństwu, sama przyznasz- dodał żartobliwie, ale Elena tylko pokręciła głową i odwróciła się do niego plecami, wpatrując się w widok za oknem.
- Pocieszające- prychnęła z kpiną.
Na moment zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie ich nierównymi oddechami, przełykaniem śliny i przyspieszonym biciem serc. Damon wyczekująco wpatrywał się w jej plecy a gdy w końcu odwrociła się do niego przodem w jej oczach ujrzał jakiś zacięty błysk, jakby probowała zachować zimną krew i nie okazywać emocji.
- Ilu?- spytała po prostu, zaciskając zęby. Damon zmarszczył brwi, początkowo nie rozumiejąc jej pytania.
- Ilu ludzi zabił?- wyjaśniła cicho- przed wyjazdem miał na koncie dwadzieścia trzy morderstwa. A teraz?
Damon zacisnął dłonie w pięśni i głośno przełknął ślinę po czym spojrzał jej prosto w oczy ze współczuciem. Nie wiedział, jak ma jej to powiedzieć, jak powinien wyjawić jej tak szokującą prawdę. Chciał jej oszczędzić bólu a tymczasem sam nieustannie ją ranił i doprowadzał do płaczu.
 To było nie fair. Nie fair w stosunku do niej. Jednak większą niespraweidliwościa było okłamywanie jej.
- Czterdziestu trzech- oznajmił w końcu szybko, tak szybko jak odrywa się plaster, żeby mniej bolało. Elena zamarła zszokowana a przed jej oczami pojawiły się czarne mroczki. Musiała przysiąść na brzegu łóżka, żeby nie upaść, cała się trzęsła a z jej oczu wyczytał czyste przerażenie. W jej głowie nieustannie chuczała jedna myśl:
" Dwadzieścia ofiar Jeremiego Gilberta. Mój braciszek zabił dwadziścia osób w ciągu tygodnia, czterdzieści trzy  w ciągu dwóch tygodni...."

- Dwadzieścia...- wyszeptała bezwiednie, zaciskając dłonie w pięści- o mój Boże...
Damon cierpiał razem z nią, obserwując jej wewnętrzną walkę i łzy, które powoli toczyły się po jej gładziutkich policzkach. Po raz kolejny tego dnia pomyślał, że to przeciez nie fair.
- Nie chcę was więcej widzieć- powiedziała Elena nienaturalnie spokojnym głosem, wbijając w Damona rozszlałe spojrzenie płonących czekoladowych tęczówek- wynoś się w tej chwili!- krzyknęła, ręką wskazując drzwi i odwracając wzrok, wpatrując się intensywnie w jakiś nieokreślony punkt na ścianie.
Przez twarz Damona przemknął grymas bólu, ale posłusznie skinął głową i bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Gdy był już przy drzwiach zatrzymał się i odwrócił do niej, ściągając na siebie jej zbolałe, rozżalone spojrzenie. 
- Och i jeszcze jedno- powiedział głosem z pozoru wesołym- nie wiń Bonnie i Bena, to był mój pomysł. Oni z początku próbowali mnie powstrzymać, ale sama wiesz jaki jestem- tu obarzył ją olśniewającym uśmiechem- w końcu zrozumieli oczywistą oczywistość: mój plan, jak wszystkie inne zresztą, był genialny- dodał i wyszedł.
Elena jeszcze długo po tym, jak w pokoju została sama wpatrywała się drzwi z niedowierzaniem i w końcu, zmęczona tym dniem i wszystkimi rewelacjami, jakich dziś doświadczyła opadła na poduszki i wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Jej szlochy i krzyki tłumiła pościel, w którą wsciąkała każda jej łza. Tej nocy Elena już nie zmrużyła oka.

****


Jak zwykle wieczorem podzielili się na drużyny i patrolowali teren Mystick Falls w nadzieji na odnalezienie wampira, który kilka tygodni temu ich sabotował. Matt, który uparł się im pomóc, zajął się centralną częścią miasta, Caroline i Klaus lasem i obrzeżami natomiast Rebekah i Stefan granicą, którą obchodzili z dwóch różnych stron, co jakiś czas spotykając się po drodze. To mogło być naprawdę męczące, zwłaszcza, że nic ciekawego się nie działo, co Pierowotni zwykli zaznaczać średnio raz na pięć minut.
Rebekah właśnie po raz kolejny psioczyła pod nosem na nudę i marazm, które towarzyszyły jej od przeszło tygodnia, gdy niespodziewanie coś przykuło jej uwagę. Zapach, słaby acz wyczuwalny. Kobieta zatrzymała się gwałtownie i z miną znawcy wciągnęła głęboko aromat, niesiony wiosennym wiatrem do płuc, analizując go przez chwilę. Mięta z ledwie rozpoznawalną nutką lawendy  i ludzka krew, zleżała i należąca do więcej niż jednej  osoby.
Wiedziona instynktem w wampirzym tempie ruszyła w kierunku źródła tajemniczej woni i już po chwili ściskała gardło chowającej się za drzewem, podstępnej kreatury.
- Proszę proszę, czyżbym miała zaszczyt spotkać jedną z dwóch największych suk na tej planecie?- wycedziła przez zaciśnięte zęby, wzmacniając ucisk do tego stopnia, że dziewczyna zaczęła się dusić. Jej czekoladowe, zdradzieckie oczy zaszły mgłą a kącikami ust wyciekły strużki śliny. Rebekah skrzywiła się teatralnie.
- Co jak co, ale po Katherine Pierce spodziewałam sie jednak więcej klasy- stwierdziła z obrzydzeniem i bez najmniejszego trudu rzuciła dziewczyną niczym workiem kartofli pozwalając, by ta z wielkim chukiem rozbiła się na drzewie pięć metrów dalej. Wampirzyca podniosła się z ziemii cała brudna i rozczochrana, co wywołała kpiący uśmiech Pierwotnej blondynki.
- Na kim się pożywiałaś Kath?- spytała z drwiną- bo chyba powinnaś zmienić dietę. Nie wyglądasz najlepiej.
Istotnie, Katherine wyglądała jak człowiek, przechodzący grypę- jej skóra była poszarzała, oczy podkrążone i nienaturalnie błyszczące, cała drżała i ledwo trzymała się na nogach a brodę i szyję, podobnie jak niebieską sukienkę, ubroczoną miała zaschniętą krwią. To było naprawdę zabawne, ale nim Rebekah zdołała wygłosić kolejna kąśliwą uwagę niespodziewanie dołączył do nich Stefan, który zamarł na widok brunetki.
- Co ty tu robisz?- zapytał ni to ze zdziwieniem ni z pretensją w głosie. Rebekah przewróciła oczami, gdy na twarzy Katherine pojawił się szatański usmiech na widok Salvatore'a a jej oczy w mig przybrały  ten cielęcy wyraz który pojawiał się zawsze, gdy próbowała wzbudzić czyjeś współczucie. Brunetka wyprostowała się, wygładziła sukienkę i  z roztargnieniem otarła usta, posyłając Stefanowi niepewny uśmiech. On wciąż lustrował ją wzrokiem, zapewne nie spodziewając się jej ujrzeć w najbliżyszm czasie a już na pewno nie w takim wydaniu.
Panna Pierce zawsze była perfekcjonistką starannie dbającą o wygląd, panującą nad każdym gestem, spojrzeniem, uśmiechem, krokiem, ale teraz sprawiała wrażenie zdezorientowanej, bezbronnej, nieporadnej i, mimo prób ukrycia tego, kruchej. Nigdy, nawet na samym poczatku ich znajomości, Stefan nie miał w stosunku do niej uczuć, jakie jej umorusana ziemią i krwią twarz i cała drżąca postać wywołałą w nim w tej chwili. W wampirzym tempie znalazł się przy niej i pozwolił, by oparła się o niego całym ciężarem ciała, jednocześnie analizując w głowie każdy jej gest, każdy szczegół wyglądu i dopasowując to do obrazu dziewczyny, który tak dobrze wrył mu się w pamięć. Już raz uległ jej manipulacjom, gdy zapukała do jego drzwi udając Elenę i skończyło się na tym, że wylądowali razem w łózku. I cokolwiek by się nie działo wiedział, że zaufanie jej byłoby głupotą. Katherine była podstępna i pozbawiona wszelkich morali, nie cofnęłaby się przed niczym, by osiągnąć cel i nie raz już to udowodniła. I choć wiedział, że nie powinien dawać się nabrać na jej kolejne gierki, to jednak jego dobrotliwa natura nie pozwoliła mu jej odtrącić. Nie potrafił odmówić pomocy komuś, kto jej potrzebował. Pytanie tylko czy w tej sytuacji powinno się to rozpatrywać jako wadę czy zaletę?
- Co się z tobą stało Katherine?- spytał, próbując ukryć zaciekawienie i jednocześnie urazę, spowodowaną jej nagłą ucieczką. Wiedział, że nie miał do tego prawa, ale w jakiś nienaturalny sposób poczuł się tym dotknięty. Przez lata zdołał się przywyknąć do myśli, że jaką suką Katherine by nie była gdzieś na dnie jej zepsutego, okrutnego, zdradzieckiego serca się o niego troszczyła i w jakis pokręcony, niewytłumaczalny sposób robiła wszystko, by nie ucierpiał w żadnej z ich słynnych potyczek. Po tej aferze z Damone i Eleną, po tym, jak oboje go zranili i zawiedli chciał ją nawet w pewien sposób wykorzystać i choć to nie było fair zabolało go, że Kath znów była o krok przed nim, że znów się pomylił myśląc, że na świecie istnieje kobieta, która byłaby mu szczerze oddana.
- Musiałam załatwić parę spraw- powiedziała ze zwyczajową wyższością w głosie- ale wróciłam po to, by ci pomóc- dodała z mocą, ściskając go za rękę- i zostanę z wami, z tobą, do końca.
- Jak mogę ci ufać Kath?- szepnął jakby do siebie a Rebekah przewróciła oczami.
Na twarzy Katherine pojawił się frywolny uśmieszek.
- Nie możesz, ale jak zwykle nie masz wyjścia- odparła beztrosko.

****


- Nie możemy po prostu...
- Nie!
- Kochanie...
- Nie mów tak do mnie!
- To jak wolisz? Kotku? Cukiereczku? Słoneczko?
- Jeszcze jedno słowo...
- Hej!- Klaus uchylił sie przed pięścią blondynki, pędzącą w jego stronę i zaśmiał się cicho- spokojnie kochanie, zanim komuś stanie się krzywda- dodał, łapiąc ją za nadgarstek sekundę przed tym, jak ta zdołała uderzyć go w twarz. Caroline cała zesztywniała pod wpływem jego dotyku i tego magnetycznego spojrzenia, którym przewiercał ją na wskroć, po czym mrużąc drapieżnie oczy wyrwała się z jego uścisku, rozmasowując obolałą dłoń.
- A kto powiedział, że chcę tego uniknąć?- spytała i odwróciła się na pięcie, zmierzając w kierunku leśnej, nieczynnej studni przy której swego czasu bawiła się z Tylerem, Bonnie, Eleną i Mattem i w której prawie półtora roku  temu Maison, wilkołaczy kochanek Katherine, ukrył księżycowy kamień.
- Zapominasz, że jestem Pierwotnym- zawołał za nią Klaus i bez trudu się z nią zrównał- wyczułbym  wampira czy inne stworzenie na kilometr. Uwierz, jesteśmy tutaj sami- dodał sugestywnym szptem, ale Caroline tylko przewróciła oczami, prychając cicho.
- Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi?- spytała z wyraźną pretensją w głosie- tysiące razy ci powtarzałam, że jeśli coś ci się nie podoba możesz iść do domu. Tymczasem ty nic nie robisz, tylko bez przerwy mnie pouczasz i marudzisz o tym, jak bardzo bezcelowe są wszelkie nasze próby ochrony miasta. Rozumiem, że przez stulecia przywykłeś do wygody i wysługiwania się innymi, ale w moim przypadku to nie przejdzie, więc jeśli nie chcesz nam pomagać to chociaż nie przeszkadzaj i nie oczekuj, że ktokolwiek będzie wykonywał twoje chore rozkazy, bo ani ja ani moi przyjaciele nie jesteśmy marionetkami na twoich usługach.
Klaus pokręcił głową z rozbawieniem. Caroline Forbes była jedyną znaną mu osobą, która potrafiła zasypać człowieka gradem informacji w ciągu jednej minuty i nie zmęczyć się przy tym ani odrobinę. Z zachwytem obserwował jej powiewające na wietrze włosy, ściągnięte gniewem brwi i pałające wściekłością błękitne oczy. Była cudowna- taka silna i niezwyciężona, choć on sam wiedział, ze również bardzo krucha i delikatna. I, mimo że doprowadzało ją to do szału, Klaus nie potrafił poważnie traktowac jej wybuchów gniewu i oskarżeń. Nie potrafił się też nie uśmiechnąć, gdy po raz kolejny próbowała sprowadzić go na ziemię.
Zatrzymali się przy rzeczonej studni i przez moment zamarli, wpatrując się w siebie- ona ze złością, on z niezbyt dobrze udawaną skruchą.
- Caroline, kochanie- zaczął Pierwotny miękko, podchodząc do niej na odległość pocałunku i delikatnym gestem założył jej jeden, zbłąkany złoty lok za ucho, wywołując dreszcze w jej całym ciele- ja po prostu znam lepsze sposoby na ukaranie tego, kto za tym wszystkim stoi.
- Tak, i przy okazji na ukaranie setki innych, których spotkasz po drodze- prychnęła dziewczyna, wywracając oczami- wszyscy znamy twoje metody i dlatego stosujemy własne. Zresztą taka była umowa, pamiętasz? Miałeś się nie mieszać i pozwolić na działać.
- Kiedy wy nic nie zdzialaliście- tym razem to Klaus uniósł głos- powoli tracę cierpliwość- dodał złowróżbnie. Caroline spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Robimy dokładnie to, czego od nas oczekiwaliście, choć tak naprawdę nie wiemy, dokąd to wszystko zmierza- warknęła- nie wiemy, po co wam to lekarstwo, kto odważył się porwać waszego brata i kogo tak bardzo się obawiacie...
- Obawiamy?- zawołał Klaus oburzony. Caroline uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Owszem, obawiacie- oświadczyła twardo- nie wiemy, jak to się ma do nas i czy powinniśmy się również bać. A może te wszystkie dziwne wypadki są spowodowane przez osobę, która wam zagraża i dlatego oboje z Rebekah próbujecie odwieźć nas od poszukiwania sprawcy? Może wiecie, kim ten sprawca jest?
- No wiesz, jak możesz...- zaczął Klaus, ale Caroline przerwała mu gwałtownie.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie: tam zginął Tyler. Nasz przyjaciel, miłość mojego życia i twój wróg. Oczywiście nie mając dowodów niczego nie sugeruję, ale wiedz, że nie spocznę, póki nie odnajdę jego zabójcy i nie skopię mu tyłka a coś mi mówi, że to ta sama osoba, która podsyłała Jeremiemu wampiry do odstrzału. 
Klaus już miał coś na to odpowiedzieć, gdy do ich uszu dotarł chrzęst trawy i liści pod czyimiś stopami. Oboje napieli się, gotowi do ewentualnej konfrontacji, ale wtedy zza drzew wyłoniła się Rebekah i kroczący tuż za nią Stefan. Oboje wyglądali na wściekłych, szli dwa metry od siebie i  nawet na siebie nie spojrzeli, wysoko unosząc podbródki. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie sytuacja, w jakiej się obezcnie znajdowali.
Caroline zmarszczyła brwi i dopiero po chwili dostrzegła źródło ich złego humoru.
- Katherine- warknęła, obnarzając kły i zaciskając dłonie w pięści.
Nienawidziła tej suki z całego serca i nie rozumiała, jak po tym wszystkim Stefan mógł bez obawy stać obok niej i tak troskliwie obejmować ją ramieniem. Od chwili, gdy dowiedziała się, że ta dwójka spała ze sobą nie potrafiła opanować wściekłości za każdym razem, gdy myślała o pannie Pierce- podstępnej ladacznicy, dbającej jedynie o własne dobro i raniącej wszystkich, zwłaszcza tych, którzy kiedykolwiek odważyli się ją pokochać. I choć wiedziała, że Stefan nic nie czuje do tej zołzy nie mogłą zapomnieć, żę zbliżyli się do siebie przez zdradę Eleny a ich podobieństwo musiało ranić go za każdym razem, gdy jej dotykał, gdy na nią patrzył. Katherine wszystko zawsze utrudniała i niszczyłą, dlatego Caroline cieszyła się, gdy jak ostatni tchórz uciekła. To była jedyna dobra rzecz, jaka wydarzyła się tamtego pamiętnego dnia.
Klaus ścisnął jej ramię delikatnie i dziewczyna dopiero teraz uświadomiła sobie, że cała aż trzęsła się z wściekłości, gotowa zaatakować wampirzycę w każdej chwili. Wciąż nie mogła pojąć jakim cudem dotyk największego zła, chodzącego po tej ziemii mógł koić jej skołatane nerwy. Caroline rozluźniła się niemal automatycznie a z jej twarzy zniknęła żądza mordu i właśnie podobne reakcje budziły jej niepokój. Nie powinna się czuć przy nim taka... spokojna, bezpieczna, ale od  śmierci Tylera, gdy spędziła w jego objęciach całą noc nie potrafiła inaczej. Wtedy po raz kolejny dostrzegła jego inne oblicze i tym razem nawet jego wszystkie przewinienia, wszystkie krzywdy, jakich przez niego doznała nie były w stanie przyćmić jej tego, co wtedy w nim ujrzała- czułego, wyrozumiałego faceta łaknącego akceptacji i pragnącego się nią opiekować.
- Co ona tu robi?- spytała Caroline z pretensją w głosie, próbując jednocześnie wyrzucić z głowy Pierwotnego.  Nie powinna pozwolić sobie na to, by znów zajmował jej myśli, wiedziała, że z tego nic dobrego wyjść nie może.
Katherine spojrzał na nią z urazą i Caroline dopiero teraz dostrzegła, że wampirzyca przypominała bardziej siedem nieszczęść niż dawną siebie.
- Co się stało?- spytała obojętnie, wywracając oczami.
- Właśnie, też chciałabym się tego w końcu dowiedzieć- poparła ją Pierwotna i spojrzała na brunetkę nagląco, krzyżujac ręce na piersi.
Katherine naprawdę wyglądała teraz jak mała, bezbronna dziewczynka, gdy tak skuliła się w sobie pod ciężarem tych spojrzeń i to wzbudziło ich kolejne podejrzenia. Katherine Pierce nigdy nie była bezbronna a nawet jeśli to nigdy nie zachowywała się tak, jakby nie miała  asa w rękawie, który mógłby jej pomóc w tej sytuacji. No chyba, że miała jakiś niecny plan, który wymagał wzbudzenia współczucia i litości a to byłoby już problemem niemal globalnym i nie do wykrycia aż do ostatniej chwili.
Ale w momencie, gdy brunetka już otwierała usta, chcąc wszystko wyjaśnić, czyli zrobić dokładnie to, czego Katherine jaką znali na pewno by nie zrobiła,  niespodziewanie jej wzrok stał się mętny i nieobecny. Dziewczyna wyprostowała się i głośno wciągnęła do płuc leśne powietrze, przesycone nowym, nęcącym zmysły zapachem i w chwili, gdy pozostałe wampiry również to wyczuły a gdzieś w odległości dwóch kilometrów ich uszu doszedł czyjś przytłumiony śmiech oczy Katherine zmieniły kolor na nieprzeniknioną czerń a wokół nich pojawiły się charakterystyczne żyłki sygnalizujące pragnienie. Nim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać dziewczyna obnażyła kły i ruszyła w tamtym kierunku w wampiorzym tempie.
Sekundę zajęło im skojarzenie, co właściwie się stało. Wymienili zszokowane spojrzenia i pognali za nią, lawirujac między drzewami.
Kierowali się węchem i szumem powietrza, które Katherine biegnąc powoływała do życia. Motywowały ich cztery uczucia- strach, ciekawość, zaskoczenie, niepokój. Dziewczyna byłą szybka, o wiele szybsza niż można by było przypuszczać. Kto by pomyślał, że zdoła prześcignąć Pierwotnych i że pragnienei zapanuje nad nią do tego stopnia, że zawładnie całym jej jestejstwem? Przecież była ponad pięćset letnim wampirem a nie świeżakiem do cholery!
Zatrzymali się na polanie, ale nie dostrzegli śladu po wampirzycy. Caroline i Stefan wymienili zdezorientowane spojrzenia. Tu trop się urywał, więc gdzie do cholery podziała się ta psychopatka?
Już mieli zacząć nawoływać, gdy odpowiedź przyszła sama w postaci krzyku przepełnionego bólem, dobiegającego z pewnej odległości. Nie czekając ani chwili pobiegli w tamtym kierunku.
To co ukazało się ich oczom, gdy dotarli wreszcie na  miejsce przerosło ich wszelkie oczekiwania: zmasakrowane ciało jakiegoś chłopaka, leżące na wznak u stóp dorodnego buka, obok kusza na kołki a dalej Matt, wierzgający nogami w silnym ucisku Katherine. To jego krzyk zwabił tu wampiry i to na nim pożywiała się Petrova.
Setefan zareagował w mgnieniu oka, brutalnie odpychając od blondyna wampirzycę a Caroline padła na kolana, przegryzając sobie nadgarstek. Donovan był tak oszołomiony, że nie rozumiał co się dzieje, gdy do jego gardła zaczęła spływać jej lecznicza krew. Dopiero gdy rana na szyi całkowicie się zagoiła a chłopak zamrugał gwałtownie powiekami, rozglądając się niespokojnie Caroline odjęła dłoń od jego ust pozwalając, by ranka, którą zrobiła natychmiast się zagoiła.
- Co się stało i kto to jest?- spytała Rebekah, wskazując na ciało chłopaka.
- Patrick Crugher, był tu, gdy Katherine nas zaatakowała- wyjaśnił Matt drżącym głosem a Caroline pacnęła go w ramię.
- Miałeś patrolować centrum miasta a nie włóczyć się po lesie- warknęła zdenerwowana- taki z ciebie hoirak? Może od razu wystaw się  na zlotej tacy.
- Byłem w centrum i to tam spotkałem tego wampira. Nie widziałem twarzy, ale ta sylwetka wydawał mi się znajoma. Poszedłem za nim a on doprowadził mnie tutaj. Potem zniknął a ja spotkałem Patricka i wtedy Katherine nas zaatakowała...
Caroline odwróciła się w stronę brunetki, gromiąc ją spojrzeniem, jednak Matt chwycił ją za rękę nie pozwalając się ruszyć.
- To nie ona mnie tu zwabiła- oznajmił dosadnie, ale Caroline prychnęła cicho i zerwała się na równe nogi.
- Nie musiała- warknęła- mógł zrobić to ktoś, z kim współpracuje, prawda zdziro? Przyznaj się!
Już miała przystąpić do ataku, gdy Stefan i Klaus chwycili ją za ramiona, nie pozwalajac się ruszyć.
- Co ona tu właściwie robi?- spytał Matt, wskazując sobowtóra, gdy Rebekah pomogła mu stanąć na nogi.
- Kolekcjonuje kłopoty i czeka na śmerć- odparła Pierwotna beznamiętnie.


****

Elena juz od pół godziny obserowowała ich z okna swojej sypialni próbując odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi. Wciąż byłą na nich wszystkich wściekła, ale nie mogła odmówić Damonowi gracji, z jaką unikał i parował kolejne ciosy Jeremiego. Widziała, że jej brat wyładowuje na nim całą swoją agresję a Ben, siedzący na pniu nieopodal pilnuje, aby sprawy nie zaszły za daleko. Przez jeden krótki moment Elena dostrzegła w tym rozrosłym agresywnym mężczyźnie swojego małego braciszka, którym był jeszcze miesiąc temu i wreszcie, gdy przemyslała wszystko na trzeźwo dotarło do niej, jak wielką krzywdę wyrządziła jego wybawicielowi. 
Damon robił wszystko, by ją chronić w jedyny znany mu sposób- jego własny. Zawsze to robił i zawsze się o to kłócili, ale teraz zrozumiała, że tym razem naprawdę nie było innego wyjścia. 
Damon nie tylko ocalił Jeremiego od brzemienia śmierci najbliższych, ale jeszcze zrobił wszystko, by jego ofiarami nie byli niewinni ludzie, tudzież wampiry, tylko najwięksi łotrzy i oprawcy. Gorąco zrobiło jej się na samą myśl, że poświęcił tyle czasu i wysiłku dla niej, by ją uszczęśliwić. Była mu winna chociaż jedną, spokojną rozmowę. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wybiegła z sypialni. 
W salonie natknęła się na Bonnie, ślęczącą nad jakimiś magicznymi księgami w wyraźnym skupieniu. Na widok wampirzycy Bonnie zamarła i głośno przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc jak powinna się zachować. Elena tylko skinęła jej głową po czym opuściła domek. Mimo wszystko miała do niej żal o to, że samodzielnie podjęła za nią decyzję i że ją przy tym okłamała a raczej okłamywałaby, gdyby Elena nie usłyszała jej rozmowy z Benem. 
Elena okrążyła drewniany domek i dotarła do miejsca potyczki Damona i Jeremiego. Oboje byli maksymalnie skupieni i nie zwracali na nią najmniejszej uwagi, jedynie Ben posłał jej łagodny uśmiech i poklepał miejsce obok siebie. Elena usiadła, z zafascynowaniem obserwując walkę Jeremiego i Damona, która bardziej przypominała taniec dwóch wściekłych żywiołów niż cokolwiek innego. 
- Przepraszam- powiedziała po chwili, spoglądajac Benowi prosto w oczy- zareagowałam zbyt emocjonalnie i sprawiłam wam przykrość nie zpowalając dojść do głosu. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz? 
- No co ty- blondyn uśmiechnął się pocieszająco- to twój brat. W tym przypadku pojęcie: "Zbyt emocjonalnie" nie istnieje. Troszczysz się o niego i to jest piękne. 
- Wiem, że robicie wszystko, żeby mu pomóc a ja tylko utrudniam- ciągneła dziewczyna, jakby zupełnie nie usłyszała jego wcześniejszych słów- ja po prostu... 
- Nie ufasz Damonowi?- podpowiedział Ben, kiwając głową ze zrozumieniem. 
- To nie tak- zaprotestowała gwałtownie, ale zaraz wzięła jeden uspokajaący wdech- moja relacja z Damonem zawsze była dosyć....
- Burzliwa?- znów wtrącił się Ben a Elena spojrzała na niego zaskoczona. Miała wrażeniem, jakby czytał jej w myślach. 
- Dokłądnie- potwierdziała z uśmiechem- znam jego metody, sposób działania, porywczość... ale przy tym zapominam o tym, co najważniejsze. To wciąż ten sam Damon, który tyle razy ratował mi życie. 
Nie wiedziała dlaczego postanowiła zwierzyć się z tego akurat Benowi, przecież w ogóle się nie znali. A może właśnie dlatego? Ben nie znał ich historii i nie oceniał jej w żaden sposób w przciwieństwie do jej najbliższych, którzy wciąż patrzyli na nią krzywo od chwili, gdy na jaw wyszedł jej krótki romans z Damonem w Nowym Yorku.
- Masz okazję mu o tym powiedzieć- Ben wskazał na wampira, który wpatrywał się w nią z wyraźnym zaskoczeniem. Czarownik odciągnął Jeremiego na bok, stojąc w gotowości w razie, gdyby ten postanowił ich zaatakować a Elena posłała Damonowi niepewny uśmiech i stanęła z nim  twarzą w twarz zmuszając się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy. 
- Cześć- szepnęła, bo tylko na tyle było ją stać. Głos uwięzł jej w gardle, gdy wampir zbliżył się do niej jeszcze bardziej a jego zmysłowy zapach owiał ją sprawiając, że jedyną rzeczą o jakiej była w stanie myśleć był smak jego ust, znajdujących się w tej chwili na wysokości jej oczu. 
- Myślałem, ze nie odezwiesz się do mnie przez najbliższe dwieście lat- powiedział a jego wargi wygięły się w zawadiaskim uśmiechu- czyżbyś się stęskniła?
Elena wywróciła oczami i odruchowo sięgnęła po jego dłoń, ale nawet ten delikatny uścisk sprawił, że ich ciałami zawładnęły dreszcze pożądania i słodkiego pragnienia bliskości. Zamarli na moment, wpatrując się w swoje oczy jakby tam mogli wyczytać wszystkie sekrety duszy a z twarzy Damona zniknęły wszelkie oznaki rozbawienia. 
Choć trwało to już prawie dwa lata  każda pojedyncza reakcja na jej bliskość niezmiennie go zaskakiwała. Teraz też ze zdziwieniem spuścił wzrok na ich splecione dłonie i odruchowo przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Słyszał jej przyspieszony puls, świszczący oddech i nerwowe przełykanie śliny i to wszystko wielokrotnie pozwoliło mu na wyśmianie jej zapewnień, że nic do niego nie czuje. Owszem czuje, nawet jeśli to tylko nieokiełznane pożądanie, choć przecież wiedział, że w przypadku Eleny nie było takiej opcji. Wszystko albo nic, to była jej dewiza, jeśli chodziło o miłość. Pytanie tylko, co Elena Gilbert mogłą uznać za przejawy miłości a co było z jej strony jedynie oznaką przywiązania? Już dawno zdołał się w tym pogubić.
- Damon, chciałam...- zaczęła drżącym głosem- chciałam cię przeprosić...
- W takim razie znam kilka sposobów- wymruczał niczym najedzony kocur i pochylił się nad nią jeszcze bardziej, tak, że niemal stykali się nosami. 
- Przestań- wyjąkała wprost w jego wargi. Damon uśmiechnął się jedynie szelmowsko i nie zaprzestał swoich poczynań. 
Nie dane im było jednak zatracić się w tak upragnionym (przynajmniej przez niego) pocałunku, bo niespodziewana postać, wyłaniająca się z lasu sprawiła, że Elena odskoczyła od niego jak opażona. 
To była kobieta, na oko czterdziesto-trzy letnia, o skórze koloru czekolady, ciemnych oczach i poszarzałej twarzy. Jej czarne włosy tkwiły w nieładzie, biała sukienka, która miała na sobie byłą podarta i umazana ziemią a jej wzrok mętny i wyraźnie zmęczony.  Mimo że Elena widziała ją może ze trzy razy na oczy i w żadnym wypadku nie przypominała tej słabej kobiecinki, jaką miała przed sobą bez trudu ją rozpoznała. 
- Abby?- spytała zdziwiona, zwracając tym samym na siebie uwagę Jera i Bena. 
Abby wyglądała na wykończoną. Słaniała się na nogach, idąc w stronę młodego Gilberta niczym lunatyczka i mamrocząc coś pod nosem. Mimo swojego wampirzego słuchu Elena dopiero po chwili rozpoznała pojedyncze słowa. 
- Muszę.... I tym musisz.... To zrobić.... On mówił.... Muszę...
- Abby, co się dzieje?- spytała wampirzyca, nic z tego nie rozumiejąc. Skąd tu się wzięła matka Bonnie? I dlaczego zachowywała się tak, jakby od tygodni nie miała okazji zaspokoić pragnienia?
- Abby, chodź do mnie- Elena wiedziała, że nie może dopuścić do jej bliskiego spotkania z Jeremiem, bo to mogłoby się tragicznie skończyć. Młody łowca już ruszał się niespokojnie i wbił w nowo przybyłą wampirzycę wzrok, wyrażajacy żądzę mordu, lecz ona była jak w transie i nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Jej oczy patrzyły nie na niego, ale jakby przez niego zupełnie, jakby była w innym świecie. 
- Zabierz ją natychmiast!- wrzasnął Ben i dopiero teraz do Eleny dotarło, że czarownik ledwie panuje nad Jeremiem. Nie zdołała mrugnąć, gdy młody Łowca odrzucił Bena tak, że ten wylądował na przeciwległej ścianie domku a sam ruszył w stronę niczego niespodziewającej się wampirzycy.
- Jeremy, nie!- wrzasnęła Elena i wyrwała się do przodu w desperackiej próbie zasłonienia Abby własną piersią. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. 
Damon, stojący za nią pociągnął ją do tyłu i owinął ramię wokół jej talii nie pozwalajac się ruszyć. Ben podniósł się na równe nogi i zaczął wykrzykiwać formułki potężnych zaklęć, jednak tym razem nie zadziałały one tak, jak należy i nie powaliły młodego Gilberta na ziemię. Bonnie wybiegła z domku i rzuciła się w kierunku matki. 
I podczas, gdy Elena walczyła z Damonem i szamotała się niczym ryba w potrzasku, usiłując mu się wyrwać, Bonnie biegła błagając, by nic nie robił a Ben próbował powstrzymać go za pomocą magii Jeremy zatopił drewniane ostrze w sercu Abby Bennett- Wilson uciszając je na zawsze. 
- Nie!- zawyła Bonnie, padajac przed matką na kolana. Jeremy odsunął się od swojej ofiary ze zwycięskim uśmiechem na twarzy a Elena uwolniła się z żelaznego uścisku Damona i podbiegła do Bonnie, która, cała zalana łzami, trzymała na kolanach poszarzałą twarz matki. Dziewczyny spojrzały sobie w oczy i mulatka, szlochając głośno, rzuciła się Elenie w ramiona. Ta przytuliła ją do siebie z całej siły, próbując ukoić jej rozpacz i szepcząc do ucha słowa pocieszenia. 
Ben tymczasem odciągnął Jeremiego na bok a Damon, który dotąd stał z boku przykucnał przy Abby i z powagą wręcz urzędową powolnym gestem zamknął jej oczy po czym usunął kolek z jej ciała.
- Trzeba ją stąd zabrać- mruknął, ale Bonnie mocniej wczepiła palce w ramię zmarłej matki, nie pozwalając mu jej ruszyć. 
- Nie...Nie..- szeptała, rozpaczliwie kręcąc głową. Elena ujęła jej twarz w dłonie, desperacko ocierając płynące z oczu łzy. 
- Wszystko będzie dobrze kochanie- zapewniała- Damon się nią zaopiekuje, obiecuję. 
Gdy mulatka ponownie do niej przylgnęła Elena ponad jej ramieniem delikatnie skinęła głową na Damona, który rozumiejąc jej intencje wziął ciało na ręce. 
I właśnie wtedy Elena go ujrzała, wychodzącego zza drzew. 
Jasne włosy, szlachetne rysy twarzy, ciemne oczy i łagodny łuk warg, wygiętych w kpiącym półuśmiechu. Obserwował rozgrywającą się scenę z niemałym rozbawieniem, nonszalancko opierając się o wierzbę, stojąca nieopodal. Nawet po takim czasie Elena bez trudu go rozpoznała. 
- Kol- wyjąkała zszokowana, co wywołała szeroki uśmiech na twarzy najmłodszego z braci Mikealson. 
- Witaj była torebko krwi. Tęskniłaś?