Jeśli to opowiadanie czytają autorzy podobnych blogów mam do was kluczowe pytanie: co o nim myślicie? Jeśli się wam podoba mam pewną propozycję: możemy nawzajem pomóc sobie promować te swoje "wypociny". Podeślijcie mi linki swoich dzieł w zakładce: Informowani- z chęcią poczytam coś świeżego i zaznaczę u siebie jako ulubione po czym, jeśli naprawdę zwrócą moją uwagę, spróbuję systematycznie czytać i komentować. Serio potrzebuję jakiejś ciekawej lektury, bo nie wyrabiam xD
W zamian oczywiście oczekuję tego samego (chodzi mi o uwzględnienie w zakłądce: "Czytane" czy jak tam kto to nazywa xD) ;)
Jeśli ktoś jest zainteresowany wiecie co robić :***
xOxO diem.carpe
Oh, I know. You're that good, I'm that bad. But we'll meet in the hell anyway
Strony
▼
czwartek, 13 listopada 2014
wtorek, 11 listopada 2014
Rozdział 14. Jeden krok na przód, Tysiąc w tył.
Dobra, streszczam się, bo jest już późno a jutro szkoła i trzeba się
wyspać.
Dziękuję wszystkim, którzy czekali na nowy rozdział a przede wszystkim
komentatorom. Wybaczcie, że nie odpisałam na wszystkie cudowne komentarze, ale
mam nadzieję, że ten rozdział to wystarczająca i satysfakcjonująca odpowiedź ;)
Enjoy :***
- Eleno, musisz chociaż spróbować ze mną porozmawiać!- krzyknął Damon,
po raz kolejny waląc pięścią w drzwi jej pokoju. Gdy znów nie przyniosło to
oczekiwanego rezultatu konął je tak, że aż zatrzęsły się w zawiasach.
- Daj mi święty spokój- warknęła Elena, stająjąc w progu z miną,
wyrażającą żądzę mordu, jednak zanim zdołała zaprotestować Damon
bezceremonialnie wepchnął ją do środka po czym zatrzasnął za nimi drzwi,
zamykając ją w potrzasku.
- Jesteś nienormalny- obruszyła się dziewczyna, zakładając ręce na
piersi. Nie zamierzała tym razem tak łatwo mu ulec.
- Słoneczko, jestem zdolny do wszystkiego- odparł z kpiącym uśmiechem i
zbliżył się do niej na odległość pocałunku z nieprzeniknionym wyrazem twarzy- a
teraz mnie wysłuchasz i nie będziesz przerywać, dopóki nie skończę,
jasne?- dodał, gdy już otwierała usta, żeby zaprotestować. Elena zmrużyła oczy
i wzruszyła ramionami z wyuczoną obojętnością, opierając ręce na biodrach
wyzywająco.
- Mów- zarządziła a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
- Wiesz, że musieliśmy coś zrobić- powiedział, intensywnie wpatrując się
w jej twarz, chcąc wyłapać każdy pojedynczy ruch mięśnia, każdą emocję w jej
oczach, każdy grymas, każdą reakcję na jego kolejne słowa- chciałaś, żeby
Jeremy zabijał przypadkowych ludzi, swoich najbliższych? On tego nie
kontroluje, mógłby skrzywdzić ciebie lub któregoś ze swoich przyjaciół.... Tych
ludzi, których wtedy zabił... Profesora Shane'a i resztę... Przemienił ich ktoś
inny, nie ja. Nie zrobiłbym ci tego i dobrze o tym wiesz, choć teraz jesteś
zbyt rozżalona, żeby to przyznać.
Elena już otwierała usta, by zaprotestować, ale Damon uciszył ją jednym
ruchem ręki.
- Miałaś mi nie przerywać- przypomniał jej z delikatnym uśmiechem. Jej
niecierpliwość i porywczość w takich sytuacjach niezmiennie go bawiła i
chwytała za serce. Uwielbiał w niej to zdecydowanie, tę stanowczość i
waleczność, choć wielokrotnie doprowadzała go tym do białej gorączki-
wybraliśmy najlepsze rozwiązanie, bo nie chcieliśmy, żeby Klaus się mieszał.
Wiesz, że by to zrobił, wiesz jaki jest niecierpliwy i jak zależy mu na czasie.
A on nie dbałby o to, kogo Jeremy morduje. Zrobiliśmy, co było konieczne, żeby
to zakończyć raz na zawsze. Mogliśmy to kontrolować w warunkach niemal
laboratoryjnych...
- Więc zrobiliście z mojego brata królika doświadczalnego- stwierdziła
Elena głosem opanowanym, beznamiętnym - prywatną marionetkę, zabójcę na
zamówienie. Nie zastanawialiście się nawet nad tym, jak będzie się czuł
po tym wszystkim...
- Na pewno lepiej, niż gdyby wmieszali się w to Pierwotni lub gdyby sam
na własną rękę szukał sobie ofiar- odparł Damon- sama widziałaś jak to wygląda
wtedy, gdy byliśmy w Mystick Falls. On tego nie kontroluje i potrzebuje stałej
opieki, dwadzieścia cztery na dobę. W tym stanie jest zdolny do wszystkiego...
- I kolejne morderstwa mają nam w tym pomóc?- zironizowała dziewczyna,
zaciskając usta w cienką linię. W tej całej sytuacji czuła się jak zwierzę w
potrzasku bez szansy na ratunek. Była bezsilna, oszukana przez najbliższych,
zdradzona. Pragnęła tylko jednego: odzyskać brata a tymczasem wszystko tylko
bardziej się komplikowało. Miała już tego dosyć i była naprawdę zmęczona tą
nieustającą walka i przepychankami. Ledwo panowała nad złością słuchając
kolejnych tłumaczeń Damona.
- Eleno powtarzam ci: do tego doszłoby tak czy siak. Chyba lepiej, że to
dzieje się pod naszym okiem, prawda?- zapewniał ją- Bonnie i Ben zajmują się
znalezieniem sposobu na przywrócenie Jerowi względnej normalności a ja w tym
czasie wyjeżdżam poza granice Mystick Falls szukać najokrutniejszych oprychów,
przemieniam ich i przywożę ich do Jeremiego, który ich zabija. Można
powiedzieć, że przysługujemy się społeczeństwu, sama przyznasz- dodał
żartobliwie, ale Elena tylko pokręciła głową i odwróciła się do niego plecami,
wpatrując się w widok za oknem.
- Pocieszające- prychnęła z kpiną.
Na moment zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie ich nierównymi
oddechami, przełykaniem śliny i przyspieszonym biciem serc. Damon wyczekująco
wpatrywał się w jej plecy a gdy w końcu odwrociła się do niego przodem w jej
oczach ujrzał jakiś zacięty błysk, jakby probowała zachować zimną krew i nie
okazywać emocji.
- Ilu?- spytała po prostu, zaciskając zęby. Damon zmarszczył brwi,
początkowo nie rozumiejąc jej pytania.
- Ilu ludzi zabił?- wyjaśniła cicho- przed wyjazdem miał na koncie
dwadzieścia trzy morderstwa. A teraz?
Damon zacisnął dłonie w pięśni i głośno przełknął ślinę po czym spojrzał
jej prosto w oczy ze współczuciem. Nie wiedział, jak ma jej to powiedzieć, jak
powinien wyjawić jej tak szokującą prawdę. Chciał jej oszczędzić bólu a
tymczasem sam nieustannie ją ranił i doprowadzał do płaczu.
To było nie fair. Nie fair w stosunku do niej. Jednak większą
niespraweidliwościa było okłamywanie jej.
- Czterdziestu trzech- oznajmił w końcu szybko, tak szybko jak odrywa
się plaster, żeby mniej bolało. Elena zamarła zszokowana a przed jej oczami
pojawiły się czarne mroczki. Musiała przysiąść na brzegu łóżka, żeby nie upaść,
cała się trzęsła a z jej oczu wyczytał czyste przerażenie. W jej głowie
nieustannie chuczała jedna myśl:
" Dwadzieścia ofiar Jeremiego Gilberta. Mój braciszek zabił
dwadziścia osób w ciągu tygodnia, czterdzieści trzy w ciągu dwóch
tygodni...."
- Dwadzieścia...- wyszeptała bezwiednie, zaciskając dłonie w pięści- o
mój Boże...
Damon cierpiał razem z nią, obserwując jej wewnętrzną walkę i łzy, które
powoli toczyły się po jej gładziutkich policzkach. Po raz kolejny tego dnia pomyślał,
że to przeciez nie fair.
- Nie chcę was więcej widzieć- powiedziała Elena nienaturalnie spokojnym
głosem, wbijając w Damona rozszlałe spojrzenie płonących czekoladowych
tęczówek- wynoś się w tej chwili!- krzyknęła, ręką wskazując drzwi i odwracając
wzrok, wpatrując się intensywnie w jakiś nieokreślony punkt na ścianie.
Przez twarz Damona przemknął grymas bólu, ale posłusznie skinął głową i
bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Gdy był już przy drzwiach zatrzymał się i
odwrócił do niej, ściągając na siebie jej zbolałe, rozżalone spojrzenie.
- Och i jeszcze jedno- powiedział głosem z pozoru wesołym- nie wiń
Bonnie i Bena, to był mój pomysł. Oni z początku próbowali mnie powstrzymać,
ale sama wiesz jaki jestem- tu obarzył ją olśniewającym uśmiechem- w końcu
zrozumieli oczywistą oczywistość: mój plan, jak wszystkie inne zresztą, był
genialny- dodał i wyszedł.
Elena jeszcze długo po tym, jak w pokoju została sama wpatrywała się
drzwi z niedowierzaniem i w końcu, zmęczona tym dniem i wszystkimi rewelacjami,
jakich dziś doświadczyła opadła na poduszki i wybuchnęła niepohamowanym
płaczem. Jej szlochy i krzyki tłumiła pościel, w którą wsciąkała każda jej łza.
Tej nocy Elena już nie zmrużyła oka.
****
Jak zwykle wieczorem podzielili się na drużyny i patrolowali teren
Mystick Falls w nadzieji na odnalezienie wampira, który kilka tygodni temu ich
sabotował. Matt, który uparł się im pomóc, zajął się centralną częścią miasta,
Caroline i Klaus lasem i obrzeżami natomiast Rebekah i Stefan granicą, którą
obchodzili z dwóch różnych stron, co jakiś czas spotykając się po drodze. To
mogło być naprawdę męczące, zwłaszcza, że nic ciekawego się nie działo, co
Pierowotni zwykli zaznaczać średnio raz na pięć minut.
Rebekah właśnie po raz kolejny psioczyła pod nosem na nudę i marazm,
które towarzyszyły jej od przeszło tygodnia, gdy niespodziewanie coś przykuło
jej uwagę. Zapach, słaby acz wyczuwalny. Kobieta zatrzymała się gwałtownie i z
miną znawcy wciągnęła głęboko aromat, niesiony wiosennym wiatrem do płuc,
analizując go przez chwilę. Mięta z ledwie rozpoznawalną nutką lawendy i
ludzka krew, zleżała i należąca do więcej niż jednej osoby.
Wiedziona instynktem w wampirzym tempie ruszyła w kierunku źródła
tajemniczej woni i już po chwili ściskała gardło chowającej się za drzewem,
podstępnej kreatury.
- Proszę proszę, czyżbym miała zaszczyt spotkać jedną z dwóch
największych suk na tej planecie?- wycedziła przez zaciśnięte zęby, wzmacniając
ucisk do tego stopnia, że dziewczyna zaczęła się dusić. Jej czekoladowe,
zdradzieckie oczy zaszły mgłą a kącikami ust wyciekły strużki śliny. Rebekah
skrzywiła się teatralnie.
- Co jak co, ale po Katherine Pierce spodziewałam sie jednak więcej
klasy- stwierdziła z obrzydzeniem i bez najmniejszego trudu rzuciła dziewczyną
niczym workiem kartofli pozwalając, by ta z wielkim chukiem rozbiła się na
drzewie pięć metrów dalej. Wampirzyca podniosła się z ziemii cała brudna i
rozczochrana, co wywołała kpiący uśmiech Pierwotnej blondynki.
- Na kim się pożywiałaś Kath?- spytała z drwiną- bo chyba powinnaś
zmienić dietę. Nie wyglądasz najlepiej.
Istotnie, Katherine wyglądała jak człowiek, przechodzący grypę- jej
skóra była poszarzała, oczy podkrążone i nienaturalnie błyszczące, cała drżała
i ledwo trzymała się na nogach a brodę i szyję, podobnie jak niebieską
sukienkę, ubroczoną miała zaschniętą krwią. To było naprawdę zabawne, ale nim
Rebekah zdołała wygłosić kolejna kąśliwą uwagę niespodziewanie dołączył do nich
Stefan, który zamarł na widok brunetki.
- Co ty tu robisz?- zapytał ni to ze zdziwieniem ni z pretensją w
głosie. Rebekah przewróciła oczami, gdy na twarzy Katherine pojawił się
szatański usmiech na widok Salvatore'a a jej oczy w mig przybrały ten
cielęcy wyraz który pojawiał się zawsze, gdy próbowała wzbudzić czyjeś
współczucie. Brunetka wyprostowała się, wygładziła sukienkę i z
roztargnieniem otarła usta, posyłając Stefanowi niepewny uśmiech. On wciąż
lustrował ją wzrokiem, zapewne nie spodziewając się jej ujrzeć w najbliżyszm
czasie a już na pewno nie w takim wydaniu.
Panna Pierce zawsze była perfekcjonistką starannie dbającą o wygląd,
panującą nad każdym gestem, spojrzeniem, uśmiechem, krokiem, ale teraz
sprawiała wrażenie zdezorientowanej, bezbronnej, nieporadnej i, mimo prób ukrycia
tego, kruchej. Nigdy, nawet na samym poczatku ich znajomości, Stefan nie miał w
stosunku do niej uczuć, jakie jej umorusana ziemią i krwią twarz i cała drżąca
postać wywołałą w nim w tej chwili. W wampirzym tempie znalazł się przy niej i
pozwolił, by oparła się o niego całym ciężarem ciała, jednocześnie analizując w
głowie każdy jej gest, każdy szczegół wyglądu i dopasowując to do obrazu
dziewczyny, który tak dobrze wrył mu się w pamięć. Już raz uległ jej
manipulacjom, gdy zapukała do jego drzwi udając Elenę i skończyło się na tym,
że wylądowali razem w łózku. I cokolwiek by się nie działo wiedział, że
zaufanie jej byłoby głupotą. Katherine była podstępna i pozbawiona wszelkich
morali, nie cofnęłaby się przed niczym, by osiągnąć cel i nie raz już to udowodniła.
I choć wiedział, że nie powinien dawać się nabrać na jej kolejne gierki, to
jednak jego dobrotliwa natura nie pozwoliła mu jej odtrącić. Nie potrafił
odmówić pomocy komuś, kto jej potrzebował. Pytanie tylko czy w tej sytuacji
powinno się to rozpatrywać jako wadę czy zaletę?
- Co się z tobą stało Katherine?- spytał, próbując ukryć zaciekawienie i
jednocześnie urazę, spowodowaną jej nagłą ucieczką. Wiedział, że nie miał do
tego prawa, ale w jakiś nienaturalny sposób poczuł się tym dotknięty. Przez lata
zdołał się przywyknąć do myśli, że jaką suką Katherine by nie była gdzieś na
dnie jej zepsutego, okrutnego, zdradzieckiego serca się o niego troszczyła i w
jakis pokręcony, niewytłumaczalny sposób robiła wszystko, by nie ucierpiał w
żadnej z ich słynnych potyczek. Po tej aferze z Damone i Eleną, po tym, jak
oboje go zranili i zawiedli chciał ją nawet w pewien sposób wykorzystać i choć
to nie było fair zabolało go, że Kath znów była o krok przed nim, że znów się
pomylił myśląc, że na świecie istnieje kobieta, która byłaby mu szczerze
oddana.
- Musiałam załatwić parę spraw- powiedziała ze zwyczajową wyższością w
głosie- ale wróciłam po to, by ci pomóc- dodała z mocą, ściskając go za rękę- i
zostanę z wami, z tobą, do końca.
- Jak mogę ci ufać Kath?- szepnął jakby do siebie a Rebekah przewróciła
oczami.
Na twarzy Katherine pojawił się frywolny uśmieszek.
- Nie możesz, ale jak zwykle nie masz wyjścia- odparła beztrosko.
****
- Nie możemy po prostu...
- Nie!
- Kochanie...
- Nie mów tak do mnie!
- To jak wolisz? Kotku? Cukiereczku? Słoneczko?
- Jeszcze jedno słowo...
- Hej!- Klaus uchylił sie przed pięścią blondynki, pędzącą w jego stronę
i zaśmiał się cicho- spokojnie kochanie, zanim komuś stanie się krzywda- dodał,
łapiąc ją za nadgarstek sekundę przed tym, jak ta zdołała uderzyć go w twarz.
Caroline cała zesztywniała pod wpływem jego dotyku i tego magnetycznego
spojrzenia, którym przewiercał ją na wskroć, po czym mrużąc drapieżnie oczy
wyrwała się z jego uścisku, rozmasowując obolałą dłoń.
- A kto powiedział, że chcę tego uniknąć?- spytała i odwróciła się na
pięcie, zmierzając w kierunku leśnej, nieczynnej studni przy której swego czasu
bawiła się z Tylerem, Bonnie, Eleną i Mattem i w której prawie półtora
roku temu Maison, wilkołaczy kochanek Katherine, ukrył księżycowy kamień.
- Zapominasz, że jestem Pierwotnym- zawołał za nią Klaus i bez trudu się
z nią zrównał- wyczułbym wampira czy inne stworzenie na kilometr. Uwierz,
jesteśmy tutaj sami- dodał sugestywnym szptem, ale Caroline tylko przewróciła oczami,
prychając cicho.
- Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi?- spytała z wyraźną pretensją w
głosie- tysiące razy ci powtarzałam, że jeśli coś ci się nie podoba możesz iść
do domu. Tymczasem ty nic nie robisz, tylko bez przerwy mnie pouczasz i
marudzisz o tym, jak bardzo bezcelowe są wszelkie nasze próby ochrony miasta.
Rozumiem, że przez stulecia przywykłeś do wygody i wysługiwania się innymi, ale
w moim przypadku to nie przejdzie, więc jeśli nie chcesz nam pomagać to chociaż
nie przeszkadzaj i nie oczekuj, że ktokolwiek będzie wykonywał twoje chore
rozkazy, bo ani ja ani moi przyjaciele nie jesteśmy marionetkami na twoich
usługach.
Klaus pokręcił głową z rozbawieniem. Caroline Forbes była jedyną znaną
mu osobą, która potrafiła zasypać człowieka gradem informacji w ciągu jednej
minuty i nie zmęczyć się przy tym ani odrobinę. Z zachwytem obserwował jej
powiewające na wietrze włosy, ściągnięte gniewem brwi i pałające wściekłością
błękitne oczy. Była cudowna- taka silna i niezwyciężona, choć on sam wiedział,
ze również bardzo krucha i delikatna. I, mimo że doprowadzało ją to do szału,
Klaus nie potrafił poważnie traktowac jej wybuchów gniewu i oskarżeń. Nie
potrafił się też nie uśmiechnąć, gdy po raz kolejny próbowała sprowadzić go na
ziemię.
Zatrzymali się przy rzeczonej studni i przez moment zamarli, wpatrując
się w siebie- ona ze złością, on z niezbyt dobrze udawaną skruchą.
- Caroline, kochanie- zaczął Pierwotny miękko, podchodząc do niej na
odległość pocałunku i delikatnym gestem założył jej jeden, zbłąkany złoty lok
za ucho, wywołując dreszcze w jej całym ciele- ja po prostu znam lepsze sposoby
na ukaranie tego, kto za tym wszystkim stoi.
- Tak, i przy okazji na ukaranie setki innych, których spotkasz po
drodze- prychnęła dziewczyna, wywracając oczami- wszyscy znamy twoje metody i
dlatego stosujemy własne. Zresztą taka była umowa, pamiętasz? Miałeś się nie
mieszać i pozwolić na działać.
- Kiedy wy nic nie zdzialaliście- tym razem to Klaus uniósł głos- powoli
tracę cierpliwość- dodał złowróżbnie. Caroline spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Robimy dokładnie to, czego od nas oczekiwaliście, choć tak naprawdę
nie wiemy, dokąd to wszystko zmierza- warknęła- nie wiemy, po co wam to
lekarstwo, kto odważył się porwać waszego brata i kogo tak bardzo się obawiacie...
- Obawiamy?- zawołał Klaus oburzony. Caroline uśmiechnęła się z
satysfakcją.
- Owszem, obawiacie- oświadczyła twardo- nie wiemy, jak to się ma do nas
i czy powinniśmy się również bać. A może te wszystkie dziwne wypadki są spowodowane
przez osobę, która wam zagraża i dlatego oboje z Rebekah próbujecie odwieźć nas
od poszukiwania sprawcy? Może wiecie, kim ten sprawca jest?
- No wiesz, jak możesz...- zaczął Klaus, ale Caroline przerwała mu
gwałtownie.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie: tam zginął Tyler. Nasz przyjaciel,
miłość mojego życia i twój wróg. Oczywiście nie mając dowodów niczego nie
sugeruję, ale wiedz, że nie spocznę, póki nie odnajdę jego zabójcy i nie skopię
mu tyłka a coś mi mówi, że to ta sama osoba, która podsyłała Jeremiemu wampiry
do odstrzału.
Klaus już miał coś na to odpowiedzieć, gdy do ich uszu dotarł chrzęst
trawy i liści pod czyimiś stopami. Oboje napieli się, gotowi do ewentualnej
konfrontacji, ale wtedy zza drzew wyłoniła się Rebekah i kroczący tuż za nią
Stefan. Oboje wyglądali na wściekłych, szli dwa metry od siebie i nawet
na siebie nie spojrzeli, wysoko unosząc podbródki. Byłoby to nawet zabawne,
gdyby nie sytuacja, w jakiej się obezcnie znajdowali.
Caroline zmarszczyła brwi i dopiero po chwili dostrzegła źródło ich
złego humoru.
- Katherine- warknęła, obnarzając kły i zaciskając dłonie w pięści.
Nienawidziła tej suki z całego serca i nie rozumiała, jak po tym
wszystkim Stefan mógł bez obawy stać obok niej i tak troskliwie obejmować ją
ramieniem. Od chwili, gdy dowiedziała się, że ta dwójka spała ze sobą nie
potrafiła opanować wściekłości za każdym razem, gdy myślała o pannie Pierce-
podstępnej ladacznicy, dbającej jedynie o własne dobro i raniącej wszystkich,
zwłaszcza tych, którzy kiedykolwiek odważyli się ją pokochać. I choć wiedziała,
że Stefan nic nie czuje do tej zołzy nie mogłą zapomnieć, żę zbliżyli się do
siebie przez zdradę Eleny a ich podobieństwo musiało ranić go za każdym razem,
gdy jej dotykał, gdy na nią patrzył. Katherine wszystko zawsze utrudniała i
niszczyłą, dlatego Caroline cieszyła się, gdy jak ostatni tchórz uciekła. To
była jedyna dobra rzecz, jaka wydarzyła się tamtego pamiętnego dnia.
Klaus ścisnął jej ramię delikatnie i dziewczyna dopiero teraz
uświadomiła sobie, że cała aż trzęsła się z wściekłości, gotowa zaatakować
wampirzycę w każdej chwili. Wciąż nie mogła pojąć jakim cudem dotyk
największego zła, chodzącego po tej ziemii mógł koić jej skołatane nerwy.
Caroline rozluźniła się niemal automatycznie a z jej twarzy zniknęła żądza
mordu i właśnie podobne reakcje budziły jej niepokój. Nie powinna się czuć przy
nim taka... spokojna, bezpieczna, ale od śmierci Tylera, gdy spędziła w
jego objęciach całą noc nie potrafiła inaczej. Wtedy po raz kolejny dostrzegła
jego inne oblicze i tym razem nawet jego wszystkie przewinienia, wszystkie
krzywdy, jakich przez niego doznała nie były w stanie przyćmić jej tego, co
wtedy w nim ujrzała- czułego, wyrozumiałego faceta łaknącego akceptacji i
pragnącego się nią opiekować.
- Co ona tu robi?- spytała Caroline z pretensją w głosie, próbując
jednocześnie wyrzucić z głowy Pierwotnego. Nie powinna pozwolić sobie na
to, by znów zajmował jej myśli, wiedziała, że z tego nic dobrego wyjść nie
może.
Katherine spojrzał na nią z urazą i Caroline dopiero teraz dostrzegła,
że wampirzyca przypominała bardziej siedem nieszczęść niż dawną siebie.
- Co się stało?- spytała obojętnie, wywracając oczami.
- Właśnie, też chciałabym się tego w końcu dowiedzieć- poparła ją
Pierwotna i spojrzała na brunetkę nagląco, krzyżujac ręce na piersi.
Katherine naprawdę wyglądała teraz jak mała, bezbronna dziewczynka, gdy
tak skuliła się w sobie pod ciężarem tych spojrzeń i to wzbudziło ich kolejne
podejrzenia. Katherine Pierce nigdy nie była bezbronna a nawet jeśli to nigdy
nie zachowywała się tak, jakby nie miała asa w rękawie, który mógłby jej
pomóc w tej sytuacji. No chyba, że miała jakiś niecny plan, który wymagał
wzbudzenia współczucia i litości a to byłoby już problemem niemal globalnym i
nie do wykrycia aż do ostatniej chwili.
Ale w momencie, gdy brunetka już otwierała usta, chcąc wszystko
wyjaśnić, czyli zrobić dokładnie to, czego Katherine jaką znali na pewno by nie
zrobiła, niespodziewanie jej wzrok stał się mętny i nieobecny. Dziewczyna
wyprostowała się i głośno wciągnęła do płuc leśne powietrze, przesycone nowym,
nęcącym zmysły zapachem i w chwili, gdy pozostałe wampiry również to wyczuły a
gdzieś w odległości dwóch kilometrów ich uszu doszedł czyjś przytłumiony śmiech
oczy Katherine zmieniły kolor na nieprzeniknioną czerń a wokół nich pojawiły
się charakterystyczne żyłki sygnalizujące pragnienie. Nim ktokolwiek zdołał ją
powstrzymać dziewczyna obnażyła kły i ruszyła w tamtym kierunku w wampiorzym
tempie.
Sekundę zajęło im skojarzenie, co właściwie się stało. Wymienili zszokowane
spojrzenia i pognali za nią, lawirujac między drzewami.
Kierowali się węchem i szumem powietrza, które Katherine biegnąc
powoływała do życia. Motywowały ich cztery uczucia- strach, ciekawość,
zaskoczenie, niepokój. Dziewczyna byłą szybka, o wiele szybsza niż można by
było przypuszczać. Kto by pomyślał, że zdoła prześcignąć Pierwotnych i że
pragnienei zapanuje nad nią do tego stopnia, że zawładnie całym jej
jestejstwem? Przecież była ponad pięćset letnim wampirem a nie świeżakiem do
cholery!
Zatrzymali się na polanie, ale nie dostrzegli śladu po wampirzycy.
Caroline i Stefan wymienili zdezorientowane spojrzenia. Tu trop się urywał,
więc gdzie do cholery podziała się ta psychopatka?
Już mieli zacząć nawoływać, gdy odpowiedź przyszła sama w postaci krzyku
przepełnionego bólem, dobiegającego z pewnej odległości. Nie czekając ani
chwili pobiegli w tamtym kierunku.
To co ukazało się ich oczom, gdy dotarli wreszcie na miejsce
przerosło ich wszelkie oczekiwania: zmasakrowane ciało jakiegoś chłopaka, leżące
na wznak u stóp dorodnego buka, obok kusza na kołki a dalej Matt, wierzgający
nogami w silnym ucisku Katherine. To jego krzyk zwabił tu wampiry i to na nim
pożywiała się Petrova.
Setefan zareagował w mgnieniu oka, brutalnie odpychając od blondyna
wampirzycę a Caroline padła na kolana, przegryzając sobie nadgarstek. Donovan
był tak oszołomiony, że nie rozumiał co się dzieje, gdy do jego gardła zaczęła
spływać jej lecznicza krew. Dopiero gdy rana na szyi całkowicie się zagoiła a
chłopak zamrugał gwałtownie powiekami, rozglądając się niespokojnie Caroline
odjęła dłoń od jego ust pozwalając, by ranka, którą zrobiła natychmiast się
zagoiła.
- Co się stało i kto to jest?- spytała Rebekah, wskazując na ciało
chłopaka.
- Patrick Crugher, był tu, gdy Katherine nas zaatakowała- wyjaśnił Matt
drżącym głosem a Caroline pacnęła go w ramię.
- Miałeś patrolować centrum miasta a nie włóczyć się po lesie- warknęła
zdenerwowana- taki z ciebie hoirak? Może od razu wystaw się na zlotej
tacy.
- Byłem w centrum i to tam spotkałem tego wampira. Nie widziałem twarzy,
ale ta sylwetka wydawał mi się znajoma. Poszedłem za nim a on doprowadził mnie
tutaj. Potem zniknął a ja spotkałem Patricka i wtedy Katherine nas
zaatakowała...
Caroline odwróciła się w stronę brunetki, gromiąc ją spojrzeniem, jednak
Matt chwycił ją za rękę nie pozwalając się ruszyć.
- To nie ona mnie tu zwabiła- oznajmił dosadnie, ale Caroline prychnęła
cicho i zerwała się na równe nogi.
- Nie musiała- warknęła- mógł zrobić to ktoś, z kim współpracuje, prawda
zdziro? Przyznaj się!
Już miała przystąpić do ataku, gdy Stefan i Klaus chwycili ją za
ramiona, nie pozwalajac się ruszyć.
- Co ona tu właściwie robi?- spytał Matt, wskazując sobowtóra, gdy
Rebekah pomogła mu stanąć na nogi.
- Kolekcjonuje kłopoty i czeka na śmerć- odparła Pierwotna beznamiętnie.
****
Elena juz od pół godziny obserowowała ich z okna swojej sypialni
próbując odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi. Wciąż byłą na nich wszystkich
wściekła, ale nie mogła odmówić Damonowi gracji, z jaką unikał i parował
kolejne ciosy Jeremiego. Widziała, że jej brat wyładowuje na nim całą swoją
agresję a Ben, siedzący na pniu nieopodal pilnuje, aby sprawy nie zaszły za
daleko. Przez jeden krótki moment Elena dostrzegła w tym rozrosłym agresywnym
mężczyźnie swojego małego braciszka, którym był jeszcze miesiąc temu i
wreszcie, gdy przemyslała wszystko na trzeźwo dotarło do niej, jak wielką
krzywdę wyrządziła jego wybawicielowi.
Damon robił wszystko, by ją chronić w jedyny znany mu sposób- jego
własny. Zawsze to robił i zawsze się o to kłócili, ale teraz zrozumiała, że tym
razem naprawdę nie było innego wyjścia.
Damon nie tylko ocalił Jeremiego od brzemienia śmierci najbliższych, ale
jeszcze zrobił wszystko, by jego ofiarami nie byli niewinni ludzie, tudzież
wampiry, tylko najwięksi łotrzy i oprawcy. Gorąco zrobiło jej się na samą myśl,
że poświęcił tyle czasu i wysiłku dla niej, by ją uszczęśliwić. Była mu winna
chociaż jedną, spokojną rozmowę. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wybiegła
z sypialni.
W salonie natknęła się na Bonnie, ślęczącą nad jakimiś magicznymi
księgami w wyraźnym skupieniu. Na widok wampirzycy Bonnie zamarła i głośno
przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc jak powinna się zachować. Elena tylko
skinęła jej głową po czym opuściła domek. Mimo wszystko miała do niej żal o to,
że samodzielnie podjęła za nią decyzję i że ją przy tym okłamała a raczej
okłamywałaby, gdyby Elena nie usłyszała jej rozmowy z Benem.
Elena okrążyła drewniany domek i dotarła do miejsca potyczki Damona i
Jeremiego. Oboje byli maksymalnie skupieni i nie zwracali na nią najmniejszej
uwagi, jedynie Ben posłał jej łagodny uśmiech i poklepał miejsce obok siebie.
Elena usiadła, z zafascynowaniem obserwując walkę Jeremiego i Damona, która
bardziej przypominała taniec dwóch wściekłych żywiołów niż cokolwiek
innego.
- Przepraszam- powiedziała po chwili, spoglądajac Benowi prosto w oczy-
zareagowałam zbyt emocjonalnie i sprawiłam wam przykrość nie zpowalając dojść
do głosu. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz?
- No co ty- blondyn uśmiechnął się pocieszająco- to twój brat. W tym
przypadku pojęcie: "Zbyt emocjonalnie" nie istnieje. Troszczysz się o
niego i to jest piękne.
- Wiem, że robicie wszystko, żeby mu pomóc a ja tylko utrudniam-
ciągneła dziewczyna, jakby zupełnie nie usłyszała jego wcześniejszych słów- ja
po prostu...
- Nie ufasz Damonowi?- podpowiedział Ben, kiwając głową ze
zrozumieniem.
- To nie tak- zaprotestowała gwałtownie, ale zaraz wzięła jeden
uspokajaący wdech- moja relacja z Damonem zawsze była dosyć....
- Burzliwa?- znów wtrącił się Ben a Elena spojrzała na niego zaskoczona.
Miała wrażeniem, jakby czytał jej w myślach.
- Dokłądnie- potwierdziała z uśmiechem- znam jego metody, sposób
działania, porywczość... ale przy tym zapominam o tym, co najważniejsze. To
wciąż ten sam Damon, który tyle razy ratował mi życie.
Nie wiedziała dlaczego postanowiła zwierzyć się z tego akurat Benowi,
przecież w ogóle się nie znali. A może właśnie dlatego? Ben nie znał ich
historii i nie oceniał jej w żaden sposób w przciwieństwie do jej najbliższych,
którzy wciąż patrzyli na nią krzywo od chwili, gdy na jaw wyszedł jej krótki
romans z Damonem w Nowym Yorku.
- Masz okazję mu o tym powiedzieć- Ben wskazał na wampira, który
wpatrywał się w nią z wyraźnym zaskoczeniem. Czarownik odciągnął Jeremiego na
bok, stojąc w gotowości w razie, gdyby ten postanowił ich zaatakować a Elena
posłała Damonowi niepewny uśmiech i stanęła z nim twarzą w twarz
zmuszając się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Cześć- szepnęła, bo tylko na tyle było ją stać. Głos uwięzł jej w
gardle, gdy wampir zbliżył się do niej jeszcze bardziej a jego zmysłowy zapach
owiał ją sprawiając, że jedyną rzeczą o jakiej była w stanie myśleć był smak
jego ust, znajdujących się w tej chwili na wysokości jej oczu.
- Myślałem, ze nie odezwiesz się do mnie przez najbliższe dwieście lat-
powiedział a jego wargi wygięły się w zawadiaskim uśmiechu- czyżbyś się
stęskniła?
Elena wywróciła oczami i odruchowo sięgnęła po jego dłoń, ale nawet ten
delikatny uścisk sprawił, że ich ciałami zawładnęły dreszcze pożądania i
słodkiego pragnienia bliskości. Zamarli na moment, wpatrując się w swoje oczy
jakby tam mogli wyczytać wszystkie sekrety duszy a z twarzy Damona zniknęły
wszelkie oznaki rozbawienia.
Choć trwało to już prawie dwa lata każda pojedyncza reakcja na jej
bliskość niezmiennie go zaskakiwała. Teraz też ze zdziwieniem spuścił wzrok na
ich splecione dłonie i odruchowo przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Słyszał
jej przyspieszony puls, świszczący oddech i nerwowe przełykanie śliny i to
wszystko wielokrotnie pozwoliło mu na wyśmianie jej zapewnień, że nic do niego
nie czuje. Owszem czuje, nawet jeśli to tylko nieokiełznane pożądanie, choć
przecież wiedział, że w przypadku Eleny nie było takiej opcji. Wszystko albo
nic, to była jej dewiza, jeśli chodziło o miłość. Pytanie tylko, co Elena
Gilbert mogłą uznać za przejawy miłości a co było z jej strony jedynie oznaką
przywiązania? Już dawno zdołał się w tym pogubić.
- Damon, chciałam...- zaczęła drżącym głosem- chciałam cię przeprosić...
- W takim razie znam kilka sposobów- wymruczał niczym najedzony kocur i
pochylił się nad nią jeszcze bardziej, tak, że niemal stykali się nosami.
- Przestań- wyjąkała wprost w jego wargi. Damon uśmiechnął się jedynie
szelmowsko i nie zaprzestał swoich poczynań.
Nie dane im było jednak zatracić się w tak upragnionym (przynajmniej
przez niego) pocałunku, bo niespodziewana postać, wyłaniająca się z lasu
sprawiła, że Elena odskoczyła od niego jak opażona.
To była kobieta, na oko czterdziesto-trzy letnia, o skórze koloru
czekolady, ciemnych oczach i poszarzałej twarzy. Jej czarne włosy tkwiły w
nieładzie, biała sukienka, która miała na sobie byłą podarta i umazana ziemią a
jej wzrok mętny i wyraźnie zmęczony. Mimo że Elena widziała ją może ze
trzy razy na oczy i w żadnym wypadku nie przypominała tej słabej kobiecinki,
jaką miała przed sobą bez trudu ją rozpoznała.
- Abby?- spytała zdziwiona, zwracając tym samym na siebie uwagę Jera i
Bena.
Abby wyglądała na wykończoną. Słaniała się na nogach, idąc w stronę
młodego Gilberta niczym lunatyczka i mamrocząc coś pod nosem. Mimo swojego
wampirzego słuchu Elena dopiero po chwili rozpoznała pojedyncze słowa.
- Muszę.... I tym musisz.... To zrobić.... On mówił.... Muszę...
- Abby, co się dzieje?- spytała wampirzyca, nic z tego nie rozumiejąc.
Skąd tu się wzięła matka Bonnie? I dlaczego zachowywała się tak, jakby od
tygodni nie miała okazji zaspokoić pragnienia?
- Abby, chodź do mnie- Elena wiedziała, że nie może dopuścić do jej
bliskiego spotkania z Jeremiem, bo to mogłoby się tragicznie skończyć. Młody
łowca już ruszał się niespokojnie i wbił w nowo przybyłą wampirzycę wzrok,
wyrażajacy żądzę mordu, lecz ona była jak w transie i nie zwróciła na to
najmniejszej uwagi. Jej oczy patrzyły nie na niego, ale jakby przez niego
zupełnie, jakby była w innym świecie.
- Zabierz ją natychmiast!- wrzasnął Ben i dopiero teraz do Eleny
dotarło, że czarownik ledwie panuje nad Jeremiem. Nie zdołała mrugnąć, gdy
młody Łowca odrzucił Bena tak, że ten wylądował na przeciwległej ścianie domku
a sam ruszył w stronę niczego niespodziewającej się wampirzycy.
- Jeremy, nie!- wrzasnęła Elena i wyrwała się do przodu w desperackiej
próbie zasłonienia Abby własną piersią. Potem wszystko potoczyło się bardzo
szybko.
Damon, stojący za nią pociągnął ją do tyłu i owinął ramię wokół jej
talii nie pozwalajac się ruszyć. Ben podniósł się na równe nogi i zaczął
wykrzykiwać formułki potężnych zaklęć, jednak tym razem nie zadziałały one tak,
jak należy i nie powaliły młodego Gilberta na ziemię. Bonnie wybiegła z domku i
rzuciła się w kierunku matki.
I podczas, gdy Elena walczyła z Damonem i szamotała się niczym ryba w
potrzasku, usiłując mu się wyrwać, Bonnie biegła błagając, by nic nie robił a
Ben próbował powstrzymać go za pomocą magii Jeremy zatopił drewniane ostrze w
sercu Abby Bennett- Wilson uciszając je na zawsze.
- Nie!- zawyła Bonnie, padajac przed matką na kolana. Jeremy odsunął się
od swojej ofiary ze zwycięskim uśmiechem na twarzy a Elena uwolniła się z
żelaznego uścisku Damona i podbiegła do Bonnie, która, cała zalana łzami,
trzymała na kolanach poszarzałą twarz matki. Dziewczyny spojrzały sobie w oczy
i mulatka, szlochając głośno, rzuciła się Elenie w ramiona. Ta przytuliła ją do
siebie z całej siły, próbując ukoić jej rozpacz i szepcząc do ucha słowa
pocieszenia.
Ben tymczasem odciągnął Jeremiego na bok a Damon, który dotąd stał z
boku przykucnał przy Abby i z powagą wręcz urzędową powolnym gestem zamknął jej
oczy po czym usunął kolek z jej ciała.
- Trzeba ją stąd zabrać- mruknął, ale Bonnie mocniej wczepiła palce w
ramię zmarłej matki, nie pozwalając mu jej ruszyć.
- Nie...Nie..- szeptała, rozpaczliwie kręcąc głową. Elena ujęła jej
twarz w dłonie, desperacko ocierając płynące z oczu łzy.
- Wszystko będzie dobrze kochanie- zapewniała- Damon się nią zaopiekuje,
obiecuję.
Gdy mulatka ponownie do niej przylgnęła Elena ponad jej ramieniem
delikatnie skinęła głową na Damona, który rozumiejąc jej intencje wziął ciało
na ręce.
I właśnie wtedy Elena go ujrzała, wychodzącego zza drzew.
Jasne włosy, szlachetne rysy twarzy, ciemne oczy i łagodny łuk warg,
wygiętych w kpiącym półuśmiechu. Obserwował rozgrywającą się scenę z niemałym
rozbawieniem, nonszalancko opierając się o wierzbę, stojąca nieopodal. Nawet po
takim czasie Elena bez trudu go rozpoznała.
- Kol- wyjąkała zszokowana, co wywołała szeroki uśmiech na twarzy
najmłodszego z braci Mikealson.
- Witaj była torebko krwi. Tęskniłaś?