Postanowiłam dokończyć opowiadanie, które niegdyś spisałam na straty. Może część z was kojarzy historię Draco i Hermiony, którą jakiś czas temu pisałam? Postanowiłam przenieść ją na bloggera i jeśli spotka się z zainteresowaniem czytelników i komentatorów na pewno ją dokończę ;)
SERDECZNIE ZAPRASZAM ;****
http://drink-my-soul-take-my-pain.blogspot.com/
Oh, I know. You're that good, I'm that bad. But we'll meet in the hell anyway
Strony
▼
wtorek, 30 grudnia 2014
piątek, 26 grudnia 2014
Rozdział 15. Obecność
Ten rozdział jest przejściowy co oznacza, że niewiele wnosi akcji do
opowiadania, aczkolwiek bez niego dalsze rozdziały byłyby niepełne. Mam
nadzieję, że to was nie zrazi i przeczytacie go a co za tym idzie, pozostawicie
po sobie komentarz :))
Dziękuję wam wszystkim za te cudowne komentarze pod ostatnim
postem- choć nie na wszystkie miałam czas odpisać wiedzcie, że to dzięki
waszemu wsparciu wstawiam dziś kolejny rozdział ;****
Dziękuję :*********
P.S Tworzę nowego bloga (historia nie związana z żadnym serialem ani
filmem, która od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie) i w związku z tym mam do
was zasadnicze pytanko: który z nich bardziej pasuje na "bad boya"-
seksownego, zabawnego, niepokornego?
1.
CZY
2.
W komentarzach podajcie numerek (1 lub 2). Z góry dziękuję za pomoc
:*****
- Musisz wrócić natychmiast!- wydarł się Marcel, krążąc nerwowo po
pokoju- zdemaskujesz się i cały plan weźmie w łeb!
- Uspokój się- Katherine westchnęła po raz kolejny i odeszła
kawałek od posiadłości Salvatore'ów, mocniej przyciskając telefon do ucha. Co
prawda nie wyczuwała niczyjej obecności w pobliżu, ale nie znała jeszcze
zasięgu wampirzego słuchu i wolała nie ryzykować.
- Nie uspokoję się, bo od tego zależy wszystko!- warknął Marcel, tracąc
resztki cierpliwości- powinienem się domyślić, że twoja magiczna natura będzie
walczyć z wampirzą naturą Katherine Pierce. Katherine to wampirzyca z pięćset
letnim stażem. Zna wszystkie aspekty wampiryzmu i potrafi nad sobą panować, a
ty? Wydasz nas zanim zdążysz mrugnąć. Salvatore'owie i Mikealsonowie nie dadzą
się nabrać, przecież gołym okiem widać, że....
- Jakoś się przemęczę- syknęła Kath, rozglądając się wokół niespokojnie-
póki co wszystko idzie jak po maśle. Stefan bardzo chce mi pomóc, myśli, że się
po prostu zatraciłam a jest to efektem bajeczki, którą mu wcisnęłam. A jeśli
chodzi o Rebekah- tu pozwoliła sobie na drwiący uśmiech- to znam ją bardzo
dobrze i wiem, jak sprawić, by połknęła haczyk.
- Chyba raczej ona wie jak sprawić, byś myślała, że połknęła haczyk-
sprostował mulat kwaśno- po Pierwotnej Czarownicy spodziewałem się raczej
większej inteligencji...
- Na twoim miejscu liczyłabym się ze słowami- warknęła wampirzyca
groźnie- bo może się okazać, że gdy już odzyskam swoją postać i moc
przestaniesz być mi potrzebny i nagle, nie wiedzieć czemu, stanę się twoim
wrogiem numer jeden.
- Lepiej, żebyś to ty liczyła się ze słowami, jeśli w ogóle chcesz
doczekać dnia, w którym to się stanie- odparł Marcel spokojnie. Katherine
uśmiechnęła się drwiąco.
- Uważaj kochanie, bo nawet pod taką postacią mogę cię zniszczyć- rzekła
niemal rezolutnie- chociaż o wiele bardziej bawić mnie będzie zabicie Rebekah.
Spełnię to, co miałam zrobić dawno temu....
Marcel gwałtownie wciągnął powietrze do płuc na samą wzmiankę o
możliwości skrzywdzenia Rebekah i wampirzyca słusznie odczytała to jako przejaw
strachu, więc uśmiechnęła się do siebie złośliwie.
- Tak myślałam- rzekła z wyraźnym zadowoleniem- a teraz pozwolisz mi
działać po swojemu. Mam dużo roboty, przede wszystkim muszę się
zająć Kolem i....
- Kol?! Wrócił Kol Mikealson?!- wydarł się Marcel do słuchawki, ale w
tym momencie Katherine ujrzała Elenę i Caroline na podjeździe, zmierzające w
kierunku Pensjonatu.
- Muszę kończyć- syknęła i zakończyła połączenie, odcinając się od jego
zawodzenia. W tym samym momencie ujrzała jak tuż przed drzwiami Pensjonatu
Caroline zatrzymuje się i odwraca do Eleny, która ociera łzy. Biorą się
za ręce, uśmiechają blado i dopiero wtedy wkraczają do środka.
"- Ach ta przyjaźń-
pomyślała Katherine z leniwym uśmiechem- taka silna więź, którą tak łatwo
zniszczyć"
****
Elena zamarła w pół kroku na widok zbiorowiska w salonie Salvatore'ów.
Rebekah i Klaus siedzieli na kanapie, jak zwykle wyluzowani i znudzonymi
spojrzeniami wiedli po twarzach reszty towarzystwa.
Matt krążył od kominka do kanapy i z powrotem, czując na sobie
zirytowane spojrzenie Pierwotnej.
Stefan natomiast ze zmarszczonym czołem wpatrywał się przed siebie,
jednak gdy do Posiadłości wkroczyła Elena w towarzystwie Caroline uniósł głowę
i wbił wzrok w byłą dziewczynę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
Istotnie tak właśnie się czuła- jakby miała przed sobą kogoś zupełnie obcego i
to sprawiło, że wstrzymała oddech, przygryzając dolną wargę niemal do
krwi.
"Nie możesz się rozpłakać. Nie tutaj. Nie teraz"- powtarzała w myślach. Caroline, wyczuwając jej nastrój
mocniej ścisnęła jej dłoń. To trwało przez dłuższą chwilę, żadne z nich nie
było w stanie się poruszyć ani odwrócić wzroku. Z tego dziwnego transu wyrwało
ich dopiero nadejście Katherine. Wampirzyca uśmiechnęła się kpiąco na widok
tego całego zbiorowiska, donośnie trzasnęła drzwiami a gdy zaskarbiła sobie
uwagę zebranych ruszyła dumnie przez całą długość pokoju, aż ostatecznie
usiadła na oparciu kanapy, na której siedział Stefan. Zignorowała wściekłe
spojrzenie swojego sobowtóra, starając się grać swoją rolę jak najbardziej
przekonująco. Musiała, po prostu musiała dobrnąć do końca, nieważne, jakie będą
tego konsekwencje.
- Jeremy jest już w domu, Ben go odprowadził- szepnęła Elena ledwo
słyszalnie, odpowiadając na wiszące w powietrzu niewypowiedzialne pytania-
Bonnie też. Ona nie chce go więcej widzieć. Nienawidzi go. Nie pomoże mi go
odzyskać, straciła nadzieję. Dla niej mój brat jest stracony.
- Elena...- zaczął Stefan, ale ona sprawiała wrażenie, jakby była w
transie. Jej twarz wykrzywił grymas bólu, gdy potrząsnęła głową, jakby chciała
z niej wyrzucić makabryczne obrazy.
- Jak to się stało?- jęknęła- Jak? To tylko dzieciak, powinien żyć
jak zwyczajny nastolatek a tymczasem jego życie jest całkowicie zniszczone i to
z mojego powodu. Przecież to ja powinnam go chronić! Jak mogłam tak bardzo
nawalić?
- Elena...- Salvatore spróbował ponownie, ale i tym razem dziewczyna mu
przerwała.
- Nawet nie próbuj- ostrzegła go groźnie- mam dość fałszywych zapewnień,
że wszystko będzie dobrze.
- W takim razie nic już więcej nie powiem- odparł poważnie i w
przepływie emocji spróbował ją objąć- przycisnąć do serca jak dawniej i już
nigdy nie puścić, jednak w ostatniej chwili Elena stanowczo się od niego
odsunęła z miną pod tytułem: "Co ty do cholery wyprawiasz?", co
wydało mu się tak bardzo surrealistyczne, że aż zamarł w miejscu na dobrą
minutę nie wiedząc, jak powinien się zachować. Reszta towarzystwa wymieniła
zszokowane spojrzenia- wszyscy wiedzieli, jak bardzo zabolał go ten delikatny
acz nadzwyczaj wymowny gest odrzucenia i nikt nie spodziewał się czegoś
podobnego po kochanej panience Gilbert a już na pewno nie względem jej wielkiej
epickiej miłości.
- O, widzę, że rodzinka już w komplecie- zawołał Damon wchodząc do
Pensjonatu. W tym samym momencie zdarzyło się kilka rzeczy-nim Salvatore zdołał
zamknąć drzwi wiosenny wietrzyk przeniknął do środka, musnął włosy wszystkich
obecnych i rozniósł zapach ludzkiej krwi- krwi Matta, jedynego człowieka w
pomieszczeniu. Na doświadczonych wampirach co prawda nie robiło to większego
wrażenia, ale gdy woń dotarła do Katherine i wampirzyca zaciągnęła się nią z
rozkoszą, nie potrafiła się kontrolować- w jednej sekundzie siedziała na
kanapie obok Stefana a w następnej zatapiała kły w szyi krzyczącego z bólu i
przerażenia Matta. Nie zdążyła jednak upić nawet jednego, porządnego łyku
życiodajnej cieczy, bo w tym momencie coś gwałtownie odrzuciło ją do tyłu w
wyniku czego dziewczyna przeleciała przez długość całego salonu i wylądowała w
kominku. Syknęła z wściekłości i bólu, gdy ogień buchnął jej prosto w twarz,
nadpalając rzęsy i niszcząc doszczętnie skrupulatnie przygotowany makijaż.
- Niezły rzut- pochwaliła Rebekah, przekrzywiając głowę z rozbawieniem.
- Dzięki- mruknęła Elena z nieskrywaną dumą i zerknęła na Matta, który dzięki
leczniczym właściwościom krwi Caroline powoli wracał do siebie. Stefan właśnie
unieruchomił Katherine i odprowadził ją do jej stałego lokum w tym domu-
piwnicznego lochu.
- Co z... ciałem Abby?- spytała Elena niepewnie, patrząc Damonowi prosto
w oczy.
- Zakopałem ją obok Tylera- odparł bez ogródek a gdy dziewczyna
skrzywiła się lekko, dodał łagodniej- uznałem, że chociaż tyle jej się należy-
mogiła obok jednej z najważniejszych osób w życiu córki i jej przyjaciół.
Oczy Eleny rozbłysły a jej policzki pokryły się szkarłatem. Co by nie
mówić uwielbiała to, że ten okropny, zadufany w sobie dupek potrafił być czasem
taki kochany i uroczy w stosunku do niej. Zachowywał się prawie tak, jakby
naprawdę przejmował się jej opinią. Oczywiście poza tymi częstymi momentami,
gdy kompletnie ignorował jej zdanie.
- Dziękuję- szepnęła ze wzruszeniem i nagrodziła go ciepłym uśmiechem,
który, gdyby był człowiekiem, z pewnością wywołałby palpitacje jego serca.
- Nie chcę przerywać tej pasjonującej pogawędki pary nekrofilów- zaczął
Klaus z przebiegłym uśmiechem- ale nie mam całego dnia, więc może powiecie mi w
końcu po co nas tu ściągnęliście?- dodał, wskazując na siebie i swoją siostrę,
która właśnie opiekuńczym gestem zmierzwiła włosy Matta.
"Naprawdę muszę się dowiedzieć, co tu się wyprawia"- odnotowała Elena w myślach.
- Ach, więc chcesz mi wmówić, że nie wiesz, co się dzieje?- spytał
Damon, marszcząc brwi- myślisz, że jestem idiotą?
- Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie- prychnął Klaus ze złośliwym
rozbawieniem- i oczywiście, że rozumiem , co się dzieje- marnujecie czas na
jakieś beznadziejne dyskusje na temat śmierci wampirzej wiedźmy, która za życia
próbowała wraz z moją matką mnie zabić. Wybaczcie, ale nie jest mi przykro.
- Ty podły popaprańcu!- wydarła się Elena, tracąc nad sobą panowanie.
Gdyby nie silne ramiona Stefana i Damona, którzy połączyli siły, próbując
powstrzymać ją przed zbliżeniem się do Pierwotnego ten wieczór z pewnością
skończyłby się dla niej tragicznie- twój brat zmusił Jeremiego do zamordowania
matki mojej przyjaciółki, dziewczyny, którą kocha a ty udajesz, że nic się nie
stało i próbujesz wmówić nam, że nie masz z tym nic wspólnego?
- Co?- krzyknął Matt, zrywając się z fotela gwałtownie- wiedziałaś o
tym?- warknął, piorunując Rebekah wzrokiem. Dziewczyna pokręciła głową w
geście zaprzeczenia, ale nim z jej ust wydobyły się jakiekolwiek słowa
wyjaśnienia frontowe drzwi wręcz wyskoczyły z zawiasów a w progu stanął Kol
Mikealson we własnej osobie.
Promienie słońca tańczyły w jego jasnych włosach a w czarnych oczach
odbijało sie ponure rozbawienie. Po plecach Eleny przebiegł zminy dreszcz, gdy
uświadomiłą sobie kogo ma przed sobą. Natychmiast przypomniała sobie ostatni
moment, gdy widziała Pierwotnego- śmierć matki Bonnie i jego okrutną
satysfakcję, jaką czerpał z cierpienia wszystkich bliskich jej ludzi. To o tym
chciała właśnie powiedzieć przyjaciołom- chciała ich ostrzec, bała się, że mogą
oni podzielić los Abby. Teraz było już jednak za późno.
Pierwotny uśmiechnął się kpiąco na widok ich zaskoczonych min. W
ramionach trzymał coś, co przypominało dwa worki ziemniaków, ale gdy rzucił je
Elenie pod nogi i mogła bliżej im się przyjrzeć, odskoczyła do tyłu jak
oparzona. Caroline podeszła bliżej i wydała z siebie stłumiony jęk, zakrywając
usta ręką.
- O mój Boże- krzyknęła, przerażona i ukryła twarz w ramieniu
przyjaciółki- przecież to Martha Fell i Mathew Young!
Pierwsza była ich koleżanką z klasy i siostrzenicą Meredith Fell-
członkini Rady Założycieli, która została zamordowana z ręki Jera po tym, jak
ktoś przemienił ją w wampira. Drugi, syn pastora, który również należał
do rodziny założycieli dwa lata temu wyjechał do college'u i od tamtej pory nie
zawitał do miasta ani razu.
Mathew miał rozszarpane gardło, krew ściekała na ukochany perski dywan
Damona a jego kończyny były powykręcane niczym suche gałązki, i choć
każdy z obecnych zaznajomiony był już ze śmiercią i okrucieństwem ten widok
wywołał skurcze żołądka i odruch wymiotny.
Z Marthą morderca obszedł się nieco łągodniej- wyglądała spokojnie,
zupełnie jakby spała i jedynie szyja, ułożona pod nienaturalnym kątem
zdradzała, że to jedynie złudzenie, że z dziewczyny uszło już życie.
Elena z trudem trzymała się na nogach, gdy zaczęła łączyć fakty.
Kol wiedział. Wiedział doskonale o Jeremiem, o jego przeznaczeniu łowcy
wampirów i z jekiegoś powodu postanowił pomóc mu je wypełnić. Wykorzystywał w
tym celu znajomych, rodzinę, ludzi z najbliższego otoczenia. Chciał ich zranić,
osłabić i Elena była przekonana, że to część jakiegoś wielce skomplikowanego,
okrutnego planu, który krok po kroku, skrupulatnie i beznamiętnie realizował.
Wszyscy byli zbyt oszołomieni, by się poruszyć czy w jakikolwiek sposób
zareagować na to, co właśnie się działo. Trwało to może ułamek sekundy, ale im
zdawało się, że niemal weiczność. Mieli wrażenie, jakby oglądali scenę z filmu
i to w zwolnionym tempie. Nic nie mogli poradzić na to, co się wydarzyło.
Kol spojrzał na zegarek a Elena i Damon wymienili spojrzenia, które
mówiły, że oboje myślą teraz o tym samym.
- Nie!- krzyknęli chórem w tej samej chwili, w której Martha,
spazmatycznie łąpiąc oddech, usiadła gwałtownie, rozglądając się wokół
niespokojnie.
- Co się...- zaczęła, ale Kol przerwał jej wpół zdania, chwytając za
głowę i siłą dociskając do rany na szyji Mathew. Momentalnie wokół oczu
dziewczyny pojawiły się ciemne żyłki a one same przybrały kolor nocnego nieba.
Wbiła kły w jego miękkie ciało zanim w ogóle zdążyła pomyśleć o tym, co robi.
Była jak w transie gdy przyssała się do rany i napełniała się zyciodajnym
płynem. Elena doskonale wiedziała, co Martha czuła, ale w przeciwieństwie do
niej panna Fell nie musiała się wcale powstrzymywać- wpadła w szał, napierała
na swoją prywatną "torebkę krwii" z taką siłą, że w końcu głowa
Mathew oderwała się od tułowia z nieprzyjemnym rwącym zgrzytem i potoczyła się
po podłodze, podskakując niczym piłka, wprost pod nogi Gilbertówny. Dziewczyna
krzyknęła i odwróciła wzrok, wtulając się w Damona, który stał za nią. To był
odruch, ale mimo wszystko poczuła spokój i ukojenie, gdy do jej nozdrzy dotarł
jego zmysłowy zapach a jego silne ramiona zamknęły ją w żelaznym uścisku,
zapewniając poczucie bezpieczeństwa i dodając otuchy. Stefan spojrzał na nią z
bólem, ale ona nawet tego nie zauważyła. Zacisnęła powieki i potrząsnęła głową,
ale obraz zastygłych w przerażedniu oczu Mathew nie chciał jej opuścić. To był
jakiś horror- koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić mimo, żę próbowała
na wszelkie dostępne sposoby.
To wszystko trwało zaledwie sekundę. Przyjaciele nie zdołali otrząsnąć
się z szoku i oszołomienia, gdy Kol chwycił twarz Mathy w obie dłonie i nakazał
pewnym głosem:
- A teraz idź do domu Gilbertów i błagaj łowcę o śmierć.
- Nie!- krzyknęła Elena, gdy dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
Dobrze wiedziała, co teraz nastąpi i wiedziała, że nie może do tego dopuścić.
Wyrwała się z silnego uścisku Damona i natarła na Pierwotnego, ale ten, nie
tracąc dobrego humoru odepchnął ją, zupełnie jakby byłą lekka jak piórko, z
taką siłą, zę przeleciałą przez pokój i osunęłą się po ścianie przyległej do
komina.
- Elena!-krzyknęli naraz Caroline, Damon, Matt i Stefan. Dziewczyna,
ciężko dysząc, podniosła się na równe nogi, ale nim jej przyjaciele zdołali
jakkolwiek zareagować Kol uśmiechnął się kpiąco i zniknął w wampirzym tempie.
Jeszcze długo potem w powietrzu wisiało ostatnie zdanie, które wypowiedział:
"To dopiero początek"
Przyjaciele spojrzeli po sobie a potem przenieśli wzrok na Klausa i
Rebekah, którzy stali z boku i prowadzili niemą konwersację za pomocą spojrzeń.
- Co to miało być do cholery?!- warknęła Caroline podchodząc do
Pierwotnego na odległość pocałunku. Jej oczy wyrażały zimną furię a zaciśnięte
w wąską linię usta, chęć mordu.
- Jeremy- szpnęła w tym samym czasie Elena i ruszyła biegiem w kierunku
drzwi, ale drogę zagrodził jej Damon. Wampir chwycił ją za ramiona i zmusił,
żeby na niego spojrzała. Jej oczy błyszczały od łez, ale dostrzegł w nich
też wewnętrzną determinację, która niezmiennie go w niej urzekała. Była silna i
kochająca- to miłość była jej motorem, jej silnikiem i jej sterem i to tak
bardzo zachwyciło go już na samym początku ich znajomości. Zanim ją poznał nie
wierzył, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
- Eleno!- krzyknął, potrząsając nią lekko- już nic nie możesz zrobić.
Jest już za późno.
- Nie możemy mu pozwolić...- zaczęła, głosem drżącym z emocji, ale
przerwał jej głośny krzyk Caroline.
- To wszystko twoja wina!- blondynka wpadła w prawdziwy szał. Nim się
obejrzeli Klaus musiał się uchylić przed pędzącym w jego kierunku metalowym
koszem na śmieci, zestawem kuchennych noży , mikrofalówką i lodówką.
- Nie rozpędzaj się tak blondie!- zaprotestował Damon, zatrzymując jej
dłoń pełną naczyń tuż przed tym, jak cała ich szklana zastawa wylądowała na
głowie Pierwotnego- to nasze rzeczy i nie możesz...
- I tak z tego nie korzystacie hipokryto- warknęła, wyswobadzając się z
jego uścisku- znalazłam dla nich idealne zastosowanie...
- Caroline, kochana- rzekł Klaus bardzo spokojnie. Jego oczy błyszczały
rozbawieniem, ale próbował zachować powagę- porozmawiajmy...
- Niby o czym?- prychnęła dziewczyna, dźgając go w pierś palcem
wskazującym- może o tym, że nasłałeś tu swojego psychopatycznego braciszka i
udawałeś, że o niczym nie wiesz? A może o tym, że to ten braciszek spowodował
śmierć matki Bonnie i członków Rady oraz szał Jeremiego, że to on zabił Tylera?
- Nie mieliśmy pojęcia, że Kol tu będzie!- krzyknęła Rebekah a Elena ze
zdziwieniem w jej głosie wyczuła nutę paniki. Blondynka pojrzała na Matta, który
nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć po prostu spuścił wzrok i próbował za
wszelką cenę nie patzreć na ciało Mathew.
- Nie mieliście pojęcia!- Caroline roześmiała się gorzko- od samego
początku chcieliście przyspieszyć proces odkrywania mapy na ciele Jera i
gratuluję, udało wam się. Jednocześnie straciliście wiedźmę, której moc
będzie wam niezbędna do odnalezienia lekarstwa. Po tym wszystkim nie możecie
już liczyć na Bonnie... Ani na mnie. Wypisuję się z tego- oświadczyła i ruszyła
do drzwi, ale Klaus złapał w locie jej nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Nie mówisz poważnie- warknął wściekle- przecież ja nic nie zrobiłem!
- To boli!- krzyknęła Caroline, zerkając znacząco na powoli siniejącą
pod wpływem uścisku Klausa rękę- więc albo mnie zabij, albo wypuść. I tak
niczego nie wskórasz.
Przez chwilę, dosłownie chwileczkę, mierzyli się na spojrzenia, ale
ostatecznie Klaus westchnął ciężko i siląc się na obojętność, odsunął się
nieznacznie. Ułamek sekundy później Caroline wybiegła z Pensjonatu w wampirzym
tempie.
- Zamorduję go! Znowu!- warknął Klaus, po czym ruszył w ślad za
wampirzycą. Rebekah patrzyłą za nim, przygryzając dolną wargę niemal do krwi,
po czym przeniosła wzrok na pozostałych. W jej spojrzeniu można było wyczytać
tak niepodobne do niej skruchę i niepewność.
Elena osunęła się na kanapę i ukryła twarz w dłoniach. Była już tym
wszystkich tak cholernie zmęczona, a problemy zamiast się rozwiązywać tylko się
jeszcze piętrzyły. Może powinna była umrzeć w tamtym wypadku prawie trzy lata
temu, w którym zginęli jej rodzice? Może to by zaoszczędziło jej przyjaciołom
tyle bólu, upokorzenia, nerwów? O ile prostsze byłoby ich życie bez niej!
No tak, ale w koncu to był jeden z powodów, dla których wyjechała wtedy
z Mystick Falls. Nie wiedziała, jak potoczyłoby się jej życie, ale była pewna,
że gdyby Damon nie znalazł jej w Nowym Yorku z własnej woli na pewno nie
wróciłaby do domu. Tęksnota byłą niczym w porównaniu ze świadomością, że
najbliższe jej osoby są całkowicie bezpieczne.
Matt usiadł obok niej i jakby czytając jej w myślach objął ją ramieniem.
Nic nie mówił, nie zapewniał, że wszystko będzie dobrze, nie udawał, że to nic
takiego; po prostu tam był, dając jej ciepło i wsparcie, którego tak
potrzebowała. Stefan korzystając z jej nieuwagi również się ulotnił a myśl o
tym, że najprawdopodobniej poszedł do Katherine nie dawała Elenie spokoju. To
był kolejny problem na jej długiej liście i choć to było okropnie egoistyczne z
jej strony nie mogła pozbyć się tego okropnego kłucia w sercu. Katheirne
była manipulantką i Elena była przekonana, że wszystko, co Petrova robiła
jest częścią jej wielkiego planu, którego szczegóły znała tylko ona sama.
Na pewno wykorzystywała Stefana do osiągnięcia jakiś wymiernych korzyści, jak
zawsze zresztą. W dodatku zaatakowała Matta, zachowując się jak
nowonarodzony wampir, który nie potrafi się kontrolować a Salvatore mimo to
odnosił się do niej z czułością i życzliwością, której Elenie tak brakowało w
ostatnich tygodniach.
Czy to możliwe, by za tym kryło się coś więcej, niż tylko jego naiwność,
dobrodsuszność i chęć niesienia pomocy? Czy możliwe, by dwa lata temu
pomyliła się w ocenie sytuacji? Czy Stefan wciąż kochał Katherine?
Dziewczyna potrząsnęła gwałtownie głową, próbując pozbyć się natłoku
niepokojących myśli i wtedy jej wzrok padł na ciało, wciąż leżące na podłodze w
kałuży zastygłej krwi. No tak, mieli teraz większe problemy niż jej życie
uczuciowe i romanse Stefana Salvatore.
- Trzeba to posprzątać- powiedziała słabo i drżąc na całym ciele
skierowała się w stronę wyjścia. Była powolna i ociężała, zdawało jej się, że
minęła cała wieczność, nim wreszcie dotknęła klamki i poczuła na twarzy chłodną
bryzę wiosennego, świeżego powietrza.
Tym razem nikt jej nie zatrzymał.
****
Stanęła na tak dobrze znanym sobie ganku, przygryzając dolną wargę
niemal do krwi. Ten dom kiedyś mogła traktować jak własny- miała tu swoje
łóżko, swoją szczoteczkę od zębów i swoją prywatną szafeczkę w pokoju
przyjaciółki, jednak teraz, w tę ciepłą wiosenną noc, stojąc przed drzwiami, do
których bała się zapukać czuła się tak bardzo nie na swoim miejscu, jak
to tylko możliwe .Dłonie drżały jej ze zdenerwowania a żołądek zawiązał się w
jeden wielki supeł. Miała ochotę uciec jak najdalej stąd i jednocześnie
wiedziała, że to tylko pogorszyłoby sprawę.Czuła się jak idiotka, gdy odważyła
się wreszcie zapukać do drzwi. Nie była zaskoczona, gdy w progu zamiast
ukochanej mulatki stanął Ben- po prostu próbowała ukryć rozczarowanie pod
wymuszonym, bladym uśmiechem. Chyba jednak jej się to nie udało, bo blondyn
posłał jej pełne współczucia spojrzenie i odpowiedział równie niepewnym
uśmiechem.
- Jak ona się trzyma?- spytała dziewczyna, nie bawiąc się w niepotrzebne
wstępy. Ben pokręcił głową, sfrustrowany.
- Jest wstrząśnięta- przyznał bez ogródek- ale to już pewnie wiesz...
Ponownie straciła matkę, w dodatku za sprawą osoby, która była jej tak
bliska... Wciąż nie może w to uwierzyć i prawdę mówiąc, ja też nie. Abby była
mi jak matka przez te ostatnie miesiące. Świat bez niej jest bury, pozbawiony
radości.
- To wszystko wina Kola- zapewniła go Elena gorliwie- to on sprowadził
tu Abby, to on przemieniał członków rodziny założycieli w wampiry i wysyłał do
Jeremiego.
- Możliwie, ale to Jeremy ich wszystkich zabijał i to on wbił kołek w
serce Abby- oświadczył Ben stanowczo, beznamiętnie. Po twarzy Eleny przebiegł
grymas bólu, ale mimo, że kilkakrotnie otwierała i zamykała usta, nie wydobył
się z nich żaden dźwięk. Dobrze wiedziała, że Ben ma rację, choć było to tak
cholernie raniące i niesprawiedliwe.
- Muszę z nią porozmawiać- oświadczyła i spróbowała przekroczyć próg,
ale na swej drodze napotkała niewidzialną barierę.
Zmarszczyła brwi sfrustrowana i spróbowała raz jeszcze dostać się do
domu przyjaciółki, napierała na niewidzialną ścianę, kopała, krzyczała...
Wszystko na nic. Ben niewzruszony czekał spokojnie aż jej atak szału
minie. Wiedział, że wściekły wampir to niebezpieczny wampir, ale wiedział
również, że po tej stronie drzwi jest całkowicie bezpieczny.
- Co do diabła...- zaczęła Elena, ciężko oddychając. To wyglądało tak,
jakby nie miała już prawa wstępu do tego domu, co było o tyle irracjonalne, że
na samym początku jej wampirzej przygody Bonnie osobiście ją zaprosiła.
Przecież tego nie można od tak sobie cofnąć!
- Nałożyłem na ten dom zaklęcia ochronne- powiedział Ben spokojnie- to
nic osobistego, Bonnie chciała się po prostu poczuć znów bezpiecznie a ty... No
cóż, przypominasz jej o tym, co się wydarzyło, poza tym jesteś wampirem,
siostrą mordercy...
Już w połowie tego zdania po policzkach Eleny zaczęły płynąć łzy.
Przecież doskonale wiedziała, że teraz nic nie będzie takie jak dawniej. Tyler
odszedł na zawsze, matka Bonnie, przyjaciółki od piaskownicy, została brutalnie
zamordowana na jej oczach przez Jeremiego, który marzył o tym, by zatopić
drewniany kołek w sercu własnej siostry...
- Powiedz jej... że ją bardzo kocham- wyszeptała Elena niczym w trasie,
łykając gorzkie łzy- i że bardzo się cieszę, że ma ciebie... że się nią
opiekujesz. Dziękuję ci za to- dodała, po czym biegiem wróciła do samochodu.
Ben odprowadzał ją wzrokiem z kpiącym uśmiechem. On również się z tego
cieszył. Jakże mogłoby być inaczej- miał w końcu pod opieką jedną z
najpotężniejszych czarownic współczesnego świata.
****
Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem po jej policzkach, ale nie
przejmowała się tym w ogóle. Pociągnęła łyk z butelki whysky, którą trzymała
oburącz i ponownie spojrzała na grób Tylera.
Głęboki dół i kopiec, uformowany w nieweilkich rozmiarów mogiłę, po
srodku której znajdował się drewniany krzyż. Tyle pozostało z jej wielkiej
miłości, o którą tak ciężko i usilnie walczyła przez ostatnie miesiące. W
jednej sekundzie straciła wszystko, na co tak ciężko pracowała i powoli
zapadała się w sobie.
"Tyler
Lucas Loodwood
* 18.08.1995
+
15.04.2014
To miało być już na zawsze, ale teraz widzimy, że
wieczna jest tylko nasza miłość i żałoba "
- Dlaczego nas zostawiłeś?- zaszlochała Caroline- dlaczego to wszystko
się stało? Jak mogłeś mnie opuścić, gdy tak bardzo cię potrzebowałam!
Odpowiedziała jej jedynie cisza, która doprowadzała ją do szału.
- Widzisz, co się dzieje?!- krzyknęła a po lesie rozniosło się echo jej
głosu. Hałas wypłoszył chmarę ptaków, które wzbiły się gwałtownie w powietrze,a
le dziewczyna w tym momencie miałą to wszystko gdzieś- Jeremy szaleje,
Bonnie straciła matkę, Kol wrócił, Elena znów cierpi... A ty siedzisz sobie
gdzieś tam z Rickiem i Lexi i masz to wszystko w dupie udając, że cię to nie
dotyczy! Nie wiesz, jak bardzo nam cię brakuje?! Jak mogłeś się tak łatwo
poddać, ty tchórzu?! Przecież ja chciałam ci wybaczyć, chciałam do ciebie
wrócić! Wszystko mogło być dobrze! Przecież wiedziałeś, że dalej cię kocham!
Dlaczego nie mogłeś żyć dla mnie?!
- Caroline?- usłyszała niepewny szept i aż podskoczyła w miejscu.
Nie słyszała kroków ani szelestu wśród drzew i teraz serce podeszło jej do
gardła, gdy spojrzała w kierunku, z którego dobiegał ten głos. Przez moment w
zbliżającej się sylwetce ujrzała Tylera, ale złudzenie zniknęło, gdy tylko
mężczyzna wyszedł z mroku i światło księzyca w pełni oświetliło jego
twarz.
- Co tu robisz, Klaus?!- spytała zirytowana, ponownie pociągając łyk
alkoholu.- mówiłąm, że nie chcę cię więcej widzieć!
- A ja mówiłem ci już nie raz, że nie odpuszczę- odparł łągodnie i
przysiadł obok niej na powalonym pniu.
Dziewczyna spróbowała się odsunąć jak najdalej mogła, ale Pierwotny nie
pozwolił jej na to, ujmując jej twarz w obie dłonie. Wyglądała naprawdę
żałośnie ze śladami łez zmieszanych z tuszem na całej twarzy i tą smutną, tak
nie pasującą do niej miną cierpiętnicy. Cała drżała a jej oczy wyrażały bezgraniczny
żal i Klaus natychmiast przypomniał sobie tę noc po śmeirci Tylera, gdy mógł
trzymać ją w ramionach i uspokajać. Wtedy po raz peirwszy odsłoniła przed nim
swoją słabość i pozwoliła zrobić mu ze sobą, co tylko chciał. A ponieważ on
chciał ją chronić, pocieszył i ulżyć jej w cierpieniu to właśnie zrobił. I
zrobiłby to teraz ponownie, gdyby tylko na to pozwoliła, gdyby tylko zechciała
go wysłuchać.
- Zostaw mnie- poprosiła słabo. Nie miała już siły walczyć, krzyczeć,
grozić. Była zmęczona i zbyt pijana, by myśleć logicznie- to wszystko twoja
wina, część twojego kolejnego chorego planu, w który my daliśmy ci się
wciągnąć. Gratuluję, znów udało ci się nas oszukać...
- Nie miałem z tym nic wspólnego!- zaprotestował gorliwie blondyn,
kciukami gładząc jej zaróżowione policzki- nie wiedziałem, że Kol jest w
mieście i nie wiedziałem, że to on stoi za tymi wszystkimi zabójstwami.
Myślałem, że to...- urwał gwałtownie w pó zdania, ale Caroline mimo, że była
pijana natychmiast to podchwyciła.
- Myślałeś, że co?- spytała, momentalnie przytomniejąc- Klaus, czy coś
nam grozi? Czy coś grozi Tobie?
- Nie bądź śmieszna kochanie- prychnął Pierwotny, siląc się na lekki ton
głosu- mi nic nie może zagrozić...
Caroline wbiłą w niego naglące spojrzenie a on westchnął ciężko i
przysunął się do niej jeszcze bliżej.
- Jedyne, co musisz wiedzieć to to, że nikomu nie pozwolę cię
skrzywdzić- rzekł z mocą- owszem, czas mnie goni i sam załatwiłbym tę sprawę
nieco inaczej a z pewnością szybciej, ale nigdy nie pozwoliłbym, żeby moje
działania w jakiś sposób cię naraziły, rozumiesz?
Caroline patrzyła mu prosto w oczy i on, po raz peirwszy w życiu,
naprawdę odsłonił się przed nią w pełni. Wampirzyca w oszołomieniu pokiwała
głową, na co Pierowtny jedynie uśmiechnął się pod nosem.
- Kol już dawno powinien się nauczyć, że nie warto robić niczego za
moimi plecami- ciągnął a w jego głosie dało się wyczytać nutę groźby- poniesie
zasłużoną karę, zaręczam ci kochana.
Nie spodziewała się po nim takiej wylewności. Dawniej
wydawało jej się, że Klaus interesuje się nią tylko dlatego, że jest ładna i
niedostępna, ale teraz w jego czach dostrzegła prawdziwe uczucie, które
kompletnie zbiło ją z tropu i znieniło jej sposób patrzenia na niego o sto
osiemdziesiąt stopni. Nie wiedziała, czy było to spowodowane sytuacją w jakiej
się znaleźli, czy też alkoholem, który wciąż buzował w jej żyłach, ale nagle
stała się przerażająco świadoma jego obecności- jego zmysłowy zapach nęcił jej
zmysły, jego dłonie, którymi wciąż gładził jej twarz wywoływały ciarki na
plecach. Nie myśląc nad tym, co właściwie robi spuściła wzrok na jego kształtne
usta, które teraz wykrzywione były w tak niepodobnym do niego, łagodnym
uśmiechu.
- Dobrze-szepnęła cicho i pokonała dzielące ich kilka centymetrów,
delikatnie łącząc ich usta w nieśmiałym, słodkim i bardzo niewinnym
pocałunku.
Jego wargi zapłonęły i początkowo Klaus nawet na to nie
zareagował, zbyt oszołomiony, by w ogóle skojarzyć, co się właśnie stało.
Szybko się jednak zreflektował i przyssał się do jej dolnej wargi delikatnie z
wyraźną lubością. To było jak wybuch wulkanu, jak fajrwerki i choć żadne z nich
nie poglębiło pocałunku, który skłądał się jedynie na subtelne i niepewne
muśnięcia warg, oboje czuli go w każdym nerwie z osobna. Aż do teraz
Klaus nie sądził, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
Jak bardzo cieszył się, że się pomylił.
****
Kolejny raz w ciągu tej felernej nocy Elena stanęła przed
drzwiami domu, w którym nie była mile widziana. Czekając, aż ktoś
wreszcie odpowie na jej naglące pukanie przypomniała sobie wszystkie chwile
spędzone w tym domu- w czterech ścianach, niosących za sobą echo jej
dziecięcych lat i rodzinnego szczęścia. Tyle wspomnień...
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk, wydawany przez drewniany kołek, przecinający
powietrze. Elena w ostatniej chwili odskoczyła- inaczej ostrze wbiłoby się w
jej pierś. Serce podeszło jej do gardła, gdy spojrzała na Jeremiego, który
właśnie naciągał kuszę, szykując się do oddania kolejnego strzału.
- Jeremy!- zawołała i uniosła dłonie niczym policjant, chcący przekonać
zbrodniarza, że nie posiada broni- Jeremy, proszę...
Nie dane jej było jednak dokończyć, bo w tym samym momencie koło jej
ucha ze świstem przeleciał kolejny pocisk i wbił się w stojące za nią drzewo.
- Posłuchaj mnie!- krzyknęła desperacko- Jer, jestem twoją siostrą.
Wiem, że w głębi serca nie chcesz tego zrobić. Zastanów się!
- Nieprawda- odwarknął ostro- nie jesteś moją siostrą, tylko zwykłą
przybłędą, która stała się potworem. Nic nas nie łączy.
Po twarzy Eleny przebiegł grymas bólu.
- Jestem twoją kuzynką Jer- przypomniała mu, z trudem łykając łzy-
twoją siostrą cioteczną, nieważne, że nie rodzoną. Wychowaliśmy się jak
rodzeństwo i kocham cię. Wiem, że ty też w głębi serca mnie kochasz. Musimy to
naprawić.
- Masz rację- przyznał chłopak z mściwą satysfakcją- i ja właśnie to
naprawiam- dodał i nim Elena zdążyła chociażby mrugnąć kolejny pocisk
poszybował w jej kierunku, zmuszając ją do podskoczeniu na dwa metry w górę.
- Cholera, Jeremy!- warknęła, w wampirzym tempie znalazła się przy nim i
wytrąciła mu kuszę z rąk. Oszołomiony chłopak wylądował na ziemi, powalony jej
ciężarem i siłą. Elena unieruchomiła jego ręce nad głową. Wokół jej oczu
pojawiły się pulsujące żyły, podczas gdy one same stały się czarne jak nocne
niebo. Z jego spojrzenia wyczytała mieszaninę obrzydzenia i strachu, gdy
obnażyła przed nim kły.
- Proszę cię- szepnęła pozwalając, by jej twarz wróciła do normalności-
spójrz mi w oczy. Musisz to widzieć. Jestem wciąż tą samą osobą, co jeszcze
kilka miesięcy temu. Pamiętasz co się działo po mojej przemianie? Pamiętasz,
jak próbowałeś mnie chronić, jak mnie wspierałeś? Nie mogłabym skrzywdzić
kogoś takiego.- dodała cicho i powoli, patrząc mu prosto w oczy wyswobodziła go
ze swojego żelaznego uścisku i pozwoliła mu się odsunąć. Bardzo ostrożnie, nie
spuszczając z niej wzroku, Jeremy podniósł kuszę i skierował w jej stronę z
wahaniem, które wywołało jej nikły uśmiech.
- Możesz mnie zabić- rzekła beznamiętnie, pewna swoich słów jak nigdy przedtem-
nie będę już z tobą walczyć. Myślę jednak, że nie ja jestem twoim problemem.
Potrzebujemy się nawzajem, bo oboje nie mamy nikogo poza sobą. Wiesz, że mam
rację- tylko ja mogę ci pomóc w misji, którą sobie narzuciłeś.
W napięciu oczekiwała na jego odpowiedź. Wiedziała, że się waha i
wiedziała, że dla niego to trudny wybór- zabić ją w tej sekundzie, gdy nie
stawiała oporu, czy też pozwolić, by taki potwór chodził po ziemi i zjednoczyć
siły, przeciw silniejszemu i o wiele groźniejszemu wrogowi.
To była decydująca chwila....
Chwila, która oboje miała określić jako rodzeństwo...
niedziela, 7 grudnia 2014
Proszę.....
Zapraszam do przeczytania historii, którą stworzyłam za namową mojej prawie 17-letniej kuzynki ;)
http://serce-to-muszla-o-pojemnosci-oceanu.blogspot.com/
Wiem, że tematyka może wam się nie podobać (sama nie jestem nią specjalnie zachwycona, ale doszłam do wniosku, że czemu nie xD), ale liczę na to, że jednak przeczytacie chociaż pierwsze rozdziały nim stwierdzicie, że opowiadanie jest do banii xD
http://serce-to-muszla-o-pojemnosci-oceanu.blogspot.com/
Wiem, że tematyka może wam się nie podobać (sama nie jestem nią specjalnie zachwycona, ale doszłam do wniosku, że czemu nie xD), ale liczę na to, że jednak przeczytacie chociaż pierwsze rozdziały nim stwierdzicie, że opowiadanie jest do banii xD
czwartek, 4 grudnia 2014
ZWIASTUN!!!!
Natx z "dark trailer" właśnie stworzyła zwiastun (moim zdaniem
genialny ;D) mojego nowego opowiadania. A więc zapraszam do obejrzenia na stronie zwiastunowni :http://dark-trailer.blogspot.com/2014/12/40-scandalous.html
lub bezpośrednio na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aebMTzh1qnw
Gorąco zapraszam do komentowania- moim skromnym zdaniemNatx zdecydowanie zasłużyła na duże brawa ;))
lub bezpośrednio na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aebMTzh1qnw
Gorąco zapraszam do komentowania- moim skromnym zdaniemNatx zdecydowanie zasłużyła na duże brawa ;))
czwartek, 13 listopada 2014
Inicjatywa!
Jeśli to opowiadanie czytają autorzy podobnych blogów mam do was kluczowe pytanie: co o nim myślicie? Jeśli się wam podoba mam pewną propozycję: możemy nawzajem pomóc sobie promować te swoje "wypociny". Podeślijcie mi linki swoich dzieł w zakładce: Informowani- z chęcią poczytam coś świeżego i zaznaczę u siebie jako ulubione po czym, jeśli naprawdę zwrócą moją uwagę, spróbuję systematycznie czytać i komentować. Serio potrzebuję jakiejś ciekawej lektury, bo nie wyrabiam xD
W zamian oczywiście oczekuję tego samego (chodzi mi o uwzględnienie w zakłądce: "Czytane" czy jak tam kto to nazywa xD) ;)
Jeśli ktoś jest zainteresowany wiecie co robić :***
xOxO diem.carpe
W zamian oczywiście oczekuję tego samego (chodzi mi o uwzględnienie w zakłądce: "Czytane" czy jak tam kto to nazywa xD) ;)
Jeśli ktoś jest zainteresowany wiecie co robić :***
xOxO diem.carpe
wtorek, 11 listopada 2014
Rozdział 14. Jeden krok na przód, Tysiąc w tył.
Dobra, streszczam się, bo jest już późno a jutro szkoła i trzeba się
wyspać.
Dziękuję wszystkim, którzy czekali na nowy rozdział a przede wszystkim
komentatorom. Wybaczcie, że nie odpisałam na wszystkie cudowne komentarze, ale
mam nadzieję, że ten rozdział to wystarczająca i satysfakcjonująca odpowiedź ;)
Enjoy :***
- Eleno, musisz chociaż spróbować ze mną porozmawiać!- krzyknął Damon,
po raz kolejny waląc pięścią w drzwi jej pokoju. Gdy znów nie przyniosło to
oczekiwanego rezultatu konął je tak, że aż zatrzęsły się w zawiasach.
- Daj mi święty spokój- warknęła Elena, stająjąc w progu z miną,
wyrażającą żądzę mordu, jednak zanim zdołała zaprotestować Damon
bezceremonialnie wepchnął ją do środka po czym zatrzasnął za nimi drzwi,
zamykając ją w potrzasku.
- Jesteś nienormalny- obruszyła się dziewczyna, zakładając ręce na
piersi. Nie zamierzała tym razem tak łatwo mu ulec.
- Słoneczko, jestem zdolny do wszystkiego- odparł z kpiącym uśmiechem i
zbliżył się do niej na odległość pocałunku z nieprzeniknionym wyrazem twarzy- a
teraz mnie wysłuchasz i nie będziesz przerywać, dopóki nie skończę,
jasne?- dodał, gdy już otwierała usta, żeby zaprotestować. Elena zmrużyła oczy
i wzruszyła ramionami z wyuczoną obojętnością, opierając ręce na biodrach
wyzywająco.
- Mów- zarządziła a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Wiesz, że musieliśmy coś zrobić- powiedział, intensywnie wpatrując się
w jej twarz, chcąc wyłapać każdy pojedynczy ruch mięśnia, każdą emocję w jej
oczach, każdy grymas, każdą reakcję na jego kolejne słowa- chciałaś, żeby
Jeremy zabijał przypadkowych ludzi, swoich najbliższych? On tego nie
kontroluje, mógłby skrzywdzić ciebie lub któregoś ze swoich przyjaciół.... Tych
ludzi, których wtedy zabił... Profesora Shane'a i resztę... Przemienił ich ktoś
inny, nie ja. Nie zrobiłbym ci tego i dobrze o tym wiesz, choć teraz jesteś
zbyt rozżalona, żeby to przyznać.
Elena już otwierała usta, by zaprotestować, ale Damon uciszył ją jednym
ruchem ręki.
- Miałaś mi nie przerywać- przypomniał jej z delikatnym uśmiechem. Jej
niecierpliwość i porywczość w takich sytuacjach niezmiennie go bawiła i
chwytała za serce. Uwielbiał w niej to zdecydowanie, tę stanowczość i
waleczność, choć wielokrotnie doprowadzała go tym do białej gorączki-
wybraliśmy najlepsze rozwiązanie, bo nie chcieliśmy, żeby Klaus się mieszał.
Wiesz, że by to zrobił, wiesz jaki jest niecierpliwy i jak zależy mu na czasie.
A on nie dbałby o to, kogo Jeremy morduje. Zrobiliśmy, co było konieczne, żeby
to zakończyć raz na zawsze. Mogliśmy to kontrolować w warunkach niemal
laboratoryjnych...
- Więc zrobiliście z mojego brata królika doświadczalnego- stwierdziła
Elena głosem opanowanym, beznamiętnym - prywatną marionetkę, zabójcę na
zamówienie. Nie zastanawialiście się nawet nad tym, jak będzie się czuł
po tym wszystkim...
- Na pewno lepiej, niż gdyby wmieszali się w to Pierwotni lub gdyby sam
na własną rękę szukał sobie ofiar- odparł Damon- sama widziałaś jak to wygląda
wtedy, gdy byliśmy w Mystick Falls. On tego nie kontroluje i potrzebuje stałej
opieki, dwadzieścia cztery na dobę. W tym stanie jest zdolny do wszystkiego...
- I kolejne morderstwa mają nam w tym pomóc?- zironizowała dziewczyna,
zaciskając usta w cienką linię. W tej całej sytuacji czuła się jak zwierzę w
potrzasku bez szansy na ratunek. Była bezsilna, oszukana przez najbliższych,
zdradzona. Pragnęła tylko jednego: odzyskać brata a tymczasem wszystko tylko
bardziej się komplikowało. Miała już tego dosyć i była naprawdę zmęczona tą
nieustającą walka i przepychankami. Ledwo panowała nad złością słuchając
kolejnych tłumaczeń Damona.
- Eleno powtarzam ci: do tego doszłoby tak czy siak. Chyba lepiej, że to
dzieje się pod naszym okiem, prawda?- zapewniał ją- Bonnie i Ben zajmują się
znalezieniem sposobu na przywrócenie Jerowi względnej normalności a ja w tym
czasie wyjeżdżam poza granice Mystick Falls szukać najokrutniejszych oprychów,
przemieniam ich i przywożę ich do Jeremiego, który ich zabija. Można
powiedzieć, że przysługujemy się społeczeństwu, sama przyznasz- dodał
żartobliwie, ale Elena tylko pokręciła głową i odwróciła się do niego plecami,
wpatrując się w widok za oknem.
- Pocieszające- prychnęła z kpiną.
Na moment zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie ich nierównymi
oddechami, przełykaniem śliny i przyspieszonym biciem serc. Damon wyczekująco
wpatrywał się w jej plecy a gdy w końcu odwrociła się do niego przodem w jej
oczach ujrzał jakiś zacięty błysk, jakby probowała zachować zimną krew i nie
okazywać emocji.
- Ilu?- spytała po prostu, zaciskając zęby. Damon zmarszczył brwi,
początkowo nie rozumiejąc jej pytania.
- Ilu ludzi zabił?- wyjaśniła cicho- przed wyjazdem miał na koncie
dwadzieścia trzy morderstwa. A teraz?
Damon zacisnął dłonie w pięśni i głośno przełknął ślinę po czym spojrzał
jej prosto w oczy ze współczuciem. Nie wiedział, jak ma jej to powiedzieć, jak
powinien wyjawić jej tak szokującą prawdę. Chciał jej oszczędzić bólu a
tymczasem sam nieustannie ją ranił i doprowadzał do płaczu.
To było nie fair. Nie fair w stosunku do niej. Jednak większą
niespraweidliwościa było okłamywanie jej.
- Czterdziestu trzech- oznajmił w końcu szybko, tak szybko jak odrywa
się plaster, żeby mniej bolało. Elena zamarła zszokowana a przed jej oczami
pojawiły się czarne mroczki. Musiała przysiąść na brzegu łóżka, żeby nie upaść,
cała się trzęsła a z jej oczu wyczytał czyste przerażenie. W jej głowie
nieustannie chuczała jedna myśl:
" Dwadzieścia ofiar Jeremiego Gilberta. Mój braciszek zabił
dwadziścia osób w ciągu tygodnia, czterdzieści trzy w ciągu dwóch
tygodni...."
- Dwadzieścia...- wyszeptała bezwiednie, zaciskając dłonie w pięści- o
mój Boże...
Damon cierpiał razem z nią, obserwując jej wewnętrzną walkę i łzy, które
powoli toczyły się po jej gładziutkich policzkach. Po raz kolejny tego dnia pomyślał,
że to przeciez nie fair.
- Nie chcę was więcej widzieć- powiedziała Elena nienaturalnie spokojnym
głosem, wbijając w Damona rozszlałe spojrzenie płonących czekoladowych
tęczówek- wynoś się w tej chwili!- krzyknęła, ręką wskazując drzwi i odwracając
wzrok, wpatrując się intensywnie w jakiś nieokreślony punkt na ścianie.
Przez twarz Damona przemknął grymas bólu, ale posłusznie skinął głową i
bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Gdy był już przy drzwiach zatrzymał się i
odwrócił do niej, ściągając na siebie jej zbolałe, rozżalone spojrzenie.
- Och i jeszcze jedno- powiedział głosem z pozoru wesołym- nie wiń
Bonnie i Bena, to był mój pomysł. Oni z początku próbowali mnie powstrzymać,
ale sama wiesz jaki jestem- tu obarzył ją olśniewającym uśmiechem- w końcu
zrozumieli oczywistą oczywistość: mój plan, jak wszystkie inne zresztą, był
genialny- dodał i wyszedł.
Elena jeszcze długo po tym, jak w pokoju została sama wpatrywała się
drzwi z niedowierzaniem i w końcu, zmęczona tym dniem i wszystkimi rewelacjami,
jakich dziś doświadczyła opadła na poduszki i wybuchnęła niepohamowanym
płaczem. Jej szlochy i krzyki tłumiła pościel, w którą wsciąkała każda jej łza.
Tej nocy Elena już nie zmrużyła oka.
****
Jak zwykle wieczorem podzielili się na drużyny i patrolowali teren
Mystick Falls w nadzieji na odnalezienie wampira, który kilka tygodni temu ich
sabotował. Matt, który uparł się im pomóc, zajął się centralną częścią miasta,
Caroline i Klaus lasem i obrzeżami natomiast Rebekah i Stefan granicą, którą
obchodzili z dwóch różnych stron, co jakiś czas spotykając się po drodze. To
mogło być naprawdę męczące, zwłaszcza, że nic ciekawego się nie działo, co
Pierowotni zwykli zaznaczać średnio raz na pięć minut.
Rebekah właśnie po raz kolejny psioczyła pod nosem na nudę i marazm,
które towarzyszyły jej od przeszło tygodnia, gdy niespodziewanie coś przykuło
jej uwagę. Zapach, słaby acz wyczuwalny. Kobieta zatrzymała się gwałtownie i z
miną znawcy wciągnęła głęboko aromat, niesiony wiosennym wiatrem do płuc,
analizując go przez chwilę. Mięta z ledwie rozpoznawalną nutką lawendy i
ludzka krew, zleżała i należąca do więcej niż jednej osoby.
Wiedziona instynktem w wampirzym tempie ruszyła w kierunku źródła
tajemniczej woni i już po chwili ściskała gardło chowającej się za drzewem,
podstępnej kreatury.
- Proszę proszę, czyżbym miała zaszczyt spotkać jedną z dwóch
największych suk na tej planecie?- wycedziła przez zaciśnięte zęby, wzmacniając
ucisk do tego stopnia, że dziewczyna zaczęła się dusić. Jej czekoladowe,
zdradzieckie oczy zaszły mgłą a kącikami ust wyciekły strużki śliny. Rebekah
skrzywiła się teatralnie.
- Co jak co, ale po Katherine Pierce spodziewałam sie jednak więcej
klasy- stwierdziła z obrzydzeniem i bez najmniejszego trudu rzuciła dziewczyną
niczym workiem kartofli pozwalając, by ta z wielkim chukiem rozbiła się na
drzewie pięć metrów dalej. Wampirzyca podniosła się z ziemii cała brudna i
rozczochrana, co wywołała kpiący uśmiech Pierwotnej blondynki.
- Na kim się pożywiałaś Kath?- spytała z drwiną- bo chyba powinnaś
zmienić dietę. Nie wyglądasz najlepiej.
Istotnie, Katherine wyglądała jak człowiek, przechodzący grypę- jej
skóra była poszarzała, oczy podkrążone i nienaturalnie błyszczące, cała drżała
i ledwo trzymała się na nogach a brodę i szyję, podobnie jak niebieską
sukienkę, ubroczoną miała zaschniętą krwią. To było naprawdę zabawne, ale nim
Rebekah zdołała wygłosić kolejna kąśliwą uwagę niespodziewanie dołączył do nich
Stefan, który zamarł na widok brunetki.
- Co ty tu robisz?- zapytał ni to ze zdziwieniem ni z pretensją w
głosie. Rebekah przewróciła oczami, gdy na twarzy Katherine pojawił się
szatański usmiech na widok Salvatore'a a jej oczy w mig przybrały ten
cielęcy wyraz który pojawiał się zawsze, gdy próbowała wzbudzić czyjeś
współczucie. Brunetka wyprostowała się, wygładziła sukienkę i z
roztargnieniem otarła usta, posyłając Stefanowi niepewny uśmiech. On wciąż
lustrował ją wzrokiem, zapewne nie spodziewając się jej ujrzeć w najbliżyszm
czasie a już na pewno nie w takim wydaniu.
Panna Pierce zawsze była perfekcjonistką starannie dbającą o wygląd,
panującą nad każdym gestem, spojrzeniem, uśmiechem, krokiem, ale teraz
sprawiała wrażenie zdezorientowanej, bezbronnej, nieporadnej i, mimo prób ukrycia
tego, kruchej. Nigdy, nawet na samym poczatku ich znajomości, Stefan nie miał w
stosunku do niej uczuć, jakie jej umorusana ziemią i krwią twarz i cała drżąca
postać wywołałą w nim w tej chwili. W wampirzym tempie znalazł się przy niej i
pozwolił, by oparła się o niego całym ciężarem ciała, jednocześnie analizując w
głowie każdy jej gest, każdy szczegół wyglądu i dopasowując to do obrazu
dziewczyny, który tak dobrze wrył mu się w pamięć. Już raz uległ jej
manipulacjom, gdy zapukała do jego drzwi udając Elenę i skończyło się na tym,
że wylądowali razem w łózku. I cokolwiek by się nie działo wiedział, że
zaufanie jej byłoby głupotą. Katherine była podstępna i pozbawiona wszelkich
morali, nie cofnęłaby się przed niczym, by osiągnąć cel i nie raz już to udowodniła.
I choć wiedział, że nie powinien dawać się nabrać na jej kolejne gierki, to
jednak jego dobrotliwa natura nie pozwoliła mu jej odtrącić. Nie potrafił
odmówić pomocy komuś, kto jej potrzebował. Pytanie tylko czy w tej sytuacji
powinno się to rozpatrywać jako wadę czy zaletę?
- Co się z tobą stało Katherine?- spytał, próbując ukryć zaciekawienie i
jednocześnie urazę, spowodowaną jej nagłą ucieczką. Wiedział, że nie miał do
tego prawa, ale w jakiś nienaturalny sposób poczuł się tym dotknięty. Przez lata
zdołał się przywyknąć do myśli, że jaką suką Katherine by nie była gdzieś na
dnie jej zepsutego, okrutnego, zdradzieckiego serca się o niego troszczyła i w
jakis pokręcony, niewytłumaczalny sposób robiła wszystko, by nie ucierpiał w
żadnej z ich słynnych potyczek. Po tej aferze z Damone i Eleną, po tym, jak
oboje go zranili i zawiedli chciał ją nawet w pewien sposób wykorzystać i choć
to nie było fair zabolało go, że Kath znów była o krok przed nim, że znów się
pomylił myśląc, że na świecie istnieje kobieta, która byłaby mu szczerze
oddana.
- Musiałam załatwić parę spraw- powiedziała ze zwyczajową wyższością w
głosie- ale wróciłam po to, by ci pomóc- dodała z mocą, ściskając go za rękę- i
zostanę z wami, z tobą, do końca.
- Jak mogę ci ufać Kath?- szepnął jakby do siebie a Rebekah przewróciła
oczami.
Na twarzy Katherine pojawił się frywolny uśmieszek.
- Nie możesz, ale jak zwykle nie masz wyjścia- odparła beztrosko.
****
- Nie możemy po prostu...
- Nie!
- Kochanie...
- Nie mów tak do mnie!
- To jak wolisz? Kotku? Cukiereczku? Słoneczko?
- Jeszcze jedno słowo...
- Hej!- Klaus uchylił sie przed pięścią blondynki, pędzącą w jego stronę
i zaśmiał się cicho- spokojnie kochanie, zanim komuś stanie się krzywda- dodał,
łapiąc ją za nadgarstek sekundę przed tym, jak ta zdołała uderzyć go w twarz.
Caroline cała zesztywniała pod wpływem jego dotyku i tego magnetycznego
spojrzenia, którym przewiercał ją na wskroć, po czym mrużąc drapieżnie oczy
wyrwała się z jego uścisku, rozmasowując obolałą dłoń.
- A kto powiedział, że chcę tego uniknąć?- spytała i odwróciła się na
pięcie, zmierzając w kierunku leśnej, nieczynnej studni przy której swego czasu
bawiła się z Tylerem, Bonnie, Eleną i Mattem i w której prawie półtora
roku temu Maison, wilkołaczy kochanek Katherine, ukrył księżycowy kamień.
- Zapominasz, że jestem Pierwotnym- zawołał za nią Klaus i bez trudu się
z nią zrównał- wyczułbym wampira czy inne stworzenie na kilometr. Uwierz,
jesteśmy tutaj sami- dodał sugestywnym szptem, ale Caroline tylko przewróciła oczami,
prychając cicho.
- Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi?- spytała z wyraźną pretensją w
głosie- tysiące razy ci powtarzałam, że jeśli coś ci się nie podoba możesz iść
do domu. Tymczasem ty nic nie robisz, tylko bez przerwy mnie pouczasz i
marudzisz o tym, jak bardzo bezcelowe są wszelkie nasze próby ochrony miasta.
Rozumiem, że przez stulecia przywykłeś do wygody i wysługiwania się innymi, ale
w moim przypadku to nie przejdzie, więc jeśli nie chcesz nam pomagać to chociaż
nie przeszkadzaj i nie oczekuj, że ktokolwiek będzie wykonywał twoje chore
rozkazy, bo ani ja ani moi przyjaciele nie jesteśmy marionetkami na twoich
usługach.
Klaus pokręcił głową z rozbawieniem. Caroline Forbes była jedyną znaną
mu osobą, która potrafiła zasypać człowieka gradem informacji w ciągu jednej
minuty i nie zmęczyć się przy tym ani odrobinę. Z zachwytem obserwował jej
powiewające na wietrze włosy, ściągnięte gniewem brwi i pałające wściekłością
błękitne oczy. Była cudowna- taka silna i niezwyciężona, choć on sam wiedział,
ze również bardzo krucha i delikatna. I, mimo że doprowadzało ją to do szału,
Klaus nie potrafił poważnie traktowac jej wybuchów gniewu i oskarżeń. Nie
potrafił się też nie uśmiechnąć, gdy po raz kolejny próbowała sprowadzić go na
ziemię.
Zatrzymali się przy rzeczonej studni i przez moment zamarli, wpatrując
się w siebie- ona ze złością, on z niezbyt dobrze udawaną skruchą.
- Caroline, kochanie- zaczął Pierwotny miękko, podchodząc do niej na
odległość pocałunku i delikatnym gestem założył jej jeden, zbłąkany złoty lok
za ucho, wywołując dreszcze w jej całym ciele- ja po prostu znam lepsze sposoby
na ukaranie tego, kto za tym wszystkim stoi.
- Tak, i przy okazji na ukaranie setki innych, których spotkasz po
drodze- prychnęła dziewczyna, wywracając oczami- wszyscy znamy twoje metody i
dlatego stosujemy własne. Zresztą taka była umowa, pamiętasz? Miałeś się nie
mieszać i pozwolić na działać.
- Kiedy wy nic nie zdzialaliście- tym razem to Klaus uniósł głos- powoli
tracę cierpliwość- dodał złowróżbnie. Caroline spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Robimy dokładnie to, czego od nas oczekiwaliście, choć tak naprawdę
nie wiemy, dokąd to wszystko zmierza- warknęła- nie wiemy, po co wam to
lekarstwo, kto odważył się porwać waszego brata i kogo tak bardzo się obawiacie...
- Obawiamy?- zawołał Klaus oburzony. Caroline uśmiechnęła się z
satysfakcją.
- Owszem, obawiacie- oświadczyła twardo- nie wiemy, jak to się ma do nas
i czy powinniśmy się również bać. A może te wszystkie dziwne wypadki są spowodowane
przez osobę, która wam zagraża i dlatego oboje z Rebekah próbujecie odwieźć nas
od poszukiwania sprawcy? Może wiecie, kim ten sprawca jest?
- No wiesz, jak możesz...- zaczął Klaus, ale Caroline przerwała mu
gwałtownie.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie: tam zginął Tyler. Nasz przyjaciel,
miłość mojego życia i twój wróg. Oczywiście nie mając dowodów niczego nie
sugeruję, ale wiedz, że nie spocznę, póki nie odnajdę jego zabójcy i nie skopię
mu tyłka a coś mi mówi, że to ta sama osoba, która podsyłała Jeremiemu wampiry
do odstrzału.
Klaus już miał coś na to odpowiedzieć, gdy do ich uszu dotarł chrzęst
trawy i liści pod czyimiś stopami. Oboje napieli się, gotowi do ewentualnej
konfrontacji, ale wtedy zza drzew wyłoniła się Rebekah i kroczący tuż za nią
Stefan. Oboje wyglądali na wściekłych, szli dwa metry od siebie i nawet
na siebie nie spojrzeli, wysoko unosząc podbródki. Byłoby to nawet zabawne,
gdyby nie sytuacja, w jakiej się obezcnie znajdowali.
Caroline zmarszczyła brwi i dopiero po chwili dostrzegła źródło ich
złego humoru.
- Katherine- warknęła, obnarzając kły i zaciskając dłonie w pięści.
Nienawidziła tej suki z całego serca i nie rozumiała, jak po tym
wszystkim Stefan mógł bez obawy stać obok niej i tak troskliwie obejmować ją
ramieniem. Od chwili, gdy dowiedziała się, że ta dwójka spała ze sobą nie
potrafiła opanować wściekłości za każdym razem, gdy myślała o pannie Pierce-
podstępnej ladacznicy, dbającej jedynie o własne dobro i raniącej wszystkich,
zwłaszcza tych, którzy kiedykolwiek odważyli się ją pokochać. I choć wiedziała,
że Stefan nic nie czuje do tej zołzy nie mogłą zapomnieć, żę zbliżyli się do
siebie przez zdradę Eleny a ich podobieństwo musiało ranić go za każdym razem,
gdy jej dotykał, gdy na nią patrzył. Katherine wszystko zawsze utrudniała i
niszczyłą, dlatego Caroline cieszyła się, gdy jak ostatni tchórz uciekła. To
była jedyna dobra rzecz, jaka wydarzyła się tamtego pamiętnego dnia.
Klaus ścisnął jej ramię delikatnie i dziewczyna dopiero teraz
uświadomiła sobie, że cała aż trzęsła się z wściekłości, gotowa zaatakować
wampirzycę w każdej chwili. Wciąż nie mogła pojąć jakim cudem dotyk
największego zła, chodzącego po tej ziemii mógł koić jej skołatane nerwy.
Caroline rozluźniła się niemal automatycznie a z jej twarzy zniknęła żądza
mordu i właśnie podobne reakcje budziły jej niepokój. Nie powinna się czuć przy
nim taka... spokojna, bezpieczna, ale od śmierci Tylera, gdy spędziła w
jego objęciach całą noc nie potrafiła inaczej. Wtedy po raz kolejny dostrzegła
jego inne oblicze i tym razem nawet jego wszystkie przewinienia, wszystkie
krzywdy, jakich przez niego doznała nie były w stanie przyćmić jej tego, co
wtedy w nim ujrzała- czułego, wyrozumiałego faceta łaknącego akceptacji i
pragnącego się nią opiekować.
- Co ona tu robi?- spytała Caroline z pretensją w głosie, próbując
jednocześnie wyrzucić z głowy Pierwotnego. Nie powinna pozwolić sobie na
to, by znów zajmował jej myśli, wiedziała, że z tego nic dobrego wyjść nie
może.
Katherine spojrzał na nią z urazą i Caroline dopiero teraz dostrzegła,
że wampirzyca przypominała bardziej siedem nieszczęść niż dawną siebie.
- Co się stało?- spytała obojętnie, wywracając oczami.
- Właśnie, też chciałabym się tego w końcu dowiedzieć- poparła ją
Pierwotna i spojrzała na brunetkę nagląco, krzyżujac ręce na piersi.
Katherine naprawdę wyglądała teraz jak mała, bezbronna dziewczynka, gdy
tak skuliła się w sobie pod ciężarem tych spojrzeń i to wzbudziło ich kolejne
podejrzenia. Katherine Pierce nigdy nie była bezbronna a nawet jeśli to nigdy
nie zachowywała się tak, jakby nie miała asa w rękawie, który mógłby jej
pomóc w tej sytuacji. No chyba, że miała jakiś niecny plan, który wymagał
wzbudzenia współczucia i litości a to byłoby już problemem niemal globalnym i
nie do wykrycia aż do ostatniej chwili.
Ale w momencie, gdy brunetka już otwierała usta, chcąc wszystko
wyjaśnić, czyli zrobić dokładnie to, czego Katherine jaką znali na pewno by nie
zrobiła, niespodziewanie jej wzrok stał się mętny i nieobecny. Dziewczyna
wyprostowała się i głośno wciągnęła do płuc leśne powietrze, przesycone nowym,
nęcącym zmysły zapachem i w chwili, gdy pozostałe wampiry również to wyczuły a
gdzieś w odległości dwóch kilometrów ich uszu doszedł czyjś przytłumiony śmiech
oczy Katherine zmieniły kolor na nieprzeniknioną czerń a wokół nich pojawiły
się charakterystyczne żyłki sygnalizujące pragnienie. Nim ktokolwiek zdołał ją
powstrzymać dziewczyna obnażyła kły i ruszyła w tamtym kierunku w wampiorzym
tempie.
Sekundę zajęło im skojarzenie, co właściwie się stało. Wymienili zszokowane
spojrzenia i pognali za nią, lawirujac między drzewami.
Kierowali się węchem i szumem powietrza, które Katherine biegnąc
powoływała do życia. Motywowały ich cztery uczucia- strach, ciekawość,
zaskoczenie, niepokój. Dziewczyna byłą szybka, o wiele szybsza niż można by
było przypuszczać. Kto by pomyślał, że zdoła prześcignąć Pierwotnych i że
pragnienei zapanuje nad nią do tego stopnia, że zawładnie całym jej
jestejstwem? Przecież była ponad pięćset letnim wampirem a nie świeżakiem do
cholery!
Zatrzymali się na polanie, ale nie dostrzegli śladu po wampirzycy.
Caroline i Stefan wymienili zdezorientowane spojrzenia. Tu trop się urywał,
więc gdzie do cholery podziała się ta psychopatka?
Już mieli zacząć nawoływać, gdy odpowiedź przyszła sama w postaci krzyku
przepełnionego bólem, dobiegającego z pewnej odległości. Nie czekając ani
chwili pobiegli w tamtym kierunku.
To co ukazało się ich oczom, gdy dotarli wreszcie na miejsce
przerosło ich wszelkie oczekiwania: zmasakrowane ciało jakiegoś chłopaka, leżące
na wznak u stóp dorodnego buka, obok kusza na kołki a dalej Matt, wierzgający
nogami w silnym ucisku Katherine. To jego krzyk zwabił tu wampiry i to na nim
pożywiała się Petrova.
Setefan zareagował w mgnieniu oka, brutalnie odpychając od blondyna
wampirzycę a Caroline padła na kolana, przegryzając sobie nadgarstek. Donovan
był tak oszołomiony, że nie rozumiał co się dzieje, gdy do jego gardła zaczęła
spływać jej lecznicza krew. Dopiero gdy rana na szyi całkowicie się zagoiła a
chłopak zamrugał gwałtownie powiekami, rozglądając się niespokojnie Caroline
odjęła dłoń od jego ust pozwalając, by ranka, którą zrobiła natychmiast się
zagoiła.
- Co się stało i kto to jest?- spytała Rebekah, wskazując na ciało
chłopaka.
- Patrick Crugher, był tu, gdy Katherine nas zaatakowała- wyjaśnił Matt
drżącym głosem a Caroline pacnęła go w ramię.
- Miałeś patrolować centrum miasta a nie włóczyć się po lesie- warknęła
zdenerwowana- taki z ciebie hoirak? Może od razu wystaw się na zlotej
tacy.
- Byłem w centrum i to tam spotkałem tego wampira. Nie widziałem twarzy,
ale ta sylwetka wydawał mi się znajoma. Poszedłem za nim a on doprowadził mnie
tutaj. Potem zniknął a ja spotkałem Patricka i wtedy Katherine nas
zaatakowała...
Caroline odwróciła się w stronę brunetki, gromiąc ją spojrzeniem, jednak
Matt chwycił ją za rękę nie pozwalając się ruszyć.
- To nie ona mnie tu zwabiła- oznajmił dosadnie, ale Caroline prychnęła
cicho i zerwała się na równe nogi.
- Nie musiała- warknęła- mógł zrobić to ktoś, z kim współpracuje, prawda
zdziro? Przyznaj się!
Już miała przystąpić do ataku, gdy Stefan i Klaus chwycili ją za
ramiona, nie pozwalajac się ruszyć.
- Co ona tu właściwie robi?- spytał Matt, wskazując sobowtóra, gdy
Rebekah pomogła mu stanąć na nogi.
- Kolekcjonuje kłopoty i czeka na śmerć- odparła Pierwotna beznamiętnie.
****
Elena juz od pół godziny obserowowała ich z okna swojej sypialni
próbując odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi. Wciąż byłą na nich wszystkich
wściekła, ale nie mogła odmówić Damonowi gracji, z jaką unikał i parował
kolejne ciosy Jeremiego. Widziała, że jej brat wyładowuje na nim całą swoją
agresję a Ben, siedzący na pniu nieopodal pilnuje, aby sprawy nie zaszły za
daleko. Przez jeden krótki moment Elena dostrzegła w tym rozrosłym agresywnym
mężczyźnie swojego małego braciszka, którym był jeszcze miesiąc temu i
wreszcie, gdy przemyslała wszystko na trzeźwo dotarło do niej, jak wielką
krzywdę wyrządziła jego wybawicielowi.
Damon robił wszystko, by ją chronić w jedyny znany mu sposób- jego
własny. Zawsze to robił i zawsze się o to kłócili, ale teraz zrozumiała, że tym
razem naprawdę nie było innego wyjścia.
Damon nie tylko ocalił Jeremiego od brzemienia śmierci najbliższych, ale
jeszcze zrobił wszystko, by jego ofiarami nie byli niewinni ludzie, tudzież
wampiry, tylko najwięksi łotrzy i oprawcy. Gorąco zrobiło jej się na samą myśl,
że poświęcił tyle czasu i wysiłku dla niej, by ją uszczęśliwić. Była mu winna
chociaż jedną, spokojną rozmowę. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wybiegła
z sypialni.
W salonie natknęła się na Bonnie, ślęczącą nad jakimiś magicznymi
księgami w wyraźnym skupieniu. Na widok wampirzycy Bonnie zamarła i głośno
przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc jak powinna się zachować. Elena tylko
skinęła jej głową po czym opuściła domek. Mimo wszystko miała do niej żal o to,
że samodzielnie podjęła za nią decyzję i że ją przy tym okłamała a raczej
okłamywałaby, gdyby Elena nie usłyszała jej rozmowy z Benem.
Elena okrążyła drewniany domek i dotarła do miejsca potyczki Damona i
Jeremiego. Oboje byli maksymalnie skupieni i nie zwracali na nią najmniejszej
uwagi, jedynie Ben posłał jej łagodny uśmiech i poklepał miejsce obok siebie.
Elena usiadła, z zafascynowaniem obserwując walkę Jeremiego i Damona, która
bardziej przypominała taniec dwóch wściekłych żywiołów niż cokolwiek
innego.
- Przepraszam- powiedziała po chwili, spoglądajac Benowi prosto w oczy-
zareagowałam zbyt emocjonalnie i sprawiłam wam przykrość nie zpowalając dojść
do głosu. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz?
- No co ty- blondyn uśmiechnął się pocieszająco- to twój brat. W tym
przypadku pojęcie: "Zbyt emocjonalnie" nie istnieje. Troszczysz się o
niego i to jest piękne.
- Wiem, że robicie wszystko, żeby mu pomóc a ja tylko utrudniam-
ciągneła dziewczyna, jakby zupełnie nie usłyszała jego wcześniejszych słów- ja
po prostu...
- Nie ufasz Damonowi?- podpowiedział Ben, kiwając głową ze
zrozumieniem.
- To nie tak- zaprotestowała gwałtownie, ale zaraz wzięła jeden
uspokajaący wdech- moja relacja z Damonem zawsze była dosyć....
- Burzliwa?- znów wtrącił się Ben a Elena spojrzała na niego zaskoczona.
Miała wrażeniem, jakby czytał jej w myślach.
- Dokłądnie- potwierdziała z uśmiechem- znam jego metody, sposób
działania, porywczość... ale przy tym zapominam o tym, co najważniejsze. To
wciąż ten sam Damon, który tyle razy ratował mi życie.
Nie wiedziała dlaczego postanowiła zwierzyć się z tego akurat Benowi,
przecież w ogóle się nie znali. A może właśnie dlatego? Ben nie znał ich
historii i nie oceniał jej w żaden sposób w przciwieństwie do jej najbliższych,
którzy wciąż patrzyli na nią krzywo od chwili, gdy na jaw wyszedł jej krótki
romans z Damonem w Nowym Yorku.
- Masz okazję mu o tym powiedzieć- Ben wskazał na wampira, który
wpatrywał się w nią z wyraźnym zaskoczeniem. Czarownik odciągnął Jeremiego na
bok, stojąc w gotowości w razie, gdyby ten postanowił ich zaatakować a Elena
posłała Damonowi niepewny uśmiech i stanęła z nim twarzą w twarz
zmuszając się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Cześć- szepnęła, bo tylko na tyle było ją stać. Głos uwięzł jej w
gardle, gdy wampir zbliżył się do niej jeszcze bardziej a jego zmysłowy zapach
owiał ją sprawiając, że jedyną rzeczą o jakiej była w stanie myśleć był smak
jego ust, znajdujących się w tej chwili na wysokości jej oczu.
- Myślałem, ze nie odezwiesz się do mnie przez najbliższe dwieście lat-
powiedział a jego wargi wygięły się w zawadiaskim uśmiechu- czyżbyś się
stęskniła?
Elena wywróciła oczami i odruchowo sięgnęła po jego dłoń, ale nawet ten
delikatny uścisk sprawił, że ich ciałami zawładnęły dreszcze pożądania i
słodkiego pragnienia bliskości. Zamarli na moment, wpatrując się w swoje oczy
jakby tam mogli wyczytać wszystkie sekrety duszy a z twarzy Damona zniknęły
wszelkie oznaki rozbawienia.
Choć trwało to już prawie dwa lata każda pojedyncza reakcja na jej
bliskość niezmiennie go zaskakiwała. Teraz też ze zdziwieniem spuścił wzrok na
ich splecione dłonie i odruchowo przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Słyszał
jej przyspieszony puls, świszczący oddech i nerwowe przełykanie śliny i to
wszystko wielokrotnie pozwoliło mu na wyśmianie jej zapewnień, że nic do niego
nie czuje. Owszem czuje, nawet jeśli to tylko nieokiełznane pożądanie, choć
przecież wiedział, że w przypadku Eleny nie było takiej opcji. Wszystko albo
nic, to była jej dewiza, jeśli chodziło o miłość. Pytanie tylko, co Elena
Gilbert mogłą uznać za przejawy miłości a co było z jej strony jedynie oznaką
przywiązania? Już dawno zdołał się w tym pogubić.
- Damon, chciałam...- zaczęła drżącym głosem- chciałam cię przeprosić...
- W takim razie znam kilka sposobów- wymruczał niczym najedzony kocur i
pochylił się nad nią jeszcze bardziej, tak, że niemal stykali się nosami.
- Przestań- wyjąkała wprost w jego wargi. Damon uśmiechnął się jedynie
szelmowsko i nie zaprzestał swoich poczynań.
Nie dane im było jednak zatracić się w tak upragnionym (przynajmniej
przez niego) pocałunku, bo niespodziewana postać, wyłaniająca się z lasu
sprawiła, że Elena odskoczyła od niego jak opażona.
To była kobieta, na oko czterdziesto-trzy letnia, o skórze koloru
czekolady, ciemnych oczach i poszarzałej twarzy. Jej czarne włosy tkwiły w
nieładzie, biała sukienka, która miała na sobie byłą podarta i umazana ziemią a
jej wzrok mętny i wyraźnie zmęczony. Mimo że Elena widziała ją może ze
trzy razy na oczy i w żadnym wypadku nie przypominała tej słabej kobiecinki,
jaką miała przed sobą bez trudu ją rozpoznała.
- Abby?- spytała zdziwiona, zwracając tym samym na siebie uwagę Jera i
Bena.
Abby wyglądała na wykończoną. Słaniała się na nogach, idąc w stronę
młodego Gilberta niczym lunatyczka i mamrocząc coś pod nosem. Mimo swojego
wampirzego słuchu Elena dopiero po chwili rozpoznała pojedyncze słowa.
- Muszę.... I tym musisz.... To zrobić.... On mówił.... Muszę...
- Abby, co się dzieje?- spytała wampirzyca, nic z tego nie rozumiejąc.
Skąd tu się wzięła matka Bonnie? I dlaczego zachowywała się tak, jakby od
tygodni nie miała okazji zaspokoić pragnienia?
- Abby, chodź do mnie- Elena wiedziała, że nie może dopuścić do jej
bliskiego spotkania z Jeremiem, bo to mogłoby się tragicznie skończyć. Młody
łowca już ruszał się niespokojnie i wbił w nowo przybyłą wampirzycę wzrok,
wyrażajacy żądzę mordu, lecz ona była jak w transie i nie zwróciła na to
najmniejszej uwagi. Jej oczy patrzyły nie na niego, ale jakby przez niego
zupełnie, jakby była w innym świecie.
- Zabierz ją natychmiast!- wrzasnął Ben i dopiero teraz do Eleny
dotarło, że czarownik ledwie panuje nad Jeremiem. Nie zdołała mrugnąć, gdy
młody Łowca odrzucił Bena tak, że ten wylądował na przeciwległej ścianie domku
a sam ruszył w stronę niczego niespodziewającej się wampirzycy.
- Jeremy, nie!- wrzasnęła Elena i wyrwała się do przodu w desperackiej
próbie zasłonienia Abby własną piersią. Potem wszystko potoczyło się bardzo
szybko.
Damon, stojący za nią pociągnął ją do tyłu i owinął ramię wokół jej
talii nie pozwalajac się ruszyć. Ben podniósł się na równe nogi i zaczął
wykrzykiwać formułki potężnych zaklęć, jednak tym razem nie zadziałały one tak,
jak należy i nie powaliły młodego Gilberta na ziemię. Bonnie wybiegła z domku i
rzuciła się w kierunku matki.
I podczas, gdy Elena walczyła z Damonem i szamotała się niczym ryba w
potrzasku, usiłując mu się wyrwać, Bonnie biegła błagając, by nic nie robił a
Ben próbował powstrzymać go za pomocą magii Jeremy zatopił drewniane ostrze w
sercu Abby Bennett- Wilson uciszając je na zawsze.
- Nie!- zawyła Bonnie, padajac przed matką na kolana. Jeremy odsunął się
od swojej ofiary ze zwycięskim uśmiechem na twarzy a Elena uwolniła się z
żelaznego uścisku Damona i podbiegła do Bonnie, która, cała zalana łzami,
trzymała na kolanach poszarzałą twarz matki. Dziewczyny spojrzały sobie w oczy
i mulatka, szlochając głośno, rzuciła się Elenie w ramiona. Ta przytuliła ją do
siebie z całej siły, próbując ukoić jej rozpacz i szepcząc do ucha słowa
pocieszenia.
Ben tymczasem odciągnął Jeremiego na bok a Damon, który dotąd stał z
boku przykucnał przy Abby i z powagą wręcz urzędową powolnym gestem zamknął jej
oczy po czym usunął kolek z jej ciała.
- Trzeba ją stąd zabrać- mruknął, ale Bonnie mocniej wczepiła palce w
ramię zmarłej matki, nie pozwalając mu jej ruszyć.
- Nie...Nie..- szeptała, rozpaczliwie kręcąc głową. Elena ujęła jej
twarz w dłonie, desperacko ocierając płynące z oczu łzy.
- Wszystko będzie dobrze kochanie- zapewniała- Damon się nią zaopiekuje,
obiecuję.
Gdy mulatka ponownie do niej przylgnęła Elena ponad jej ramieniem
delikatnie skinęła głową na Damona, który rozumiejąc jej intencje wziął ciało
na ręce.
I właśnie wtedy Elena go ujrzała, wychodzącego zza drzew.
Jasne włosy, szlachetne rysy twarzy, ciemne oczy i łagodny łuk warg,
wygiętych w kpiącym półuśmiechu. Obserwował rozgrywającą się scenę z niemałym
rozbawieniem, nonszalancko opierając się o wierzbę, stojąca nieopodal. Nawet po
takim czasie Elena bez trudu go rozpoznała.
- Kol- wyjąkała zszokowana, co wywołała szeroki uśmiech na twarzy
najmłodszego z braci Mikealson.
- Witaj była torebko krwi. Tęskniłaś?